hejka po 4 latach, mamy to!
- Diabelskie sidła - Katie wypowiedziała
hasło, zatrzymując się przed portretem Grubej Damy, co dało nam szansę, by się
z nią zrównać. Gdy obraz odsłonił przejście, dziewczyna ponownie ruszyła do
przodu, a my podążyliśmy tuż za nią.
Było już późno, pokój wspólny był już
zatem opustoszały; jedynie parę osób zajmowało kanapy i fotele przed kominkami,
skupione na pisaniu swoich prac domowych czy czytaniu książek.
- Katie - odezwała się Evans, co sprawiło,
że dziewczyna w końcu się zatrzymała; odwróciła się opieszale w naszą stronę,
posyłając krótkie spojrzenie rudej. Ta stanęła ze skrzyżowanymi rękami, a jej
mina była dość poważna. - Nie uważasz, że powinnyśmy porozmawiać?
- O czym?
Poruszyłem się, chcąc ruszyć w stronę
dormitorium, jednak Syriusz złapał mnie za ramię i pociągnął, żebym został.
Spojrzałem w jego stronę pytająco, jednak on nawet nie spoglądał w moją stronę.
- Dobrze wiesz, o czym.
- Chodźcie do nas - powiedział James, po
czym ruszył w tym samym kierunku, który ja zamierzałem obrać chwilę wcześniej.
Poczułem ucisk w żołądku; nie chciałem, żeby Katie musiała przebywać ze mną
dłużej wbrew swojej woli, a to właśnie miało się stać.
Greese wzruszyła ramionami niedbale i
ruszyła w stronę schodów, znowu przodem.
- Może na nas zaczekasz? - zapytała
Beckett nieco opryskliwie, to sprawiło jednak, że Katie zwolniła, z jej ust
jednak wydobyło się zniecierpliwione westchnienie.
Minęło kilka chwil, podczas których
ponownie zapadło między nami milczenie, a gdy w końcu znaleźliśmy się w
dormitorium, a Peter zamknął za nami wszystkimi drzwi, Katie stanęła
wyprostowana obok kolumienki łóżka i spojrzała w naszą stronę z nieodgadnionym
wyrazem twarzy.
Stałem nieopodal drzwi, bowiem było to
najdalsze miejsce, jakie mogłem zająć bez przemierzania całego pokoju.
- Katie - rozpoczęła Evans, przerywając
ciszę. - Ja wiem, że to wszystko okropnie na ciebie wpłynęło, ale...
- Czyli co? - zapytała Katie nieco
opryskliwie.
Evans zwiesiła głowę.
- No... sytuacja z Remusem.
Poczułem się okropnie niekomfortowo,
wiedząc, że to wszystko przeze mnie.
- Czyli?
- Katie - powiedział Syriusz ostrzegawczym
tonem, ale ona nawet nie spojrzała w jego stronę. Zamiast tego jej wzrok
utkwiony był na mnie, a ja poczułem, jak ponownie żołądek zaciska mi się w
ciasny supeł.
- Jesteś wilkołakiem - oznajmiła, nie
odrywając ode mnie wzroku. - I ukrywałeś to przed nami sześć pieprzonych lat.
Nie miałem zamiaru mówić nic na swoją
obronę, bo nie miało to żadnego znaczenia. Dziewczyna miała w końcu rację.
- Czy według ciebie mówienie tego w taki
sposób jest w porządku? - wyraźnie oburzyła się Beckett, choć jej ton był nad
wyraz spokojny.
- A czy ukrywanie czegoś takiego przez
sześć lat przyjaźni - pokazała cudzysłów w powietrzu - jest w porządku?
- Miał swoje powody - odparła,
przemierzając pokój. Zbliżyła się do mnie i złapała mnie pod ramię, głaszcząc
je lekko, jak gdyby miała zamiar mnie pocieszyć.
Nie pomagało.
- Rozumiem, że... że możesz nie chcieć
określać tego już jako przyjaźń - niemal szepnąłem, a mój głos się łamał.
Odchrząknąłem, chcąc jakoś to naprawić. - Nie będę się narzucał, jeśli tego
oczekujesz.
Katie westchnęła ciężko, przewracając
oczami.
- Ty nic nie rozumiesz - powiedziała z
wyrzutem. - Kompletnie nic. Wy zresztą też nie.
- To może nam łaskawie pomóż zrozumieć –
obruszyła się Ann, wyraźnie wyprowadzona z równowagi. – Bo póki co, to jedynie
odrzucasz nas wszystkich, nie dając nam nawet żadnego cholernego powodu.
- Wiecie co? Ja teraz jestem dla was tylko
ofiarą. Myślicie, że nie widzę, jak na mnie patrzycie? Jak patrzycie między
sobą, kiedy tylko przychodzę i nie zachowuję się tak, jak ode mnie oczekujecie?
- Czego oczekujemy? – spytał James, nie
rozumiejąc najwidoczniej, o co jej chodzi. Sam zresztą byłem dość skołowany.
- Może dla was to jest normalna sytuacja,
żeby ot tak przejść nad czymś takim do porządku dziennego, ale dla mnie nie. I
nie zamierzam udawać, że wszystko jest takie samo, bo wy byście chcieli, żebym
była cały czas taka sama.
- Dalej nie rozumiem – szepnęła Evans. –
Nie mamy wobec ciebie oczekiwań, nic ponad to, żebyś traktowała nas normalnie.
- I nie jesteś żadną ofiarą, skąd w ogóle
taki wniosek? – dodała Lily, wciąż nie puszczając mojego ramienia.
- Powiedziałam już. Widzę, jak mnie
traktujecie.
- Bo wiemy, że się boisz! – wtrącił
Syriusz ze zniecierpliwieniem. – Zresztą, widzieliśmy twojego bogina. Mamy
pewność, że się boisz.
- I co z tego? Zadowolony z siebie jesteś,
że to wytykasz? – dziewczyna spojrzała na niego chłodno. – Ciekawe, czy ty byś
udawał, że wszystko jest świetnie tuż po ataku wilkołaka, który wysłał cię na
pobyt w skrzydle szpitalnym.
- Wiesz co? Traktujesz nas teraz strasznie
niesprawiedliwie – powiedziała Beckett. – To nie w porządku. Myślisz, że jesteś
jedyną osobą, na którą to wszystko wpłynęło?
Dziewczyna puściła moją rękę i zrobiła
kilka kroków do przodu, by stanąć z Katie twarzą w twarz. Już wkrótce mierzyły
się spojrzeniami.
- Pomyślałaś chociaż przez chwilę, jak
musi się czuć Remus? – kontynuowała Lily, a ja wzdrygnąłem się na ton jej
głosu. Nie chciałbym być wtedy na miejscu Katie, która milczała, za to Beckett
zdawała się mieć wiele do powiedzenia. – Wiesz jaka jest prawda? Nieważne, co
by się nam nie stało, to nie my będziemy mieć z tego powodu najwięcej
konsekwencji.
- I co, teraz będziesz próbowała mnie
podejść w ten sposób, żebym zmiękła.
- Nie podchodzę cię w żaden sposób,
próbuję w końcu przemówić ci do rozsądku.
- Mój rozsądek jest w jak najlepszym
porządku, dzięki.
- To o co chodzi? Zrobiliśmy ci coś, że
tak nas traktujesz?
- Bo co? Bo nie jestem taka jak przedtem?
Wiecznie radosna, bezkonfliktowa, bezproblemowa? Bo teraz to trochę już problem
dla was, nie?
Lily zamilkła na moment, a ja zacząłem się
zastanawiać nad słowami Katie i właściwie miałem wrażenie, że myślimy wszyscy w
tej kwestii podobnie. Bo tak, Katie się zmieniła i wychodziło na to, że na
razie nie ma szans na to, żeby cokolwiek wróciło do normy takiej, jak ją znamy.
- I wiecie co? Mam dosyć tego wiecznego
ratowania mnie. Jak nie wtedy, ze ślizgonami, to teraz nawet w przypadku
głupiego bogina ktoś musi się mieszać. Może rzeczywiście macie o mnie zdanie
takie, że sama sobie z niczym nie poradzę, ale…
Katie urwała, a jej głos się lekko łamał.
Usiadła na łóżku z impetem, chowając twarz w dłoniach, a Lily kucnęła
naprzeciwko niej.
- Jeśli chodzi o ślizgonów, to zrobiłabym
to samo dla każdego z was - powiedziała. - Nigdy bym nie pomyślała, że jesteś
jakimś wyjątkiem, że jakoś szczególnie akurat ty potrzebujesz mojej pomocy.
- Ja też - wtrąciła Evans, która
najwidoczniej poczuła się w obowiązku wyjaśnić sytuację ze szlabanu.
Po raz kolejny zapadła cisza, a ja
zdecydowałem, że powinienem w końcu coś zrobić. Że może uciekanie od tego
tematu już nie stanowi dobrego rozwiązania. Że albo tu i teraz, albo nigdy.
Podszedłem do łóżka i zająłem miejsce
nieopodal Katie, utrzymałem jednak dystans, wiedząc, że może się mnie brzydzić
po tym wszystkim, co się stało.
- Posłuchaj - zacząłem. - Powiedziałaś, że
nic nie rozumiem, ale tego nie wyjaśniłaś. Jeśli chcesz, to może być nasza
ostatnia rozmowa, ale chciałbym tylko wiedzieć, co…
Urwałem, kiedy Katie odsłoniła zapłakaną
twarz i spojrzała prosto na mnie.
- Wiesz co? Po prostu boli mnie to, że nie
uznałeś nas za warte zaufania na tyle, by nam to wszystko powiedzieć. Myślałam,
że jesteśmy przyjaciółmi dla siebie, że nam ufasz, że mi ufasz.
Zamrugałem, zaskoczony, bowiem nie
spodziewałem się usłyszeć takich słów. Ona zaś kontynuowała.
- Niby wiem, że mogłeś się bać, ale nie
mogę przestać myśleć o tym, za kogo ty nas właściwie miałeś? Za kogoś, kto się
od ciebie odwróci za coś, co nawet nie jest od ciebie zależne? Kto będzie miał
do ciebie uprzedzenia, nawet po tylu latach?
- Ja...
Zacząłem, ale nawet nie miałem pojęcia,
jak dokończyć. Zwyczajnie nie byłem przygotowany na to, co powiedziała.
- I nie, nie chcę, żeby to była nasza
ostatnia rozmowa, na Merlina - dodała, wyraźnie zirytowana. - Remus, ja chcę,
żebyście już nigdy nie ukrywali przed nami czegoś tak istotnego. Nie, jeśli
jesteśmy przyjaciółmi.
- Jeśli chodzi o to, niespecjalnie mam
więcej tajemnic - odpowiedziałem cicho.
- No raczej nie spodziewam się niczego
podobnego...
- A ty, Katie? - spytał James nagle, co
sprawiło, że dziewczyna spojrzała w jego stronę. - Co robiłaś przez ostatnie
tygodnie, kiedy nas unikałaś?
- Szukałam informacji - odparła.
- Jakich? - dopytałem.
- O wilkołakach - uzupełniła niedbałym
tonem. - Nie mogłam co prawda dostać się do niektórych książek, które mnie
interesowały, ale były ciągle wypożyczone...
- Domyślam się, że ma je Syriusz -
przerwała jej Beckett. - Jeżeli chodzi ci przynajmniej o sposoby na to, jak
można pomóc.
- O. To by wiele wyjaśniało - Katie
spojrzała na Syriusza badawczo. - No cóż, w każdym razie skupiłam się na
teorii. Na rozprawach etycznych. Takich tam.
- Dlaczego wilkołaki nie zasługują na
życie? - uśmiechnąłem się niemrawo.
- Też.
- Katie - zaczęła Evans ostrzegawczym
tonem, ale Katie nic sobie z tego nie zrobiła.
- Trzeba poznać zdanie każdej strony,
nawet jak jest bardzo nieobiektywne - odparła Greese. - Dodatkowo dowiedziałam
się, że ta książka jest w kanonie lektur. Wyobrażacie sobie, jaki to poziom
manipulacji?
- Manipulacji - powtórzyłem po niej - albo
może próba chronienia ludzi przed... przed potworem, jakim jestem.
Katie zaśmiała się, a jej śmiech był
ciepły i perlisty; byłem zaskoczony nie tylko jej reakcją, ale i faktem, że w
ogóle dane mi było go słyszeć, bo ostatnimi czasy była przecież tak poważna.
Dziewczyna przysunęła się do mnie na łóżku i objęła mnie ramionami.
- Remus, potworem? Serio? - zachichotała
prosto do mojego ucha, ściskając mnie mocno. - Jak ja mam się ciebie bać?
Przecież ty składasz skarpetki w kostkę.
Wielka
Sala była w pełni przygotowana na Walentynki, choć do tego dnia pozostał
jeszcze prawie cały tydzień. Różowe confetti opadało z zaczarowanego
nieboskłonu i znikało nieco powyżej naszych głów, a ozdobione sercami girlandy
zwisały pod sufitem, rażąc w oczy swoim jaskrawym kolorem.
Tego roku miałam jednak plan na ten dzień,
a fakt, że miałam zacząć go realizować już w ciągu maksymalnie kilkunastu
minut, sprawiał, że dłonie pociły mi się z nerwów.
- May, idziemy? – spytała Gianna, spoglądając
na mój pusty już talerz, a ja pokręciłam głową, zirytowana.
- Nie. Coś muszę załatwić – powiedziałam zdawkowo.
- Zostać z tobą?
- Nie, idź sobie – burknęłam niezbyt miło.
– Muszę to zrobić sama.
Dziewczyna wzruszyła ramionami, po czym
bez słowa podniosła się z siedzenia i odeszła w stronę wrót Wielkiej Sali.
Pomyślałam, że mogła się obrazić, jednak
nie było to w tamtym momencie czymś, co znajdowało się na liście moich zmartwień.
Spojrzałam w bok, szukając wzrokiem jednej
osoby; nie zajęło mi to zbyt wiele czasu, bo raz, że już wcześniej się jej
przyglądałam, a dwa – była ona na tyle charakterystyczna i głośna, że trudno
byłoby pominąć ją w tłumie. Syriusz.
Westchnęłam cicho, przyglądając się, jak rozmawia
z kimś donośnym głosem, a na jego twarzy gościł uśmiech, który tak niesamowicie
mi się podobał. Jedynie jedna kwestia wzbudzała moją niechęć, a mianowicie
osoba, z którą rozmawiał.
Beckett.
Snuła się za nim jak cholerny cień, takie
miałam przynajmniej wrażenie, bo gdziekolwiek bym się na nich nie natknęła: czy
to na korytarzu, na posiłkach czy nawet w pokoju wspólnym, ona wiecznie była
obok. Nawet w tamtym momencie zwrócona była w jego stronę, zanosząc się
śmiechem, który słyszałam nawet mimo pewnej odległości, która nas dzieliła. Okropnie
irytującym śmiechem, pragnę dodać.
„Skup się”, pomyślałam. „To nie o nią tu
chodzi”.
Nie było to jednak łatwe zadanie, bo od
początku coś mi w niej nie grało i nie do końca rozumiałam, co właściwie
Syriusz w niej widzi, bo w mojej skromnej opinii była jedynie niezwykle
irytującą, zarozumiałą kujonką. Dobra, może i grała w drużynie, ale nie wierzyłam,
że osiągnęła to bez znajomości z Jamesem, bo grała w końcu mocno przeciętnie.
Do tego nie była jakaś szczególnie ładna: miała piegowatą twarz, nieco zbyt zadarty
nos i włosy, które zdecydowanie powinny ujrzeć jakiegoś fryzjera.
- Chodźcie, przejdziemy się jeszcze, zanim
zaczną się zajęcia – zarządził Syriusz, a ja dostrzegłam, że huncwoci, a także
grupka tych dziewczyn, z którymi trzymała się Beckett (w momentach, kiedy nie
była przyklejona do Syriusza zaklęciem trwałego przylepca) zaczęła podnosić się
z siedzeń. Momentalnie wstałam, co zwróciło uwagę paru osób siedzących obok
mnie; spojrzeli na mnie dziwnie, zaskoczeni tak nagłym ruchem, a ja momentalnie
odwróciłam się w drugą stronę, udając, że szukam czegoś w torbie, aby nie
zwracać na siebie zbytnio uwagi.
Przeszłam nad ławką i ruszyłam w stronę
wyjścia, żeby znaleźć się przy nim wcześniej, niż Syriusz; czułam, jak stres
zaczyna przejmować nade mną kontrolę, ale starałam się jakoś uspokoić. Stanęłam
na korytarzu, nieopodal wejścia do Wielkiej Sali, i czekałam.
Czas zdawał się ciągnąć w nieskończoność,
jednak w rzeczywistości zdążyłam jedynie wziąć ciężki, przerywany oddech, a
wrota otworzyły się ponownie. Przeszły przez nie najpierw te trzy pozostałe
dziewczyny, które zazwyczaj kręciły się gdzieś w pobliżu huncwotów – nie widziałam
jednak wśród nich Beckett, a to wróżyło najgorsze.
Tuż za nimi z Wielkiej Sali wyszedł Peter,
James i Remus. Spojrzałam na nich, jednak mój wzrok przeskakiwał z osoby na
osobę w poszukiwaniu kogoś konkretnego…
Aż w końcu go zobaczyłam, jednak widok ten
wyjątkowo nie przysporzył mi samych pozytywnych odczuć – czy to ze stresu, czy
z powodu faktu, że znowu towarzyszyła mu ta kretynka.
- Myślisz, że możemy się tam znowu wybrać
w tym tygodniu? – Beckett zwróciła się do chłopaka.
- Wiesz co, właściwie to nawet…
- Syriusz – powiedziałam, zanim zdążyłam
pomyśleć o tym, co ja właściwie robię. Chłopak zatrzymał się, spoglądając w
moją stronę. Również ona, na moje nieszczęście, zatrzymała się, patrząc na mnie
z zaciekawieniem. Jak gdyby nie mogła się po prostu choć raz odwalić.
- Cześć – powiedział Syriusz, a jego głos,
cudownie głęboki, a do tego ciepły i melodyjny, sprawił, że nogi miałam jak z
waty, gdy podchodziłam do niego bliżej. Dopiero wtedy tak naprawdę zdałam sobie
sprawę z faktu, jak bardzo jestem zestresowana.
- Hej – wydukałam, czując się w tamtym
momencie wyjątkowo głupio. Poprawiłam włosy nerwowym ruchem, po czym złapałam
za jeden kosmyk i nerwowo przejeżdżałam po nim palcami. – Słuchaj, chciałam cię
o coś zapytać…
- Może ja pójdę zobaczyć, czy… - zaczęła
Beckett.
- Nie, zaczekaj, coś chciałem ci jeszcze
powiedzieć za chwilę – przerwał jej Syriusz, a ja spojrzałam w jej stronę, starając
się nie pokazać po sobie, jak bardzo jej nie trawię. Mimo to uznałam, że nie
wypadało mi zbytnio powiedzieć jej, że jednak ma sobie iść, więc postanowiłam
zrobić to, co zamierzałam, na jej oczach. Może to i nawet lepiej, uznałam. Może
się w końcu opamięta i przestanie za nim latać.
Odchrząknęłam.
- Chciałam spytać, co robisz w walentynki –
powiedziałam prędko, tak, bym nie zdążyła się nawet rozmyślić. – Bo pomyślałam,
że możemy spędzić wtedy czas razem.
Wstrzymałam powietrze, obserwując jego
reakcję, jednak już w momencie, gdy skończyłam mówić, wiedziałam, że nie poszło
zgodnie z planem. Jego wyraz twarzy zdawał się być nieco zakłopotany, a to nie był
częsty widok, jeśli miałam być szczera.
- Wybacz, May – zaczął, a ja poczułam, jak
szklą mi się oczy. Zamrugałam szybko. – Mam już plany na ten dzień.
- Jasne, nie ma problemu – odparłam pogodnie,
choć w środku czułam się zupełnie inaczej. – Tak tylko pomyślałam, że w razie
czego można by było fajnie spędzić czas, ale skoro…
Urwałam, czując, że powoli się błaźnię.
Spojrzałam ukradkiem w stronę Beckett, która wycofała się nieco, ale wciąż była
na tyle blisko, że słyszała każdy skrawek tej krótkiej rozmowy. Spodziewałam
się z jej strony pobłażliwego uśmiechu czy czegoś w rodzaju satysfakcji, jednak
jej mina nie wyrażała wtedy niczego szczególnego. Wydawała się nawet znudzona,
co zupełnie nie pasowało mi do tej sytuacji.
- Musimy iść, bo niedługo mamy jeszcze zajęcia
z teleportacji – powiedział Syriusz, a ja odważyłam się odwrócić wzrok od
swoich butów, by spojrzeć na jego twarz. Miał niesamowite oczy, swoją drogą. O
stalowym kolorze.
- Jasne, w takim razie do zobaczenia –
powiedziałam, uśmiechając się na siłę.
- Do zobaczenia – odparł.
- Pa – rzuciła cicho Beckett, nim odeszli,
a ja stałam jeszcze przez chwilę w miejscu, patrząc, jak znikają razem za
kolejnymi drzwiami.
Wraz z początkiem lutego rozpoczęły się
zajęcia z nauki teleportacji dla klas szóstych, jednak po którejś już z kolei
takiej lekcji większość z nas wyszła z Wielkiej Sali niespecjalnie zadowolona i
sfrustrowana brakiem efektów. Jedynie Peter wydawał się dość radosny, jako że
był pierwszą osobą z roku, której dziś udało się przenieść z jednego okręgu do
drugiego; co prawda brakowało mu połowy włosów na głowie, gdy już aportował się
w miejscu docelowym, ale wciąż nauczyciel z Ministerstwa wydawał się zadowolony
i szybko naprawił mu ten ubytek.
Poza nim jedynie Beckett wydawała się
dziwnie rozchichotana, śmiała się bowiem do karteczki, którą Syriusz podesłał
jej podczas zajęć za pomocą Wingardium Leviosa, gdy tylko nauczyciel skupiony
był na czymś innym.
- Co ty tam masz? - spytałam w końcu, gdy
stanęliśmy grupką przed Wielką Salą, a wtedy dziewczyna rozwinęła ją i pokazała
mi, co było napisane w środku.
Było to tylko jedno słowo.
„Zni-kacz”.
- Czy nie słyszałaś tego żartu jakieś
setki razy? - zapytałam, a dziewczyna machnęła ręką.
- Annie, nic nie poradzę, że to dalej mnie
śmieszy.
Pokręciłam głową z niedowierzaniem, jednak
mimo to uśmiechnęłam się pod nosem. Miałam wrażenie, że od jakiegoś czasu ta
dwójka miała fantastyczny kontakt, może nawet lepszy, niż kiedyś, dlatego
uznałam, że należy się tym jedynie cieszyć. Nawet, jeśli wiąże się to z tym
cholernym żartem o rozszczepieniu się kaczki podczas teleportacji.
Jako że zajęcia te były naszymi ostatnimi
tego dnia, ruszyliśmy wszyscy do wieży Gryffindoru. Schody jak zwykle zdawały
się wyczuwać nasze zmęczenie i robiły nam na złość. Na szczęście w ostatniej
chwili udało się naszej grupce dobiec na piętro, nim te ruszyły w inną stronę,
pozostawiając pozostałych Gryfonów, którzy nie zdążyli, zmarkotniałych i
sfrustrowanych. To przynajmniej rozrzedziło nieco tłum, w jakim podążaliśmy, a
ja mogłam swobodnie porozmawiać z pozostałymi. Miałam zresztą w myślach bardzo
ciekawą kwestię, którą chciałam poruszyć, a nie chciałam, by dotarła do kogoś
poza zainteresowanymi.
- Syriusz? - zaczęłam konspiracyjnym
szeptem, gdy tylko zrównałam z nim krok; akurat szedł pogrążony w rozmowie z
Jamesem, a kiedy się odezwałam, spojrzał na mnie kątem oka. Również Potter
zaczął spoglądać w moją stronę z zainteresowaniem.
- Co tam?
- O co chodzi z tymi walentynkami, co?
Chłopak zmarszczył brwi, podczas gdy James
się zaśmiał.
- Ale co?
- No jak to co? - śmiał się dalej James.
- No, podobno jesteś z kimś umówiony, a ja
nie znam żadnych szczegółów. Trochę to słabe, nie sądzisz?
Chłopak westchnął.
- Znowu jakieś plotki? - zapytał
przyciszonym głosem. Cóż, nie mylił się: sytuacja taka zdarzyła się w końcu nie
pierwszy raz, a chodziło o to, że niektórym dziewczynom odbijało gdzieś właśnie
na początku lutego, jako że miały nadzieję na zaproszenie na randkę z
Syriuszem. Nie można powiedzieć, że tego nie zauważał, bo było wręcz odwrotnie,
jednak tym razem zdawał się wcale nie czuć z tym komfortowo.
- May go zaprosiła, ale powiedział, że ma
już plany - wtrąciła się Beckett z szerokim uśmiechem. Syriusz syknął, jakby
chciał ją uciszyć, ale ona jedynie zaśmiała się w odpowiedzi, zadowolona, że
mogła go nieco zdenerwować zdradzeniem mi tego faktu.
- Przestań - burknął, zirytowany. - Co
innego miałem jej powiedzieć?
Słyszałam co prawda nieco inne historie,
jednak ta wydała mi się na tyle interesująca, by pociągnąć go za język. A więc
to był powód, dlaczego zniknęli nam z oczu po obiedzie, mimo że chwilę po
wyjściu byli dosłownie tuż za nami?
- A nie masz planów? - zapytałam.
- A co, chcesz mnie zaprosić?
- Fuj.
- Zgadzam się.
Lily zaśmiała się ponownie; najwidoczniej
nieudana lekcja teleportacji wcale nie wpłynęła negatywnie na jej nastrój.
- Ale powiem ci, że jej mina była
nieciekawa, kiedy to usłyszała - stwierdziła Beckett. - Zmierzyła mnie wzrokiem
tak, jakby chciała mnie trzasnąć Drętwotą.
- Byłaś przy tym? - zdziwiłam się. -
Myślałam, że w takiej sytuacji lepiej być na osobności.
- Bo ona traktuje Lily na zmianę albo jak
wroga, albo jak powietrze - zdenerwował się Syriusz. - I jej się wydaje niby,
że jak będzie traktować tak moich przyjaciół, to ja zmienię zdanie?
Popatrzyłam na niego badawczo, jednak on
nie zauważył tego, spoglądając przed siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem; miałam
wrażenie, że May wyobrażała sobie, że między nimi jest coś o wiele więcej,
dlatego obecność dziewczyny ją tak rozwścieczała. Nawet jej się zbytnio nie
dziwiłam, bo zaraz obok Jamesa, to z nią Syriusz spędzał najwięcej czasu.
Czasami znikali gdzieś we dwójkę, co momentami wzbudzało nawet moje
podejrzenia.
- Kto? - wtrąciła się Katie, która nie
słyszała naszej wcześniejszej rozmowy, bowiem zajęta była konwersacją z Remusem
i Evans. Syriusz machnął ręką, chcąc najwidoczniej zmienić temat, jednak
możliwość dalszego irytowania go nie mogła zostać przeze mnie odpuszczona.
- May - wypaplał James momentalnie, nim
zdążyłam się odezwać. - Nagadał jej, że już ma plany na walentynki.
- Bo ja wcale nie mam zamiaru nic wtedy
robić – oznajmił Black.
- Jak to? Nie masz zamiaru siedzieć u
Puddifoot w otoczeniu obrzydliwej ilości serduszek? – zapytała Evans z
uśmiechem.
- Mi się ten ogrom serduszek podoba -
stwierdziła Katie. - Idziemy tam z Michaelem.
- Dobra, wy to co innego - machnęłam ręką.
- Ale Syriusz?
- No, musiałby być cholernie zakochany,
żeby to znieść - zachichotała dziewczyna w odpowiedzi.
- A nie jest? - zapytałam, spoglądając
znacząco na Beckett, która od razu szturchnęła mnie łokciem.
- Weź przestań.
Tym razem to ja się zaśmiałam. Wiedziałam,
że dokładnie tak zareaguje, więc zrobiłam to specjalnie.
- Powiedzcie lepiej, co wy planujecie? –
zapytał Syriusz, zapewne chcąc tym samym podjąć kolejną próbę zmiany tematu.
- Robimy sobie babski wieczór, ja i obie
Lily – odparłam. – Będziemy siedzieć w piżamach, malować paznokcie, robić sobie
maseczki i plotkować.
- Ech, babski? – powiedział z
rozczarowaniem, a my spojrzałyśmy po sobie.
- A co, chciałeś wpaść? – spytała Evans,
kiedy już porozumiałyśmy się za pomocą znaczących spojrzeń i doszłyśmy do
wniosku, że ten wieczór może ewentualnie nie być tak babski, jak miał być w
założeniu.
- Wiecie, nie chcę się narzucać, ale po prostu
pomyślałem, że dobrze byłoby gdzieś się schować w dzień walentynek.
- Mi nie przeszkadza – Beckett wzruszyła
ramionami.
- Och oczywiście, że nie – zaświergotałam,
co poskutkowało tym, że otrzymałam kolejnego kuksańca w bok.
- A mogę też? – spytał James. – Z Remusem
i Peterem, oczywiście.
Remus spojrzał na niego, kręcąc głową, ale
nic nie powiedział, Peter z kolei wydał się nieco zakłopotany faktem, że ktoś
się za niego odezwał w tej sprawie. Mimo to również się nie odezwał.
- Czyli spotkamy się jak zwykle, ale po
prostu będziemy unikać walentynek – podsumowała Beckett.
- Poza mną – powiedziała Katie radosnym
tonem; domyślałam się, że w innych okolicznościach chętnie by z nami spędziła
wtedy czas, ale to święto było dla niej ważne. – Ale nie rozumiem, co jest
takiego złego w tych walentynkach?
- No wiesz, nie każdy jest w szczęśliwym
związku – powiedział Peter. - Albo w
sumie w jakimkolwiek.
- Nie każdy chce być – dodał Syriusz z
naciskiem.
- A w ogóle to wiecie, że też musicie
zrobić z nami maseczki? – zmieniła temat Evans, a ja pokiwałam głową,
podłapując ten pomysł.
- O, właśnie!
Zaśmiałyśmy się, słysząc markotne pomruki
chłopaków.
To cudowne móc wracać do tego opowiadania i świata oraz bohaterów! Pomimo upływu kilku lat niezmiennie jestem zakochana w tym, co tworzysz!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się bardzo, że to, co się wydarzyło nie złamało w żaden sposób Katie a jedynie sprawiło, że stała się twardsza i mimo wszystko nie straciła swojego rezonu oraz pozytywnego usposobienia. Szczerze to jest chyba moją ulubioną bohaterką zaraz po Lilyanne Beckett ;)
Konfrontacja pomiędzy przyjaciółmi była potrzebna - Remusowi spadł kamień z serca i mam wrażenie, że atmosfera się oczyściła. Informacja o składaniu skarpetek w kostkę była rozbrajająca i jedynie potwierdziła to, że ciemne chmury nad ich przyjaźnią zniknęły… chociaż w mojej głowie pojawia się pytanie: „Ciekawe na jak długo?”
Fragment z Mayą i jej próbą z zaproszeniem na randkę Syriusza to był idealny przykład tego, przez co czasami dziewczyny przechodzą i z jakimi emocjami się mierzą (zazdrość, stres, wstyd) gdy przychodzi do interakcji z obiektem westchnień. Sama jej postać nie wzbudza we mnie pozytywnych emocji (raczej z wiadomych powodów, hihi), ale nie mogę mieć jej za złe myśli i uczuć, jakie kierują nią w takich momentach. Śmiem nawet stwierdzić, że rozumiem ją aż za dobrze.
Annie jest spostrzegawczą obserwatorką i podoba mi się jej poczucie humoru, a także insynuacje jakie snuje ;>
Nie mogę się doczekać, co jeszcze dziewczyny przygotują dla chłopaków oprócz maseczek, bo czuję, że to dopiero czubek góry lodowej i antywalentynkowi huncwoci nie są przygotowani na to, co ich spotka… i może wizja siedzenia u Puddifoot „w otoczeniu obrzydliwej ilości serduszek” wtedy wyda im się mniej drastyczna, hahaha.
Mam nadzieję, że historia będzie się rozwijać, tak samo jak jej bohaterowie i wyczekuje z niecierpliwością nowego rozdziału.
Twórz i pisz - nawet jeśli miałaby to czytać jedna osoba, a uwierz - zaszczytem jest bycie nią.
Buziaki,
changesun