Hej! Jako że trudno wciągnąć się w klimat świąt we wrześniu, polecam czytanie wieczorem z kolędami i piosenkami świątecznymi w słuchawkach. Poza tym, jak zwykle Bianka mi weszła na ambicję, kiedy powiedziała, że już dodaje rozdział... no to ja nie mogłam być gorsza, nie? Dlatego cztery akapity powstały wczoraj i dzisiaj.
Ann szybkim krokiem przemierzała korytarz, a ja razem z Katie i Jamesem próbowaliśmy ją dogonić. Dziewczyna dopiero po dłuższej chwili zreflektowała się, że wszyscy musimy za nią biec; zatrzymała się nagle, wzięła głęboki wdech, tak jakby chciała się uspokoić, po czym ruszyła dalej - tym razem nieco wolniej.
- Po prostu nie jestem w stanie tego zrozumieć - powiedziała z wyrzutem, a ja rozejrzałem się wokół. Mijaliśmy po drodze wielu uczniów, którzy pomimo zbliżających się świąt nosili w rękach nie tylko stosy prezentów, ale i egzemplarze "Echa Hogwartu". Nawet po czterech dniach od publikacji "Echo" wcale nie stało się mniej popularne, a wręcz przeciwnie - odnosiłem wrażenie, że z każdym dniem coraz więcej osób czytało gazetę Ann i dyskutowało o niej zawzięcie, choć raczej przyciszonymi głosami.
- Czego? - odparłem po dłuższej chwili, a Katie i James wraz ze mną posłali dziewczynie pytające spojrzenie. Ann zamilkła, spoglądając w moją stronę ze zrezygnowaniem.
- Wiesz, Remus, po prostu myślałam, że...
- Że coś zrobi? - dokończył James, nim ja zdążyłem się odezwać. Dziewczyna skrzywiła się lekko, odwracając od nas wzrok i patrząc w ziemię.
- Wybacz, ale czego właściwie się spodziewałaś? Nawet jeśli wydałaś ten numer, ten ktoś nie mógł ot tak po prostu stanąć na środku wielkiej sali i zbesztać cię za to, że miałaś w ogóle odwagę coś takiego zrobić po jego groźbie - powiedziałem cicho, a Ann popatrzyła na mnie przez dłuższą chwilę, jakby rozważając moje słowa; w końcu skinęła głową, przyznając mi rację, jednak jej wzrok stał się dziwnie smutny i nieobecny.
- Myślisz, że zrobiliśmy to wszystko bez sensu? - spytała, wkładając ręce do kieszeni.
- Według mnie to dobrze - wtrąciła się Katie z uśmiechem na twarzy, starając się najwyraźniej podnieść dziewczynę na duchu.
- Nie można przecież wycofywać się jak tchórz, kiedy dzieje się coś takiego - dodał James poważnym tonem; uniósł dumnie głowę, tak jakby chciał tym samym podkreślić swoje słowa.
- Też uważam, że to było coś, co powinniśmy zrobić. Nie po to tyle pracy w to włożyliśmy, żeby ot tak się poddać - skwitowałem i już miałem coś jeszcze dopowiedzieć, kiedy kątem oka zauważyłem coś dziwnego; zamilkłem, spoglądając w stronę pozostałych, którzy wciąż rozmawiali o słuszności publikacji artykułu, jednak odniosłem wrażenie, że oni niczego nie spostrzegli. Odwróciłem się dyskretnie, mojej uwagi nie zwróciło jednak nic niecodziennego poza grupką uczniów z trzeciego roku, wśród których poruszenie wywołał mały, papierowy ptak z gałązką jemioły w dziobie, wirujący nad ich głowami. Przepychali się nawzajem, próbując ustalić, kto bardziej stoi pod jemiołą, a tym samym kogo z nich nie dotyczy związany z nią obyczaj.
- Hej, one nadal latają? - spytała z przejęciem Katie, odwracając się i przyglądając tej samej grupce. - Chyba całkiem nieźle rzuciłam na nie zaklęcia, nie?
- Genialnie, Katie, ale im chyba się nie spodobało - odparłem z uśmiechem, a dziewczyna zachichotała cicho i odwróciła się z powrotem; znów wdała się w rozmowę z Jamesem i Ann, tym razem w o wiele lepszym nastroju. Zanim zrobiłem to samo, rozejrzałem się jeszcze raz, ale nie dojrzałem niczego dziwnego. Znów zacząłem słuchać rozmowy pozostałych, uznając, że być może popadałem w lekką paranoję; w końcu wracając z Wrzeszczącej Chaty za każdym razem miałem wrażenie, że ktoś mógł nas zauważyć i - o ile miałem na to siłę - rozglądałem się wokół bez przerwy.
- Poza tym co ja mam zrobić z redakcją? - spytała Ann, kiedy tylko wyczerpały nam się argumenty za tym, że publikacja "Echa" w ten sposób była dobrym pomysłem, jednak dziewczyna od razu nabrała wątpliwości co do kolejnej kwestii.
- Przecież ci mówiliśmy, jedno słowo i będziesz miała miejsce - stwierdził James, uprzednio wzdychając ciężko i wznosząc oczu ku sufitowi. Rzeczywiście, niemal od razu mieliśmy pomysł na to, gdzie można bezpiecznie ulokować redakcję, jednak Ann nie była przekonana.
- Powiedziałam wam już, że dużo dla mnie zrobiliście - mruknęła dziewczyna cicho, a ja musiałem przyznać, że powoli zaczynało mi to działać na nerwy. - Poza tym, chyba nie zdajecie sobie sprawy z tego, że może to być niebezpieczne dla was?
Z jednej strony potrafiłem to zrozumieć, jednak nie mogłem powstrzymać prychnięcia na słowa o tym, że to wszystko ma być niby niebezpieczne. Podczas każdej pełni James, Syriusz i Peter ryzykowali dla mnie życiem, co mogło być gorsze? Może właśnie dlatego te słowa nie zrobiły na Potterze żadnego wrażenia.
- Póki co się nie przejmuj - stwierdziła Katie, kiedy wchodziliśmy na schody i zatrzymała się, a my razem z nią. Parę osób weszło za nami i minęło nas, znikając za zakrętem na kolejnym piętrze. - Zobacz, są święta! Już masz za sobą ostatnie lekcje eliksirów w tym roku! Choinka, prezenty, powrót do domu!
- Umówmy się, że jak w dwa dni po świętach nie znajdziesz żadnego dobrego miejsca, to po prostu my ci je wybierzemy - zarządziłem, wykorzystując chwilę, w której Ann zamyśliła się nad słowami Katie; dziewczyna skinęła głową, zerkając na mnie kątem oka.
- Dobra, niech będzie - stwierdziła, po czym uśmiechnęła się lekko. - Swoją drogą, ciekawe, co u Suze.
- Ona w przyszłym roku idzie do Hogwartu, prawda? - zagadałem, przypominając sobie o młodszej siostrze Ann, mimo że raczej nie wspominała o niej zbyt wiele. Odwróciłem się za siebie odruchowo po raz kolejny, a wtedy w grupce osób dojrzałem Snape'a, który wchodził akurat na schody za nami.
- Nie mam pojęcia, ale ostatnio podobno w niewyjaśniony sposób podpaliła mamie jakiegoś doniczkowego kwiatka, więc ma spore szanse - mówiła Ann, a ja nie odwracałem wzroku od Ślizgona, który najwidoczniej zmienił zdanie, bo stanął przed schodami; kiedy te szarpnęły, odrywając się od podłogi na dole i przenosząc w inne miejsce, chłopak nagle przeskoczył na pierwszy stopień i złapał się poręczy.
- O, Smark - odezwał się James, spoglądając w tę samą stronę, co ja; dziewczyny odwróciły się, a Snape podszedł do nas bliżej, krzyżując ręce na piersi.
- Długo za nami szedłeś? - spytałem od niechcenia, momentalnie dochodząc do wniosku, że to jego musiałem wcześniej zauważyć w tłumie, choć w większości było to tylko moje przeczucie. Choć mogło to zabrzmieć jak zwykłe oskarżenie, najwidoczniej okazało się prawdą, bo Ślizgon spojrzał w moją stronę jakby niepewnie, po czym zwrócił się w stronę Jamesa, przybierając obojętny wyraz twarzy.
- A ty gdzie zgubiłeś swojego chłopaka? - spytał, stając naprzeciwko Pottera, a ten skrzyżował ręce i uniósł brwi.
- W tym samym miejscu, gdzie ty zgubiłeś szampon - odparł bez mrugnięcia okiem, przyzwyczajony do tego typu przepychanek słownych z Severusem. - Ale radziłbym go poszukać.
Severus uśmiechnął się kpiąco.
- Cóż za cięta riposta, Potter.
Zobaczyłem, że Katie już otwiera usta, żeby coś powiedzieć, ale w ostatniej chwili zrezygnowała, przewracając oczami z cichym, pełnym irytacji westchnięciem.
- Lepsze to, niż łażenie za kimś przez pół zamku - powiedziałem, nim James zdążył odpowiedzieć; mina Snape'a świadczyła o tym, że nie chciał wracać do tego tematu. - Czego chcesz tym razem?
Schody zatrzymały się nagle, szarpiąc mocno; Katie wpadła na mnie, łapiąc się mojego swetra, a gdybym ja wciąż nie trzymał się barierki, pewnie oboje leżelibyśmy na podłodze piętro niżej. Snape posłał nam nienawistne spojrzenie, po czym ruszył na górę bez słowa.
- Czy on wcześniej szedł za nami? - spytała Ann cicho, patrząc na mnie, a jej głos był dziwnie zaniepokojony. Skinąłem głową. - Mam nadzieję, że niczego nie usłyszał.
Lubiłam pokój wspólny Slytherinu o wiele bardziej podczas świąt.
Zielonkawa poświata jeziora przebijająca przez ozdobione witrażami okna czyniła pomieszczenie mroczniejszym i jakby owianym dziwną atmosferą tajemnicy, a efekt ten pogłębiały zwieszone na łańcuchach lampy. Mimo to ogromna, kolorowa choinka sięgająca niskiego sufitu i rozrastająca się na boki czyniła pomieszczenie przytulniejszym i jakby radośniejszym. Bombki kołysały się lekko na ruszających się gałązkach, strząsając na podłogę zaczarowany śnieg.
Jeden z kanarków Katie przeleciał mi nad głową, kiedy przechodziłam przez próg; minął choinkę, pod którą spora grupka Ślizgonów odpakowywała pierwsze prezenty, a następnie zatoczył koło nad sofami i fotelami, na których usadowiły się grupki Ślizgonów rozmawiających ze sobą i grających w gargulki albo szachy.
Wzięłam głęboki wdech, zerkając do niedopiętej torby, z której wystawał kawałek ostatniego numeru "Echa Hogwartu". Joel poszedł rozejrzeć się w redakcji, bo męczyło go wrażenie, że coś w niej przeoczyliśmy, tymczasem ja wpadłam na pomysł zrobienia małego rozeznania.
- Hej, Maddie, idziesz do nas? - spytała Judy, poprawiając swoje ciemne włosy upięte w kucyk, kiedy przechodziłam obok choinki; uśmiechnęłam się przepraszająco w odpowiedzi.
- Później przyjdę, dobrze? - odparłam, a dziewczyna popatrzyła na mnie z delikatnym uśmiechem, unosząc brew. Mieszkałyśmy w jednym dormitorium i jako jedyne dogadywałyśmy się tam na tyle dobrze, by móc się zaprzyjaźnić, więc bez problemu zrozumiała, że coś jest na rzeczy i bynajmniej nie miała zamiaru się o to ze mną spierać. Zawsze doceniałam jej umiejętność przeczuwania, o które sprawy można wypytywać, a które powinno zbyć się taktownym milczeniem. Nie uważała również, że brak wiedzy o wszystkim w jakikolwiek sposób godzi w naszą relację, a to było dla mnie dość istotne.
Szczególnie w tej kwestii.
Przemierzyłam pokój wspólny wolnym krokiem, kierując się w stronę kilku foteli otaczających niewielki, misternie rzeźbiony stolik; im bliżej się znajdowałam, tym wyraźniej w półmroku rysowały się twarze uczniów, którzy je zajmowali. Regulus Black spojrzał w moją stronę z zaciekawieniem, a wtedy ja zajęłam wolny fotel naprzeciwko niego. Kiedy rozejrzałam się po pozostałych, zdałam sobie sprawę z tego, że - poza Blackiem - z całej tej grupy kojarzę jedynie Greengrassa. Z drugiej strony, nie miałam nigdy jakiejś wybitnie rozwiniętej pamięci do imion...
- No hej - przywitałam się, kładąc nogi na stoliku, a Ślizgon siedzący naprzeciwko spojrzał w moją stronę.
- Cześć, jak tam święta? - spytał zdawkowo. Jego stalowoszare oczy, tak podobne do tych Syriusza, przyglądały mi się niepewnie, jednak na ustach chłopaka wykwitł delikatny uśmiech. Regulus często sprawiał wrażenie nieco wycofanego i nieufnego, co dla niektórych mogło być nieco niezręczne; kiedyś usłyszałam, że młodszy Black potrafiłby wpędzić w poczucie winy samego Merlina, a gdy tak siedziałam, zmagając się z jego uporczywym spojrzeniem, zgodziłam się w stu procentach z tym stwierdzeniem.
- A daj spokój, nie ma co nawet gadać. Znowu ta cała szopka - przewróciłam oczami, a chłopak skinął głową z uśmiechem, tak jakby chciał się ze mną zgodzić. Na dłuższą chwilę zapadła cisza; chłopak odwrócił ode mnie wzrok, bo jedna z tych dziewczyn, których nie znałam, zadała mu jakieś pytanie, a wtedy ja zaczęłam mu się ukradkowo przyglądać. Choć jego i Syriusza nie łączyło zbyt wiele poza zgodnym ignorowaniem siebie nawzajem, ich pokrewieństwo było wręcz niepodważalne.
Regulus przejechał palcem po linii szczęki, jakby się nad czymś zastanawiając. Odkąd spędziłam tyle czasu w redakcji razem z huncwotami - a co za tym idzie, z Syriuszem - nie mogłam się nadziwić, jak bardzo podobni do siebie byli. Gdyby nie fakt, że Regulus miał krótsze włosy, to przez półmrok panujący w pokoju wspólnym byłabym w stanie ich ze sobą pomylić.
- A u ciebie jak tam? Szykuje się miłe spotkanie z ukochanym braciszkiem, co? - spytałam żartobliwie, a Regulus prychnął, rozbawiony.
- Raczej mu się nie spieszy do powrotu do domu na święta - uśmiechnął się jakoś dziwnie, po czym wzruszył ramionami. Wtedy kanarek Katie przeleciał nad naszymi fotelami i wszyscy unieśliśmy głowy; Greengrass wycelował w niego różdżką, rzucając zaklęcie unieruchamiające, a gdy chybił, zaklął pod nosem cicho.
- Ta cała Greese się tym zajmowała, co? - mruknął zirytowany, a jakiś Ślizgon, który siedział obok niego, ze znudzeniem przewrócił stronę książki, tak jakby zupełnie nie interesowała go ta sytuacja.
- Chyba tak - odparłam. - Były na balu, który, swoją drogą, zorganizowała Rusell.
- Przez nich wszyskich mam teraz z chłopakami szlaban do odwołania - wtrącił się Greengrass, a w jego głosie brzmiała złość. Nie pomyślałam wcześniej o tym, że ten temat przypomni mu o ich bójce, jednak wtedy wydało mi się to idiotycznie oczywiste. Katie Greese mówiąca mu, że został "pokonany przez szlamę"... Kiedy Ann mi o tym opowiadała, przez chwilę żałowałam, że mnie tam nie było - mogłabym chodzić przez parę miesięcy na szlabany z uśmiechem na ustach, gdybym tylko mogła zobaczyć wtedy jego minę.
- Daj spokój, ważne, że przynajmniej Beckett sobie trochę poleżała w skrzydle - wtrąciła się Ślizgonka, z którą wcześniej rozmawiał Regulus, a ja poczułam, jak się we mnie gotuje. - Chociaż to wam wyszło, nie?
- Chociaż to? - zaperzył się Greengrass.
- No, poza tym to chyba niewiele - powiedziałam, nim zdążyłam się ugryźć w język. - Słyszałam plotki, że nieźle was poobijali.
- Ta, i co jeszcze mądrego słyszałaś? - spytał ironicznie, najwidoczniej urażony; pomyślałam, że już teraz pewnie niczego się nie dowiem, kiedy jednak spojrzałam na Regulusa spostrzegłam, że chłopak uśmiecha się szeroko.
"Dobra, ostatnia szansa".
- Słyszałam też plotki o tym, jak z Blackiem znaleźliście miejsce, w którym ona drukuje ten szmatławiec, i zaczęliście bazgrać po ścianach smoczą krwią.
I Regulus, i Gareth zamilkli na chwilę, patrząc wzrokiem pełnym zdumienia raz na mnie, raz na siebie nawzajem, po czym wybuchnęli gromkim śmiechem.
- Ciekawe, czy ktoś naprawdę to zrobił, bo wysłałbym mu kwiaty - powiedział Regulus, kiedy wreszcie się uspokoił; Greengrass cały czas zanosił się śmiechem, z marnym skutkiem próbując go powstrzymywać.
- A to nie ty? - spytałam, starając się, by mój głos zabrzmiał żartobliwie.
- Jasne, że nie - odparł, jakby nie wychwytując mojego tonu. - W końcu co mnie obchodzi, co robi ta banda szlam i zdrajców krwi?
"Ta, zdrajców krwi".
Zaśmiałam się głośno, rozbawiona ironią tej sytuacji.
Stanąłem przed wejściem do wieży Ravenclawu, czekając na przyjście kogoś, kto otworzy drzwi, nie miałem bowiem zamiaru po raz kolejny męczyć się z tą tępą kołatką.
Na szczęście nie musiałem zbyt długo tam sterczeć, bo już po kilku minutach przed wejściem stanęły dwie Krukonki, zerkając na mnie z zaciekawieniem. W jednej z nich rozpoznałem Rosalie, a więc wyszczerzyłem się do niej szeroko, dostrzegając w tym okazję do ułatwienia sobie nieco życia.
- Cześć, Ros - odezwałem się, opierając się nonszalancko o ścianę i krzyżując ręce.
- O, hej! - odparła, wyraźnie ciesząc się na mój widok. Jej koleżanka przyglądała mi się z zaciekawieniem. - Co tu robisz? I jaka jest zagadka?
- Nie wiem, nie interesowałem się - odparłem beztrosko. Wciąż pamiętałem ostatnie próby wejścia do wieży i nie wspominałem ich zbyt dobrze, a i podejrzewałem, że kiedy tylko ta głupia klamka mnie rozpozna, wymyśli mi taką zagadkę, że nie rozwiążę jej ani ja, ani nawet najbardziej nadęty Krukon.
- Dobrze - mruknęła dziewczyna cicho, stając przed przejściem. - W takim razie masz szczęście.
Już wkrótce dziewczyny głowiły się nad zagadką, kiedy ja stałem obok i przyglądałem się im, starając się nie zwracać uwagi na ten denerwujący głos.
- Należy do ciebie, ale częściej używają tego inni - odezwała się kołatka nagląco już chyba po raz trzeci, kiedy dziewczyny na głos zastanawiały się nad odpowiedzią. Mi do głowy przychodziła jedynie praca domowa z eliksirów napisana przez Beckett, którą ona wykorzystywała tylko raz, za to spisywało ją mnóstwo osób. Zgadzało się, jednak przykład ten nie był zbyt uniwersalny, więc mogłem sobie odpuścić próby przedstawiania go kołatce.
Poza tym, dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać, po co ja tam w ogóle przyszedłem; choć miałem już na swoim koncie sporo takich rozmów, ta sprawiała wrażenie nieco trudniejszej, bo dziewczyna zdawała się nie pamiętać tego, co mówiłem jakieś... dziesięć razy? Postanowiłem jednak zrobić tak, jak doradzali mi Remus, Peter i James: powinienem to jak najszybciej załatwić, by nie robić sobie na przyszłość problemów.
W końcu nasz kontakt od balu sporo się ograniczył, a i nie miałem czasu na takie rzeczy, kiedy ktoś zostawiał w redakcji Ann groźby. Nawet nie natknąłem się na nią na korytarzu ani razu, by móc choćby powiedzieć „cześć”, czułem jednak, że wciąż coś jest nie w porządku i miałem zamiar to naprawić albo zakończyć. Dzisiaj, teraz.
- Może imię? - powiedziała niepewnie koleżanka Rosalie, a drzwi odskoczyły delikatnie, ukazując nam fragment pokoju wspólnego Krukonów. - Hej, to przecież ma sens!
- Super, dziewczyny, co ja bym bez was zrobił? - ucieszyłem się, przepuszczając je w drzwiach.
- Po co tak właściwie tu wchodzisz? - spytała Rosalie nieufnie, bo wcześniej zigorowałem jej pytanie.
- Mam małą sprawę do załatwienia - odparłem, wchodząc za nimi pospiesznie, zanim zdążyłyby zamknąć mi drzwi przed nosem, po czym rozejrzałem się po pokoju wspólnym. Miałem nadzieję, że Mary będzie u siebie w dormitorium - dzięki temu miałbym jeszcze parę minut, by zastanowić się nad tym, jak to wszystko ma wyglądać, jednak jak na złość dziewczyna siedziała przy stoliku nieopodal wejścia i od razu mnie zauważyła; odłożyła książkę na kolana, przyglądając mi się badawczo.
Pomachałem jej z szerokim uśmiechem, chociaż w tamtej chwili miałem ochotę odwrócić się i wyjść.
***
- Miło, że przyszedłeś – stwierdziła Mary beznamiętnie, oparłszy się o kamienną ścianę ze skrzyżowanymi rękami. – Tylko po co?
Choć wcześniej planowałem zachowywać spokój, dokładnie tak, jak mówił Remus, w tamtej chwili zwątpiłem w swoją umiejętność przełożenia tego na rzeczywistość.
- Wiem, że miło – mruknąłem równie beznamiętnym tonem, jednak to, co powiedziałem, wywołało na twarzy Krukonki wyraz oburzenia, tak nieudolnie ukrywanego próbami przybrania obojętnej miny.
- Słucham, o co chodzi? – spytała, podtrzymując rozmowę i starając się ode mnie coś wyciągnąć, a ja w uznałem, że gdyby tego nie zrobiła, pewnie wciąż bym milczał, zniechęcony jej pierwszymi słowami.
- Oczekujesz pewnie, że przeproszę cię za to, co działo się na balu.
Dziewczyna pokiwała głową z udawanym uznaniem.
- Cóż za dedukcja, niesamowite.
Dłoń zadrżała mi nerwowo, jednak postanowiłem być spokojny.
- Ile razy chcesz słuchać przeprosin, żeby wreszcie dotarły? – przyciszyłem głos chyba tylko po to, żeby nie krzyknąć. - Już przepraszałem, minął prawie tydzień, więc…
- A czy tobie się wydaje, że to załatwia sprawę? – spytała ze złością, odwracając ode mnie wzrok.
- A co ją według ciebie załatwia? Bo wygląda na to, że nic.
Dziewczyna milczała, a ja spoglądałem w stronę korytarza, którym właśnie zmierzała w naszą stronę grupka Krukonów. Mary nic nie mówiła, chyba jednak nie zamierzała po prostu odejść, bo uparcie sterczała w miejscu, unikając mojego wzroku; czekałem cierpliwie (albo raczej próbowałem się uspokoić, żeby nie zrobić niczego pochopnego) na jej odpowiedź, a gdy w końcu po kilku minutach ktoś odgadł hasło i Krukoni zniknęli za drzwiami, dziewczyna odezwała się ponownie.
- Mówiłam ci, że nie tańczę. Trzeba było przemyśleć, czy chcesz ze mną iść, zamiast robić coś takiego.
- Przeprosiłem.
- Trzeba było myśleć wcześniej.
Spojrzałem w sufit, biorąc głęboki wdech; nie opuściłem głowy, za to przez dłuższą chwilę kontemplowałem zdobienia wiszącego nad naszymi głowami żyrandola.
Już miałem dość, a nie powiedziałem nawet połowy rzeczy, które miałem w planie. Poza tym zacząłem zastanawiać się nad tym, kiedy Mary stała się taka opryskliwa. A może ja tego nigdy nie zauważyłem?
Przywołałem w pamięci bal po raz kolejny, a wtedy dotarła do mnie pewna myśl. Momentalnie opuściłem głowę i spojrzałem Mary w oczy, mrużąc je ze zirytowaniem.
- Chyba mi ktoś majstrował przy wspomnieniach, bo odnoszę wrażenie, że z dziewczynami pod sceną bawiłaś się całkiem nieźle.
Mary rozchyliła usta, a na jej twarzy malował się wyraz zaskoczenia; momentalnie je zamknęła, patrząc na mnie chłodno.
- Wiesz co? – wymamrotała z oburzeniem. – Ja… zresztą… Nawet nie chodzi o to!
- To o co? – spytałem, nieco rozbawiony; Mary stawała się najwidoczniej dość nerwowa, kiedy brakowało jej argumentów, a fakt, że nie zachowałem powagi, zdawał się rozjuszać ją jeszcze bardziej.
- No pomyśl – mruknęła po dłuższej chwili milczenia, podczas której ja próbowałem ukryć rozbawienie, a Mary zapewne szukała słów, którymi mogła wyrazić to, co miała na myśli. – Wiecznie nie masz czasu, wiecznie masz coś do zrobienia. Ciągle tylko ci huncwoci, na zmianę z tymi dziewczynami. I nie mówisz mi prawdy, zresztą, im chyba też nie mówisz, a poza tym…
- Co proszę?
Dziewczyna spojrzała na mnie, skołowana; patrzyłem na nią nieustępliwie.
- Że co, że je okłamujesz? – spytała, a na jej usta wkradł się uśmiech satysfakcji. – Rozmawiałam z Lily. Uznałam, że skoro tyle czasu ze sobą spędzacie na treningach i w ogóle, to pewnie będzie wiedziała, dlaczego…
- Że co zrobiłaś? – spytałem, czując narastającą we mnie wściekłość. Mary nie odpowiedziała, być może przeczuwając, że ta informacja przelała czarę goryczy. – Powiedziałem ci, że nikt nie może się o tym dowiedzieć. Żebyś nie drążyła.
- Ale ja musiałam…
- Tak, Mary. Musiałaś wiedzieć.
- Zrozum mnie, no! – zawołała, a ja zamilkłem na chwilę. – Ty nie chciałbyś wiedzieć?
Przesadziłbym, mówiąc jej wtedy coś w stylu „myślałem, że mogę ci ufać”. W końcu nie miałem zamiaru jej ufać w takich kwestiach, zwierzać się z czegokolwiek – to nie był jeszcze ten etap. Ale wtedy dotarło do mnie, że tajemnica Remusa była teraz przez jej wścibstwo w jakiś sposób zagrożona, choć Lily na pewno nie powiedziała Mary nic, co by ją naprowadziło na jakikolwiek trop. W końcu wtedy nie miałaby powodów do pokazywania tego, jak bardzo jest sfrustrowana tym, że nie wie.
A Mary nienawidziła nie wiedzieć.
- Wiesz – odezwałem się w końcu, a chłód mojego głosu zdziwił nawet mnie samego. – To nie ma sensu, choć pewnie już się tego domyślasz od jakiegoś czasu.
Dziewczyna zmierzyła mnie spojrzeniem niemal tak chłodnym, jak mój ton; najwidoczniej w ogóle nie czuła, że cokolwiek w tej całej sytuacji mogło być jej winą, mnie jednak niezbyt to obchodziło.
Mary wyciągnęła rękę w moją stronę, a ja ją uścisnąłem; po chwili dziewczyna szła w stronę wejścia do wieży, przez które przechodziło właśnie dwoje Krukonów.
- Wesołych świąt – rzuciła na odchodne tonem, w którym wciąż brzmiała nuta oburzenia, ja jednak nie siliłem się na odpowiedź; poszedłem wgłąb korytarza, odwróciwszy się na pięcie.
Remus stanął na środku pokoju wspólnego, rozglądając się wokół; w rękach trzymał stos prezentów, który prawie zasłaniał mu oczy, a Gryfoni tłumnie przemierzali pokój wspólny z jednego krańca na drugi w nie do końca znanym mi celu. Nim zdążyłem podejść do przyjaciela, by mu pomóc z tymi wszystkimi tobołami, przecisnął się jakoś pomiędzy innymi uczniami i rzucił stertę różnokolorowych pudełek pod choinkę. Jedno z nich odbiło się od podłogi jak piłka i poleciało w stronę jakiegoś pierwszoroczniaka, warcząc głośno poprzez uchyloną pokrywkę.
- Nosz do cholery – wymamrotał pod nosem, chwytając pudełko w locie, centymetry od głowy chłopca, a ja wyjąłem różdżkę i unieruchomiłem je zaklęciem, by przestało szarpać się w rękach. – Wybacz, młody, mały wypadek – dodał Remus po chwili, gdy już odrobinę ochłonął, a dopiero kiedy chłopiec pokazał mu uniesiony w górę kciuk i wyszczerzył się szeroko, Remus zdobył się na uśmiech.
- Mam nadzieję, że to prezent dla Syriusza – stwierdziłem. – Jak przyjdzie, to mi przypomnij, że trzeba zdjąć zaklęcie.
Remus zaśmiał się głośno, tym razem ostrożnie odkładając pudełko, a ja dopiero wtedy zwróciłem uwagę na to, jak wielki stos prezentów inni uczniowie ułożyli już pod drzewkiem. Część z nich otwierała już swoje prezenty, siedząc w małych grupkach, a my wciąż czekaliśmy na wszystkich. Powoli zaczynało mi się dłużyć, próbowałem więc podglądać, co jest w pudełkach przyniesionych przez Remusa, jednak ten od razu to zauważył i mogłem zapomnieć o mojej nowej zabawie.
- Swoją drogą, to gdzie się podział twój chłopak? – spytał Remus, nawiązując do naszego spotkania ze Smarkiem; wyszczerzyłem się szeroko.
- Nie widziałem go, odkąd poszedł do Mary – odparłem, a wtedy zaczęliśmy rozmowę na temat tego, jak ewentualnie mogło się potoczyć ich spotkanie; w trakcie dołączył do nas Peter z naręczem prezentów i tak we trójkę dyskutowaliśmy o możliwym przebiegu zdarzeń przyciszonymi głosami.
- No jeden przez drugiego, jak przekupki na Pokątnej – odezwał się nagle ktoś za moimi plecami, a gdy odwróciłem się, moim oczom ukazał się Syriusz; od razu po jego minie wywnioskowaliśmy, że tamta rozmowa nie poszła do końca tak, jak zaplanował.
- I co? – spytał Peter, a Syriusz wzruszył ramionami.
- Wyszło całkiem dobrze. Zerwaliśmy – wyjaśnił, mi jednak wciąż coś nie pasowało; popatrzyłem na niego znacząco, a wtedy Syriusz przewrócił oczami.
- No co? Wkurzyła mnie, ale dajcie spokój, już nie psujmy sobie świąt – stwierdził i odwrócił się w stronę choinki, pod którą piętrzyły się stosy prezentów. – No, to które dla mnie?
- Poczekajmy na dziewczyny – odezwał się Peter.
- A gdzie są?
- Evans chyba poszła do dormitorium, a Beckett nie widziałem od zakończenia lekcji – stwierdził Remus. Rozejrzałem się wokół, dostrzegając nieopodal Ann i Katie, które poprawiały wstążki na kilku pudełkach; pomachałem do nich, na co one odpowiedziały mi uśmiechem.
W ciągu kilku chwil zauważyliśmy, że Lily Evans schodzi po schodach, chwiejąc się pod ciężarem prezentów, a ja zdążyłem tylko wymienić porozumiewawcze spojrzenie z Syriuszem. Ruszyłem w stronę rudej i w jednej chwili znalazłem się obok niej; dopiero kiedy przeskoczyłem cztery stopnie w dwóch krokach, przypomniałem sobie o tym, że schody do dormitoriów dziewczyn stają się gładką taflą, gdy się na nie ot tak wejdzie. W jednej chwili Evans patrzyła na mnie ze strachem w oczach, wychylając twarz zza stosu prezentów, w drugiej natomiast zjechaliśmy pokracznie po schodach jak na zjeżdżalni i znaleźliśmy się oboje na samym dole, leżąc pod stosem niesionych przez dziewczynę prezentów.
- Dzięki, James – odezwała się, ściągając ze swojej twarzy jedno z pudełek i siadając na podłodze. Usłyszałem głośny śmiech Syriusza, któremu zawtórowali najpierw pozostali huncwoci, a następnie większość pokoju wspólnego; policzki Lily poczerwieniały tak, że intensywność ich koloru mogła się równać z jej włosami, a ja w panice stwierdziłem, że teraz to już koniec. Zacząłem ją gorączkowo przepraszać, motając się co drugie słowo.
- Ja chciałem tylko pomóc, Lil, nie pomyślałem, że…
Zamilkłem, dziewczyna bowiem zatkała mi usta dłonią; popatrzyła na mnie groźnym wzrokiem, jednak po chwili jej zaczerwieniona twarz złagodniała. Zaśmiała się głośno, ku mojemu zaskoczeniu.
***
Siedzieliśmy na podłodze obok choinki, otaczając stos prezentów; w pokoju wspólnym sensację właśnie wywoływał Irytek, który - jak co roku - za cel świąt postawił sobie odwiedzenie każdego pokoju wspólnego w szkole i śpiewanie piosenek świątecznych z niektórymi wyrazami pozamienianymi na przekleństwa.
- Twoja kolej, Remus! - zarządziłam, podsuwając chłopakowi wielki, ciężki pakunek owinięty papierem prezentowym w małe, tańczące hipogryfy, ubrane w świąteczne czapki.
Chłopak rozejrzał się po naszych twarzach nieco niepewnie.
- No dalej, otwórz! - pospieszyła go Katie, klaszcząc w dłonie z niecierpliwością. Remus zaczął powoli zrywać papier, zmuszając hipogryfy do ucieczki, a my patrzyliśmy, jak powoli spod warstwy makulatury wyłania się piękna, duża walizka ze smoczej skóry.
- Spójrz na naklejkę! - Ann wychyliła się do przodu, jakby chciała z bliska zobaczyć reakcję Lupina na prezent. Chłopak patrzył na podpis na walizce jak zahipnotyzowany; kartka, którą osobiście wypisywałam, głosiła napis "Profesor Lupin", a chłopak przez dłuższą chwilę nie mógł wydusić z siebie słowa, jedynie spoglądając na nas z mieszanką niedowierzania i szczęścia na twarzy.
- Wy...
- Jasne, że pamiętaliśmy! - odezwali się pozostali huncwoci niemal równocześnie. Remus opowiadał nam kiedyś, że chciałby zostać nauczycielem; osobiście uważałam, że nadawałby się do tego świetnie, a i pozostali z pewnością podzielali moje zdanie. Kto inny mógłby się do tego nadawać lepiej, niż on?
- Dziękuję, to najlepszy prezent od... ostatniego prezentu - stwierdził Remus, uśmiechając się.
- A nie sprawdzisz, co jest w środku? - spytałam z uśmiechem, a chłopak po raz kolejny zrobił zaskoczoną minę; dałabym słowo, że kiedy otworzył walizkę, dostrzegając w niej obwiązane wstążkami książki, kilka nowych swetrów i skarpet w choinki, a wszystko to obsypane stertą słodyczy, ukradkiem otarł oczy.
Wkrótce już prawie wszyscy dostali swoje prezenty: James założył sweter, który wybrała dla niego Evans, a następnie zaczął po raz któryś z rzędu podziwiać swoją nową kolekcję bomb, które w zależności od koloru, wywoływały inny efekt. Peter przeglądał z zapałem jedną z książek o ONMS, które wszyscy dla niego wybraliśmy; ku zdziwieniu wszystkich, wciąż nie tknął swojej skrzyneczki ze słodyczami, zostawiając ją obok granatowego swetra i stosu gadżetów od Zonka. Ann robiła nam zdjęcia, testując swoje nowe obiektywy do magicznego aparatu, a Katie przytulała się do Michaela, dziękując mu za prezent, którego tamtego wieczora nikomu nie pokazała. Jej chłopak dostał za to piękną kurtkę ze smoczej skóry.
- "Ochroni cię przed niektórymi zaklęciami, ale na Amortencję wciąż musisz uważać". - Chłopak przeczytał na głos karteczkę doczepioną do naramiennika i wkrótce oboje zanosili się śmiechem, co w jednej chwili przywołało Ann; już po chwili oślepiała ich oboje fleszem, uśmiechając się szeroko. Później jeszcze Katie otworzyła pakunek z nowym zestawem farb i pędzlami, które po skończonej pracy czyściły się same, a także metalowym pudełkiem z ołówkami o różnej twardości.
Zauważyłam, że Syriusz siedział obok Jamesa, oglądając jedną z bomb pod światło; od razu odwróciłam wzrok, bojąc się, że w jakiś sposób to zwróci na mnie jego uwagę. Od czasu tej dziwnej sytuacji podczas przeszukiwania korytarza w pobliżu redakcji starałam się go unikać, byłam bowiem pewna, że zauważył, a co ważniejsze - wcale nie miał zamiaru tak szybko odpuścić. Liścik wciąż nosiłam przy sobie w obawie, że jeśli gdziekolwiek go zostawię, ktoś może go znaleźć, jednak jeśli Syriusz wygadałby się pozostałym, niewiele by mi to dało.
Obok mnie siedziała Evans; zerknęłam jej przez ramię, gdy z tajemniczym uśmiechem wpatrywała się w podpis pozostawiony w książce, którą dostała w prezencie. "Tylko nie pomyśl sobie zbyt wiele, James". Akurat miałam zamiar zapytać, o co chodzi, gdy poczułam, jak ktoś trąca mnie w ramię.
Syriusz stanął nade mną, a ja momentalnie podniosłam się z podłogi, odchodząc kawałek od Evans, która zajęła się odpakowywaniem kolejnej paczki.
- Dzięki - powiedział, grzechocząc metalowym pudełeczkiem w małe kaczuszki z kostkami gitarowymi w środku.
- Ja... wiem, że to trochę kiczowate, ale nie mogłam się powstrzymać - powiedziałam, a chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym machnął ręką.
- Są świetne. Zresztą, ja też coś dla ciebie mam - stwierdził, wyciągając zza pleców długie, płaskie pudełko i wręczając mi je. Kiedy pociągnęłam za kokardkę, ze środka dało się słyszeć głośny huk, a wydobywający się ze środka czarny dym zasnuł nas oboje na dłuższą chwilę. Zakaszlałam, krztusząc się, a kiedy po kilku chwilach znowu powietrze wokół nas stało się przejrzyste, ujrzałam szeroki uśmiech Syriusza.
- Ty kupo smoczego łajna - mruknęłam, patrząc na niego nienawistnie, jednak gdy spojrzałam w dół, moim oczom ukazała się para nowych, skórzanych ochraniaczy na kolana. Na wierzchu leżała karteczka, wypisana ukośnym pismem Syriusza: "w razie, gdyby stare się jednak przestały same naprawiać". Zrobiłam się czerwona, przypominając sobie sytuację, do której nawiązywał chłopak, mimo to od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech - wyściskałam więc Syriusza za szyję tak mocno, że prawie zrobił się fioletowy z braku tchu. Gdy wreszcie udało mu się wydostać z moich objęć, rozejrzał się wokół, spoglądając na pojedyncze pudełka zostawione pod choinką - większość z nich była już pootwierana.
- A gdzie reszta twoich prezentów? - spytał Syriusz ze zdziwieniem, jednak w jego tonie zabrzmiało coś podejrzanego, a ja zaczęłam zastanawiać się, co tym razem zrobił.
- No... nie ma ich - odparłam nieco zawiedziona, jednak w tamtej chwili jakby znikąd tuż obok Jamesa pojawił się stos prezentów.
- Jednak są - stwierdził, ciągnąc mnie w tamtą stronę i już po chwili siedziałam przed stosem, oceniając wielkość pakunków i zastanawiając się, co mogę znaleźć w środku. Wzięłam jeden z samej góry, a gdy zerwałam papier, ujrzałam niewielkie pudełko. Gdy je otworzyłam, moim oczom ukazały się małe fiolki z jakimiś substancjami, długa, drewniana klamerka, parę szklanych naczyń, a także dziwne, przezroczyste okulary. Katie i Lily zaśmiały się na widok mojej miny, kiedy w skupieniu próbowałam wymyślić, do czego to wszystko służy.
- Zestaw do mugolskich eliksirów - stwierdziła Katie z rozbawieniem, a ja w tamtej chwili spojrzałam na zawartość pudełka jakby z większą fascynacją.
- To jest ta, chemia, nie? - spytałam, a Lily skinęła głową z uśmiechem.
- Pod spodem jest też mugolska książka do medycyny, w razie gdyby całkiem spodobały ci się mugolskie dziedziny wiedzy - dodał Remus, a ja spojrzałam na niego z szerokim uśmiechem. Dzięki nim już wiedziałam, co będę robić podczas przerwy świątecznej, kiedy zacznie mi się nudzić.
- Cudne, dziękuję wam! - zawołałam, a wtedy któraś z dziewczyn wcisnęła mi do rąk kolejne pudełko ze stosu, w którym znalazłam ogromny zestaw magicznych kul do kąpieli. Spojrzałam w stronę Ann, Katie i Evans, które siedziały obok siebie, wyraźnie czymś rozbawione.
- Dałam wam takie same - stwierdziłam, uśmiechając się; najwidoczniej miałyśmy całkiem podobny gust.
W kolejnych pudełkach znalazłam jeszcze mugolskie pióro wieczne od Katie, masę słodyczy oraz zestaw, który już każdy z nas dostał, czyli świąteczny sweter i skarpetki, aż dojrzałam na samym dole jakąś ogromną, prostokątną paczkę, owiniętą papierem prezentowym i wstążkami.
Nagle wszyscy zamilkli, patrząc na mnie, a ja rozejrzałam się niepewnie po ich twarzach.
- Co to jest? - spytałam, zastanawiając się gorączkowo nad tym, co może być w środku, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Peter wzruszył ramionami.
- Otwórz, to się dowiesz - powiedział, a ja zaczęłam pospiesznie rozwiązywać wstążki; gdy zerwałam papier, moim oczom ukazała się wielka, podłużna walizka pokryta skórą, zapięta na dwie klamry. Odpięłam je równocześnie, a pokrywa momentalnie odskoczyła do tyłu.
- I jak, i jak? - Katie doskoczyła do mnie, zaglądając do pudła, a ja zasłoniłam otwarte ze zdumienia usta dłonią, czując, jak do oczu napływają mi łzy wzruszenia.
W walizce, ułożony na materiałowych, granatowych poduszkach, leżał Nimbus 1600.
Primero! <3
OdpowiedzUsuńHej, hej!
OdpowiedzUsuńJako że jeszcze nie ochłonęłam po rozdziale i nadal zżerają mnie emocje związane z Nimbusem 1600, zacznę od końca.
MATKO BOSKO CZĘSTOCHOWSKO, LILY DOSTAŁA NIMBUSA 1660, PRZECIEŻ CZEKAŁA NA NIEGO TYLE LAT, TYLE LAT ZBIERAŁA PIENIĄDZE DO SWOJEGO FUNDUSZU MIOTŁOWEGO, KTÓRE ZAWSZE W JAKIŚ DZIWNY SPOSÓB ZNIKAŁY, A TERAZ MA SWOJĄ WŁASNĄ MIOTŁĘ I TO NIE BYLE JAKĄ, A NAJNOWSZEGO NIMBUSA 1600!!!!!!!!!
WOOOOWOWOWOWOWOOWOWWOW!
Jakby ktoś jeszcze nie usłyszał... NIMBUS 1600!
Oni naprawdę kochają Lily. I to ,,I jak, i jak?" Katie po prostu takie Kasieńkowate, jakby nie wiedziała jaka będzie reakcja Beckett...NO PO PROSTU SZOK.
Swoją drogą bardzo oryginalne pomysły na prezenty. Zwłaszcza te ochraniacze XD
Ach, ta skromność... XD
Nie naprawdę. I walizka dla Remusa i zestaw młodego chemika dla Lily i prezenty Lily i Jamesa i te bomby i pudełko w kaczuszki z tym czymś do gitary, co zapomniałam, jak się nazywa, i prezent dla Micheala od Katie i obiektywy do aparatu i pędzie i, i, i... Wszystko jest po prostu takie cudowne. Te karteczki nawiązujące do wcześniejszych zdarzeń... ACH, OCH, ECH! Jestem wniebowzięta.
I Syriusz bajerujący dziewczyny, żeby go wpuściły… To było takie Syriuszowate XD
I jestem też wniebowzięta, bo był MARIUSZ (po raz pierwszy jestem szczęśliwa z jego powodu!!!), a raczej jego koniec. KONIEC ICH RELACJI, PRZESZKODA ZOSTAŁA USUNIĘTA Z DROGI SZCZĘŚCIA SIRIUSLY! Jupijajjupijaj! Mary tutaj starała się być taka chłodna i jej się oczywiście wydaje, że to wszystko wina Syriusza, ale to jest G prawda, o czym pięknie jej wypomniał, wspominając o tańcu pod sceną z dziewczynami :) To było piękne jak stwierdziła, że to przecież nie o to chodzi. MIAŁAM BANANA NA USTACH :)
Opis pokoju wspólnego Ślizgonów był tak zgrabny i plastyczny... Idealny po prostu. Świetnie wprowadzał klimat lochów na święta. I cieszę się, że kanarek Katie dotarł aż tam. Poza tym jeśli byłabym tam na miejscu Madison i jeśli Greengrass (bo to chyba on strzelał w kanarka) by trafił, to bym mu chyba przywaliła. Gotowałam się, czytając ten fragment.
I końcówka tego fragmentu ,,Zaśmiałam się głośno, rozbawiona ironią tej sytuacji." po prostu idealnie zakończyła akapit.
Dalej… Snape. DLACZEGO ON ICH ŚLEDZIŁ? CZY MA COŚ WSPÓLNEGO ZE ZNISZCZENIEM REDAKCJI?! JAK TO SIĘ STAŁO?! I tutaj mamy podenerwowaną Aneczkę, która znowu się zbytnio przejmuje… Ale ja też czekałabym na odzew mojego wroga. CHciałabym wiedzieć, co zrobi… W każdym razie dobrze, że ma takich wspaniałych przyjaciół, którzy ją wspierają w takich momentach. I czekam aż dowiemy się, gdzie teraz będzie redakcja! A i widzę, że wspominamy o Suze :)
Jily w tym rozdziale było takie cudowne, takie naturalne, ale nie będę się teraz nad tym rozczulała, bo już ci i tak o tym mówiłam… XD
A NA KONIEC… SIRIUSLY!
Usuń,,Syriusz stanął nade mną, a ja momentalnie podniosłam się z podłogi, odchodząc kawałek od Evans, która zajęła się odpakowywaniem kolejnej paczki.
- Dzięki - powiedział, grzechocząc metalowym pudełeczkiem w małe kaczuszki z kostkami gitarowymi w środku.
- Ja... wiem, że to trochę kiczowate, ale nie mogłam się powstrzymać - powiedziałam, a chłopak uśmiechnął się szeroko, po czym machnął ręką.
- Są świetne. Zresztą, ja też coś dla ciebie mam - stwierdził, wyciągając zza pleców długie, płaskie pudełko i wręczając mi je. Kiedy pociągnęłam za kokardkę, ze środka dało się słyszeć głośny huk, a wydobywający się ze środka czarny dym zasnuł nas oboje na dłuższą chwilę. Zakaszlałam, krztusząc się, a kiedy po kilku chwilach znowu powietrze wokół nas stało się przejrzyste, ujrzałam szeroki uśmiech Syriusza.
- Ty kupo smoczego łajna - mruknęłam, patrząc na niego nienawistnie, jednak gdy spojrzałam w dół, moim oczom ukazała się para nowych, skórzanych ochraniaczy na kolana. Na wierzchu leżała karteczka, wypisana ukośnym pismem Syriusza: "w razie, gdyby stare się jednak przestały same naprawiać". Zrobiłam się czerwona, przypominając sobie sytuację, do której nawiązywał chłopak, mimo to od razu na mojej twarzy pojawił się uśmiech - wyściskałam więc Syriusza za szyję tak mocno, że prawie zrobił się fioletowy z braku tchu. Gdy wreszcie udało mu się wydostać z moich objęć, rozejrzał się wokół, spoglądając na pojedyncze pudełka zostawione pod choinką - większość z nich była już pootwierana.
- A gdzie reszta twoich prezentów? - spytał Syriusz ze zdziwieniem, jednak w jego tonie zabrzmiało coś podejrzanego, a ja zaczęłam zastanawiać się, co tym razem zrobił.
- No... nie ma ich - odparłam nieco zawiedziona, jednak w tamtej chwili jakby znikąd tuż obok Jamesa pojawił się stos prezentów.
- Jednak są - stwierdził, ciągnąc mnie w tamtą stronę i już po chwili siedziałam przed stosem, oceniając wielkość pakunków i zastanawiając się, co mogę znaleźć w środku.” - takie piękne długie Siriusly. Zwłaszcza jak Lily go nazywa kupą smoczego łąjna, a potem rzuca mu się na szyję, bo to jest taki piękny prezent, który kto wymyślił? No kto? I to pudełeczko w kaczuszki z kostkami gitarowymi… No po prostu cud, miód i malina. Moje serduszko się raduje!
Pisz już kolejny rozdział! Bo ja czekam!
Pozdrowionka,
Bianka! <3
Hej!
Usuńja naprawde myslalam, ze ten nimbus bedzie bardziej oczywisty, a tu jak zwykle zaskoczenie xD ale to prawda, oni wszyscy sa naprawde blisko ze sobą i w ogóle więc to prędzej czy później musiało nastąpić xd co do reszty prezentów to dziękuję, starałam się xd
też myślę, że to syriuszowate xD bo po co się męczyc z jakąś głupią zagadką, nie?
wiedziałam, że ucieszysz się z tego Mariusza xD
kanarki bo balu rozleciały się po całym zamku, predzej czy później musiały dotrzeć i do lochów, zresztą było ich tak dużo, że pewnie do wakacji się nie pozbędą xd
Snape tak kanonicznie śledził huncwotów dość często, bo chciał doprowadzić do tego, że wywalą ich ze szkoły. ale czy teraz chodzi o redakcję? nie mam zielonego pojęcia, więc nie mogę nic powiedzieć XD no ale może...
dobrze wiedzieć, że Jily mi jakoś wychodzi powoli xD
no już wiemy, kto wymyślił, Bianeczko, wiemy XD tez mi sie podobaja te ochraniacze xD
no, zabieram sie powoli za kolejny!
<3
Aaaaaaaaaaaaaa jest i miotła <3 to są przyjaciele! Najlepsi :)
OdpowiedzUsuńLuella
no, dokładnie!
UsuńNo nie, ale mnie zaskoczyłaś! Wchodzę sobie do ciebie na bloga z zamiarem skomentowania poprzedniego rozdziału, patrzę a tu już 24! Jak zawsze wszystko bardzo fajnie i przyjemnie, podoba mi się ten wątek ze zniszczeniam sali, ciekawi mnie co będzie dalej. A coś czuję że szykujesz jakąś grubszą aferę, skoro to nie ślizgoni za tym stoją. :) Podoba mi się również że wtrącasz czasami wątek Jamesa i Evans (lubię ten paring), a wydaje mi się, że wcześniej było tego jakoś mniej. Cóż, teraz to pozostaje mi tylko czekać na kolejną część. Życzę weny :)!
OdpowiedzUsuńha, znowu udało mi się kogoś zaskoczyć prędkością pisania rozdziałów!
Usuńno, być może szykuje się coś, nie wiem, nie wiem... xd
Jily rzeczywiście było mniej, ale u mnie raczej oni dopiero zaczynają ze sobą łapać kontakt. ale w sumie kilka rozdziałów wstecz, na balu, Jily było całkiem sporo...
dziękuję <3
Wczoraj zaczęłam czytać Twoje opowiadanie, a dzisiaj już skończyłam O.o Nie ukrywam że bardzo mnie wciągnęło i nie mogę się już doczekać nowego rozdziału.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam :)
cieszę się, zawsze fajnie jest wiedzieć, że to co piszę kogoś na tyle wciąga, że nadrabia w parę dni xd
Usuńrozdział się powoli tworzy!
<3
A dzień dobry, dzień dobry.
OdpowiedzUsuńKlimat świąt, powiadasz? No nie mów, ja mogę w dowolnym momencie otworzyć jakiś świąteczny rozdział w "Harrym Potterze" i już czuję jak ziąb bije od zamkowych murów, a Weasleyowie pałętają się pod nogami w świąteczny swetrach :) :) Nie wspominając już o tym, że temperatury za oknem iście arktyczne.
Podobało mi się severusowe szpiegowanie. To znaczy nie popieram idei szpiegowania, a dziwna pewność Ann, że ktoś uczepił się jej właśnie ze względu na gazetkę (no bo przecież mogła podpaść prywatnie albo ze względu na status krwi, no nie?) ciągle jest dla mnie trochę niezrozumiała, ale za to szpiegujący Snape to coś bardzo naturalnego, co pasuje do Huncwotów jak brakujący element układanki :) Mały szczegół, a cieszy.
Wywiad naszej małej, sprytnej Ślizgonki był ciekawy, ale ja tam nie podejrzewałabym Regulusa. Akurat w to, że nie obchodzi go jakaś banda Gryfonów, jestem w stanie spokojnie uwierzyć.
Syriusz miał wiele szczęścia, że sytuacja z Mary potoczyła się tak, a nie inaczej. W końcu mógł ją oskarżyć, zwalić na nią część winy, popatrzeć w politowaniem i poskarżyć się na nią światu. A chociaż Mary zachowała się jak typowa baba, to i tak wina jest ewidentnie po stronie Syriusza, a na koniec była jeszcze tak uprzejma, że podała mu rękę. Ja bym pewnie tego nie zrobiła, więc doceniam.
Ojeeeej, walizka z podpisem dla Lupina była cudowna! UWIELBIAM takie smaczki nawiązujące do oryginału.
Jeej, i Lily ma wreszcie swoją wymarzoną miotłę. Całe szczęście, że ma takich oddanych przyjaciół, bo fundusz miotlarski nigdy nie rokował zbyt dobrze. Tylko skąd oni mieli tyle forsy? Nawet panowie arystokraci, James i Syriusz, nie wyciągnęliby tyle od swoich rodzin. Sprzedali wszyscy po nerce czy co? o.O
Z pozdrowieniami,
Eskaryna
Hej!
Usuńzazdroszczę, bo mi nieco trudniej było się w to wkręcić, a tu trzeba jeszcze kilka świątecznych rozdziałów z siebie wykrzesać xd
Ann jest osobą, która odczuwa potrzebę działania w wyższym celu i kiedy już się wkręciła (szczególnie po napisaniu artykułu, nad którym bardzo się namęczyła), przesłania jej on inne rzeczy. Poza tym, ona jakby... bardziej przeczuwa całe to niebezpieczeństwo. Poza tym, Ann jest półkrwi, zupełnie jak Snape, więc argument statusu krwi nie jest odpowiedni. jeśli chodzi o wrogów - nie przyszło jej to do głowy, więc pewnie zbyt wielu ich nie ma.
A ja nie uważam, że to jego wina - zrobił źle, ale przeprosił wiele razy, a i cala sytuacja wcale nie była taka czarno-biała, biorąc pod uwagę zachowanie Mary na balu i to nie tylko wtedy, kiedy z kimś innym tańczyć poszła. z drugiej strony, jej wścibskość mogła być odbierana jako troska, więc jakąś tam sympatię wobec niej jestem w stanie zrozumieć, jednak to wcale nie jest taka troskliwa, miła postać, choć na pewno ma swoje momenty.
swoją drogą, u niej to raczej był wyraz nie tyle uprzejmości, co formalnego gestu xd
ten motyw z walizką lubię o tyle, że tłumaczy książkowy zniszczony podpis "Profesor Lupin", skoro on nigdy nie uczył wcześniej xd
miotły nie były tak drogie - gdyby były, Syriusz by sobie nie kupił. skoro stać go było na własną, mógł również zapłacić jakiś ułamek drugiej. Syriusz zresztą po ucieczce z domu utrzymywał się z ogromnego spadku, który zostawił mu wuj. po Azkabanie był w stanie kupić Harry'emu Błyskawicę, mimo że zbyt wiele się zapewne nie dorobił przez te kilka lat od ukończenia Hogwartu do śmierci Potterów, a to o czymś świadczy. poza tym, jeśli ktoś z pozostałych nie miał pieniędzy, to na pewno Syriusz albo choćby James pomógł. nie trzeba bylo do tego żadnych nerek xd
Akurat w kwestii mioteł bym polemizowała :D Wystarczy właśnie pomyśleć o kwestii Błyskawicy - nikt w szkole się jej nie dorobił tak od razu, tylko Harry, a i na Draconie zrobiła spore wrażenie, mimo że był z arystokratycznego rodu. Poza tym Syriusz sam powiedział, że Błyskawica to zadośćuczynienie za wszystkie urodziny/święta, przy których go nie było, więc to świadczy o randze takiego prezentu. Ale domyślam się, że miłość i te sprawy, więc to tylko takie czepianie się dla zasady, haha :D
UsuńCo do Remusa, w sumie nigdy nie zwróciłam na to uwagi, jeszcze raz gratuluję pomysłu, bo jest przesłodki.
No nie! Jakim cudem mogłam zaniedbać komentowanie tak bardzo?! Serio, weszłam jakiś czas temu na bloga i okazało się, że to już dwa rozdzaiły w plecy. Nie sprawdzałam chyba już od jakiegoś miesiąca :((( Ach ta szkoła... Mam nadzieję, że się poprawię! xD
OdpowiedzUsuńCiekawe, jaki pomysł na redakcję mają Huncwoci... Czyżby Pokój Życzeń? Nie pamiętam, czy wiedzieli o nim, czy nie, ale biorąc pod uwagę ich charakter i kreatywność, pewnie tak xD
Mam nadzieję,że Snape nie usłyszał nic ważnego kiedy ich śledził...
Podobał mi się opis pokoju Ślizgonów! I Maddie jako podwójny agent :D Śmieszne, że nikt jej nie podejrzewał o zadawanie się z dziewczynami i Huncwotami. Cieawi mnie bardzo, czy to jednak nie Regulus czy inni Ślizgoni zniszczyli redakcję... Może dobrze udają? Koncówka akapitu była najlepsza!
Nareszcie! <3 Mariusz się zakończył! (Ten parring i tak nie miał racji bytu ze względu na swoją beznadziejną nazwę xD) Lalalala! Moje serce śpiewa! Siriusly, do przodu! Wierzę w was!
Więcej zagadek Krukonów proszę! Nawet czasem próbuję je odgadywać, ale brakuje mi cierpliwości i czytam dalej xD
Btw, mam nadzieję, że Mary nie będzie węszyć za futerkowym problemem. Trochę mnie zdenerwowała podczas tej kłótni z Blackim. Możliwe jednak, ze jestem nieco nieobiektywna. No ale to w końcu Syriusz! <3 xD
Moment oczekiwania w Pokoju Wspólnym Gryffindoru i rozpakowywania prezentów to mój ulubiony w tym rozdziale! (W ogóle zawsze uwielbiam chwilę rozpakowywania prezentu i ciekawość, co jest w środku. Nawet jeśli to nie jest dla mnie xD)
Dopiero październik, a ja już czytając ten fragment poczułam święta i miałam ochotę założyć gruby sweter rodem od pani Weasley :D
Moment Jily był naprawdę uroczy! <3 <3 <3 I jeszcze to, że Lily nie wydarła się na Pottera, tylko roześmiała. Ach, co ta magia (xD) świąt robi z ludźmi... :D
Niesamowicie rozczulił mnie prezent dla Remusa! Uwielbiam takie nawiązania do oryginału!
Ciekawe, co dostała Katie od Michaela :D
Ehhh, na początku myślałam, że prezent od Blacka będzie miotłą. A tu bum!(dosłownie! (taki żarcik xddd)) Dym iście huncwocki ;D
Niewiele sie pomyiłam z tą miotłą :D Super, że Lily dostała tego Nimbusa! Przyjaciele wiedzą, co najlepsze xD
Miałam napisać, że z niecierpliwością czekam na następny rozdział, ale przypomniało mi się, że jeszcze jeden na mnie czeka xddd
Wiec po prostu życzę mnóstwa weny :D
Pozdrawiam! :)
~Arya