Jak zwykle z poślizgiem, ale jest.
No, i wesołych! Najedzcie się <3
Charlie wszedł do dormitorium i już w progu zaczął narzekać na zapach terpentyny, który unosił się w pomieszczeniu, sugerując, że Katie powinna wynieść się z malowaniem na dwór - to z kolei wywołało długą przekomarzankę, która zaczęła się na sprzeczce dotyczącej zapachu rozpuszczalnika do farby, a skończyła na wypominaniu Charliemu tygodniowego związku z Emily, o którym wolałby nie pamiętać. Cała ta rozmowa, trwająca mniej więcej do momentu, kiedy Greese namalowała gdzieś połowę obrazu, przywracała jakiekolwiek pozory normalności - bo choć kłótnie tego uroczego rodzeństwa były codziennością, a huncwoci i Ann śmiali się z nich jak zawsze, to jednak czuło się, że coś jest nie w porządku. Wszyscy starali się zapomnieć o ostatniej sytuacji, jednak fakt, że Beckett leżała już kolejny dzień w skrzydle szpitalnym całkowicie to uniemożliwiał.
- Ruda, zostaw tę transmutację w spokoju i chodź do nas! - odezwał się James, gdy akurat miałam zacząć czytać kolejny temat w podręczniku.Bez zbędnych protestów odłożyłam książkę, wstałam z mojego łóżka i ruszyłam w ich stronę. Siedzieli na drugim końcu pokoju na łóżku Katie, a gdy już się do nich przysiadłam, James rozczochrał mi włosy. Spojrzałam na niego, marszcząc brwi.
- Co ty dzisiaj taka? - spytał, trącając mnie palcem w ramię. Westchnęłam.
- Snape znowu przyszedł koczować pod portretem Grubej Damy. Mary poszła z nim pogadać, potem Katie...
- Kiedy? Ja z nim zaraz pogadam, to da ci spokój! - zerwał się z miejsca w ułamku sekundy, a na jego twarzy widać było wyraz determinacji. Bardzo doceniłam jego rycerskość, niemniej jednak nieco się spóźnił, więc pociągnęłam go za rękaw tak, żeby usiadł.
- Już poszedł. - stwierdziłam, jednak Potter nie dał tak do końca za wygraną i zadawał mnóstwo pytań, zatem przez kilka minut musiałam opowiadać o tym, jak to po raz kolejny Snape przylazł, żeby przesiadywać pod wejściem do dormitorium i błagać, żebym do niego wyszła chociaż na chwilę. Nigdy nie spełniłam jego prośby, co sprawiało, że miałam czasem wyrzuty sumienia - w końcu kiedyś się przyjaźniliśmy - ale męczyło mnie to jego całe nachodzenie (co zresztą nie umknęło uwadze Pottera, a gdy przypominała mi się sytuacja sprzed niecałego roku, od razu mijała mi chęć na jakiekolwiek kontakty z tym Ślizgonem. Wypowiedziane wtedy przez niego "szlama" dźwięczało mi w uszach za każdym razem, gdy wracało do mnie całe to wydarzenie na błoniach i nie potrafiłam mu tego wybaczyć. To nie jest coś, co mówi się przyjaciołom, którzy próbują cię bronić, prawda? Choć nie popierałam zachowania huncwotów - w szczególności na piątym roku - to nie mogę powiedzieć, że nie mieli racji, jeśli chodzi o ocenę Snape'a. A teraz odkąd wydorośleli i przestali się zachowywać jak egoistyczne, rozpuszczone dzieciaki, udało nam się do siebie zbliżyć.
- Gdyby Beckett nie była teraz w skrzydle, to jej udałoby się szybciej go spławić. - powiedział Syriusz niewyraźnie, z twarzą zatopioną w poduszce wspomnianej dziewczyny. Korzystając z nieobecności Lily rozłożył się na jej łóżku, a dopiero gdy się odezwał zauważyłam, że nie ruszył się stamtąd od dobrych kilkudziesięciu minut i ledwie się odzywał. W myślach przyznałam mu rację: Beckett zawsze wychodziła do niego, kiedy nic już nie działało. Chłopak znikał wtedy spod obrazu w maksymalnie dwadzieścia minut. Gryfonka nigdy nie chciała mi zdradzić, co tak właściwie mu powiedziała, a jedynie za każdym razem stwierdzała, że gdybym z nim odpowiednio porozmawiała, załatwiłoby to problem raz na zawsze. Nie miałam jednak chęci wdawać się w rozmowy z nim.
Syriusz po tej jednej kwestii już się nie odzywał, a wręcz zdawał się przysypiać wtulony w pościel Beckett. Wtedy James wpadł na genialny pomysł, który miał jego przyjaciela trochę rozbudzić: wstał i podszedł do niego, próbując kolejno zrzucić go z łóżka, a gdy to nic nie dało - chociaż wyrwać mu poduszkę. Black mimo wszystko oponował bardzo zaciekle. W końcu wyrwał ją z rąk Pottera i ponownie się na niej ułożył, uprzednio zdzielając go nią po twarzy. James prychnął z oburzeniem.
- No, Black, dać ci jeszcze jej sweterek, żebyś mógł z nim spać?
Syriusz już szykował się do jakiejś zapewne bardzo błyskotliwej riposty, gdy nagle uwagę wszystkich przykuło coś innego. Usłyszeliśmy cichy trzask na środku pokoju, a gdy spojrzeliśmy w tamtą stronę, naszym oczom ukazał się skrzat Beckett, Błystek. Katie odwróciła się od płótna, na którym już prawie w całości widniał krajobraz zza naszego okna, a stworzonko poprawiło muchę i otrzepało frak, kłaniając się w stronę brunetki.
- Panno Katie, panna Lilyanne prosiła, aby panna Katie dała Błystkowi książki, żeby Błystek przekazał je pannie Lilyanne. Ale Błystek nie wie które...
Skrzat spojrzał na nią niepewnie, a ja w tamtym momencie uznałam, że nigdy nie widziałam bardziej uroczego skrzata domowego. Katie bez słowa odłożyła pędzle i skierowała się w stronę łóżka naszego połamańca, a James pokazał Syriuszowi język, gdy ten w końcu nic mu nie odpowiedział. Chłopak bez słowa przeturlał się na kołdrze i sięgnął rękami pod łóżko, nim Greese zdążyła się zbliżyć. Wyciągnął spod niego wielki karton, w którym znajdowały się książki, przejrzał tytuły i wyjął kilka z nich. Błystek podszedł bliżej, by je zabrać, ale wtedy chłopak stwierdził, że sam je zaniesie, po czym zerwał się z łóżka i skierował w stronę drzwi.
- Uuu! - James zacmokał i roześmiał się na głos, patrząc na przyjaciela znacząco, a następnie zręcznie się schylił, by uniknąć wymierzonej w niego Drętwoty.
- Ty i Evans nie lepsi - odgryzł się Syriusz, chowając różdżkę do kieszeni i wychodząc z dormitorium, a chociaż chłopak nie powiedział nic szczególnego, ja i tak zrobiłam się cała czerwona. James popatrzył na mnie z zakłopotaniem, jednak po chwili zaśmiał się głośno.
- Widziałaś? Trafiłem na czuły punkt - stwierdził z dumą, poprawiając okulary opuszką palca.
- Widziałaś? Trafiłem na czuły punkt - stwierdził z dumą, poprawiając okulary opuszką palca.
Błystek aportował się z delikatnym trzaskiem przy moim łóżku, wygładzając muszkę i frak.
- Panno Lilyanne - zaczął mówić, ukłoniwszy się nisko. - Błystek chciał przynieść książki, ale ktoś powiedział Błystkowi, że przyniesie książki i że Błystek ma ich nie zabierać. Czy Błystek ma przytrzasnąć sobie ręce drzwiami?
- Nie, nie! - zaoponowałam szybko. - Wszystko jest w porządku. Dziękuję, Błystku. - uśmiechnęłam się, a gdy skrzat spojrzał na mnie swoimi wielkimi oczami, a ja zobaczyłam po jego minie, że jednak zrezygnował z ukarania się, westchnęłam z ulgą.
- Panno Cynthio. - skrzat ukłonił się w stronę dziewczyny zajmującej krzesło przy moim łóżku, a gdy usłyszał zgodę na odejście, deportował się.
Odłożyłam puste już pudełko po kociołkowych pieguskach na szafkę i usiadłam po turecku na łóżku.
- Właściwie to nie mogłaś ze mną porozmawiać wtedy, kiedy nie byłam w skrzydle szpitalnym? - spytałam, patrząc na moją kuzynkę. Cynthia Beckett miała bardzo szczupłą sylwetkę, choć jadła dwa razy więcej niż ja i mimo że była młodsza o rok, to przewyższała mnie o ponad dziesięć centymetrów. Ciemnobrązowe, proste włosy zaplotła w warkocz przerzucony przez jedno ramię. Kiedy usłyszała moje pytanie, wyszczerzyła się.
- Raczej ciężko byłoby cię złapać. - odparła, a ja w myślach przyznałam jej rację - w końcu ostatnio unikałam jej na korytarzu jak ognia, byle tylko nie zdążyła zamienić ze mną słowa. Powód był prosty. Jej matka - a moja ciotka - była dość... ekscentryczną osobą. Jednym z jej dziwnych nawyków było wysyłanie Błystka na przeszpiegi i plotkowanie wśród rodziny i sąsiadów na temat moich szlabanów, a że przyjaźniłam się z Katie, Ann i huncwotami... cóż, naprawdę było o czym mówić.
Sprawy nie upraszczał fakt, że zanim kontakt mój i Cynthii się całkiem zerwał, wcale nie miałyśmy dobrych relacji. Właściwie to przez większość czasu się kłóciłyśmy, a to sprawiało, że automatycznie uznawałam ją za współwinną rozpowszechniania i nierzadko ubarwiania różnych faktów z mojego życia. Prawda okazała się jednak całkiem inna, a ja zaczęłam żałować, że się do siebie tak długo nie odzywałyśmy; dziewczyna okazała się całkiem miła - zupełnie inna niż ta mała Cynthia, która wkładała ślimaki do moich pięknych, szklanych fiolek na eliksiry. Obiecała również, że spróbuje zrobić coś, by kolejne informacje już do jej mamy nie dotarły - a teraz, gdy cała rodzina mogła huczeć od plotek na temat naszego pojedynku ze Ślizgonami i mojego pobytu w skrzydle, było mi to niezwykle na rękę.
Poza tym - nikt nie piekł lepszych kociołkowych piegusków niż Cynthia.
Dziewczyna siedziała ze mną jeszcze przez jakiś czas, a rozmowa szybko zeszła tematu z rodzinnych nieporozumień na rzeczy o wiele przyjemniejsze. Kiedy otworzyłyśmy kolejne pudełko piegusków, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy po zjedzeniu wszystkich tych słodyczy będę w stanie wznieść się na miotle albo chociaż podnieść się z łóżka, by przynieść więcej ciastek, usłyszałyśmy trzaśnięcie drzwi. Początkowo je zignorowałyśmy, uznając, że pewnie ktoś przyszedł w odwiedziny do któregoś z pozostałych pacjentów. Po kilku chwilach jednak przy moim łóżku stanął nie kto inny, jak Black. Ledwie było go widać zza stosu książek i spoczywającego w jego rękach.
Spojrzałam na niego, szczerze zdziwiona.
- Cześć - rzucił niedbale, a gdy odłożył stertę na szafkę nocną, popatrzył na moją kuzynkę badawczo. Wyciągnął do niej rękę.
- Jestem Syriusz. - uśmiechnął się szarmancko, a mnie coś nieprzyjmnie ukłuło w żołądku.
Usprawiedliwiłam to zbyt dużą ilością ciastek.
- Cynthia, miło poznać. - dziewczyna odwzajemniła uśmiech.
- A, to ty zamykałaś ślimaki w jej buteleczkach na eliksiry! - rzucił niespodziewanie, a ja zdziwiłam się, że w ogóle pamiętał. Mówiłam mu o tym wieki temu, a on nawet skojarzył imię! - Musisz wiedzieć, że jestem pełen podziwu. Wiesz, że jeszcze żyjesz.
Chłopak zajął miejsce na drugim krześle, zerkając w moją stronę. Gdy nasze spojrzenia się skrzyżowały, szybko odwrócił wzrok.
- Widzę, że już słyszałeś o naszych małych kłótniach - skwitowała z rozbawieniem. - Ale o tym, jak zastawiła na mnie pułapkę pełną gnomów i wmówiła, że tam są ciastka na zgodę, pewnie nie wspomniała ani słowa?
A trzeba było wiedzieć, że Cynthia bała się gnomów ogrodowych chyba nawet bardziej, niż Snape szamponu.
Wymienili jeszcze kilka słów, a gdy zamilkli na krótką chwilę, chłopak spojrzał w moją stronę i popatrzył mi w oczy. Trwało to dosłownie chwilę, ale Cynthia zdążyła to zintrpretować na swój sposób.
- Wiecie, ja już muszę lecieć - stwierdziła, zarzucając na ramię torbę. - Wpadnę jeszcze do ciebie. Cześć! Miło było poznać, Syriusz! - powiedziała wszystkie zdania na jednym wydechu, spojrzała na mnie porozumiewawczo i nim zdążyłam ją jakoś niewerbalnie uświadomić, że to wszystko nie tak - już jej nie było.
Syriusz wlepił wzrok w podłogę.
Zostaliśmy sami.
Na nieznośnie długą chwilę zapadła niezręczna cisza. Z wielkim skupieniem zaczęłam poprawiać opatrunek na ręce, po czym otuliłam się kołdrą.
- Przyniosłem dla ciebie tamte książki, ale Błystek nie mówił, które konkretnie, więc wybrałem kilka z pudła pod łóżkiem. Mam nadzieję, że mogą być.
Zerknęłam na grzbiety książek. Trzy zwykłe książki o eliksirach, a czwarta z działu zakazanego.
- Tak, dziękuję.
Byłam trochę zaskoczona, że to akurat on mi je przyniósł - w końcu nasze relacje ostatnio nie były zbyt dobre i szczerze mówiąc bardziej spodziewałam się, że przyjdzie do mnie któraś z dziewczyn - a jak nie, to przekaże to zadanie któremuś z pozostałych huncwotów albo choćby Ericowi. Uśmiechnęliśmy się do siebie nieco niezręcznie i znów zrobiło się cicho.
- No więc jak się czujesz, połamańcu? - spytał Syriusz i korzystając z okazji, że już zdjęto mi bandaż z głowy, rozczochrał moje włosy. Wyszczerzył się przy tym tak, że część Hogwartu zemdlałaby na ten widok...
...a wtedy nagle cała ta dziwna atmosfera zniknęła.
W końcu zdawkowe pytania przerodziły się w zwyczajną rozmowę, przestaliśmy patrzeć na siebie tak, jakbyśmy zobaczyli na środku pokoju rogogona węgierskiego, a choć był u mnie bardzo długo i pani Pomfrey podczas roznoszenia pacjentom leków przechodziła obok nas co najmniej kilka razy, to ani razu Syriusza stamtąd nie wyganiała.
- Wiesz, mam dosyć tego, że wszystkiego mi zabraniają. Przecież nic mi się nie stanie, jak raz na jakiś czas stąd wyjdę... Przecież nie ucieknę nigdzie, no nie? - wyżaliłam się. W końcu byłam prawie zdrowa, a oni traktowali mnie tak, jakbym była ze szkła. Tak trudno zrozumieć, że kiedy podczas lekcji nikt nie mógł mnie odwiedzić, to patrzenie w sufit nie było najlepszą rozrywką?
- Po prostu rób co każą, bierz lekarstwa i nie wychodź z łóżka. - odparł chłopak, otwierając pudełko fasolek wszystkich smaków i odruchowo zaczął wyszukiwać i odkładać na bok te o smaku błota. Robił to za każdym razem, odkąd tylko odkrył, że zawsze myliłam je z czekoladowymi - moimi ulubionymi. Było to całkiem sympatyczne, szkoda tylko, że nigdy nie chciał mi powiedzieć, jak je mogę odróżnić. Może bawiła go moja mina, kiedy czasem nieopatrznie zjadłam tę błotnistą?
- Jaaasne, wiem - mruknęłam tonem strofowanego dziecka. - Ale ja się już czuję zdrowa, tylko niepotrzebnie jestem owinięta tymi bandażami. Nic takiego się nie stało.
Syriusz spojrzał na mnie, unosząc brwi.
- Zostajesz tu, bo inaczej nici z eliminacji. Potter powiedział zresztą to samo: albo całkiem wyzdrowiejesz, albo nie ma mowy, że cię wpuści.
- Pomfrey powiedziała, że najszybciej w sobotę wyjdę. Ale raczej w niedzielę - przypomniałam sobie. - Ale od poniedziałku pominę co najmniej pięć treningów, więc nie wiem, czy powinnam...
- Dasz sobie radę, wcześniej przecież nie ominęłaś żadnego. James uważa, że idzie ci świetnie - przerwał mi. - Ja zresztą też.
Popatrzyłam na niego. Odgarnął swoje długie, czarne włosy z twarzy, skupiając się na grzebaniu w pudełku z fasolkami. Zdaje się, że któregoś razu Amanda - Puchonka z roku, z którą często rozmawiamy - zachwycała się właśnie tym jego odruchem.
- Syriuuuusz - zaczęłam, patrząc na niego wielkimi oczami, a on podniósł wzrok znad pudełka i posłał mi pytające spojrzenie. - Mógłbyś ze mną potrenować w niedzielę, jak już wyjdę? Na pewno mnie już wypuszczą, a ja nie chcę wyjść z formy.
Chłopak zrobił dziwną minę i wziął głębszy oddech. Już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak.
***
- Nie mogę w niedzielę. - powiedziałem cicho, tak jakbym nie chciał, żeby to usłyszała. Kiedy Lily popatrzyła na mnie i uniosła brwi pomyślałem, że naprawdę nie chciałem, żeby usłyszała.
W jednej chwili atmosfera znów stała się tak gęsta, że można by ją kroić nożem.
- Och, a to dlaczego? - spytała, usiłując skrzyżować ręce na piersi. Bandaż wciąż krępował jej ruchy, więc zrobiła to z trudem.
- Po prostu nie mogę. - odparłem zdawkowo, wlepiając wzrok w pudełko fasolek i z wielkim skupieniem kontynuowałem wyciąganie tych o smaku błota.
- Co tym razem jest ważniejsze? - zrobiła krótką pauzę. - Rosalie, Claire, może Dorothy? Amanda?
- Amanda? - powtórzyłem, zdezorientowany; nigdy się przecież z nią nie umawiałem. - Uch, zresztą nieważne. Aż tak jesteś zazdrosna? - spytałem opryskliwie.
Spojrzała na mnie niemalże pogardliwie, unosząc głowę. To chyba miało w jej mniemaniu znaczyć "nie".
- To o co chodzi, jeśli mogę spytać?
Wlepiła we mnie wyczekujące spojrzenie, a ja poczułem, jak z każdą sekundą rośnie we mnie poczucie winy. Uznałem, że jeśli jeszcze przez chwilę będzie tak na mnie patrzyła, to nie wytrzymam i na pewno jej się z wszystkim wygadam. Momentalnie podniosłem się z krzesła, unikając jej wzroku.
- Muszę iść.
Kazała mi zostać, ale ja nie posłuchałem; szybko skierowałem się do wyjścia ze skrzydła, nie odwracając się. Zamknąłem za sobą drzwi i przeszedłem kilka kroków, a potem zatrzymałem się. Wziąłem głęboki oddech, zastanawiając się, jak mogę to odkręcić.
"Brawo, Syriusz", pomyślałem. "Schrzaniłeś wszystko".
W końcu już prawie było tak jak dawniej. Rozmawialiśmy całkiem normalnie i nawet nie robiliśmy sobie wyrzutów co drugie zdanie - ale jak zwykle wszystko w końcu musiał trafić szlag.
Gdyby tylko Lily mogła wyjść ze skrzydła wcześniej - choćby o jeden dzień! - wszystko byłoby w porządku. Tylko, na brodę Merlina, w niedzielę była pełnia. Nie mogłem zostawić Remusa samego. Co miałem jej powiedzieć? A gdybym stwierdził, że nie mogę z nią potrenować przez jakąś koleżankę (nonsens!), to - założyłbym się o sto galeonów! - całe skrzydło rozbłysnęłoby zielonym światłem.
Sięgnąłem do kieszeni, szukając lusterka dwukierunkowego. Może James wymyśliłby, co mogę teraz zrobić - a nawet jak nie, to po prostu osuszylibyśmy razem butelkę jakiegoś taniego rumu porzeczkowego.
Lusterko się nie znalazło, ale nagle drzwi skrzydła trzasnęły po raz drugi. Odwróciłem się.
Lily stała boso na zimnej, kamiennej posadzce. Jasnoróżowa, szpitalna piżama sięgająca prawie do kostek zwisała jej na jednym ramieniu, choć Beckett nie należała do dziewczyn chudych. Za długie rękawy przykrywały jej dłonie i choć stanowiło to widok całkiem... uroczy, to skierowany na mnie wzrok bazyliszka w żadnym razie nie dopełniał tego obrazka.
- Wracaj do łóżka. - powiedziałem tonem niecierpiącym sprzeciwu, ale dziewczyna to zignorowała. Odgarnęła z oczu potargane włosy i uniosła głowę, patrząc mi w twarz.
- Serio, jak nie chce ci się ze mną trenować, bo wolisz spędzić czas z kimś... ciekawszym, to mi powiedz. Śmiało.
Ton tego "przyzwolenia" wyraźnie sugerował, że gdybym coś takiego powiedział, to w najlepszym wypadku poćwiartowałaby mnie na drobne kawałeczki, a moimi szczątkami nakarmiła górskie trolle.
- Umów się na trening z Ericiem - odparłem. - Przecież grał kiedyś jako ścigający.
Było to co prawda najrozsądniejsze wyjście, jakie przychodziło mi do głowy... ale złapałem się na tym, że wcale mi się ono nie podobało.
W moim głosie słychać było wyrzut, co nie umknęło uwadze Gryfonki.
- Ach, no tak. Przepraszam, że śmiałam zorganizować sobie treningi z kimś innym, kiedy szanowny pan Black miał inne zajęcia.
Jak zwykle odebrała wszystko na opak, a mnie ubodło, że ma mnie za takiego samolubnego kretyna - nie chciałem jednak dać tego po sobie poznać. Fakt, że nie mogła dowiedzieć się prawdy, frustrował mnie wtedy jak nic innego na świecie.
Poza tym - na pewno pomyślała, że jestem o Erica zazdrosny, a nie byłem - chodziło mi o te treningi, na których nie mogłem być.
W końcu mógł ją czegoś źle nauczyć. Tak.
- I następnym razem mógłbyś chociaż spróbować nie uciekać jak tchórz. - dodała.
Ja uciekałem.
Jak tchórz.
T c h ó r z.
Świetnie. Uniosłem brew, patrząc jej prosto w oczy i skupiłem się na tym, by nie było po mnie widać nawet odrobiny złości.
A byłem wściekły.
- Wiesz co, Beckett, rób sobie co chcesz - powiedziałem chłodno, wkładając ręce w kieszenie. - Ale zamiast oskarżać, mogłabyś w końcu zrozumieć, że nie pozjadałaś wszystkich rozumów, a twoje podejrzenia nie są prawdą objawioną.
Siliłem się na możliwie jak najzwyczajniejszy ton, ale nie udało mi się wyzbyć tej nutki jadu. Gdy spojrzałem na jej twarz, zrozumiałem, że ją te słowa wyjątkowo zabolały - moja duma jednak nie pozwoliła na to, by w tamtej chwili to odkręcać. Lily otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym znów je zamknęła; odwróciła wzrok i zamrugała kilkukrotnie, po czym znów popatrzyła mi w oczy.
- Jak już się spotkacie, to ją ode mnie pozdrów - wyszczerzyła się. Znałem ją zbyt dobrze, by nie wiedzieć, że robi to tylko dla sprowokowania mnie - niemniej byłem już tak wyprowadzony z równowagi, że doskonale jej się to udało.
- Czy ty, kobieto, musisz zawsze być aż tak uparta? - spytałem ze złością, po czym najzwyczajniej w świecie odwróciłem się i zacząłem odchodzić.
- Świetnie, idź sobie - fuknęła.
Nie trzeba było mnie prosić dwa razy.
Kiedy w końcu do nich dotrze, że się kochają? ;)
OdpowiedzUsuńPochłonęłam wszystkie rozdziały i potrzebuję więcej! Proszę, proszę!
Życzę weny i zostaję stałym czytelnikiem! :* Pozdrawiam!
[slizgonska-krew]
Syriusz mistrzem romantyzmu. Wybierz fasolki blotniste, to najlepszy sposób okazywania uczuć!
OdpowiedzUsuńRozdział jakże "miłosny", ale bardzo udany. Losy Lily i Syriusza mnie kręcą. :)
Z fartem!