#comments { color: #000; }

wtorek, 16 września 2014

7.


Dziękuję Narcyzie za wymyślanie i pomoc w wyborze nazwy - "Echa"! <3
No i zobaczcie, nawet nie ma dwumiesięcznej przerwy. Sukces!

    Od rozpoczęcia roku szkolnego minęły dwa miesiące. Sezon Qudditcha ruszył na dobre, a fakt, że Gryffindor nie grał żadnego meczu w pierwszej rundzie dość mocno opóźnił termin eliminacji - Potter wolał się bowiem nie spieszyć i skupić na treningach pierwotnego składu drużyny. Mimo że James nigdy nie powiedział mi tego wprost, to wiedziałam, że robi to także ze względu na mnie - w końcu im dłużej przychodziłam na treningi, tym większą miałam szansę na dostanie się do drużyny już na tym oficjalnym naborze, a on jako mój przyjaciel cieszyłby się z takiego obrotu sprawy. Była to zresztą jedyna forma forów, jakie dostawałam, więc wykorzystywałam to jak tylko się dało i trenowałam zawzięcie od samego początku.
Nic więc dziwnego, że kiedy Potter zarządził trening pierwszego listopada o godzinie szesnastej, pojawiłam się sporo przed czasem - nim jednak dotarłam na miejsce, oczywiście zdążyłam zmoknąć i zmarznąć. Przyszłam bez własnego sprzętu - na ostatnim treningu podczas dość zaciętej gry moja i tak już wysłużona Świetlista Smuga przeniosła się do raju dla mioteł, utraciwszy wszyściutkie witki z ogona (nie, ja też nie mam pojęcia, jak to się stało). Schroniłam się w przejściu pod trybunami między błoniami a boiskiem, przeklinając listopad, jesień oraz angielską pogodę i dygocząc z zimna skierowałam się w stronę schowka na miotły. Zostało jeszcze prawie pół godziny, więc miałam sporo czasu na znalezienie Smudze jakiejś godnej zastępczyni. Najlepiej takiej, której nie znosi na boki.
- Alohomora - wycelowałam różdżką w zamek drzwi od schowka, a gdy błysnęło blade światełko i zamek zachrzęścił cicho, nacisnęłam na klamkę. Wtedy połowa niedbale poupychanych, starych mioteł runęła prosto na mnie, tworząc wokół ogromną stertę. Zaklęłam paskudnie - wiecie, w taki sposób, że James czy Syriusz by się nie powstydzili, a co wrażliwsze osoby poczułyby się zgorszone.
- Łał - powiedział ktoś za moimi plecami, a ton jego głosu wskazywał raczej na zdziwienie niż podziw. Na brodę Merlina, czy zawsze w takich momentach musiał się pojawiać ktoś, kto będzie miał powód do wypominania mi danej sytuacji przez dwa lata? Odwróciłam się szybko, zaskoczona i zażenowana.
- Cześć, Eric - przywitałam się i odchrząknęłam, chcąc nadać swojemu głosowi bardziej naturalne brzmienie. Na dryfujące plumpki. - Nareszcie ktoś przyszedł!
Eric Reeves spojrzał na mnie badawczo. Mimo że tego w tamtej chwili zupełnie nie odczuwałam, to musiałam się nadal trząść, bo chłopak bez słowa ściągnął z siebie pelerynę i mi ją podał. Otuliłam się nią i mruknęłam jakieś podziękowanie, ten jednak zignorował to i jedynie wyszczerzył się szeroko.
- Moja droga Lilyanne, chyba nie możemy cię zostawiać samej, bo od razu coś się dzieje - stwierdził rozbawionym tonem, a ja się skrzywiłam. - Coś ty znowu narobiła?
Bycie jedyną dziewczyną na treningach było dość wygodne - w końcu oznaczało dla mnie troskę pozostałych i bycie w centrum uwagi - ale i miało swoje wady. Jedną z nich było nagminne dokuczanie mi w przypadku, gdy działo mi się coś nieprzewidzianego (albo gdy nic się nie stało, ale tak dla samej zasady). Nasilało się to szczególnie w przypadku, kiedy rozmawiałam z kimś dość często - a tak właśnie było z Ericiem.
Westchnęłam ciężko i już miałam zamiar zacząć wszystko wyjaśniać, kiedy chłopak jakby w jednym momencie zapomniał o wszystkim i po prostu podszedł do mnie bliżej. Ukucnął niedaleko, wyciągając jedną z mioteł i oglądając ją dokładnie, a wtedy wygramoliłam się ze środka stosu (w którym wcześniej stałam jak spetryfikowana) i sama zaczęłam przeszukiwać i porządkować cały ten bałagan. Próbowałam ocenić, czy któryś z modeli mógłby się dla mnie nadawać, jednak nie byłam w tym zbyt dobra - skończyło się więc na tym, że to zadanie pozostawiłam Gryfonowi i jedynie przenosiłam do schowka odłożone przez niego miotły.
Gdy chłopak podniósł z ziemi jeden z lepiej zachowanych modeli (Spadającą Gwiazdę, zdaje się) spojrzałam w jego stronę, zaciekawiona.
- Myślisz, że dałabym radę grać na tej? - spytałam z nadzieją w głosie, była to bowiem jedna z ostatnich mioteł, które zostały. Wtedy Eric spojrzał na mnie, odgarniając jasnobrązowe, proste włosy na plecy i przechylając głowę. Kolczyk w jego uchu w kształcie białego, wykrzywionego kła zakołysał się lekko. Odkąd znalazł się w drużynie Gryfonów, niektóre dziewczyny kompletnie zwariowały na jego punkcie - a kiedy tak na niego patrzyłam, dość obiektywnie uznałam to za naturalną kolej rzeczy.
- Na Meteorze? - spytał, a słysząc to pytanie już znałam odpowiedź. - Dobrze zachowany trzonek, ale patrząc na resztę... cóż, gdyby wzniosła się na wysokość choćby pięciu metrów, byłbym dość zaskoczony.
Już miałam ochotę zostawić te całe poszukiwania, ale na szczęście niedługo potem znaleźliśmy coś lepszego - Kometę 180. Gdy już wszystkie miotły zostały ułożone, a schowek zamknięty, przyszli wszyscy pozostali członkowie drużyny. "Albo prawie wszyscy", pomyślałam, rozglądając się po chłopakach. Uniosłam brwi.
- Ej, Lil - zawołał James, po czym podszedł do mnie. - Syriusz miał dziś z tobą ćwiczyć? - spytał już ciszej i również rozejrzał się po wszystkich zebranych, jakby w poszukiwaniu swojego przyjaciela. Tak jak wcześniej cieszyłam się ze znalezienia nowej miotły i chciałam ją jak najszybciej przetestować, tak wtedy miałam ochotę tylko na to, by deportować się prosto do łóżka i zakopać pod kołdrą. Odezwałam się dopiero po krótkiej chwili.
- Tak, miał - odparłam zdawkowo i nieco markotnie, chcąc z marszu zapomnieć o tej sprawie. Od momentu, gdy zaczęły się treningi Quidditcha, a ja więcej rozmawiałam z pozostałymi członkami drużyny, stopniowo zaczęliśmy się z Syriuszem coraz bardziej od siebie odsuwać. Im częściej rozmawiałam na przykład z Ericiem, tym rzadziej udawało mi się to z Syriuszem. Choć odnosiłam wrażenie, że nie tylko mi to przeszkadza, nie umiałam nic z tym zrobić. Czasem nawet chciałam z nim o tym poważnie pogadać, ale ostatecznie wychodziło tak, że nie odezwawszy się ani słowem panikowałam w stylu iście niegryfońskim - kończyło się więc na tym, że ja przy okazji treningów poznawałam chłopaków z drużyny, a Black? No, Black jak zwykle miał multum koleżanek, które chętnie zostałyby jego przyjaciółkami zamiast mnie. Ach, no i niby byliśmy wstępnie umówieni na ten trening, ale wszystko wskazywało na to, że Syriuszowi znów "coś wypadnie" - jeśli nie spotkanie z kolejną znajomą, to jakaś tajemnicza sprawa, o której mówić mi nie chciał.
James popatrzył na mnie badawczo, mrużąc oczy. Moja mina najwidoczniej musiała zdradzać moje myśli, bo uśmiechnął się do mnie pokrzepiająco, po czym bezceremonialnie poklepał mnie po plecach.
- Beckett, nie mazgaj się tak. Gramy!
A skoro mówił to kapitan, to nie miałam prawa się wykłócać. Westchnęłam i przywołałam miotłę.


    Ann szła przodem, a Lily, huncwoci, Michael i ja wlekliśmy się za nią. Ciągnęła nas przez chyba wszystkie możliwe korytarze (w pewnym momencie nie wiedziałam już, czy buduje napięcie, czy po prostu się zgubiła...), a gdy odwracała się i zobaczyła, że nie idziemy tuż za nią od razu nas poganiała, jeszcze bardziej przyspieszywszy kroku.
Gdy w końcu znaleźliśmy się przed klasą numer 10 na czwartym piętrze, Annie bezceremonialnie wepchnęła nas wszystkich do środka. Gdy już wszyscy posłusznie weszliśmy, dziewczyna z impetem zatrzasnęła za nami drzwi i uśmiechnęła się szeroko.
- Tadam! - zawołała radośnie, wskazując na wnętrze sali. - Siedziba "Echa Hogwartu" gotowa!
I opadła na stojącą tuż obok wejścia pufę, z zadowoleniem obserwując nasze miny.
- Jej - wyrwało się Peterowi, który rozglądał się wokół z zachwytem.
- Tylko czasem nie zemdlej z wrażenia - skomentował Syriusz nieco opryskliwie, jednak po jego minie widać było, że tak naprawdę uważa reakcję swojego przyjaciela za całkiem uzasadnioną.
Kiedy znaleźliśmy tę klasę, była jedną, wielką rupieciarnią. Początkowo pomagaliśmy Ann uporać się z porządkami, ale gdy tylko wszystkie graty zniknęły, postanowiła sama zająć się resztą. Ja zajrzałam tam później tylko raz - kiedy po pozbyciu się tej brzydkiej, pstrokatej tapety Rusell poprosiła mnie, żebym namalowała coś nad kominkiem. Gdy tylko ruszające się wzory w barwach wszystkich domów Hogwartu przyozdobiły ścianę, dziewczyna znów zamknęła drzwi na cztery spusty i zabroniła nam choćby zerknąć do środka - aż do tego dnia. W każdym razie różnica była dość... porażająca.
Na samym środku klasy stał okrągły stoliczek, a wokół niego ustawiono ogromne, czerwone fotele - podobne do tych z naszego pokoju wspólnego. Po lewej stronie pomieszczenia, pod ścianą, znajdowały się biurka, po prawej zaś - magiczne maszyny drukarskie różnej maści. Dodatkowo wysokie półki na książki i ciężkie, długie zasłony nadawały temu miejscu jakiejś szczególnej przytulności. W każdym razie jedno było pewne: Annie odwaliła kawał dobrej roboty.
Blondynka jeszcze przez chwilę rozmawiała ze mną i Michaelem, który - jak się okazało - miał przejąć jedną z kolumn tygodnika, a pozostali postanowili się trochę rozejrzeć. Innymi słowy, Remus wraz z Lily w mgnieniu oka znaleźli się przy jednej z półek na książki (Beckett chyba myślała, że jak zwinie stamtąd jedną z książek to nikt nie zauważy - a jednak!), a pozostali huncwoci - jak to oni - kiedy nie szperali w szufladach biurek, zamiast tego gmerali coś przy maszynach.
- Proszę, moglibyście chociaż spróbować uniknąć zdemolowania wszystkiego? - spytała Ann chłopaków, odrywając się od rozmowy z Michaelem i ze mną, a cała trójka równocześnie jęknęła ze zrezygnowaniem i grzecznie odsunęła się na bezpieczną odległość od wszystkiego, w czego popsuciu nie miałaby problemu (czyli upraszczając - od wszystkiego poza podłogą). Dziewczyna posłała im jeszcze niby to groźne spojrzenie, po czym wróciła do trajkotania nam o idei powstania "Echa" - choć ja już właściwie dobrze wiedziałam, o co chodzi, bo w dormitorium dyskutowałyśmy o tym setki razy.
- Pewnie sami zauważyliście, że artykuły w "Proroku" są coraz bardziej wybiórcze. Ale w sumie we wszystkich gazetach, które ostatnio czytałam i dla których pisałam artykuły jest tak samo - zaczęła podirytowanym głosem. - Kiedy ostatnio pisałam artykuł, to dali na niego taką cenzurę, że tylko dwa zdania były takie, jakie wcześniej. A zresztą. Wszystkie najważniejsze informacje upychają w tych bocznych kolumnach. Przykrywają reklamami samomieszających kociołków i poradników w stylu "poderwij czarodzieja". Na gacie Merlina, jakie to żenujące! Ogłupiają czytelnika idiotycznymi, podrzędnymi artykulikami i mnóstwem beznadziejnych zdjęć, tak jakby gazeta służyła tylko do oglądania, a nie do czytania! A dopóki młodzi ludzie nie zdadzą sobie sprawy z tego, że coś niedobrego się wokół nas dzieje i nikt im nie uświadomi, że trzeba z tym usiłować walczyć, to nic już się nie zmieni na lepsze - zakończyła dobitnie, a my z Michaelem spojrzeliśmy najpierw na siebie, a potem na naszą narwaną redaktorkę naczelną.
- ...no, a poza tym - kontynuowała, widząc nasze miny - przydałoby się jakieś miejsce, gdzie można gromadzić ploteczki ze szkoły!
Cała Annie.
***
- Pierwszy numer? Prawdopodobnie na początku przyszłego tygodnia, jeśli się wyrobimy z takim porządnym spotkaniem organizacyjnym - odpowiedziała Ann na zadane przez kogoś pytanie, a ja z ledwością zakodowałem tę informację. Zachowywałem się dość normalnie, ale byłem zmęczony na tyle, że myślało mi się dość ciężko.
Szliśmy korytarzem z redakcji do Wieży Gryffindoru, a wokół nie było żywego ducha - no, martwego zresztą też nie. Nawet Irytek nie pokazał nam się ani razu przez całe popołudnie. Gdyby nie gwar naszych rozmów i obrazy, które albo do nas zagadywały (albo po prostu komentowały w niezbyt miły sposób) zapadłaby głucha cisza.
- Szkoda, że nie znalazłyśmy Evans, musi to zobaczyć! - powiedziała Lily.
Wraz z Jamesem spojrzeliśmy w jej stronę równocześnie: on ze względu na nazwisko, które padło w zdaniu, ja - przez osobę, która je wypowiedziała.
W końcu wciąż pamiętałem o wczorajszym treningu, na który miałem przyjść - dlatego odkąd wyszliśmy z redakcji "Echa" czekałem, aż coś od Beckett usłyszę.
Pytania. Wyrzuty. Cokolwiek.
Tymczasem Lily sprawiała wrażenie, jakby w ogóle nie pamiętała o sprawie i w ogóle się nią nie przejęła - a z relacji Jamesa wynikało coś zupełnie odwrotnego, więc byłem dość zdziwiony.
"Może to i lepiej", pomyślalem sobie. "W końcu ostatnimi czasy z naszych rozmów wychodziło coraz więcej sprzeczek. A zresztą, nawet gdyby zapytała - co miałbym jej niby odpowiedzieć?"
Cóż, Beckett była pewnie święcie przekonana, że "znów się umówiłem z jakąś dziewczyną" i jak tak o tym wszystkim pomyślę to szczerze chciałbym, żeby w tym przypadku to było powodem. W każdym razie łatwiej byłoby mi wyjaśnić to jakąś koleżanką.
Rzeczywisty powód w skróconej wersji niby był bardzo prosty, nasuwał jednak mnóstwo kolejnych pytań. Nie wiem też, czy Lily uwierzyłaby, że wczorajszego popołudnia po powrocie z lekcji po prostu padłem na twarz i odsypiałem. W końcu przez ostatni miesiąc prawie każdej nocy przerabiałem całe stosy ksiąg.
...poważnie. Mówię serio.
Z przemianami Remusa bywało bardzo różnie, jednak ostatnio znosił je o wiele gorzej. Zatem od okrągłego miesiąca - a konkretniej, od czasu ostatniej pełni, kiedy to zdałem sobie z tego sprawę - wyszukiwałem w bibliotece wszystkie księgi, w których potencjalnie mogła się znaleźć choć najdrobniejsza wzmianka o wywarze tojadowym. Wynosiłem je później stamtąd tonami, uważając, by tylko nie natknąć się na Beckett, Evans czy choćby Remusa (bo choć w przeciwieństwie do dziewczyn on mógł się o tym dowiedzieć, ale wolałem nie ryzykować - mógł się w końcu poczuć przez to winny).
Podsumowując: sytuacja była beznadziejna jak wypieki Hagrida, miesiąc kujoństwa zbyt wielu praktycznych informacji mi nie przyniósł (niby taka sensacja, ten eliksir, ale wiadomości o nim jak na lekarstwo), a poza tym powoli traciłem kontakt z Lily, bo nie mogłem powiedzieć jej prawdy. Ani treningi, poza którymi nie widziała świata, ani te moje poszukiwania nie wpływały dobrze na nic.
Z dalszej części korytarza, zza zakrętu dobiegały jakieś przyciszone głosy i dźwięk kroków, jednak początkowo nie zwróciliśmy na to szczególnej uwagi - w końcu to dość normalna rzecz. Dopiero gdy przeszliśmy jeszcze parę metrów, a zza rogu wyłoniła się grupka Ślizgonów, wiedziałem, że zaraz może się zrobić ciekawie.
Właściwie nawet kojarzyłem kilka osób z całej tej gromady (oni nigdy nie chodzili nigdzie bez dużej grupy - pewnie dlatego, że pojedynczo za bardzo się bali). Gareth Greengrass - pajac, który uważa, że jest dobrym ścigającym, choć tak naprawdę to kafla odebrałoby mu dziecko; Derek Bones - jakiś znajomy Regulusa o aparycji trolla górskiego... Poza tym ci dwaj goście, którzy władowali się w naszą pułapkę z eliksiru rozdymającego.
...właściwie, jak się tak na nich patrzyło to miało się wrażenie, że eliksir wcale nie przestał działać - oboje byli tędzy i poruszali się jakoś tak ciężko i opieszale.
Początkowo myślałem, że nie będzie większego problemu. Wszyscy wymienili się pogardliwymi spojrzeniami, jak to zwykle bywało w relacjach pomiędzy Gryfonami a Ślizgonami, wciąż jednak miałem nadzieję, że ta dwójka nas nie rozpozna (w końcu na korytarzu było wtedy ciemno, a my po dostaniu szlabanu od Minervci dość szybko się zmyliśmy). Oni jednak jak na złość łypali to na mnie, to na Pottera, tak jakby dopiero musiały im zaskoczyć trybiki w mózgach. W końcu jeden z nich wypalił:
- Ej, to przez nich urosły nam tyłki!
Wszyscy się zatrzymali, skonfundowani tym wyznaniem, a wzrok każdej osoby bez wyjątku spoczął na naszej dwójce.
- Przez nas? - powtórzył James z wolna, niby to się zastanawiając. - Wydaje mi się, że to raczej wina tego, że bez przerwy żrecie.
Jeden z nich momentalnie przestał przeżuwać batona, a my wyszczerzyliśmy się do siebie. To wkurzyło ich jeszcze bardziej (i nic dziwnego, bo w końcu był to ten typ żartów, które były zabawne do momentu, w którym osoba o jakże wspaniałym poczuciu humoru nie dostanie po gębie). Zaczęliśmy się śmiać, jednak mimo tego pozostaliśmy uważni; moja ręka instynktownie przesunęła się w stronę różdżki.
- Incarcerous! - ryknął jeden ze Ślizgonów, który dotychczas stał gdzieś z boku, a dokładnie w stronę moją i Jamesa z zawrotną prędkością sunęły wijące się pęta. Moja różdżka momentalnie znalazła się w powietrzu.
- Diffindo!
Zaklęcie rzuciłem jednak nie tylko ja, ale także część pozostałych. Rozcięte w powietrzu pęta opadły na posadzkę z głuchym łoskotem, a rzucone przez kogoś "Protego" ochroniło nas przed kilkoma kolejnymi zaklęciami rzuconymi tuż po Incarcerousie przez pozostałych Ślizgonów - dokładnie tak, jak na zajęciach OPCM przez ostatnie dwa miesiące. Gainsborough byłby z nas dumny.
Cała akcja zajęła ledwie ułamek sekundy. Gdy na moment wszystko ucichło, ujrzeliśmy miny Ślizgonów - i, na Merlina, zachwycone to one nie były.
- Och, typowi Gryfoni - zaczął ten z pseudościgający, chrząkając i kręcąc różdżką w palcach. Już po tym można było poznać, że nie ma zielonego pojęcia o pojedynkach, ale jakoś nie miałem ochoty go o tym informować. - Jak zwykle tylko puste przechwałki, ale jak przyjdzie co do czego, to potraficie się tylko bronić?
- Expelliarmus!
Błysnęło szkarłatne światło, a różdżka Greengrassa bez oporów wysunęła mu się spomiędzy palców i poleciała w stronę Katie. Dziewczyna zręcznie złapała ją w locie.
- Och, typowi Ślizgoni - przedrzeźniała go Greese, pokazując język. - Zamiast walczyć, kłapią dziobem... a potem kończą bez różdżek.
Gareth Greengrass nie mógł znieść chwili, kiedy został w tak prosty sposób przez kogoś pokonany i upokorzony - szczególnie przez tę Gryfonkę, która stała naprzeciwko niego, trzymając w dłoni nie tylko swoją różdżkę, ale także jego własną, i szczerząc się do niego z satysfakcją.
- Jak śmiesz - wydukał, prawie się zapowietrzając ze złości. Jego twarz stała się szkarłatna jak emblemat Gryffindoru. - Jak śmiesz... zachowywać się tak... wobec czystokrwistej osoby.
Po jego minie widać było wciąż narastającą w nim frustrację. W końcu wziął głębszy oddech, by się uspokoić.
- Ty bezczelna szlamo.
Te trzy słowa wypowiedziane tonem pełnym pogardy sprawiły, że atmosfera wśród nas stała się nerwowa. Spojrzeliśmy po sobie - wiedzieliśmy bowiem, że zaraz ktoś tu może pożałować posiadania niewyparzonej gęby - i zaciskaliśmy ręce na różdżkach kurczowo, tak jakbyśmy czekali na jakiś sygnał do ataku. Michael podszedł do Katie bliżej, jakby chcąc ją pocieszyć albo obronić, a kiedy zobaczyłem jego minę... cóż, Scott był najspokojniejszą osobą, którą znałem, ale wtedy zupełnie nie dało się tego po nim poznać - dosłownie wpadł w furię. Widać było, że powstrzymywał się przed zrobieniem czegoś pochopnego, jednak ręka, w której trzymał różdżkę drżała niebezpiecznie. Ślizgoni zaśmiali się, a choć widzieliśmy po Greese, jak upokorzona się poczuła, to ta jedynie uniosła brwi kpiąco. Wtedy - ku zaskoczeniu wszystkich - uśmiechnęła się, unosząc wysoko głowę.
- Pokonany przez szlamę - powiedziała wolno i głośno, machając w powietrzu różdżką Ślizgona. - Musisz być z siebie dumny.
I ta niewinna kpina rozpętała burzę.
Greengrass wyrwał różdżkę jednemu z tych goryli, które stały obok niego i rzucił się w stronę Katie z wściekłością.
- Cruc...
- DRĘTWOTA!
Wycelowałem w niego, a moje zaklęcie przecięło powietrze. Błysk - o wiele jaśniejszy, niż zwykle - oślepił zarówno mnie, jak i naszych przeciwników. Dopiero gdy Gareth Greensgrass upadł jak kłoda na podłogę zobaczyłem, jak wszyscy pozostali Gryfoni wciąż w niego celują. Choć wcześniej kilka przypadkowo rzuconych zaklęć świsnęło cal obok mnie, to udało mi się ich uniknąć - nie wszyscy jednak mieli takie szczęście. Właściwie to chyba byłem jedyną osobą, która wyszła z tego bez najmniejszego zadrapania, ale pozostali trzymali się dość dobrze - z dwoma wyjątkami. Katie ktoś trafił oszałamiaczem - na szczęście dość słabym, jednak różdżka przeciwnika wypadła jej z ręki. Z kolei Lily, by dodatkowo osłonić Greese, stanęła najbliżej grupki Ślizgonów. Wzięła przez to na siebie większość ataków skierowanych w stronę przyjaciółki. Krew sączyła się jej z głębokiej rany na ramieniu, a także spływała strużką po czole; choć ledwie trzymała się na nogach, nadal nie opuściła wycelowanej w przeciwnika różdżki. Peter podszedł do niej szybko i wziął ją pod ramię, by mogła się na nim oprzeć, z tej pomocy skorzystała jednak bardzo niechętnie. We mnie aż się zagotowało; w pewnym momencie ramy obrazów zawieszonych na korytarzu zaczęły nawet drżeć niebezpiecznie, a postacie zaczęły krzyczeć i przeskakiwać z płótna na płótno.
Katie wciąż stała na środku - zbyt zszokowana, by zareagować. Michael wciąż stał przy niej. Ślizgon poruszył się na podłodze, jednak po chwili znów znieruchomiał, a różdżka potoczyła się z jego ręki. Zapadła cisza, przerwana tylko odgłosem odbijania się kawałka drewna od posadzki.
- Z-zabili go chyba - przestraszył się jeden z grubasów, a i my popatrzyliśmy po sobie zaniepokojeni. "Rzuciliśmy na niego siedem Drętwot naraz", podsumowałem w myśli. "Wystarczająco, by wysłać kogoś do Munga". Mimo wszystko ani trochę tego nie żałowałem - skoro jakiś idiota próbuje rzucić na moją przyjaciółkę Cruciatusa, to mnie jego los zbytnio nie obchodzi. Gareth poruszył się po raz kolejny i jęknął cicho, jednak wychowankowie domu Slytherina jakby tego nie zauważyli; szepty o naszym "zabójstwie" wciąż niosły się po korytarzu, choć oczywiste było, że ten bachor przeżył.
Wtedy część Ślizgonów rzuciła się biegiem w stronę schodów - nie miałem pojęcia, czy ze strachu, czy z chęci zawiadomienia kogoś o całej tej sytuacji.
- Chodźmy stąd - powiedział Remus cicho, wciąż nieufnie obserwując pozostałych Ślizgonów. - Nie ma sensu tracić na nich czasu.
Lupin miał absolutną rację. W tamtej chwili powinniśmy wykazać się rozsądkiem i im odpuścić, żeby nie narobić sobie więcej kłopotów i się nie narażać na więcej, niż to było konieczne.
Nikt jednak ani mnie, ani Jamesa nigdy o rozsądek nie posądzał.
Gdy wymieniliśmy między sobą spojrzenia, odpowiedź była jasna.
- Nigdzie się stąd nie ruszam - stwierdził James, a ja kiwnąłem głową. Kątem oka zauważyłem, że Peter próbuje odciągnąć Lily na bok, ale ona nie chciała się ruszyć nawet o centymetr.
Zresztą nawet gdybyśmy chcieli pójść, to Ślizgoni by nam na to nie pozwolili - część z nich wciąż czuła się zobowiązana do zemsty. Zaatakowali po raz kolejny, a my nie pozostawaliśmy dłużni, więc już po chwili znów rozpętała się walka. Zaklęcia ze świstem przecinały powietrze, a korytarz rozbrzmiał wykrzykiwanymi formułami zaklęć.
Katie machnęła różdżką w stronę stojącej nieopodal zbroi; ta rozsypała się prosto pod nogami Ślizgonów. Na krótką chwilę ich to zdezorientowało. Gdy jeden z chłopaków przewrócił się na drugiego, potknąwszy się o przyłbicę, Lily wyczarowała wokół nich niewidzialne więzy.
Dwóch typów zawisło w powietrzu do góry nogami (mimo wszystko Remus starał się używać dość łagodnych zaklęć i głównie stosował te defensywne).
Peter bez przerwy rzucał przed sobą i Lily zaklęcie tarczy. Dziewczyna zamknęła oczy, a gdyby Glizdogon jej nie podtrzymywał, osunęłaby się na podłogę. Nogi się pod nią ugięły, a różdżka wypadła z dłoni. Zacząłem lawirować pomiędzy rozbłyskami światła, chcąc do niej dotrzeć i coś zrobić.
Nagle w tarczę Petera uderzyło jasne światło, przełamując ją. W tej samej sekundzie powietrze przecięły dwa sunące w ich stronę, szmaragdowe błyski.
Rzuciłem się, celując różdżką i rzucając zaklęcie tarczy.
"Muszę zdążyć".
Nie zdążyłem.
Oboje runęli na ziemię, rażeni siłą odrzutu.
Z wściekłością rzuciłem na oślep kilka zaklęć w ich stronę. Ktoś upadł na ziemię. Trafiłem.
Wtedy usłyszałem czyjś krzyk z głębi korytarza, ze strony schodów. Ogromna, silna tarcza wyrosła pomiędzy Gryfonami a Ślizgonami, a Gainsborough biegł w naszą stronę.

6 komentarzy:

  1. Jest akcja i jest moc! :D
    Z niecierpliwością czekam na rozwinięcie relacji Beckett - Syriusz.
    Poza tym końcówka zajebista - trochę dramatyczna i emocjonująca.
    Rozdział bardzo dobry moim skromnym zdaniem. :) W końcu zaczyna się coś naprawdę dziać. Zastanawia mnie, czy Huncwoci podejmą akcję zemsty :D
    A na końcu: nie ma za co i służę pomocą! <3
    Z FARTEM

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział, coś się dzieje :D Z niecierpliwością czekam na NN :) Jeśli możesz powiadom mnie na http://lily-james-i-ja.blogspot.com/ :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż nie ukrywam, że tematyka totalnie nie jest mi bliska, więc pozwól, że się na niej nie skupię.
    Bardzo ciekawy sposób kreowania świata przedstawionego przez narrację pierwszoosobową, co nie jest wcale takie proste.
    Masz bardzo ciekawy styl pisania, opowiadanie czyta się dość lekko. Nawet tak jak w moim przypadku, mimo iż nie przepadam za takimi czasami to momentami tak mnie wciągnęło i zaciekawiło, że aż sama sobie się dziwiłam.
    Nie wiem czemu, ale bardzo rozbawiła mnie akcja z wywalającymi się na nią miotłami :D
    Jednak ten cały pojedynek mimo że był dość efektowny to mi nie pasował... Żeby w szkole działy się takie rzeczy, to raczej bardzo dziwne i niedopuszczalne. Poza tym, trochę poszalałaś z zaklęciami. Mimo to opowiadanie jest całkiem fajne.
    Życzę dużo weny i ciekawych pomysłów!
    Miona :)


    #Różowe ciasteczka

    OdpowiedzUsuń
  4. W jeden dzień przeczytałam wszystkie siedem rozdziałów. Na początku nie byłam przekonana co do tego bloga. Przypadkiem trafiłam na niego w katalogu opowiadań i zaciekawił mnie szablon dlatego postanowiłam zobaczyć czy kryje się tu coś ciekawego. Prolog z początku mnie nudził. Brakowało mi tej magii, która była obecna w Harry'm Potterze przy jego wizycie na Pokątnej. No wiesz... zwariowani czarodzieje, którzy biegają po ulicy z tiarami na głowach, rozwrzeszczane dzieciaki, które niedługo pojadą do Hogwartu, krzykliwe lub mniej transparenty z nazwami sklepów, zapyziałe i mroczne alejki w które nie zagłębia się nikt oprócz kilku podejrzanych typów i oczywiście mnóstwo magicznych słodyczy( serio, może to głupie, ale odnoszę wrażenie, że opisy czarodziejskich słodkości sprawiają, że tekst staje się wręcz zdatny do spożycia. Czekoladowe kociołki...mniam.)
    No, ale, ale!
    Jeszcze się nie obrażaj, bo jak już zaznaczyłam nie podobało mi się tylko na początku. Później zaczęłam się coraz bardziej wciągać w ich przygody, aż w końcu zrobiło się tak jakby swojsko. Polubiłam prawie wszystkich bohaterów. Nawet Regulusa, który raczej ma mało do powiedzenia w tym opowiadaniu. No, ale to pewnie dlatego, że kręcą mnie czarne charaktery.(Nie!Voldemort nie!) Zwłaszcza jeśli są to przystojne czarne charaktery. Tak w ogóle to trochę dziwne, że w większości powieści źli ludzie wyglądają dobrze. Na przykład taki Voldemort( wiem, wiem...Bez tego nosa nie było mu już tak ładnie, ale jako młody chłopak był przystojny), Valentine Morgenstern z darów anioła, Królowa z opowieści z narnii.... Dziwne. No, ale wracając do tematu... pisz dalej! Z chęcią przeczytam więcej o przygodach huncwotów. Tylko błagam, zrób specjalnie dla mnie WIĘCEJ słodyczy.
    I zapomniałam jeszcze wspomnieć o jednej rzeczy. Strasznie mi się myli Lily Evans z Lily Beckett. Dlaczego nadałaś im to samo imię?
    Przepraszam za ten długi i chaotyczny komentarz.
    Gall Anonim
    PS: Uwielbiam pisać długie i chaotyczne komentarze, więc przy następnym rozdziale też możesz się takiego spodziewać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dobra, zebrałam się w końcu żeby coś tu napisać xD
      nie obrażam się do prologu, sama nie jestem z niego specjalnie zadowolona, ale nie mogę po publikacji całkiem zmieniać formy, więc już sobie będzie jaki jest. trudno.
      sama o tych słodyczach myślę w podobny sposób, to nadaje jakiegoś takiego uroku tekstom o tematyce hp XD także będzie ich tak dużo, jak tylko się uda!
      Lily Beckett nie jest postacią tworzoną pod uniwersum HP, a raczej po części zaadaptowana. Nie zmieniałam jej imienia po pierwsze dlatego, że po prostu by mi za cholerę do niej nie pasowało i bym się myliła za każdym razem, kiedy bym o niej wspominała (a że jest jej mnóstwo i wiele więcej niż Evans, to by już nie dało rady tego ogarnąć). Po drugie dwa takie same imiona w opowiadaniu uznałam za ciekawe ćwiczenie pisarskie - nauczyć się z czasem rozgraniczać w narracji postacie tak, żeby czytelnik nie był zdezorientowany :) pracuję nad tym!
      mam nadzieję, ze mimo że odpowiedziałam na komentarz po ponad dwóch miechach, to nadal zaglądasz czasem i jeszcze zobaczę taki komentarz - długie, chaotyczne i przy okazji konstruktywne jak Twój się bardzo ceni. dzięki <3

      Usuń
  5. (Przy 11 rozdziale będzie treściwszy kom)
    Rozdział dobry. Szczególnie spodobała mi się walka, a zachowanie Michaela wobec Katie... Shippuje ich bardzo! Rozczulająca była ta scena :3
    W ogóle nie przeszkadza mi to, że są dwie Lily, w życiu to się przexież zdarza. Jednak zrobiłabym coś na Twoim miejscu. Często ciężko się połapać w postaciach. Może, gdy będziesz zminiac osobę, to napisz jako nagłówek kto opowiada ;)

    OdpowiedzUsuń