Hej! Zmieniłam szablon, ale z tym też są problemy, więc chwilowo komentarze wyglądają jak wyglądają... Potem to naprawię, o ile mi się w ogóle uda.
No i przy okazji: dodałam gadżet z obserwatorami, jeśli komuś to ułatwi życie, bo wcześniej o tym zapomniałam - pewnie przy zmianie szablonu xd
A, i jeszcze jedno: szablon wypośrodkowuje mi tekst, mimo że jest wyrównany do lewej i trzeba to wszystko ręcznie naprawić, także to też może mi chwilę zająć...
Park niedaleko naszego domu zawsze najpiękniej wyglądał zimą, spowity mrokiem późnego wieczoru - kiedy gruba warstwa śniegu zdążyła przykryć gałęzie drzew, a latarnie rzucały łagodne światło na ośnieżone alejki. Szłam wraz z mamą pod rękę, by nie upaść podczas przedzierania się przez śnieg sięgający prawie połowy łydki, i rozglądałam się na boki; wypatrywałam różnych kształtów w rosnących tuż przy ścieżce krzewach, których nie dosięgało światło lamp.
Szłyśmy w ciszy, która nie była ani trochę niezręczna - za to sprawiała, że odczuwałam spokój, którego tak bardzo brakowało mi w ostatnim czasie. Obecność mojej mamy była dla mnie bardzo rzadka, a jednak wtedy, kiedy tyle problemów spadło na moich przyjaciół i na mnie, potrafiła być całkiem kojąca. Dzięki temu, zamiast po raz kolejny bezsensownie roztrząsać w głowie sprawę "Echa" czy anonimowej karteczki, zaczęłam przypominać sobie miejsca, które mijałyśmy i związane z nimi wspomnienia.
Akurat przechodziłyśmy obok placu zabaw, w którym w spędzałam całe dnie, kiedy byłam mała. Choć zjeżdżalnie i ogromną karuzelę przykrył śnieg, a z drążka nad huśtawkami zwisały lodowe sople, przez głowę przemknęły mi wspomnienia z którychś wakacji.
- Tutaj Cynthia skręciła nadgarstek, pamiętasz? - odezwała się mama, jakby czytając mi w myślach; naciągnęła na uszy swoją grubą, wełnianą czapkę, po czym uśmiechnęła się lekko. - Tobie się nic nie stało, ale i tak obie wracałyście z płaczem.
Przewróciłam oczami; sprawa była o wiele bardziej skomplikowana, niż wydawało się wtedy wszystkim dorosłym, którzy bez mrugnięcia okiem nastawili nadgarstek Cynthii zaklęciem, a potem zabrali nas na lody w ramach pocieszenia.
To był zakład. Rywalizacja.
Zauważyłam po prostu w pewnym momencie, że huśtawka na placu zabaw kołysze się w jakiś sposób sama, nawet kiedy nie ruszam nogami ani tułowiem - a kiedy z niej zeskoczyłam, postanowiłam porozmawiać o tym z Cynthią. Jako że zawsze chciała robić to samo, co ja, założyłyśmy się o to, kto będzie potrafił rozhuśtać się mocniej i wyskoczyć z wyższego punktu. Chociaż moja kuzynka radziła sobie nawet nieźle z pierwszą częścią zadania, zeskoczenie z tak wysoka - albo może raczej lądowanie - sprawiło jej problem.
Dlatego wygrałam - tak swoją drogą.
Chociaż z tym miejscem wiązało się o wiele więcej wspomnień, które były być może nieco bardziej pozytywne, jednak tamto z jakiegoś powodu przypomniało mi się najpierw.
- Sprawdzałyśmy, czy potrafimy czarować - powiedziałam poważnie, a mama spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Pamiętam, opowiadałaś mi o tym przez łzy - powiedziała, uśmiechając się; zmarszczyłam brwi, a mama na ten widok jeszcze bardziej się rozpromieniła. - Ale wiesz, pomijając ten skręcony nadgarstek, to było całkiem imponujące. Chociaż w sumie, u Beckettów chyba wszystkie dzieci są takie zdolne... No co tak patrzysz? Jasne, twoja ciotka była wściekła, ale trzeba przyznać, że kontrolowanie huśtawki za pomocą magii...
- Mamo, daj spokój - mruknęłam, a ona w odpowiedzi zaśmiała się perliście. Zapewne gdyby nie te grube rękawice, które miała na rękach, wytarmosiłaby mnie za policzek jak małe dziecko, jednak kiedy po chwili zamilkła, w jej twarzy dojrzałam coś, co nie do końca odpowiadało jej nastrojowi. Tak jakby jakaś myśl nie dawała jej spokoju, jakby coś było nie w porządku - a kiedy już miałam zamiar ją o to zapytać, westchnęła ciężko, a obłoczek pary wydobył się z jej ust.
- Będę musiała się dziś spakować, rano mam pociąg - powiedziała, a ja skinęłam głową smutno. Szłyśmy już w stronę domu, więc nie musiałyśmy zmieniać drogi, jednak ja jakoś straciłam ochotę na spacer.
- Naprawdę nie da się zrobić tak, żebyś została chociaż jutro? Albo żebyś pojechała wieczorem? - spytałam; mama pokręciła głową z łagodnym uśmiechem, który nie był jednak w stanie ukryć smutku ziejącego z jej ciemnych oczu. Nie odzywała się przez dłuższą chwilę; wyszłyśmy z parku na ulicę, a ja zaczęłam spoglądać na lampy uliczne, których światło okalało wirujące w powietrzu płatki śniegu sunące w stronę ziemi, by ustąpić miejsca kolejnym.
- Próbowałam, kochanie, ale nic z tego - powiedziała wreszcie bezbarwnym tonem, ściskając mocniej moje ramię. - Wracajmy.
***
Kolejnego ranka obudziłam się już o godzinie piątej, jednak zamiast spać, krzątałam się po domu razem z mamą. Szukałam zapodzianych w całym domu piór, ubrań, książek, teczek z dokumentami i zastanawiałam się, jak ona to robi, że w ciągu ledwie kilku dni jest w stanie rozlokować całą zawartość swojego kufra i pochować ją tak, jakby przygotowywała zabawę w szukanie różnych przedmiotów dla Puchonów.
- Liluniu, nie zostawiłam może u ciebie tego zielonego swetra? - zawołała mama z korytarza, upychając do walizki kilka książek i stertę poskładanych w pośpiechu ubrań. Skinęłam głową i wbiegłam na schody; przeskakiwałam na nich co drugi stopień, trafiając dokładnie na te, które najbardziej trzeszczały pod stopami. W tamtej chwili nie zwracałam jednak uwagi na to, by dotrzeć do pokoju jak najciszej, ale jak najszybciej - do pociągu zostało wtedy ledwie pół godziny, a wciąż mnóstwo rzeczy się nie znalazło. Mama nieco zaspała, dlatego nie marnowałam czasu na ubieranie się i od razu przystąpiłam do pomocy - z tego właśnie powodu wciąż paradowałam po domu w mojej jasnoróżowej piżamie.
Stanęłam w drzwiach do pokoju, rozglądając się wokół, jednak zielonego swetra nie dostrzegłam ani na oparciu fotela, ani na kołdrze, ani na parapecie. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją na oścież, przypominając sobie, że kiedyś w tej samej sytuacji znalazłam tam jakieś dokumenty z pracy mamy. Skoro któregoś razu była w stanie wrzucić tam stertę papierów, to dlaczego nie sweter?
Szybkie przejrzenie wieszaków zapełnionych moimi ubraniami wystarczyło, by stwierdzić, że wcale go tam nie było, jednak moją uwagę przykuło coś innego.
Na dnie szafy leżało podłużne, czerwone pudełko, które najwidoczniej zapodziało mi się gdzieś podczas przenoszenia prezentów pod choinkę; do złotej wstążki przywiązana była karteczka z imieniem mojej mamy.
Szybko wzięłam pudełko w ręce i zbiegłam po schodach; moja mama trzymała w rękach sweter, którego właśnie szukałam, i składała go w kostkę.
- Już znalazłam, wybacz zamieszanie - powiedziała, patrząc na mnie, po czym zamknęła wieko kufra i machnęła różdżką, a klamry same się zatrzasnęły. - Widzisz, skarbie? Tym razem poszło całkiem szybko.
- Mamo, mam coś jeszcze dla ciebie. - Wcisnęłam pudełko w jej ręce, a ona spojrzała na mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. - Przedwczoraj zapomniałam go zanieść pod choinkę, a to dość...
Urwałam, bowiem mama otworzyła pudełko i wyjęła ze środka cienki szalik, w którego błękitny materiał wplecione zostały połyskujące nitki. Od razu owinęła go wokół szyi, przeglądając się w wiszącym na korytarzu lustrze.
- Wiem, że niespecjalnie zimowy, ale pomyślałam, że ci się spo...
Urwałam, bowiem mama przytuliła mnie tak mocno, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, albo chociażby wziąć głębszego oddechu.
Cóż, mama naprawdę kochała szaliki.
- Jest przepiękny, dziękuję - wyszeptała w końcu, a ja objęłam ją, przymykając oczy.
- Nie ma za co - powiedziałam cicho po krótkiej chwili milczenia, podczas której wciąż stałyśmy wtulone w siebie; mama wzięła ciężki oddech, po czym pociągnęła nosem i ścisnęła mnie jeszcze mocniej, by następnie odsunąć się i sięgnąć po coś do kieszeni płaszcza.
- Też mam coś dla ciebie - powiedziała, przeszukując kieszeń nieco zbyt długo, wolną ręką natomiast starała się dyskretnie wytrzeć łzy. Kiedy już odwróciła się w moją stronę z jakimś zawiniątkiem w dłoni, uśmiechnęła się szeroko, tak jakby to w jakiś sposób miało ukryć jej zaszklone oczy. Odgarnęła nerwowo swoje włosy, po czym podeszła do mnie bliżej i wyciągnęła małe pudełko w moją stronę.
- Wiesz, skarbie, dam ci to teraz, ale otworzysz to w swoje urodziny - powiedziała, a ja spojrzałam na nią z zaciekawieniem.
- A jak otworzę teraz...? - spytałam z uśmiechem, chwytając za koniec złotej wstążki, którą przewiązane było pudełko.
Mama popatrzyła na mnie, unosząc brew, a chociaż nie skomentowała tego ani słowem, jej mina była wystarczająco wymowna.
- Pójdę pożegnać się z babcią i z dziadkiem.
Mama poszła do sypialni dziadków, a ja trzymałam pudełeczko w rękach; początkowo postanowiłam cierpliwie poczekać te parę miesięcy do otwarcia prezentu, jednak mama na pewno wymyśliła coś, w razie gdybym zrobiła to teraz...
Pociągnęłam za wstążkę, a następnie uchyliłam wieczko pudełka, jednak w środku nie znajdowało się nic poza pustą karteczką na samym dnie. Odwróciłam ją, a moim oczom ukazało się schludne pismo mamy:
Westchnęłam, chowając pudełko do kieszeni; cóż, właśnie czegoś takiego można było się po mojej mamie spodziewać.
Wkrótce mama wróciła, a wraz z nią przyszli dziadkowie, którzy pospiesznie narzucili na siebie szlafroki.
- Dlaczego nie obudziłaś nas wcześniej? - spytał dziadek z wyrzutem w zaspanym głosie, a mama próbowała jakoś zmienić temat. Ja w tym czasie zerknęłam na wiszący na ścianie zegar i dopiero wtedy dotarło do mnie, że już za parę minut mama naprawdę będzie musiała iść i nie wiadomo, kiedy zobaczymy się następny raz - dlatego przytuliłam się do niej z całych sił, przerywając tym samym drobną sprzeczkę z dziadkami, i postanowiłam przez ten czas jej nie puszczać.
- Naprawdę nie możesz zostać? - spytałam z nadzieją po raz kolejny, czując, że tym razem to w moich oczach zbierają się łzy; oparłam brodę o ramię mamy, a kropla z mojego policzka spłynęła prosto na jej nowy, jasny szalik. Słyszałam, jak mama próbuje powoli oddychać, żeby móc się uspokoić, ale już po chwili wspólnie zalewałyśmy się łzami.
Minęło kilka minut, aż wreszcie mama odsunęła się ode mnie i włożyła pospiesznie zimowy płaszcz i buty, a ja otuliłam się ramionami, obserwując ją smutno. Postawiła kufer i oparła go o ścianę, wyprzytulała babcię i dziadka z osobna, a następnie znów zwróciła się do mnie.
- Nie płacz, skarbie - powiedziała, chociaż jej słowa na niewiele się zdały, bo sama co chwilę wycierała mokre policzki; położyła mi dłonie na ramionach i nachyliła się do mnie lekko. - Pamiętaj, że zawsze jestem z tobą, nieważne co się dzieje. I żeby na siebie uważać.
- Mamo...
- I że jestem z ciebie bardzo dumna.
Wtuliłam się w nią po raz kolejny, pociągając nosem.
- Kocham cię - szepnęła, głaszcząc moje włosy, po czym pocałowała mnie w czoło.
Kiedy razem z babcią i dziadkiem aportowaliśmy się przed domem Potterów, powoli zapadał wieczór; na podjeździe zobaczyłam dwa auta, co zdziwiło mnie na tyle, że prawie potknęłam się o zaspę śniegu na dróżce prowadzącej do drzwi frontowych.
- Katie i Ann już są! - zawołałam do dziadków, po czym jak najszybciej mogłam dostałam się do drzwi. Zębami zdjęłam rękawiczkę z prawej dłoni i zaczęłam wygrywać dzwonkiem melodię kolędy, która akurat przyszła mi do głowy, i cicho ją śpiewać; nie zdążyłam nawet dotrzeć do refrenu, kiedy drzwi otworzyły się przed naszą trójką na oścież.
- Dzień dobry! Cześć Lily! Wchodźcie, proszę! - zawołał James, stając w drzwiach. Pospiesznie weszliśmy do środka, chłopak przywitał się z moimi dziadkami, a kiedy oni zaczęli powoli ściągać z siebie peleryny, ja rzuciłam się Jamesowi na szyję, nie zwracając uwagi na mój ośnieżony, mokry płaszcz. Chłopak momentalnie wyrwał się z mojego uścisku, tłumiąc pisk, który wydobył się z jego gardła, a następnie zatrząsł się i zaczął szeptać pod nosem coś w stylu "z-zimno". Wtedy zza jego pleców wyłonił się Syriusz, najprawdopodobniej przywołany okrzykiem przyjaciela, bowiem szczerzył się szeroko; kiedy jednak spojrzał na mnie i moich dziadków, od razu wyprostował się i poprawił kołnierzyk, po czym podszedł bliżej.
- Dobry wieczór - powiedział, a ja patrzyłam na niego z pobłażliwym uśmiechem.
- Cześć, Syriuszku! - zawołała do niego babcia, z kolei dziadek uścisnął jego dłoń.
Rozpięłam guziki płaszcza, a Black momentalnie znalazł się za moimi plecami; zdjął go z moich ramion i zostawił na wieszaku. Kiedy dziadkowie przeszli już do salonu, odprowadzeni przez Jamesa, spojrzałam na chłopaka ze zdziwieniem.
- Nie, żeby coś było nie tak, Syriusz - zrobiłam krótką pauzę, patrząc w jego szare, roześmiane oczy - ale co ty robisz?
- Dobre wrażenie - uśmiechnął się. - Zamiast zadawać głupie pytania, mogłabyś się normalnie przywitać, co?
Podałam mu rękę, robiąc poważną minę, jednak on popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami; zignorował moją wyciągniętą dłoń, przytulając mnie mocno.
- Lily, czy... - usłyszałam głos mojej babci, która zawróciła na chwilę do przedpokoju, jednak gdy nas zobaczyła, urwała zdanie i zawróciła, tak jakby przyłapała nas na czymś. - Ojej, wybaczcie, skarbeńki! - rzuciła tonem, który przybierała, udając dobroduszną babuleńkę, po czym wróciła do salonu. Dałabym sobie głowę uciąć, że po drodze jeszcze zaczęła z tego chichotać jak Peter, który po wypiciu sporej ilości alkoholu po raz pierwszy usłyszał żart o znikaczu.
Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyliśmy nawet pomyśleć o odsunięciu się od siebie, a wtedy nagle poczułam ciężar na swoich ramionach. Kiedy spojrzałam w bok, moim oczom ukazały się roześmiane twarze Katie i Ann.
- Beckett, nareszcie jesteś - powiedziała cicho Katie, obejmując mnie tak mocno, że prawdopodobnie zrobiłam się fioletowa na twarzy.
- No, tutaj jesteście!
Usłyszałam głos Remusa, więc od razu spojrzałam w tamtą stronę; chłopak opierał się bokiem o framugę, a obok niego stanęli Peter i James. Od razu podbiegłam do nich, rzucając się równocześnie Lupinowi i Pettigrew na szyje, przez co niemalże upadli do przodu, zaskoczeni. Staliśmy tak przez jeszcze długą chwilę, a kiedy wreszcie postanowiłam przestać ich dusić i się odsunąć, wszyscy pociągnęli mnie w stronę salonu.
- Masz pomysł, z czego twoja babcia mogła się tak śmiać, kiedy szła z powrotem do stołu? - spytał Peter jeszcze zanim opuściliśmy korytarz, a ja wzruszyłam ramionami i zrobiłam taką minę, jakbym nie miała pojęcia, o co chodzi.
***
- Jak oni ich w ogóle tu zebrali? - spytał Syriusz szeptem, rozpinając guziki przy mankietach czarnej koszuli, a ja w odpowiedzi wzruszyłem jedynie ramionami, po czym zacząłem nakładać sobie na talerz kawałek świątecznego indyka. Przy stole siedzieli bowiem nie tylko Beckettowie, którzy od paru lat przyjaźnili się z moimi rodzicami, ale i państwo Greese oraz Rusell. Moja mama postawiła sobie za cel ściągnięcie do naszego domu na święta nie tylko moich przyjaciół, ale również ich rodzin. Zacząłem się zastanawiać, jak byśmy się tu pomieścili, gdyby rzeczywiście przyjechali wszyscy, których chciała zaprosić - postanowiłem przynajmniej na razie porzucić tę kwestię, a zamiast tego zacząłem rozglądać się po salonie. Z kominka buchały na zmianę pomarańczowe, zielone, niebieskie i czerwone płomienie, prawie dotykając zawieszonych na nim skarpet ze słodyczami. Świąteczne girlandy wykonane ręcznie przeze mnie i Syriusza z zielonych gałązek, bombek i kokardek zdobiły całą ścianę i miejscami przesłaniały pejzaże, które mama tak bardzo uwielbiała kupować i zawieszać na ścianach; jeden z obrazów był nawet namalowany przez Katie, a i nawet wtedy mama zajęła strategiczne miejsce przy Greese, żeby - oderwawszy ją od rozmów o sylwestrze - poprosić o namalowanie kolejnego.
Przyjrzałem się jeszcze dokładnie choince, która stała w rogu pomieszczenia, czyniąc je jakby nieco mniejszym i przytulniejszym. Ogrom kolorowych bombek i światełek oraz magiczny śnieg zdobiący gałązki sprawiały, że nie można było tylko w jednym spojrzeniu objąć wzrokiem całego drzewka i dostrzec każdego elementu; dopiero po kilku chwilach zwróciłem uwagę na aniołka umieszczonego na czubku i kilka cukierków zawieszonych na sznurkach (większość zdążyliśmy zjeść razem z Syriuszem już podczas ubierania choinki).
- Ach, szkoda, że Catherine nie mogła przyjechać - westchnęła moja mama, kiedy akurat rozmawiała z babcią Beckett. Słyszałem już o tym, że mama Lily znowu musiała jechać do pracy, a to, że wróciła do domu na święta, było cudem. Zerknąłem w stronę dziewczyny, a następnie przeniosłem wzrok na siedzące obok niej Ann i Katie. Wszystkie trzy pochłonięte były rozmową; wyłapałem z niej mniej więcej tyle, że muszą jeszcze napisać sowy do Michaela i Evans odnośnie sylwestra. Obok Rusell siedziała jej dziesięcioletnia siostra, Susannah, dopytując bez przerwy, co konkretnie planują i czy na pewno nie będzie mogła iść z nami, jednak dziewczyna zbywała ją albo krótkim "nie" albo prosiła o chwilę ciszy.
- A czy jak już będę w Hogwarcie, to zaczniesz mnie wreszcie traktować jak człowieka? - spytała wreszcie Suze, krzyżując ręce, a ja parsknąłem śmiechem, równocześnie z Ann i pozostałymi dziewczynami. Spojrzałem porozumiewawczo na Syriusza, jednak on chyba zupełnie wyłączył się z rozmowy; jego twarz ani drgnęła, wyrażając w tamtej chwili coś pomiędzy zamyśleniem a obojętnością. Grzebał sztućcami w talerzu beznamiętnie, nie zwracając w ogóle uwagi na to, co się działo wokół niego, a ja przypomniałem sobie wtedy, że przecież na moim talerzu indyk już stygnie, więc czym prędzej zabrałem się za jedzenie (uprzednio zgromiony przez mamę spojrzeniem za położenie łokci na stole).
- Czo łest, Błak? - spytałem, zerkając na Syriusza kątem oka, a następnie pakując sobie do ust kolejny kawałek indyka. Chłopak spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- Zastanawiałem się po prostu nad tym, co kierowało tobą, gdy wkładałeś to na siebie.
Posłałem mu urażone spojrzenie, po czym zerknąłem w dół, jakby nie dowierzając, że to mój piękny, granatowy sweter może być powodem takich żartów.
- Dostałem go od Evans - powiedziałem, krzyżując ręce.
- To jelenie? - wtrącił się Remus, patrząc w moją stronę, po czym pokiwał głową z uznaniem, tak jakby kontemplował walory artystyczne dzieła w muzeum.
- Nieźle trafiła, nieprawdaż? - dodał Peter, a na jego pucołowatej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- To są - zacząłem, po czym zrobiłem wymowną pauzę - renifery.
Rozejrzałem się po twarzach chłopaków, a kiedy spojrzałem w stronę Syriusza, ten akurat dosuwał swoje puste krzesło do stołu.
- Ej, to chyba ja powinienem obrazić się i pójść, nie? - spytałem, szczerząc zęby, a chłopak jedynie prychnął i poszedł w stronę korytarza. Rozejrzałem się po twarzach wszystkich siedzących przy stole; wszyscy skupieni byli na zażartych rozmowach, które prowadzili między sobą, więc chwilowe zniknięcie Syriusza nie zdążyło jeszcze nikogo zaniepokoić.
- Co mu się stało? - spytał Peter cicho, tak, żeby nikt poza nami go nie usłyszał. Remus najwidoczniej również się nad tym zastanawiał, bo spojrzał na mnie pytająco, a ja jedynie wzruszyłem ramionami.
- Pójdę z nim pogadać - stwierdziłem, wstając.
***
Oparłem się o blat, trzymając w jednej ręce talerzyk z tartą z malinami, a w drugiej mały widelczyk.
Właściwie to już dawno położyłbym się spać, ale uznałem, że mały spacer do kuchni nie będzie aż tak podejrzany i nie zrodzi zbyt wielu pytań, a poza tym wizja smaku wspomnianej tarty naprawdę była kusząca - a już na pewno w porównaniu ze świątecznym puddingiem, którego nie cierpiałem.
Dobra, w sumie i tak czułem się jak kretyn, kiedy tak stałem w tej kuchni i zamiast spędzać czas z rodziną Jamesa i gośćmi, podjadałem sobie samotnie popisowy deser Agathy, ale nie zmieniało to faktu, że potrzebowałem chwili oddechu.
- No, tu jesteś, idioto! - zawołał James, stając nagle w progu kuchni, a ja prawie podskoczyłem z zaskoczenia. Na szczęście udało mi się opanować jakoś ten odruch, jednak moje spojrzenie musiało być wystarczająco wymowne, bowiem chłopak kontynuował: - Co ty się tak wzdrygasz, już myślałeś, że moja mama cię przyłapała?
Zmarszczyłem brwi, a James zrobił kilka kroków do przodu, po czym oparł się o szafkę nieopodal tej, którą sam okupowałem.
- Dobre? - spytał po dłuższej chwili ciszy, podczas której ja jadłem tartę, a on wpatrywał się we mnie uporczywie, jednak kiedy wyciągnąłem talerzyk w jego stronę, pokręcił głową.
- No to o co ci chodzi? - spytałem, zdezorientowany; gdybym ja tak spytał kogoś, kto akurat je coś dobrego, pewnie już dawno wyjadałbym mu trzy czwarte porcji z talerza, więc nie potrafiłem znaleźć w zachowaniu Jamesa logiki. Chłopak przewrócił oczami, po czym wypuścił powietrze z ust tak, że kosmyk nad jego czołem podniósł się, a po chwili znowu opadł.
- Nie chcesz, to nie mów, po prostu od paru dni zachowujesz się...
- To po prostu skomplikowana kwestia - przerwałem mu, nie chcąc się przyznać na głos do tego, że wcale nie chciałem nie mówić. Męczyło mnie to wszystko od paru dni, a gdyby tego jeszcze było mało - dostałem list od Regulusa. "Wesołych świąt, R.A.B", tyle. Nic, co przypominałoby listy, które pisał mi podczas gdy byłem na pierwszym roku w Hogwarcie, ale i tak w jakiś sposób ta wiadomość mnie dotknęła.
W końcu to były moje pierwsze święta po tym, jak postanowiłem zabrać swoje rzeczy i wyprowadzić się z Grimmauld Place 12. Nawet jeśli nieczęsto bywałem w domu na święta, a raczej spędzałem je w domu Jamesa, ta świadomość wciąż była dziwnie nieprzyjemna. "Pewnie to tęsknota związana z rzucaniem talerzami o ściany", prychnąłem w myślach.
- Czekam - pospieszył mnie James, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia; od razu opowiedziałem mu o liście od mojego młodszego brata.
- I tylko o to chodzi? - spytał sceptycznie, a ja westchnąłem ciężko. Nie wiem skąd, ale jak zwykle wiedział, że to nie wszystko.
- Tak, tylko o to.
- A tak serio?
Odetchnąłem ciężko, zastanawiając się, po co ja w ogóle wciąż o tym rozmawiam, ale uznałem, że już chyba nie ma odwrotu. Zresztą, to tylko James, prawda?
- Po prostu to moje pierwsze święta tutaj.
- Trzecie, jeśli mamy być dokładni.
- Pierwsze, odkąd tu... mieszkam.
James nie odzywał się, a jedynie patrzył na mnie wyczekująco.
- Po prostu... wakacje to coś innego, ewentualnie spędzanie tutaj świąt jako gość, ale chodzi o to... Hm, jak by to ująć.
- Nie spiesz się - powiedział James, zaglądając do lodówki. Kiedy szperał po półkach, poszukując czegoś do zjedzenia, ja rozglądałem się po kuchni, jakby ciąg dalszy mojej gadaniny miał być napisany gdzieś na kremowych szafkach, podłodze albo ścianach. W końcu chłopak wyjął z lodówki dokładnie taką samą tartę, jak moja; kiedy już nałożył ją na talerzyk i sięgnął po widelec, po raz kolejny oparł się tyłem o szafkę i wpatrywał we mnie wyczekująco.
- Wiesz, po prostu wakacje to coś innego. To nie jest aż tak istotne, a w roku szkolnym i tak nas nie ma - powiedziałem, zdając sobie sprawę z tego, że się powtarzam, jednak zdążyłem już się po drodze zamotać i zgubić wątek. James wpakował sobie do ust gdzieś trzy czwarte kawałka tarty naraz. - Więc chyba wtedy jakoś szczególnie nie da się odczuć, że tu mieszkam, nie? W wakacje i tak tu siedziałem niemalże cały czas, przynajmniej w tamtym roku, więc do tego pewnie są przyzwyczajeni. Zresztą i tak staram się nie rzucać w oczy, w końcu Agatha i Tobias zrobili mi naprawdę ogromną przysługę. Może tylko trochę to nie wyszło, jeśli chodzi o ten eksplodujący glut na kominku i ścianie wokół, ale wszystkim zdarzają się błędy, prawda?
Potter prawdopodobnie parsknąłby śmiechem, ale kolejna ćwierć tarty zdążyła już wylądować w jego ustach, więc po prostu głośniej wypuścił powietrze nosem.
- Dobra, okej, może nieco częściej nie wychodzi, ale jak już mówiłem, przez większość roku nas nie ma, więc chyba parę żartów w ciągu świąt i wakacji nikomu nie zrobi krzywdy, nie? Staram się, a że nie zawsze wychodzi...
Urwałem, biorąc głęboki wdech. Wciąż trzymałem w rękach talerzyk, a leżąca na niej tarta była niemalże nietknięta. Zresztą, i tak jakoś straciłem ochotę na jedzenie - co innego James, który właśnie odstawiał pusty talerz do zlewu.
- Black, jedno zdanie. Do rzeczy. Naprawdę potrzebny jest cały ten wstęp? - spytał, jednak w jego głosie nie usłyszałem zniecierpliwienia, pytanie zabrzmiało bowiem niezwykle neutralnie.
- Mam na myśli to - zacząłem po dłuższej chwili - że kiedy już jest ustalone, że tu mieszkam i tak dalej, czuję się nieco jak intruz.
James zrobił zaskoczoną minę.
- Co? - spytał niezbyt inteligentnie, unosząc brwi.
- Właśnie to - odparłem równie bystrze. - Co prawda u siebie nie jestem zbyt... mile widziany, sam rozumiesz, ale z drugiej strony widzisz, jak to wygląda. Beckett spędzała święta z dziadkami i przez chwilę z mamą. Ann i Katie z rodzicami, to samo zresztą Peter i Remus. No, i twoja Lily zresztą też, tyle tylko, że jest z nimi w jakimś domku w górach. Nie wolałbyś też spędzić świąt tylko z rodziną, bez nikogo obcego?
James wzruszył ramionami, a jego mina wciąż wyrażała zmieszanie, jakby zupełnie nie rozumiał o co mi chodzi, mimo że doszedłem już do sedna sprawy.
- Przecież spędzam.
Miałem coś powiedzieć, ale słowa Jamesa na tyle mnie zaskoczyły, że po prostu wlepiłem w niego tępe spojrzenie i nie byłem w stanie wydusić z siebie choćby jednego słowa. Poczułem się tak, jakbym wypił właśnie kubek gorącej czekolady - najpierw rozlewające się w brzuchu przyjemne ciepło, a następnie lekkie mdłości z nadmiaru słodyczy.
- Nie przeszkadzam? - Nagle zza framugi wychyliła się Beckett, a następnie jej wzrok spoczął na talerzyku, który wciąż trzymałem w ręce. Dziewczyna w ciągu sekundy znalazła się przy mnie, biorąc widelec z mojej dłoni, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Częstuj się - powiedziałem, zanim Lily zdążyła się odezwać, a dziewczyna jedynie nabiła kawałek tarty na widelec z niewinnym uśmiechem, po czym spojrzała w stronę Jamesa.
- Z całym szacunkiem dla twojej mamy, Potter, ale i tak nie cierpię świątecznych potraw. Tylko indyk daje radę...
Chłopak podszedł bliżej nas, a ja spojrzałem na niego pytająco, jak gdybym chciał się upewnić, że jego słowa były szczere; uśmiechnął się do mnie szeroko w odpowiedzi.
Przystanąłem gwałtownie, rozpościerając ręce na boki i tym samym sygnalizując pozostałym, żeby również się zatrzymali.
- To tutaj, moje drogie panie! - zawołałem, odwracając się za siebie, po czym zwróciłem się do chłopaków: - No, i wy też.
O ile Peter, Remus i Michael postanowili mnie przyjaźnie zignorować, o tyle James nie mógł się powstrzymać od przewrócenia oczami.
- Ależ zabłysnąłeś - skwitował teatralnym szeptem, a ja kopnąłem go w nogę, po czym wyszczerzyłem się w stronę dziewczyn, które z zachwytem rozglądały się wokół. Właściwie to widok ten pochłonął je na tyle, że nawet przestały śpiewać w kółko "Hey Mr Christmas", którego próbowały nauczyć Beckett przez całą drogę od domu Ann na plac. W pewnym momencie nawet Peter się w to włączył, a my razem z Jamesem i Remusem szliśmy za nimi zmieszani, przedzierając się przez tłumy przetaczające się przez zaśnieżone ulice Londynu.
W końcu Piccadilly Circus robiło całkiem spore wrażenie. Już sama architektura Londynu była według mnie naprawdę klimatyczna, ale to można podziwiać niemal w każdym miejscu miasta - ten konkretny punkt słynął jednak z reklam, które niemal nieprzerwanie mieniły się jaskrawym światłem. Chociaż to nie było do końca coś, co mnie jakoś wielce zachwycało, i tak musiałem przyznać, że wyglądało to imponująco.
- Myślicie, że dobrze będzie widać fajerwerki przy tych wszystkich światłach? - spytała po kilku długich chwilach Evans, spoglądając w stronę lśniących kolorowymi światłami reklam. James spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym satysfakcją - tak jakbym przegrał z nim w gargulki, po czym zwrócił się do rudej.
- E tam, będzie widać dobrze - stwierdził, a kiedy ja już zacząłem wyśmiewać go w myślach za tę jakże pełną elokwencji wypowiedź, Evans po prostu wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z lekkim skinieniem głowy. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem - w końcu nawet tego nie skomentowała, tak jakby taka odpowiedź jej w zupełności wystarczała. Nie miałem pojęcia, czy to alkohol wypity przez nią wcześniej, kiedy jeszcze byliśmy u Ann, czy może jakaś nagła zmiana w jej charakterze, ale ogólnie wydawała się jakby... mniej marudna? Tak, to dobre określenie, w każdym razie nawet wobec Jamesa była naprawdę miła.
Mimo że ledwie minęła dwudziesta trzecia, na placu zebrało się mnóstwo osób. Staliśmy nieco dalej, mogliśmy więc w jednym spojrzeniu obserwować cały tłum stłoczony pod fontanną, której dolna część była już całkowicie niewidoczna.
- Nie dopchamy się tam, co? - spytała Katie, próbując skrzyżować ręce, jednak uniemożliwiała jej to gruba, puchowa kurtka, więc po prostu z irytacją schowała dłonie w kieszeniach.
- Chciałam zrobić zdjęcia z bliska - dodała Ann, jednak wyciągnęła aparat i mimo wszystko sfotografowała fontannę wraz ze zgromadzonym pod nią tłumem. Kiedy zdjęcie wyskoczyło tuż ponad lampą, dziewczyna chwyciła je ostrożnie w palce i pomachała nim kilkukrotnie, a ja na chwilę odwróciłem od niej wzrok. - Hej, spójrzcie tutaj!
Nim zdążyłem choćby mrugnąć, Ann chwyciła aparat w dwie ręce i stanęła przed nami, po czym nacisnęła spust migawki. Uśmiechnąłem się szeroko, a wtedy flesz błysnął mi prosto w oczy.
- Pięknie! - zawołała Ann, wyciągając kolejną fotografię.
- Chyba mrugnęłam - stwierdziła Evans, po czym zachichotała cicho. Ann coś jej odpowiedziała, przez co między pozostałymi wywiązała się jakaś rozmowa, jednak ja już jej nie słuchałem. Włożyłem ręce do kieszeni i spojrzałem w stronę fontanny, przyglądając jej się spod zmrużonych powiek. Ludzi wciąż przybywało, a otoczenie stawało się przez to coraz głośniejsze i bardziej chaotyczne. Nawet w wakacje, kiedy przez miasto przetaczały się tysiące turystów, nie widziałem na tym placu takiego tłumu.
- Jak tam, Syriusz, nudzisz się? - szepnęła nagle Beckett, wyrastając tuż obok mnie. Niemal podskoczyłem z zaskoczenia, po czym spojrzałem na nią; naciągała na uszy czapkę, uśmiechając się do mnie szeroko. - Chcesz może piwo? - dodała konspiracyjnym szeptem, a ja skinąłem głową z głupawym uśmiechem.
- Co? Tak, poproszę. Nie, tak tylko... zamyśliłem się - zacząłem, a język zaczął mi się dziwnie plątać.
- Proszę - powiedziała dziewczyna, wyciągając z torebki dwa piwa. Otworzyłem oba zapalniczką, pierwszą butelkę podając Lily, po czym po raz kolejny zerknąłem w stronę fontanny.
- Wiesz, że ta figurka na fontannie to Anteros? Ale często mylą go z Erosem. A tak w ogóle, to jest poświęcona pamięci siódmego hrabi Shaftesbury. Nie pytaj mnie, co zrobił, bo nie pamiętam.
Wziąłem łyk piwa, spoglądając na Lily, która usilnie starała się ukryć uśmiech. Chociaż ogólnie na placu panował gwar, poczułem, że coś jest nie tak - a gdy spojrzałem na twarze reszty moich przyjaciół, zorientowałem się, że wszyscy patrzą na mnie w milczeniu. Wkrótce James parsknął śmiechem.
- Widzę, że ktoś uważał na mugoloznastwie - skwitował Remus, patrząc na mnie, po czym sam się zaśmiał (zapewne z powodu mojej zmieszanej miny).
- Po prostu często to słyszałem, kiedy oprowadzali tu wycieczki - odparłem nieco urażony, po czym prychnąłem cicho. Pozostali porzucili temat i zaczęli zastanawiać się, czy czekać z tym szampanem, który Katie wciąż trzymała w plecaku, jednak Beckett wciąż wpatrywała się we mnie uporczywie, jakby oczekiwała dalszych wyjaśnień. Westchnąłem, uznając, że najwidoczniej nie mam wyboru.
- No wiesz, kiedy Walburga mnie wkurzała i wychodziłem z domu, udało mi się kilka razy zwiedzić cały Londyn. Z Grimmauld Place nie jest tutaj nawet tak daleko - wyjaśniłem, po czym się zaśmiałem, jednak Lily wcale to chyba nie rozbawiło. - No co? - spytałem, zmieszany. Lily popatrzyła na mnie jeszcze przez chwilę ze smutną miną, nie mówiąc ani słowa, następnie po prostu mnie przytuliła. Mimo że mnie te wspomnienia już nie bolały tak bardzo, a może i nawet trochę bawiły, jej zachowanie mnie nieco rozczuliło - dlatego tą ręką, w której nie trzymałem butelki, objąłem ją z całej siły i oparłem brodę o czubek jej głowy.
Po kilku chwilach dziewczyna odsunęła się, posyłając mi lekki uśmiech, a wtedy usłyszałem, że Katie po raz kolejny zaintonowała "Hey Mr Christmas". Lily spojrzała na nią, od razu włączając się do śpiewania, a ci nieliczni przechodnie, którzy byli od nas bardziej trzeźwi, oglądali się za nami z rozbawieniem.
- Heeeeey Mr Chriiiistmaaaas! - zaśpiewał ktoś równo z dziewczynami, a jego głos wydał mi się jakoś dziwnie znajomy, chociaż nie od razu mogłem go rozpoznać; kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Rhysa, który właśnie do nas podchodził.
- Cześć! - zawołała Katie, chociaż wydawało mi się, że nie miała okazji poznać go na balu, ale najwidoczniej po tym całym alkoholu nie miało to większego znaczenia. Chłopak podszedł bliżej i - skinąwszy najpierw w stronę moją i Jamesa oraz Beckett - zaczął przedstawiać się tym, których nie znał, a im nie wydało się to niczym dziwnym.
- Lily! - zawołał do Beckett, kiedy już wszyscy zdążyli go poznać, a już po chwili ją do siebie przytulał. - Jak tam, młoda?
Dziewczyna zaczęła opowiadać mu o tym, że nie do końca wie, jak mugole zrobili te reklamy bez magii, a ja wtedy postanowiłem przestać ich słuchać. Dobrze, że akurat wtedy James zaczął mi ględzić o tym, że będzie trzeba dokupić alkoholu, bo chyba bym nie wytrzymał; pokiwałem głową, dopijając piwo, a wtedy Rhys do nas podszedł. Najpierw przywitał się z Jamesem, a następnie wyciągnął rękę w moją stronę; kiedy ją uścisnąłem i spojrzałem na jego twarz wyszczerzoną w głupawym uśmiechu, przyszła mi do głowy pewna myśl. Mój żołądek momentalnie zacisnął się z nerwów.
- Nie mówiłeś jej - powiedziałem, zanim mój mózg zdążył się włączyć, a Rhys i James spojrzeli na mnie dziwnie. - Tak czy nie?
- Idę jeszcze po piwo - powiedział James, zostawiając nas samych. Pewnie uznał, że nawet on nie zniesie poziomu poniżenia, jakiego za chwilę doświadczę, dlatego postanowił się ewakuować. Nie to, że nie byłem mu za to wdzięczny - przynajmniej nie będzie wiedział konkretnie, z czego się nabijać przez kolejne pół roku.
- O co ci chodzi? - spytał, a ja skrzyżowałem ręce, wypuszczając powietrze z płuc ciężko.
- No Lily - zacząłem. - Bo chodzi o to, że na balu powiedziałem ci, że ona wiesz, ale ja to powiedziałem dlatego, że po prostu muszę o nią dbać, bo jak ktoś obcy coś jej zrobi i w sumie kiedyś była taka sytuacja z takim Ślizgo...
- Ale ja o tym wiem - przerwał mi Rhys, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- O Ślizgonie wiesz?
- Nie, nie o tym.
- To o czym?
- No o tym.
- Dobra, ale... skąd?
Rhys popatrzył na mnie, unosząc brwi.
- Umówmy się, że kiedy mi o tym mówiłeś, byłem od ciebie spoooro trzeźwiejszy.
- No przecież to był bal, mogłem być - odparłem, jakby chcąc zmienić temat. - Ale powiedziałeś czy nie?
- Jasne, że nie - prychnął, tak jakby to pytanie go uraziło. - Ale wisisz mi przysługę.
Miałem ochotę odetchnąć z ulgą, ale postanowiłem udawać, że wcale to mnie aż tak bardzo nie obchodzi, więc zrobiłem obojętną minę i wzruszyłem ramionami.
- Co ty w ogóle tu robisz? - spytałem, próbując już całkiem porzucić ten temat. W końcu nic się nie stało, a poza tym, że Rhys wciąż patrzył na mnie z rozbawieniem, nie było żadnych konsekwencji.
- Właściwie to mamy imprezę z chłopakami z zespołu i jeszcze z kilkoma innymi znajomymi. Wyszliśmy po alkohol, ale jakoś się zgubiliśmy... - wyszczerzył się. - No, albo to ja się zgubiłem, bo w sumie nie wiem, gdzie oni teraz są.
- Imprezę? - powtórzyłem, wyłapując słowo, które najbardziej mnie w tym wszystkim zaciekawiło, a Rhys zwrócił się już nie do mnie, a do całej grupy:
- Ej, chcecie iść do nas? - zawołał, żeby na pewno wszyscy go usłyszeli; kilka osób skinęło głowami. - To niedaleko, a w sumie...
Przerwał mu tłum, który zaczął odliczać od dziesięciu, a ja zdziwiłem się, że aż tak szybko to minęło. Wszyscy zaczęliśmy głośno odliczać, a ja wykorzystałem okazję i podszedłem bliżej dziewczyn.
- Trzy...! Dwa...! Jeden...!
- Szczęśliwego nowego roku! - krzyknęliśmy wszyscy niemal równocześnie, a ponad naszymi głowami z hukiem zaczęły wybuchać kolorowe fajerwerki, które niemalże całkowicie przyćmiewały świetlne reklamy.
Szłyśmy w ciszy, która nie była ani trochę niezręczna - za to sprawiała, że odczuwałam spokój, którego tak bardzo brakowało mi w ostatnim czasie. Obecność mojej mamy była dla mnie bardzo rzadka, a jednak wtedy, kiedy tyle problemów spadło na moich przyjaciół i na mnie, potrafiła być całkiem kojąca. Dzięki temu, zamiast po raz kolejny bezsensownie roztrząsać w głowie sprawę "Echa" czy anonimowej karteczki, zaczęłam przypominać sobie miejsca, które mijałyśmy i związane z nimi wspomnienia.
Akurat przechodziłyśmy obok placu zabaw, w którym w spędzałam całe dnie, kiedy byłam mała. Choć zjeżdżalnie i ogromną karuzelę przykrył śnieg, a z drążka nad huśtawkami zwisały lodowe sople, przez głowę przemknęły mi wspomnienia z którychś wakacji.
- Tutaj Cynthia skręciła nadgarstek, pamiętasz? - odezwała się mama, jakby czytając mi w myślach; naciągnęła na uszy swoją grubą, wełnianą czapkę, po czym uśmiechnęła się lekko. - Tobie się nic nie stało, ale i tak obie wracałyście z płaczem.
Przewróciłam oczami; sprawa była o wiele bardziej skomplikowana, niż wydawało się wtedy wszystkim dorosłym, którzy bez mrugnięcia okiem nastawili nadgarstek Cynthii zaklęciem, a potem zabrali nas na lody w ramach pocieszenia.
To był zakład. Rywalizacja.
Zauważyłam po prostu w pewnym momencie, że huśtawka na placu zabaw kołysze się w jakiś sposób sama, nawet kiedy nie ruszam nogami ani tułowiem - a kiedy z niej zeskoczyłam, postanowiłam porozmawiać o tym z Cynthią. Jako że zawsze chciała robić to samo, co ja, założyłyśmy się o to, kto będzie potrafił rozhuśtać się mocniej i wyskoczyć z wyższego punktu. Chociaż moja kuzynka radziła sobie nawet nieźle z pierwszą częścią zadania, zeskoczenie z tak wysoka - albo może raczej lądowanie - sprawiło jej problem.
Dlatego wygrałam - tak swoją drogą.
Chociaż z tym miejscem wiązało się o wiele więcej wspomnień, które były być może nieco bardziej pozytywne, jednak tamto z jakiegoś powodu przypomniało mi się najpierw.
- Sprawdzałyśmy, czy potrafimy czarować - powiedziałam poważnie, a mama spojrzała na mnie z zaciekawieniem.
- Pamiętam, opowiadałaś mi o tym przez łzy - powiedziała, uśmiechając się; zmarszczyłam brwi, a mama na ten widok jeszcze bardziej się rozpromieniła. - Ale wiesz, pomijając ten skręcony nadgarstek, to było całkiem imponujące. Chociaż w sumie, u Beckettów chyba wszystkie dzieci są takie zdolne... No co tak patrzysz? Jasne, twoja ciotka była wściekła, ale trzeba przyznać, że kontrolowanie huśtawki za pomocą magii...
- Mamo, daj spokój - mruknęłam, a ona w odpowiedzi zaśmiała się perliście. Zapewne gdyby nie te grube rękawice, które miała na rękach, wytarmosiłaby mnie za policzek jak małe dziecko, jednak kiedy po chwili zamilkła, w jej twarzy dojrzałam coś, co nie do końca odpowiadało jej nastrojowi. Tak jakby jakaś myśl nie dawała jej spokoju, jakby coś było nie w porządku - a kiedy już miałam zamiar ją o to zapytać, westchnęła ciężko, a obłoczek pary wydobył się z jej ust.
- Będę musiała się dziś spakować, rano mam pociąg - powiedziała, a ja skinęłam głową smutno. Szłyśmy już w stronę domu, więc nie musiałyśmy zmieniać drogi, jednak ja jakoś straciłam ochotę na spacer.
- Naprawdę nie da się zrobić tak, żebyś została chociaż jutro? Albo żebyś pojechała wieczorem? - spytałam; mama pokręciła głową z łagodnym uśmiechem, który nie był jednak w stanie ukryć smutku ziejącego z jej ciemnych oczu. Nie odzywała się przez dłuższą chwilę; wyszłyśmy z parku na ulicę, a ja zaczęłam spoglądać na lampy uliczne, których światło okalało wirujące w powietrzu płatki śniegu sunące w stronę ziemi, by ustąpić miejsca kolejnym.
- Próbowałam, kochanie, ale nic z tego - powiedziała wreszcie bezbarwnym tonem, ściskając mocniej moje ramię. - Wracajmy.
***
Kolejnego ranka obudziłam się już o godzinie piątej, jednak zamiast spać, krzątałam się po domu razem z mamą. Szukałam zapodzianych w całym domu piór, ubrań, książek, teczek z dokumentami i zastanawiałam się, jak ona to robi, że w ciągu ledwie kilku dni jest w stanie rozlokować całą zawartość swojego kufra i pochować ją tak, jakby przygotowywała zabawę w szukanie różnych przedmiotów dla Puchonów.
- Liluniu, nie zostawiłam może u ciebie tego zielonego swetra? - zawołała mama z korytarza, upychając do walizki kilka książek i stertę poskładanych w pośpiechu ubrań. Skinęłam głową i wbiegłam na schody; przeskakiwałam na nich co drugi stopień, trafiając dokładnie na te, które najbardziej trzeszczały pod stopami. W tamtej chwili nie zwracałam jednak uwagi na to, by dotrzeć do pokoju jak najciszej, ale jak najszybciej - do pociągu zostało wtedy ledwie pół godziny, a wciąż mnóstwo rzeczy się nie znalazło. Mama nieco zaspała, dlatego nie marnowałam czasu na ubieranie się i od razu przystąpiłam do pomocy - z tego właśnie powodu wciąż paradowałam po domu w mojej jasnoróżowej piżamie.
Stanęłam w drzwiach do pokoju, rozglądając się wokół, jednak zielonego swetra nie dostrzegłam ani na oparciu fotela, ani na kołdrze, ani na parapecie. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją na oścież, przypominając sobie, że kiedyś w tej samej sytuacji znalazłam tam jakieś dokumenty z pracy mamy. Skoro któregoś razu była w stanie wrzucić tam stertę papierów, to dlaczego nie sweter?
Szybkie przejrzenie wieszaków zapełnionych moimi ubraniami wystarczyło, by stwierdzić, że wcale go tam nie było, jednak moją uwagę przykuło coś innego.
Na dnie szafy leżało podłużne, czerwone pudełko, które najwidoczniej zapodziało mi się gdzieś podczas przenoszenia prezentów pod choinkę; do złotej wstążki przywiązana była karteczka z imieniem mojej mamy.
Szybko wzięłam pudełko w ręce i zbiegłam po schodach; moja mama trzymała w rękach sweter, którego właśnie szukałam, i składała go w kostkę.
- Już znalazłam, wybacz zamieszanie - powiedziała, patrząc na mnie, po czym zamknęła wieko kufra i machnęła różdżką, a klamry same się zatrzasnęły. - Widzisz, skarbie? Tym razem poszło całkiem szybko.
- Mamo, mam coś jeszcze dla ciebie. - Wcisnęłam pudełko w jej ręce, a ona spojrzała na mnie z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. - Przedwczoraj zapomniałam go zanieść pod choinkę, a to dość...
Urwałam, bowiem mama otworzyła pudełko i wyjęła ze środka cienki szalik, w którego błękitny materiał wplecione zostały połyskujące nitki. Od razu owinęła go wokół szyi, przeglądając się w wiszącym na korytarzu lustrze.
- Wiem, że niespecjalnie zimowy, ale pomyślałam, że ci się spo...
Urwałam, bowiem mama przytuliła mnie tak mocno, że nie mogłam wydusić z siebie słowa, albo chociażby wziąć głębszego oddechu.
Cóż, mama naprawdę kochała szaliki.
- Jest przepiękny, dziękuję - wyszeptała w końcu, a ja objęłam ją, przymykając oczy.
- Nie ma za co - powiedziałam cicho po krótkiej chwili milczenia, podczas której wciąż stałyśmy wtulone w siebie; mama wzięła ciężki oddech, po czym pociągnęła nosem i ścisnęła mnie jeszcze mocniej, by następnie odsunąć się i sięgnąć po coś do kieszeni płaszcza.
- Też mam coś dla ciebie - powiedziała, przeszukując kieszeń nieco zbyt długo, wolną ręką natomiast starała się dyskretnie wytrzeć łzy. Kiedy już odwróciła się w moją stronę z jakimś zawiniątkiem w dłoni, uśmiechnęła się szeroko, tak jakby to w jakiś sposób miało ukryć jej zaszklone oczy. Odgarnęła nerwowo swoje włosy, po czym podeszła do mnie bliżej i wyciągnęła małe pudełko w moją stronę.
- Wiesz, skarbie, dam ci to teraz, ale otworzysz to w swoje urodziny - powiedziała, a ja spojrzałam na nią z zaciekawieniem.
- A jak otworzę teraz...? - spytałam z uśmiechem, chwytając za koniec złotej wstążki, którą przewiązane było pudełko.
Mama popatrzyła na mnie, unosząc brew, a chociaż nie skomentowała tego ani słowem, jej mina była wystarczająco wymowna.
- Pójdę pożegnać się z babcią i z dziadkiem.
Mama poszła do sypialni dziadków, a ja trzymałam pudełeczko w rękach; początkowo postanowiłam cierpliwie poczekać te parę miesięcy do otwarcia prezentu, jednak mama na pewno wymyśliła coś, w razie gdybym zrobiła to teraz...
Pociągnęłam za wstążkę, a następnie uchyliłam wieczko pudełka, jednak w środku nie znajdowało się nic poza pustą karteczką na samym dnie. Odwróciłam ją, a moim oczom ukazało się schludne pismo mamy:
Lilyanne, powiedziałam przecież: "w urodziny".
Westchnęłam, chowając pudełko do kieszeni; cóż, właśnie czegoś takiego można było się po mojej mamie spodziewać.
Wkrótce mama wróciła, a wraz z nią przyszli dziadkowie, którzy pospiesznie narzucili na siebie szlafroki.
- Dlaczego nie obudziłaś nas wcześniej? - spytał dziadek z wyrzutem w zaspanym głosie, a mama próbowała jakoś zmienić temat. Ja w tym czasie zerknęłam na wiszący na ścianie zegar i dopiero wtedy dotarło do mnie, że już za parę minut mama naprawdę będzie musiała iść i nie wiadomo, kiedy zobaczymy się następny raz - dlatego przytuliłam się do niej z całych sił, przerywając tym samym drobną sprzeczkę z dziadkami, i postanowiłam przez ten czas jej nie puszczać.
- Naprawdę nie możesz zostać? - spytałam z nadzieją po raz kolejny, czując, że tym razem to w moich oczach zbierają się łzy; oparłam brodę o ramię mamy, a kropla z mojego policzka spłynęła prosto na jej nowy, jasny szalik. Słyszałam, jak mama próbuje powoli oddychać, żeby móc się uspokoić, ale już po chwili wspólnie zalewałyśmy się łzami.
Minęło kilka minut, aż wreszcie mama odsunęła się ode mnie i włożyła pospiesznie zimowy płaszcz i buty, a ja otuliłam się ramionami, obserwując ją smutno. Postawiła kufer i oparła go o ścianę, wyprzytulała babcię i dziadka z osobna, a następnie znów zwróciła się do mnie.
- Nie płacz, skarbie - powiedziała, chociaż jej słowa na niewiele się zdały, bo sama co chwilę wycierała mokre policzki; położyła mi dłonie na ramionach i nachyliła się do mnie lekko. - Pamiętaj, że zawsze jestem z tobą, nieważne co się dzieje. I żeby na siebie uważać.
- Mamo...
- I że jestem z ciebie bardzo dumna.
Wtuliłam się w nią po raz kolejny, pociągając nosem.
- Kocham cię - szepnęła, głaszcząc moje włosy, po czym pocałowała mnie w czoło.
Kiedy razem z babcią i dziadkiem aportowaliśmy się przed domem Potterów, powoli zapadał wieczór; na podjeździe zobaczyłam dwa auta, co zdziwiło mnie na tyle, że prawie potknęłam się o zaspę śniegu na dróżce prowadzącej do drzwi frontowych.
- Katie i Ann już są! - zawołałam do dziadków, po czym jak najszybciej mogłam dostałam się do drzwi. Zębami zdjęłam rękawiczkę z prawej dłoni i zaczęłam wygrywać dzwonkiem melodię kolędy, która akurat przyszła mi do głowy, i cicho ją śpiewać; nie zdążyłam nawet dotrzeć do refrenu, kiedy drzwi otworzyły się przed naszą trójką na oścież.
- Dzień dobry! Cześć Lily! Wchodźcie, proszę! - zawołał James, stając w drzwiach. Pospiesznie weszliśmy do środka, chłopak przywitał się z moimi dziadkami, a kiedy oni zaczęli powoli ściągać z siebie peleryny, ja rzuciłam się Jamesowi na szyję, nie zwracając uwagi na mój ośnieżony, mokry płaszcz. Chłopak momentalnie wyrwał się z mojego uścisku, tłumiąc pisk, który wydobył się z jego gardła, a następnie zatrząsł się i zaczął szeptać pod nosem coś w stylu "z-zimno". Wtedy zza jego pleców wyłonił się Syriusz, najprawdopodobniej przywołany okrzykiem przyjaciela, bowiem szczerzył się szeroko; kiedy jednak spojrzał na mnie i moich dziadków, od razu wyprostował się i poprawił kołnierzyk, po czym podszedł bliżej.
- Dobry wieczór - powiedział, a ja patrzyłam na niego z pobłażliwym uśmiechem.
- Cześć, Syriuszku! - zawołała do niego babcia, z kolei dziadek uścisnął jego dłoń.
Rozpięłam guziki płaszcza, a Black momentalnie znalazł się za moimi plecami; zdjął go z moich ramion i zostawił na wieszaku. Kiedy dziadkowie przeszli już do salonu, odprowadzeni przez Jamesa, spojrzałam na chłopaka ze zdziwieniem.
- Nie, żeby coś było nie tak, Syriusz - zrobiłam krótką pauzę, patrząc w jego szare, roześmiane oczy - ale co ty robisz?
- Dobre wrażenie - uśmiechnął się. - Zamiast zadawać głupie pytania, mogłabyś się normalnie przywitać, co?
Podałam mu rękę, robiąc poważną minę, jednak on popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami; zignorował moją wyciągniętą dłoń, przytulając mnie mocno.
- Lily, czy... - usłyszałam głos mojej babci, która zawróciła na chwilę do przedpokoju, jednak gdy nas zobaczyła, urwała zdanie i zawróciła, tak jakby przyłapała nas na czymś. - Ojej, wybaczcie, skarbeńki! - rzuciła tonem, który przybierała, udając dobroduszną babuleńkę, po czym wróciła do salonu. Dałabym sobie głowę uciąć, że po drodze jeszcze zaczęła z tego chichotać jak Peter, który po wypiciu sporej ilości alkoholu po raz pierwszy usłyszał żart o znikaczu.
Wszystko działo się tak szybko, że nie zdążyliśmy nawet pomyśleć o odsunięciu się od siebie, a wtedy nagle poczułam ciężar na swoich ramionach. Kiedy spojrzałam w bok, moim oczom ukazały się roześmiane twarze Katie i Ann.
- Beckett, nareszcie jesteś - powiedziała cicho Katie, obejmując mnie tak mocno, że prawdopodobnie zrobiłam się fioletowa na twarzy.
- No, tutaj jesteście!
Usłyszałam głos Remusa, więc od razu spojrzałam w tamtą stronę; chłopak opierał się bokiem o framugę, a obok niego stanęli Peter i James. Od razu podbiegłam do nich, rzucając się równocześnie Lupinowi i Pettigrew na szyje, przez co niemalże upadli do przodu, zaskoczeni. Staliśmy tak przez jeszcze długą chwilę, a kiedy wreszcie postanowiłam przestać ich dusić i się odsunąć, wszyscy pociągnęli mnie w stronę salonu.
- Masz pomysł, z czego twoja babcia mogła się tak śmiać, kiedy szła z powrotem do stołu? - spytał Peter jeszcze zanim opuściliśmy korytarz, a ja wzruszyłam ramionami i zrobiłam taką minę, jakbym nie miała pojęcia, o co chodzi.
***
- Jak oni ich w ogóle tu zebrali? - spytał Syriusz szeptem, rozpinając guziki przy mankietach czarnej koszuli, a ja w odpowiedzi wzruszyłem jedynie ramionami, po czym zacząłem nakładać sobie na talerz kawałek świątecznego indyka. Przy stole siedzieli bowiem nie tylko Beckettowie, którzy od paru lat przyjaźnili się z moimi rodzicami, ale i państwo Greese oraz Rusell. Moja mama postawiła sobie za cel ściągnięcie do naszego domu na święta nie tylko moich przyjaciół, ale również ich rodzin. Zacząłem się zastanawiać, jak byśmy się tu pomieścili, gdyby rzeczywiście przyjechali wszyscy, których chciała zaprosić - postanowiłem przynajmniej na razie porzucić tę kwestię, a zamiast tego zacząłem rozglądać się po salonie. Z kominka buchały na zmianę pomarańczowe, zielone, niebieskie i czerwone płomienie, prawie dotykając zawieszonych na nim skarpet ze słodyczami. Świąteczne girlandy wykonane ręcznie przeze mnie i Syriusza z zielonych gałązek, bombek i kokardek zdobiły całą ścianę i miejscami przesłaniały pejzaże, które mama tak bardzo uwielbiała kupować i zawieszać na ścianach; jeden z obrazów był nawet namalowany przez Katie, a i nawet wtedy mama zajęła strategiczne miejsce przy Greese, żeby - oderwawszy ją od rozmów o sylwestrze - poprosić o namalowanie kolejnego.
Przyjrzałem się jeszcze dokładnie choince, która stała w rogu pomieszczenia, czyniąc je jakby nieco mniejszym i przytulniejszym. Ogrom kolorowych bombek i światełek oraz magiczny śnieg zdobiący gałązki sprawiały, że nie można było tylko w jednym spojrzeniu objąć wzrokiem całego drzewka i dostrzec każdego elementu; dopiero po kilku chwilach zwróciłem uwagę na aniołka umieszczonego na czubku i kilka cukierków zawieszonych na sznurkach (większość zdążyliśmy zjeść razem z Syriuszem już podczas ubierania choinki).
- Ach, szkoda, że Catherine nie mogła przyjechać - westchnęła moja mama, kiedy akurat rozmawiała z babcią Beckett. Słyszałem już o tym, że mama Lily znowu musiała jechać do pracy, a to, że wróciła do domu na święta, było cudem. Zerknąłem w stronę dziewczyny, a następnie przeniosłem wzrok na siedzące obok niej Ann i Katie. Wszystkie trzy pochłonięte były rozmową; wyłapałem z niej mniej więcej tyle, że muszą jeszcze napisać sowy do Michaela i Evans odnośnie sylwestra. Obok Rusell siedziała jej dziesięcioletnia siostra, Susannah, dopytując bez przerwy, co konkretnie planują i czy na pewno nie będzie mogła iść z nami, jednak dziewczyna zbywała ją albo krótkim "nie" albo prosiła o chwilę ciszy.
- A czy jak już będę w Hogwarcie, to zaczniesz mnie wreszcie traktować jak człowieka? - spytała wreszcie Suze, krzyżując ręce, a ja parsknąłem śmiechem, równocześnie z Ann i pozostałymi dziewczynami. Spojrzałem porozumiewawczo na Syriusza, jednak on chyba zupełnie wyłączył się z rozmowy; jego twarz ani drgnęła, wyrażając w tamtej chwili coś pomiędzy zamyśleniem a obojętnością. Grzebał sztućcami w talerzu beznamiętnie, nie zwracając w ogóle uwagi na to, co się działo wokół niego, a ja przypomniałem sobie wtedy, że przecież na moim talerzu indyk już stygnie, więc czym prędzej zabrałem się za jedzenie (uprzednio zgromiony przez mamę spojrzeniem za położenie łokci na stole).
- Czo łest, Błak? - spytałem, zerkając na Syriusza kątem oka, a następnie pakując sobie do ust kolejny kawałek indyka. Chłopak spojrzał na mnie, mrużąc oczy.
- Zastanawiałem się po prostu nad tym, co kierowało tobą, gdy wkładałeś to na siebie.
Posłałem mu urażone spojrzenie, po czym zerknąłem w dół, jakby nie dowierzając, że to mój piękny, granatowy sweter może być powodem takich żartów.
- Dostałem go od Evans - powiedziałem, krzyżując ręce.
- To jelenie? - wtrącił się Remus, patrząc w moją stronę, po czym pokiwał głową z uznaniem, tak jakby kontemplował walory artystyczne dzieła w muzeum.
- Nieźle trafiła, nieprawdaż? - dodał Peter, a na jego pucołowatej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.
- To są - zacząłem, po czym zrobiłem wymowną pauzę - renifery.
Rozejrzałem się po twarzach chłopaków, a kiedy spojrzałem w stronę Syriusza, ten akurat dosuwał swoje puste krzesło do stołu.
- Ej, to chyba ja powinienem obrazić się i pójść, nie? - spytałem, szczerząc zęby, a chłopak jedynie prychnął i poszedł w stronę korytarza. Rozejrzałem się po twarzach wszystkich siedzących przy stole; wszyscy skupieni byli na zażartych rozmowach, które prowadzili między sobą, więc chwilowe zniknięcie Syriusza nie zdążyło jeszcze nikogo zaniepokoić.
- Co mu się stało? - spytał Peter cicho, tak, żeby nikt poza nami go nie usłyszał. Remus najwidoczniej również się nad tym zastanawiał, bo spojrzał na mnie pytająco, a ja jedynie wzruszyłem ramionami.
- Pójdę z nim pogadać - stwierdziłem, wstając.
***
Oparłem się o blat, trzymając w jednej ręce talerzyk z tartą z malinami, a w drugiej mały widelczyk.
Właściwie to już dawno położyłbym się spać, ale uznałem, że mały spacer do kuchni nie będzie aż tak podejrzany i nie zrodzi zbyt wielu pytań, a poza tym wizja smaku wspomnianej tarty naprawdę była kusząca - a już na pewno w porównaniu ze świątecznym puddingiem, którego nie cierpiałem.
Dobra, w sumie i tak czułem się jak kretyn, kiedy tak stałem w tej kuchni i zamiast spędzać czas z rodziną Jamesa i gośćmi, podjadałem sobie samotnie popisowy deser Agathy, ale nie zmieniało to faktu, że potrzebowałem chwili oddechu.
- No, tu jesteś, idioto! - zawołał James, stając nagle w progu kuchni, a ja prawie podskoczyłem z zaskoczenia. Na szczęście udało mi się opanować jakoś ten odruch, jednak moje spojrzenie musiało być wystarczająco wymowne, bowiem chłopak kontynuował: - Co ty się tak wzdrygasz, już myślałeś, że moja mama cię przyłapała?
Zmarszczyłem brwi, a James zrobił kilka kroków do przodu, po czym oparł się o szafkę nieopodal tej, którą sam okupowałem.
- Dobre? - spytał po dłuższej chwili ciszy, podczas której ja jadłem tartę, a on wpatrywał się we mnie uporczywie, jednak kiedy wyciągnąłem talerzyk w jego stronę, pokręcił głową.
- No to o co ci chodzi? - spytałem, zdezorientowany; gdybym ja tak spytał kogoś, kto akurat je coś dobrego, pewnie już dawno wyjadałbym mu trzy czwarte porcji z talerza, więc nie potrafiłem znaleźć w zachowaniu Jamesa logiki. Chłopak przewrócił oczami, po czym wypuścił powietrze z ust tak, że kosmyk nad jego czołem podniósł się, a po chwili znowu opadł.
- Nie chcesz, to nie mów, po prostu od paru dni zachowujesz się...
- To po prostu skomplikowana kwestia - przerwałem mu, nie chcąc się przyznać na głos do tego, że wcale nie chciałem nie mówić. Męczyło mnie to wszystko od paru dni, a gdyby tego jeszcze było mało - dostałem list od Regulusa. "Wesołych świąt, R.A.B", tyle. Nic, co przypominałoby listy, które pisał mi podczas gdy byłem na pierwszym roku w Hogwarcie, ale i tak w jakiś sposób ta wiadomość mnie dotknęła.
W końcu to były moje pierwsze święta po tym, jak postanowiłem zabrać swoje rzeczy i wyprowadzić się z Grimmauld Place 12. Nawet jeśli nieczęsto bywałem w domu na święta, a raczej spędzałem je w domu Jamesa, ta świadomość wciąż była dziwnie nieprzyjemna. "Pewnie to tęsknota związana z rzucaniem talerzami o ściany", prychnąłem w myślach.
- Czekam - pospieszył mnie James, tym samym wyrywając mnie z zamyślenia; od razu opowiedziałem mu o liście od mojego młodszego brata.
- I tylko o to chodzi? - spytał sceptycznie, a ja westchnąłem ciężko. Nie wiem skąd, ale jak zwykle wiedział, że to nie wszystko.
- Tak, tylko o to.
- A tak serio?
Odetchnąłem ciężko, zastanawiając się, po co ja w ogóle wciąż o tym rozmawiam, ale uznałem, że już chyba nie ma odwrotu. Zresztą, to tylko James, prawda?
- Po prostu to moje pierwsze święta tutaj.
- Trzecie, jeśli mamy być dokładni.
- Pierwsze, odkąd tu... mieszkam.
James nie odzywał się, a jedynie patrzył na mnie wyczekująco.
- Po prostu... wakacje to coś innego, ewentualnie spędzanie tutaj świąt jako gość, ale chodzi o to... Hm, jak by to ująć.
- Nie spiesz się - powiedział James, zaglądając do lodówki. Kiedy szperał po półkach, poszukując czegoś do zjedzenia, ja rozglądałem się po kuchni, jakby ciąg dalszy mojej gadaniny miał być napisany gdzieś na kremowych szafkach, podłodze albo ścianach. W końcu chłopak wyjął z lodówki dokładnie taką samą tartę, jak moja; kiedy już nałożył ją na talerzyk i sięgnął po widelec, po raz kolejny oparł się tyłem o szafkę i wpatrywał we mnie wyczekująco.
- Wiesz, po prostu wakacje to coś innego. To nie jest aż tak istotne, a w roku szkolnym i tak nas nie ma - powiedziałem, zdając sobie sprawę z tego, że się powtarzam, jednak zdążyłem już się po drodze zamotać i zgubić wątek. James wpakował sobie do ust gdzieś trzy czwarte kawałka tarty naraz. - Więc chyba wtedy jakoś szczególnie nie da się odczuć, że tu mieszkam, nie? W wakacje i tak tu siedziałem niemalże cały czas, przynajmniej w tamtym roku, więc do tego pewnie są przyzwyczajeni. Zresztą i tak staram się nie rzucać w oczy, w końcu Agatha i Tobias zrobili mi naprawdę ogromną przysługę. Może tylko trochę to nie wyszło, jeśli chodzi o ten eksplodujący glut na kominku i ścianie wokół, ale wszystkim zdarzają się błędy, prawda?
Potter prawdopodobnie parsknąłby śmiechem, ale kolejna ćwierć tarty zdążyła już wylądować w jego ustach, więc po prostu głośniej wypuścił powietrze nosem.
- Dobra, okej, może nieco częściej nie wychodzi, ale jak już mówiłem, przez większość roku nas nie ma, więc chyba parę żartów w ciągu świąt i wakacji nikomu nie zrobi krzywdy, nie? Staram się, a że nie zawsze wychodzi...
Urwałem, biorąc głęboki wdech. Wciąż trzymałem w rękach talerzyk, a leżąca na niej tarta była niemalże nietknięta. Zresztą, i tak jakoś straciłem ochotę na jedzenie - co innego James, który właśnie odstawiał pusty talerz do zlewu.
- Black, jedno zdanie. Do rzeczy. Naprawdę potrzebny jest cały ten wstęp? - spytał, jednak w jego głosie nie usłyszałem zniecierpliwienia, pytanie zabrzmiało bowiem niezwykle neutralnie.
- Mam na myśli to - zacząłem po dłuższej chwili - że kiedy już jest ustalone, że tu mieszkam i tak dalej, czuję się nieco jak intruz.
James zrobił zaskoczoną minę.
- Co? - spytał niezbyt inteligentnie, unosząc brwi.
- Właśnie to - odparłem równie bystrze. - Co prawda u siebie nie jestem zbyt... mile widziany, sam rozumiesz, ale z drugiej strony widzisz, jak to wygląda. Beckett spędzała święta z dziadkami i przez chwilę z mamą. Ann i Katie z rodzicami, to samo zresztą Peter i Remus. No, i twoja Lily zresztą też, tyle tylko, że jest z nimi w jakimś domku w górach. Nie wolałbyś też spędzić świąt tylko z rodziną, bez nikogo obcego?
James wzruszył ramionami, a jego mina wciąż wyrażała zmieszanie, jakby zupełnie nie rozumiał o co mi chodzi, mimo że doszedłem już do sedna sprawy.
- Przecież spędzam.
Miałem coś powiedzieć, ale słowa Jamesa na tyle mnie zaskoczyły, że po prostu wlepiłem w niego tępe spojrzenie i nie byłem w stanie wydusić z siebie choćby jednego słowa. Poczułem się tak, jakbym wypił właśnie kubek gorącej czekolady - najpierw rozlewające się w brzuchu przyjemne ciepło, a następnie lekkie mdłości z nadmiaru słodyczy.
- Nie przeszkadzam? - Nagle zza framugi wychyliła się Beckett, a następnie jej wzrok spoczął na talerzyku, który wciąż trzymałem w ręce. Dziewczyna w ciągu sekundy znalazła się przy mnie, biorąc widelec z mojej dłoni, a jej twarz rozjaśnił szeroki uśmiech.
- Częstuj się - powiedziałem, zanim Lily zdążyła się odezwać, a dziewczyna jedynie nabiła kawałek tarty na widelec z niewinnym uśmiechem, po czym spojrzała w stronę Jamesa.
- Z całym szacunkiem dla twojej mamy, Potter, ale i tak nie cierpię świątecznych potraw. Tylko indyk daje radę...
Chłopak podszedł bliżej nas, a ja spojrzałem na niego pytająco, jak gdybym chciał się upewnić, że jego słowa były szczere; uśmiechnął się do mnie szeroko w odpowiedzi.
Przystanąłem gwałtownie, rozpościerając ręce na boki i tym samym sygnalizując pozostałym, żeby również się zatrzymali.
- To tutaj, moje drogie panie! - zawołałem, odwracając się za siebie, po czym zwróciłem się do chłopaków: - No, i wy też.
O ile Peter, Remus i Michael postanowili mnie przyjaźnie zignorować, o tyle James nie mógł się powstrzymać od przewrócenia oczami.
- Ależ zabłysnąłeś - skwitował teatralnym szeptem, a ja kopnąłem go w nogę, po czym wyszczerzyłem się w stronę dziewczyn, które z zachwytem rozglądały się wokół. Właściwie to widok ten pochłonął je na tyle, że nawet przestały śpiewać w kółko "Hey Mr Christmas", którego próbowały nauczyć Beckett przez całą drogę od domu Ann na plac. W pewnym momencie nawet Peter się w to włączył, a my razem z Jamesem i Remusem szliśmy za nimi zmieszani, przedzierając się przez tłumy przetaczające się przez zaśnieżone ulice Londynu.
W końcu Piccadilly Circus robiło całkiem spore wrażenie. Już sama architektura Londynu była według mnie naprawdę klimatyczna, ale to można podziwiać niemal w każdym miejscu miasta - ten konkretny punkt słynął jednak z reklam, które niemal nieprzerwanie mieniły się jaskrawym światłem. Chociaż to nie było do końca coś, co mnie jakoś wielce zachwycało, i tak musiałem przyznać, że wyglądało to imponująco.
- Myślicie, że dobrze będzie widać fajerwerki przy tych wszystkich światłach? - spytała po kilku długich chwilach Evans, spoglądając w stronę lśniących kolorowymi światłami reklam. James spojrzał na mnie wzrokiem przepełnionym satysfakcją - tak jakbym przegrał z nim w gargulki, po czym zwrócił się do rudej.
- E tam, będzie widać dobrze - stwierdził, a kiedy ja już zacząłem wyśmiewać go w myślach za tę jakże pełną elokwencji wypowiedź, Evans po prostu wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się z lekkim skinieniem głowy. Spojrzałem na nią ze zdziwieniem - w końcu nawet tego nie skomentowała, tak jakby taka odpowiedź jej w zupełności wystarczała. Nie miałem pojęcia, czy to alkohol wypity przez nią wcześniej, kiedy jeszcze byliśmy u Ann, czy może jakaś nagła zmiana w jej charakterze, ale ogólnie wydawała się jakby... mniej marudna? Tak, to dobre określenie, w każdym razie nawet wobec Jamesa była naprawdę miła.
Mimo że ledwie minęła dwudziesta trzecia, na placu zebrało się mnóstwo osób. Staliśmy nieco dalej, mogliśmy więc w jednym spojrzeniu obserwować cały tłum stłoczony pod fontanną, której dolna część była już całkowicie niewidoczna.
- Nie dopchamy się tam, co? - spytała Katie, próbując skrzyżować ręce, jednak uniemożliwiała jej to gruba, puchowa kurtka, więc po prostu z irytacją schowała dłonie w kieszeniach.
- Chciałam zrobić zdjęcia z bliska - dodała Ann, jednak wyciągnęła aparat i mimo wszystko sfotografowała fontannę wraz ze zgromadzonym pod nią tłumem. Kiedy zdjęcie wyskoczyło tuż ponad lampą, dziewczyna chwyciła je ostrożnie w palce i pomachała nim kilkukrotnie, a ja na chwilę odwróciłem od niej wzrok. - Hej, spójrzcie tutaj!
Nim zdążyłem choćby mrugnąć, Ann chwyciła aparat w dwie ręce i stanęła przed nami, po czym nacisnęła spust migawki. Uśmiechnąłem się szeroko, a wtedy flesz błysnął mi prosto w oczy.
- Pięknie! - zawołała Ann, wyciągając kolejną fotografię.
- Chyba mrugnęłam - stwierdziła Evans, po czym zachichotała cicho. Ann coś jej odpowiedziała, przez co między pozostałymi wywiązała się jakaś rozmowa, jednak ja już jej nie słuchałem. Włożyłem ręce do kieszeni i spojrzałem w stronę fontanny, przyglądając jej się spod zmrużonych powiek. Ludzi wciąż przybywało, a otoczenie stawało się przez to coraz głośniejsze i bardziej chaotyczne. Nawet w wakacje, kiedy przez miasto przetaczały się tysiące turystów, nie widziałem na tym placu takiego tłumu.
- Jak tam, Syriusz, nudzisz się? - szepnęła nagle Beckett, wyrastając tuż obok mnie. Niemal podskoczyłem z zaskoczenia, po czym spojrzałem na nią; naciągała na uszy czapkę, uśmiechając się do mnie szeroko. - Chcesz może piwo? - dodała konspiracyjnym szeptem, a ja skinąłem głową z głupawym uśmiechem.
- Co? Tak, poproszę. Nie, tak tylko... zamyśliłem się - zacząłem, a język zaczął mi się dziwnie plątać.
- Proszę - powiedziała dziewczyna, wyciągając z torebki dwa piwa. Otworzyłem oba zapalniczką, pierwszą butelkę podając Lily, po czym po raz kolejny zerknąłem w stronę fontanny.
- Wiesz, że ta figurka na fontannie to Anteros? Ale często mylą go z Erosem. A tak w ogóle, to jest poświęcona pamięci siódmego hrabi Shaftesbury. Nie pytaj mnie, co zrobił, bo nie pamiętam.
Wziąłem łyk piwa, spoglądając na Lily, która usilnie starała się ukryć uśmiech. Chociaż ogólnie na placu panował gwar, poczułem, że coś jest nie tak - a gdy spojrzałem na twarze reszty moich przyjaciół, zorientowałem się, że wszyscy patrzą na mnie w milczeniu. Wkrótce James parsknął śmiechem.
- Widzę, że ktoś uważał na mugoloznastwie - skwitował Remus, patrząc na mnie, po czym sam się zaśmiał (zapewne z powodu mojej zmieszanej miny).
- Po prostu często to słyszałem, kiedy oprowadzali tu wycieczki - odparłem nieco urażony, po czym prychnąłem cicho. Pozostali porzucili temat i zaczęli zastanawiać się, czy czekać z tym szampanem, który Katie wciąż trzymała w plecaku, jednak Beckett wciąż wpatrywała się we mnie uporczywie, jakby oczekiwała dalszych wyjaśnień. Westchnąłem, uznając, że najwidoczniej nie mam wyboru.
- No wiesz, kiedy Walburga mnie wkurzała i wychodziłem z domu, udało mi się kilka razy zwiedzić cały Londyn. Z Grimmauld Place nie jest tutaj nawet tak daleko - wyjaśniłem, po czym się zaśmiałem, jednak Lily wcale to chyba nie rozbawiło. - No co? - spytałem, zmieszany. Lily popatrzyła na mnie jeszcze przez chwilę ze smutną miną, nie mówiąc ani słowa, następnie po prostu mnie przytuliła. Mimo że mnie te wspomnienia już nie bolały tak bardzo, a może i nawet trochę bawiły, jej zachowanie mnie nieco rozczuliło - dlatego tą ręką, w której nie trzymałem butelki, objąłem ją z całej siły i oparłem brodę o czubek jej głowy.
Po kilku chwilach dziewczyna odsunęła się, posyłając mi lekki uśmiech, a wtedy usłyszałem, że Katie po raz kolejny zaintonowała "Hey Mr Christmas". Lily spojrzała na nią, od razu włączając się do śpiewania, a ci nieliczni przechodnie, którzy byli od nas bardziej trzeźwi, oglądali się za nami z rozbawieniem.
- Heeeeey Mr Chriiiistmaaaas! - zaśpiewał ktoś równo z dziewczynami, a jego głos wydał mi się jakoś dziwnie znajomy, chociaż nie od razu mogłem go rozpoznać; kiedy się odwróciłem, zobaczyłem Rhysa, który właśnie do nas podchodził.
- Cześć! - zawołała Katie, chociaż wydawało mi się, że nie miała okazji poznać go na balu, ale najwidoczniej po tym całym alkoholu nie miało to większego znaczenia. Chłopak podszedł bliżej i - skinąwszy najpierw w stronę moją i Jamesa oraz Beckett - zaczął przedstawiać się tym, których nie znał, a im nie wydało się to niczym dziwnym.
- Lily! - zawołał do Beckett, kiedy już wszyscy zdążyli go poznać, a już po chwili ją do siebie przytulał. - Jak tam, młoda?
Dziewczyna zaczęła opowiadać mu o tym, że nie do końca wie, jak mugole zrobili te reklamy bez magii, a ja wtedy postanowiłem przestać ich słuchać. Dobrze, że akurat wtedy James zaczął mi ględzić o tym, że będzie trzeba dokupić alkoholu, bo chyba bym nie wytrzymał; pokiwałem głową, dopijając piwo, a wtedy Rhys do nas podszedł. Najpierw przywitał się z Jamesem, a następnie wyciągnął rękę w moją stronę; kiedy ją uścisnąłem i spojrzałem na jego twarz wyszczerzoną w głupawym uśmiechu, przyszła mi do głowy pewna myśl. Mój żołądek momentalnie zacisnął się z nerwów.
- Nie mówiłeś jej - powiedziałem, zanim mój mózg zdążył się włączyć, a Rhys i James spojrzeli na mnie dziwnie. - Tak czy nie?
- Idę jeszcze po piwo - powiedział James, zostawiając nas samych. Pewnie uznał, że nawet on nie zniesie poziomu poniżenia, jakiego za chwilę doświadczę, dlatego postanowił się ewakuować. Nie to, że nie byłem mu za to wdzięczny - przynajmniej nie będzie wiedział konkretnie, z czego się nabijać przez kolejne pół roku.
- O co ci chodzi? - spytał, a ja skrzyżowałem ręce, wypuszczając powietrze z płuc ciężko.
- No Lily - zacząłem. - Bo chodzi o to, że na balu powiedziałem ci, że ona wiesz, ale ja to powiedziałem dlatego, że po prostu muszę o nią dbać, bo jak ktoś obcy coś jej zrobi i w sumie kiedyś była taka sytuacja z takim Ślizgo...
- Ale ja o tym wiem - przerwał mi Rhys, a ja spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
- O Ślizgonie wiesz?
- Nie, nie o tym.
- To o czym?
- No o tym.
- Dobra, ale... skąd?
Rhys popatrzył na mnie, unosząc brwi.
- Umówmy się, że kiedy mi o tym mówiłeś, byłem od ciebie spoooro trzeźwiejszy.
- No przecież to był bal, mogłem być - odparłem, jakby chcąc zmienić temat. - Ale powiedziałeś czy nie?
- Jasne, że nie - prychnął, tak jakby to pytanie go uraziło. - Ale wisisz mi przysługę.
Miałem ochotę odetchnąć z ulgą, ale postanowiłem udawać, że wcale to mnie aż tak bardzo nie obchodzi, więc zrobiłem obojętną minę i wzruszyłem ramionami.
- Co ty w ogóle tu robisz? - spytałem, próbując już całkiem porzucić ten temat. W końcu nic się nie stało, a poza tym, że Rhys wciąż patrzył na mnie z rozbawieniem, nie było żadnych konsekwencji.
- Właściwie to mamy imprezę z chłopakami z zespołu i jeszcze z kilkoma innymi znajomymi. Wyszliśmy po alkohol, ale jakoś się zgubiliśmy... - wyszczerzył się. - No, albo to ja się zgubiłem, bo w sumie nie wiem, gdzie oni teraz są.
- Imprezę? - powtórzyłem, wyłapując słowo, które najbardziej mnie w tym wszystkim zaciekawiło, a Rhys zwrócił się już nie do mnie, a do całej grupy:
- Ej, chcecie iść do nas? - zawołał, żeby na pewno wszyscy go usłyszeli; kilka osób skinęło głowami. - To niedaleko, a w sumie...
Przerwał mu tłum, który zaczął odliczać od dziesięciu, a ja zdziwiłem się, że aż tak szybko to minęło. Wszyscy zaczęliśmy głośno odliczać, a ja wykorzystałem okazję i podszedłem bliżej dziewczyn.
- Trzy...! Dwa...! Jeden...!
- Szczęśliwego nowego roku! - krzyknęliśmy wszyscy niemal równocześnie, a ponad naszymi głowami z hukiem zaczęły wybuchać kolorowe fajerwerki, które niemalże całkowicie przyćmiewały świetlne reklamy.
Zajmuję sobie miejsce! :)
OdpowiedzUsuńDobra, zajęcia artystyczne mamy, a ja nie wzięłam materiałów, no to piszę komentarzyk! W końcu!
UsuńZaczynamy od mamy Lily. Uważam że ostatnim określeniem pasującym do niej jest wyrodna – tutaj się całkiem nie zgadzam z kimś, kto tam niżej skomentował, mama Beckett na pewno Lily kocha, a to, że nie ma aż tyle czasu dla córki, to wcale nie umniejsza jej miłości. Nie wiemy nic o tacie, więc w sumie wnioskuję, że mama sama utrzymuje rodzinę. nic więc dziwnego, że ma wymagającą pracę i po prostu musi w niej być – jeśli chce, żeby córka chodziła do szkoły, miała co jeść, pić i w czym chodzić ubrana, to raczej jakoś musi na to zarobić. Zwłaszcza że jest jedna sama, tylko z dziadkami.
Powracam znowu do komentarza, tym razem już nie podczas zajęć artystycznych, ale o godzinie 23.
Pożegnanie Lily i mamy było naprawdę smutne – na pewno obydwie bardzo mocno je przeżyły. Lilka taka ciekawska xD ale mama zabezpieczyła jej prezent xD ciekawe, co to będzie... ja już chcę wiedzieć!
Poza tym ten spacer był naprawdę uroczy. Mama i córka mogły pobyć trochę razem po długiej rozłące i powspominać, jak lily była dzieckiem. Bo Beckett zawsze wygrywa wszystkie zakłady xd
Jezu, ale idę nie po kolei. Olać.
,,- Nie, żeby coś było nie tak, Syriusz - zrobiłam krótką pauzę, patrząc w jego szare, roześmiane oczy - ale co ty robisz?
- Dobre wrażenie - uśmiechnął się. - Zamiast zadawać głupie pytania, mogłabyś się normalnie przywitać, co?
Podałam mu rękę, robiąc poważną minę, jednak on popatrzył na mnie z uniesionymi brwiami; zignorował moją wyciągniętą dłoń, przytulając mnie mocno.
- Lily, czy... - usłyszałam głos mojej babci, która zawróciła na chwilę do przedpokoju, jednak gdy nas zobaczyła, urwała zdanie i zawróciła, tak jakby przyłapała nas na czymś. - Ojej, wybaczcie, skarbeńki! - rzuciła tonem, który przybierała, udając dobroduszną babuleńkę, po czym wróciła do salonu. Dałabym sobie głowę uciąć, że po drodze jeszcze zaczęła z tego chichotać jak Peter, który po wypiciu sporej ilości alkoholu po raz pierwszy usłyszał żart o znikaczu." – matko, kocham, kocham to tak bardzo. Nie dość, że siriusly takie piękne, a babcia od razu ich przejrzała, to jeszcze wspomnienie żartu o znikaczu w jednym fragmencie <3
,,- Masz pomysł, z czego twoja babcia mogła się tak śmiać, kiedy szła z powrotem do stołu? - spytał Peter jeszcze zanim opuściliśmy korytarz, a ja wzruszyłam ramionami i zrobiłam taką minę, jakbym nie miała pojęcia, o co chodzi." - xDDD tutaj nie potrzeba większego komentarza xd
,,- No, tu jesteś, idioto! - zawołał James, stając nagle w progu kuchni, a ja prawie podskoczyłem z zaskoczenia." - bezpośredniość Jamesa rozwalająca xd
,,Przecież spędzam" – już dobrze wiesz, jak bardzo podoba mi się ten fragment, ale w sumie mogę powtórzyć, że jest cudowny.
No i mamy wzmiankę o Regulusie. Naprawdę szkoda, że nie napisał nic więcej, ale przynajmniej coś. To zawsze jest jakiś drobny gest, prawda?
,,Zresztą i tak staram się nie rzucać w oczy, w końcu Agatha i Tobias zrobili mi naprawdę ogromną przysługę. Może tylko trochę to nie wyszło, jeśli chodzi o ten eksplodujący glut na kominku i ścianie wokół, ale wszystkim zdarzają się błędy, prawda?" – Agatha i Tobias, Agatha i Tobias, tak się jaram, że zabrałaś ich imiona, tak miło mi się czyta! No i ogólnie wzmianka Syriusza o glucie na kominku po prostu mnie rozwaliła.
W ogóle ten rozdział jest cały cudowny. Albo siriusly, albo piękna przyjaźń Jamesa i Syriusza, abo babcia i mama Lily, albo sam Syriusz, który jest po prostu idealny sam w sobie, albo renifery na swetrze Pottera... no wszystko!
No i Sylwek. Dziewczyny ciągle śpiewające tak bardzo przypominają mi mnie i moje przyjaciółki, że to po prostu niemożliwe xd ja już od początku tego tygodnia od rana zapodaję w szkole playlistę świąteczną i mój cudowny fałsz wszystkim uczniom naszej szkoły. Nie wiem, czy się cieszą, ale mi jest bardzo przyjemnie xD
UsuńAle odchodzę od wątku. Piękne opisy Piccadilly Circus.
,,- No wiesz, kiedy Walburga mnie wkurzała i wychodziłem z domu, udało mi się kilka razy zwiedzić cały Londyn. Z Grimmauld Place nie jest tutaj nawet tak daleko - wyjaśniłem, po czym się zaśmiałem, jednak Lily wcale to chyba nie rozbawiło. - No co? - spytałem, zmieszany. Lily popatrzyła na mnie jeszcze przez chwilę ze smutną miną, nie mówiąc ani słowa, następnie po prostu mnie przytuliła." - ja tutaj nic nie muszę dodawać, bo ten fragment wyraża więcej niż 1000 słów.
Rozmowa Rhysa z Syriuszem po prostu bezcenna. I to niby dziewczyny mówią kodem. Jak oni porozumiewają się na zasadzie:
– Ale powiedziałeś jej czy nie?
– Ale co?
– No to, wiesz...
xD rozwaliła mnie ta rozmowa, naprawdę.
I tam takie mini siriusly, zazdrosny Syriusz, kiedy Rhys witał się z Lilką xD
I w ogóle świetnie, że go tutaj wrzuciłaś, bo tak bardzo go lubię, odkąd odpuscil sb Lily xd
Już chciałam pisać tutaj o fragmencie z Aneczką, ale dobrze że sprawdziłam, bo to przecież nie ten rozdział xD
<3
Przyszła pora na mój pierwszy i nieostatni komentarz!
OdpowiedzUsuńAaaaa♥ To chyba mój ulubiony rozdział… póki co! Zima, święta spędzone z rodziną i przyjaciółmi oraz prezenty - czego chcieć więcej, gdy grudzień tuż-tuż?
Cieszę się, że Lily mogła spędzić trochę czasu z mamą i sama miałam cichą nadzieje, że może uda się by nie wyjeżdżała tak szybko... Ale w życiu nie można mieć wszystkiego :c Święta w domu Potterów pełne tak żywej, przyjaznej atmosfery, że aż chciałoby się tam być. Rozmowa Jamesa z Syriuszem, szczególnie ten fragment, gdy Potter mówi Blackowi, że przecież spędza święta z rodziną - aż mi się ciepło na serduszku zrobiło!;;
A, i jeszcze Syriusz chcący zrobić dobre wrażenie oraz inne mini interakcje na linii on - Beckett były przeurocze! Tu płaszcz zdejmie, tu się ciastkiem podzieli - prawdziwy gentleman, haha.
Szczęśliwego nowego roku! Jejku, wkrótce my to będziemy krzyczeć… Oby nowy rok przyniósł
Huncwotom i reszcie ich przyjaciół same miłe niespodzianki i ciekawe przygody.
A Tobie życzę weny! I czekam na kolejny rozdział, który mam nadzieje pojawi się szybko… Bo przecież od czego są nudne zajęcia, prawda?♥
Oho, nowy wystrój! Z nowymi szablonami zawsze są jakieś problemy, muszą przejść kwarantannę ;p Ale podoba mi się, bo lubię ciemne kolory i w miarę wycentrowaną miejsce na tekst.
OdpowiedzUsuńSmutne to, że matka Lily ma dla niej tak mało czasu. Nie przepadam za tą kobietą, bo w tych jej łzach jest coś fałszywego - gdyby tylko chciała, życie ich obu na pewno mogłoby wyglądać inaczej, a skoro nie chce, to kiepska z niej matka. Większość dzieci jest jednak ślepo zakochana w swoich rodzicach i biedna Lily nie jest tu wyjątkiem.
Początkowo, kiedy Lily przeszukiwała szafę w poszukiwaniu swetra, miałam nadzieję, że w tej szafie znajdzie się jakiś metaforyczny trup, haha, jakaś niewygodna tajemnica, ale szybko zostałam sprowadzona na ziemię :D No, ale ciekawe co to za prezent urodzinowy. Chociaż domyślam się, że Lily ucieszyłaby się ze wszystkiego, co jej wyrodna matka postanowiłaby jej podarować :)
Fajnie, że nasi milusińscy mają okazję spotkać się podczas przerwy świątecznej. Przynajmniej odciążą głowę Lily od niezbyt przyjemnych myśli.
Syriusz-gentleman <3 Podejrzenia babci Lily <3 <3 Oesu, jak mi niewiele potrzeba do szczęścia.
Hmmm, dawanie swetra facetowi, który przy okazji jest facetem Twojego życia, to tylko odrobinę lepszy pomysł niż podarowanie mu pary skarpetek :D Ech, Evans, Evans.
Życzenia od Regulusa były takie smutne :( W ogóle historia braci Black to chyba najsmutniejszy wątek u Rowling. I mimo że te kilka słów trudno nazwać serdecznymi życzeniami, to jednak Regulus postanowił się odezwać, pierwszy wyciągnął rękę do brata, a to musiało być niełatwe.
W ogóle wątpliwości Syriusza były urocze i takie... ludzkie. Autorzy fanfików często popełniają ten błąd i robią z Łapy potwora bez żadnych nie-negatywnych uczuć względem swojej rodziny. Kiedy trafia do Gryffindoru, to spełnienie jego marzeń i powód wyłącznie do radości, kiedy ucieka z domu, to też jest cały w skowronkach, nigdy nei tęskni, nigdy się nie waha. Całe szczęście Ty masz znacznie więcej wrażliwości i zrozumienia dla jego sytuacji :)
Jej, tak szybko przeskoczyłaś ze świąt do Sylwestra, że przez chwilę byłam zdezorientowana - skąd tu nagle Lily Evans? Ale okej, wszystko jasne.
Rozmowa Syriusza i Rhysa była wspaniała. Faceci to jednak minimaliście, grunt, że udało im się dogadać.
Z jednej strony żałuję trochę, że Lily i Syriusz nie zaliczyli pocałunku o północy, bo ta ich dziwna, pograniczna relacja trwa już taaak długo, ale z drugiej strony to by był zdecydowanie zbyt utarty schemat :) Ciekawa jestem dalszego ciągu Sylwestra, bo domyślam się, że większa ilość alkoholu i usilnie tłumione uczucia to nie jest bezpieczne połączenie :)
Z pozdrowieniami,
Eskaryna
Jakiś czas temu wpadłam na Twojego bloga i od razu wzięłam się za czytanie, jak dla mnie bajka! Bardzo mnie wciągnęła Twoja historia i czekam z niecierpliwością na nowy rozdział! Sama niedawo zaczęłam tworzyć, założyłam bloga o tematyce Dorcas i Syriusza, jeśli znajdziesz chwilkę czasu to zapraszam serdecznie - http://meadowes-black.blogspot.com/ i skrycie liczę na szczerą opinię :)
OdpowiedzUsuńPowracam! No dobra, w sumie trochę na wyrost to napisałam, ale wreszcie skomentuję ( ach, ta szkoła :') )
OdpowiedzUsuńBędzie króciutko, bo piszę z telefonu i czytałam rozdział w odcinkach XD
A więc �� Rozdział cudowny, świetnie było poczuć atmosferę świąt i sylwka w październiku ❤ Narobiłas mi ochoty na świąteczne piosenki!xd
Szczególnie w opisie sylwestra z łatwością mogłam sobie wyobrazić to wspólne składanie sobie życzeń na Piccadilly Circus ��
Uwielbiam to, że było tyle bardziej lub mniej subtelnego Siriusly ❤❤❤ Rozmowa Jamesa i Blacka też była kochana, ogrzała mój brak serca XD I oczywiście skonfundowany Syriusz z Rhysem wygrał! Xddd
Pozdrawiam i życzę weny!
Mam nadzieję, że do zobaczenia w komciach niedługo! XD
~Arya PS Tradycyjnie przepraszam za chaos w komie :D