Około czwartej nad ranem wędrowaliśmy tunelem z Wrzeszczącej Chaty, "najbardziej nawiedzonego miejsca w Wielkiej Brytanii". Nienawidziłem tego określenia - może dla innych stanowiło tylko informację, ale ja wiedziałem, czym tak naprawdę są te "krzyki" rzekomych zjaw. Peter szedł przed nami, a ja razem z Syriuszem podtrzymywałem Remusa, który po przemianie był okropnie wyczerpany - i to o wiele bardziej, niż zwykle. Szedł zgarbiony, szurając nogami po ziemi, a jego poszarpane ubranie było miejscami poplamione krwią. Żałowałem, że nie mieliśmy jeszcze takich ilości eliksiru tojadowego, żeby Remus mógł go pić przed pełnią - składniki nie należały do popularnych, a u Lily było go bardzo mało; jakaś mała próbka, zapewne tylko testowa. Pewnie nie było szans na dorobienie większej ilości - poza tym, i tak nie mogliśmy jej o tym powiedzieć. Nikomu nie mogliśmy.
- Przepraszam - wymamrotał Lupin pod nosem, kiedy zachwiał się niebezpiecznie, potykając o jakiś wystający korzeń i nie miał siły, by utrzymać się na nogach. Zatrzymaliśmy się i złapaliśmy go mocniej za ramiona, żeby nic mu się nie stało.
- Na gacie Merlina, już się zamknij - przerwał mu Syriusz, ale Remus i tak już nie miał siły na jakąkolwiek odpowiedź. Jedynie uśmiechnął się blado na ten dość pokrętny wyraz troski, powłócząc nogami.
Luniaczek wciąż zapominał, że nie chcieliśmy słyszeć od niego żadnych przeprosin, choć powtarzaliśmy mu bez przerwy, że to nie jest jego wina i że jesteśmy jego przyjaciółmi. Wszystko zaczęło się od tego, że jakoś na trzecim roku odkryliśmy, że te "wyjazdy do chorej matki" Lupina to tak naprawdę straszna bujda. Przycisnęliśmy go trochę i w końcu opowiedział nam, jak to się stało - jakiś wilkołak go zaatakował w dzieciństwie - i z czym się wiązało... Przerastało go to wszystko i myślał, że przerośnie również nas, ale odrobinę się przeliczył. Prędzej Evans by się mnie pozbyła! W każdym razie (jestem beznadziejny w opowiadaniu, może powinienem podpatrzeć, jak Ann to robi w tych swoich artykułach?) minęły dwa lata i całej naszej trójce udało się zostać animagami - w końcu wilkołaki atakują tylko ludzi, a wobec zwierząt są obojętne. Jej, jak tak pomyślę, ile siedzenia w książkach nas to kosztowało! Prawie dorównaliśmy Evans, serio. Chociaż z drugiej strony, to moje przemienianie się w jelenia przydaje się nie tylko w czasie towarzyszenia Remusowi podczas pełni.
Peter odwrócił się do nas, gdy byliśmy tuż przy wyjściu z tunelu, po czym wychylił się na zewnątrz i dotknął punktu na korze, który unieruchamiał drzewo. Uczniowie szkoły - szczególnie pierwszaki - swego czasu upodobali sobie zabawę w "dotknięcie wierzby" i było to bardzo popularne do momentu, kiedy ten trzecioroczniak, Davey Gudgeon, przypadkiem stracił oko, bo nie zauważył kiedy drzewo zamachnęło się w jego stronę jedną z gałązek. Swoją drogą, kiedy Remus powiedział nam jakiś czas temu, że czuje się za to odpowiedzialny ("bo przeze mnie posadzili tutaj tę wierzbę", bla bla bla...), to myślałem, że w ramach kary za głupotę własnoręcznie wydłubię temu dzieciakowi jeszcze drugie oko.
Wyszliśmy z tunelu powoli, narzucając na naszą trójkę pelerynę-niewidkę, a Peter szedł przed nami i raz po raz wybiegał naprzód, żeby sprawdzić, czy na pewno nikogo nie spotkamy - bo co z tego, że z okien zamku nie dałoby się nas dostrzec, skoro z odległości choćby kilku metrów już bez trudu można zauważyć trzy pary nóg beztrosko tuptających bez właścicieli?
Katie siedziała na podłodze. Przed sobą rozłożyła wielki arkusz papieru, a wszędzie wokół walały się tubki farb. Rudzielec, Lily, Charlie, Michael i ja otoczyliśmy ją ciasnym kółeczkiem, a Emily usiadła na moim łóżku. Cóż, tak to już u nas bywało, że kiedy chciało się coś zrobić, to nie dało się tego zrobić w samotności. I pomyśleć, że na pierwszym roku Greese zawsze na to narzekała. "Nie lubię, kiedy ktoś patrzy, jak maluję" i tak dalej...
Wyciągnęłam różdżkę i przywołałam zaklęciem kopertę od redakcji "Codziennika Pokątnego" oraz komplet pergaminów i piór, które leżały na mojej szafce nocnej.
- Charlie, możesz znaleźć mi magentę? - zapytała, malując tło jasnoniebieską farbą w skupieniu. Chłopak, który akurat zajęty był związywaniem swoich jasnych dredów, zaczął wzrokiem przeszukiwać etykietki farb, które rozrzucone były obok niego.
- A mogłabyś to przetłumaczyć na język ludzi normalnych, dla których istnieje jakieś sześć kolorów?
Dziewczyna westchnęła ciężko.
- To będzie coś pomiędzy amarantowym a bardzo intensywnym odcieniem malinowego. - wyjaśniła.
Charlie Greese uniósł brwi. Przypominając sobie, jak często Katie robi to w identyczny sposób stwierdziłam, że choćby nie wiem jak się starali, to i tak nie są w stanie nikomu wmówić, że nie są rodziną.
W międzyczasie wzięłam się wreszcie za czytanie listu, a Michael Scott w skupieniu przeglądał farby, przeczesując swoje krótkie, ciemnobrązowe włosy ręką - choć nawet bez tego sterczały mu z przodu. "Trochę tak jak wokaliście tego mugolskiego zespołu, Sex Pistols", przyszło mi do głowy. Wiedziałam o tym, bo Syriusz i Katie słuchali ich na potęgę. Zresztą ich plakat wisiał u nas w pokoju.
- O to chodzi? - spytał cicho, podając Greese tubkę, a ta oderwała na chwilę wzrok od swojego dzieła. Skinęła głową i uśmiechnęła się do niego, a ten spuścił wzrok, speszony. Charlie przewrócił oczami.
- Na brodę Merlina, mogłaś od razu mówić, że to różowy.
- Skarbie, przecież to nie jest różowy. Różowy może być... o, na przykład mój sweter - wtrąciła się Emily, dziewczyna Charliego. Strasznie irytował mnie ton jej głosu; mówiła okropnie przemądrzale, choć zwykle nie miała do powiedzenia nic szczególnie mądrego.
- Masz przecież opisy na każdej tubce, ćwierćinteligencie - mruknęła Katie beznamiętnym tonem, nawet nie odrywając wzroku od arkusza i zupełnie ignorując wtrącenia szatynki w różowym sweterku.
Spojrzałam w stronę Beckett, szukając swego rodzaju wsparcia w mojej irytacji, jednak ani ona, ani ruda nie zwracały na nic uwagi, zaabsorbowane mieszaniem farb w słoiczkach. Uznałam, że wyłączenie się z rozmowy faktycznie jest całkiem dobrym wyjściem, toteż podniosłam z podłogi jeden z czystych pergaminów i zaczęłam pisać artykuł, posługując się materiałami, które wysłano mi z redakcji. W końcu i tak musiałam to kiedyś skończyć - możliwie jak najszybciej.
To dało mi jakieś pół godziny świętego spokoju. Docierały do mnie co prawda fragmenty rozmów, ale nie zwracałam na nie uwagi, ale w pewnym momencie głos dziewczyny Greesa zaczął mi się wręcz wwiercać w mózg, a pisanie szło niezwykle topornie. Uznałam, że muszę zrobić przerwę, więc odłożyłam artykuł na bok i zaczęłam bezmyślnie przeglądać wszystkie papiery załączone do listu, zastanawiając się, jak zastąpić słowo "sklątka", żeby nie powtarzało się co drugie zdanie.
Wtedy też zaczęłam się przyglądać obrazowi, który Katie wciąż udoskonalała. Na środku arkusza namalowała feniksa, a farby magiczne zmieszała z tymi mugolskimi w taki sposób, że ptak wyglądał, jakby naprawdę płonął. Domalowywała mu właśnie więcej płomieni na skrzydłach, marudząc na głos, że musi spróbować naprawić to beznadziejne tło (nie mieliśmy zielonego pojęcia, o jakim beznadziejnym tle ona mówi, jednak nie potrafiła nas przekonać swoimi argumentami).
W naszym dormitorium była jednak pewna osoba, której w ogóle nie interesowało to, co Greese tworzy na papierze. Emily włóczyła się po pokoju, przyglądając się ścianom oblepionym naszymi rysunkami i zdjęciami, bibelotom na szafkach i półkach...
- Czy mogłabyś zostawić w spokoju mój fundusz miotłowy? - spytała Lily Beckett z przekąsem, kiedy Emily stała przy jej szafce, potrząsając słoikiem ze złotym zniczem z papieru (Greese zrobiła go dobre parę lat temu na jakiejś lekcji) przyklejonym na zakrętce. Ta niechętnie odłożyła go na miejsce, krzywiąc się.
Swoją drogą, to była dość śmieszna sprawa - z tym "funduszem miotłowym", jak go zwykła nazywać Katie (a co wszystkie przejęłyśmy). Pieniądze z niego Lily przeznaczała praktycznie na wszystko - oczywiście poza miotłą.
Zerknęłam na ostatnią kartkę listu, który cały czas przewracałam w dłoniach, a w oczy rzuciło mi się jedno zdanie, którego wcześniej nie doczytałam. Zaklęłam pod nosem.
- Muszę się chyba rozejrzeć za inną gazetą - stwierdziłam. - Nie dość, że płacą tak marnie, to właśnie się dowiedziałam, że ten artykuł muszę wysłać dzisiaj, żeby mieli materiał do jutrzejszego numeru. Jakby nie mogli mnie poinformować wcześniej! I kazali mi napisać na tak nudny temat...
- Wiesz, to nic dziwnego - odparła Em, wracając na swoje poprzednie miejsce, bo po tym, jak Lily kazała jej zostawić swoją skarbonkę, nie mogła już swobodnie kręcić się po pokoju. - Nigdy nie płacą niewykwalifikowanym dziennikarzom tyle, ile tym z umiejętnościami, to byłoby zwyczajnie niesprawiedliwe.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem i zaczęłam się poważnie zastanawiać nad tym, czy byłabym w stanie ewentualnie uniknąć procesu za użycie niewybaczalnych zaklęć. Powstrzymałam się jakoś, żeby nie wyciągnąć z kieszeni różdżki, przypomniałam sobie także o wszystkich moich dziennikarskich osiągnięciach, by nie stracić wiary w siebie i odetchnęłam głęboko, szukając w głowie riposty.
- Skoro tak mówisz, to pewnie w życiu nie czytałaś żadnego artykułu Ann - obroniła mnie Evans z oburzeniem w głosie, nim zdążyłam coś powiedzieć.
- Czytałam i nadal jestem zdania, że gdyby były takie dobre, to na pewno podwyższyliby...
- Gdyby podobały ci się moje artykuły, to zaczęłabym się martwić o swój styl pisania - przerwałam jej, chyba bardziej podirytowana jej sposobem mówienia niż tym co mówi (choć muszę przyznać, że gdyby nie krytykowała mnie bezpodstawnie, to nie byłabym wcale obrażona).
Emily spojrzała na mnie, rozdziawiając usta, po czym bez słowa wyszła z pokoju. Charlie przewrócił oczami, westchnął ze zrezygnowaniem, przeprosił nas wszystkich i wyszedł z pokoju za swoją dziewczyną, stwierdzając, że muszą ze sobą "poważnie porozmawiać".
- Wiesz, Syriusz, myślałam, że sezon zaczyna się dopiero w październiku - mruknęłam, gdy ten wraz z Jamesem ciągnął mnie przez korytarz do wyjścia z zamku. W końcu ledwo co udało mi się wrócić z nudnego, dwugodzinnego wykładu na eliksirach i rozłożyć się wygodnie przed kominkiem w pokoju wspólnym, a oni bez skrupułów przynieśli mi torbę ze strojem i kazali się zbierać.
- Tak - odparł Black pogodnie. - I co?
Ach, no tak. Nie był to argument, z którym mogłam dyskutować - zresztą, jak tylko próbowałam cokolwiek jeszcze powiedzieć, nasz kochany kapitan Potter patrzył na mnie tak, jakbym trzasnęła avadą w jego matkę. Postanowiłam grzecznie dreptać za nimi, nie odzywając się zbytnio.
To nie tak, że miałam coś przeciwko treningowi. Wręcz przeciwnie. Tak, ten cholerny wykład mnie wykończył (jasne, wywar żywej śmierci jest dla laików skomplikowanym eliksirem, ale dwie godziny?), ale po przemyśleniu sprawy uznałam, że może nawet lepiej, że z nimi poszłam. W końcu nie bez przyczyny Gryffindor praktycznie co roku wygrywał puchar - nawet ten jeden miesiąc dawał nam sporą przewagę. Poza tym, poziom eliminacji do drużyny był tak wysoki, że...
Na dryfujące plumpki.
- Ale to chyba nie będą eliminacje, co? - spytałam, przestraszona. Zagrać mogłam, oczywiście, w końcu często mi się to zdarzało, odkąd Black i Potter zostali przyjęci do drużyni na czwartym roku. Dużo razem trenowaliśmy, mimo że nigdy mnie w drużynie nie było. Przypomniało mi się jednak, jak James rok temu postanowił zrobić wstępne eliminacje mniej więcej na początku września i przez to, że nikt się na to nie przygotował, z miejsca odpadła ponad połowa osób... Kiedy pomyślałam, że to ja mogę się nie dostać do drużyny, kiedy wreszcie chciałam spróbować, poczułam ucisk w żołądku. Na brodę Merlina, żeby to tylko nie były eliminacje.
- Spokojnie - James poprawił zapięcia skórzanych rękawiczek. - Tylko taki mały meczyk naszej drużyny z osobami, które się zgłosiły. Nikogo póki co nie odrzucamy.
Odetchnęłam z ulgą, wciąż podążając za chłopakami. Dość szybko udało nam się znaleźć na błoniach, a kiedy w końcu stanęliśmy na murawie boiska, a ja trzymałam w rękach wygrzebaną gdzieś w odmętach magazynu, wysłużoną Świetlistą Smugę, rozejrzałam się wokół niepewnie. Poza członkami drużyny (tych w większości kojarzyłam chociażby z widzenia), nie znałam żadnej z osób, które stały w małych grupkach, rozmawiając. Wpatrywałam się w miotłę, wyskubując z ogona żałośnie odstające witki i zastanawiając się, jak beznadziejnie może się na tym latać, kiedy James zaczął mówić coś o tym, na jakich zasadach gramy. W skrócie: Potter sędziuje, nie wypuszczamy znicza i gramy do stu pięćdziesięciu punktów. Skład drużyny przemieszany z pozostałymi osobami. Słuchałam go i zazdrośnie obserwowałam, jak Syriusz ze znudzeniem podrzuca swojego pięknego Nimbusa 1500 w powietrze.
W myślach błagałam Jamesa, żeby wybrał mnie do składu z Syriuszem, bo jak tak patrzyłam na tych wszystkich ludzi, to raczej wątpiłam w ich umiejętności... Szkoda tylko, że jego legilimencja była na równie zawrotnym poziomie, co moje mugoloznastwo, bo ostatecznie wylądowałam w drużynie z drugim ścigającym, Willem Harveyem i jakimś przerażająco wysokim chłopakiem (musiałam mocno zadrzeć głowę, żeby zobaczyć, jak w ogóle wygląda!) o czarnych, rzadkich włosach, bodajże z siódmego roku. W dodatku był tak chudy i żylasty, że nie chciałam myśleć co by się stało, gdyby oberwał tłuczkiem.
- Ej, kujonie - usłyszałam za sobą głos Blacka tak nagle, że aż się wzdrygnęłam. Odwróciłam się do niego. - Chyba nie masz zamiaru grać na... tym?
Spojrzał na Świetlistą Smugę, po czym wyszczerzył się do mnie szeroko.
- Chyba nie mam wyjścia - odparłam, nieco przybita. Znów spojrzałam w dół, na moją miotłę, pocieszając się w myślach faktem, że kiedyś był to całkiem pożądany model... W funduszu miotłowym miałam wtedy co najwyżej trzy galeony - jeśli chciałam uzbierać na coś naprawdę przyzwoitego, to nie poprawiały one zbytnio mojej sytuacji.
Black stał jeszcze przez krótką chwilę, a szeroki uśmiech na jego twarzy zastąpił wyraz zamyślenia, jakby coś dogłębnie rozważał. Obrócił w dłoni swoją miotłę kilka razy, po czym wyciągnął ją w moją stronę.
- Trzymaj - uśmiechnął się do mnie, równocześnie zabierając mi Smugę z rąk. Spojrzałam na niego tak jakby właśnie oznajmił mi, że hipogryfy są roślinami doniczkowymi, po czym popatrzyłam na miotłę, którą właśnie dostałam w ręce. Nimbus 1500. Ta najnowsza. Wyszła miesiąc wcześniej.
...Na Merlina, tak chciałam na niej polatać! Chociaż przez chwilkę. Ale nie mogłam jej pożyczać. A już na pewno nie na mecz. W końcu była nowa, a gdyby coś jej się stało...
- Nie, Syriusz, bez przesady. Weź ją - powiedziałam po kilku chwilach walki z samą sobą, wyciągając miotłę w stronę chłopaka (choć muszę przyznać, że zrobiłam to z bólem).
Popatrzył na mnie przez krótką chwilę... i najzwyczajniej w świecie mnie zignorował.
Chciałam jeszcze coś do niego powiedzieć, ale poszedł do swojej drużyny, nadal dzierżąc w dłoni Smugę, a wtedy zabrzmiał gwizdek i wszyscy wzbiliśmy się w powietrze.
- Kretyn - mruknęłam pod nosem, choć tak naprawdę nie potrafiłam wtedy opisać, jaka byłam szczęśliwa. Miotła z łatwością wbiła się w powietrze; już po kilku sekundach osiągnęłam większy pułap, niż kiedykolwiek na którejś ze Smug czy Komet... o Księżycowej Brzytwie nie wspominając. Przez dłuższą chwilę musiałam się przyzwyczajać do tego, jak lekkie było sterowanie.
Kiedy kafel przeleciał niecałe dwa metry ode mnie, wreszcie oderwałam się od zachwytów nad miotłą i skupiłam na grze.
Harvey przechwycił piłkę, będąc niedaleko pola bramkowego. Widząc, że ten chłopak z eliminacji pozostaje na poziomie obręczy, szybko zmniejszyłam pułap, zbliżając się w stronę środka boiska. To był dość prosty zwód, coś w stylu manewru Porskowej, tylko o jedno podanie więcej - przeciwnik kryje gracza, który jest wyżej, myśląc, że kafel będzie podany do niego, a tymczasem rzuca się do gracza niżej. Choć trenowałam go z Syriuszem, który grał przeciwko nam, postanowiłam zaryzykować użycie go. W końcu nie dość, że wszyscy ścigający przeciwnej drużyny trzymali się na wysokości bramek albo nawet wyżej, to w dodatku Black znajdował się zbyt daleko, żeby zareagować wystarczająco szybko. Zwłaszcza na Świetlistej Smudze...
Obróciłam się na miotle równolegle do obręczy, żeby móc dobrze przechwycić kafla, a wtedy zauważyłam, że tamten brunet leci prosto w moją stronę. Szybko ruszyłam wyżej, żeby móc prześcignąć przeciwników, którzy już lecieli do kafla.
- Co ty wyprawiasz, do cholery? - ofuknął mnie chudzielec, stukając się w czoło swoim kościstym palcem. - Wszystko popsułaś.
Och tak, ja popsułam, jasne. Cóż, to co mówił było tak idiotyczne, że nawet nie traciłam czasu na rozmowę i po prostu popędziłam w stronę piłki. Udało mi się ją przejąć głównie dzięki możliwościom Nimbusa i natychmiast zawróciłam, sunąc z niezwykłą prędkością w stronę obręczy przeciwnika i uciekając przed jednym z tych ścigających, który nie był w drużynie (i który najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy, że gonienie Nimbusa na jednym z tych starych modeli Zmiatacza jest co najmniej naiwne). Will już czekał wyżej na podanie, więc chwyciłam kafla pewniej i wycelowałam nim w górę.
- Wynocha, Ed! - krzyknął Will, bezceremonialnie pokazując mu środkowy palec. Ach, a więc tak on się nazywał.
W każdym razie, Ed zatrzymał się w powietrzu centralnie pomiędzy mną a Harveyem, chcąc najwidoczniej przejąć kafla. Przytrzymałam piłkę w rękach jeszcze przez ułamek sekundy, zaskoczona sytuacją, a w myślach posyłałam temu kretynowi wszystkie możliwe inwektywy. Ten ułamek sekundy wystarczył, by stracić przewagę - z kolei cała akcja działa się w ciągu może dwóch sekund. Z jednej strony podleciał do mnie Ethan Jones. Rok temu miał być ścigającym w drużynie, ale odpadł przy eliminacjach - mimo to był całkiem niezły. Z drugiej strony asekurował go Syriusz. Zresztą, kiedy byłam tak zdekoncentrowana, zabranie mi kafla nie było wcale trudne.
- Wybacz, Lil! - krzyknął Black, szczerząc się do mnie przez ramię i odlatując w stronę naszej bramki.
Z kaflem.
Na cholernej Świetlistej Smudze.
Ze złością zacisnęłam ręce na trzonku miotły i wystrzeliłam za nimi.
Wesołych świąt, kochani! Szybciutko dodaję rozdział i wracam do stołu.
cudne, wiesz o tym? xD czekam na rozdział, do którego będę się mogła przyczepić,żeby wyjść na taką mądrą ale na razie nic nie wskazuje na to,że taki napiszesz. xD jak zawsze dobre dialogi, opisy no i świetnie napisałaś przebieg meczu. bardzo łatwo sie czytało
OdpowiedzUsuńpisz szybko następny (:
Cóż. Coraz bardziej wciąga mnie opowiadanie, nawet lepiej się już czyta.
OdpowiedzUsuńLubię twoje postacie OC, zwłaszcza dziewczyn. Tą sytuacja w pokoju byla fajna, dobrze ją opisalas, zwłaszcza zachowanie Em, należało się jej.
Choć początek odbiegał od reszty, pokazywal ich sytuację, zwłaszcza Remusa, choć także jego przyjaciół.
Nie można yez zapomnieć o końcówce. Mimo lepszej miotly nie bylo zbyt łatwo, ale i tak niezły mecz.
Niestety teraz muszę napisać "Do jutra", ale przed weekendem skończę czytać ;-)
Croy
#RóżoweCiasteczka
Dlaczego ja nie mogę napisać tu nic złego? :c Ty piszesz naprawdę dobrze i oby tak dalej. Masz prawdziwy talent :D Twoje opowiadanie jest naprawdę ciekawe :) Lecę dalej <3
OdpowiedzUsuń