#comments { color: #000; }

sobota, 3 czerwca 2017

32.

Hej, przepraszam jak zwykle! Udało mi się dokończyć, mimo natłoku pracy na studiach. Kiedy już się pisze codziennie prace pisemne na parę tysięcy znaków, akapit można już napisać nawet nie tyle z weny, co zwyczajnego rozpisania.

A teraz rzeczy, które chciałam powiedzieć, ale nie miałam kiedy, bo brak rozdziału.
Mianowicie: muszę się pochwalić. Kojarzycie te koncerty, gdzie orkiestra gra muzykę z filmu na żywo, podczas gdy on sobie leci? No, to byłam na czymś takim w kwietniu - na Kamieniu Filozoficznym - i polecam gorąco. Żałuję tylko, że nie mam choćby czerwono-złotego szalika, a z potterowskich rzeczy jedynie gryfoński notatnik (cudowny jest, ale na koncert nie założę, prawda?)  - wiele osób na sali nosiło tego typu rzeczy w kolorach swoich domów, a to tworzyło dodatkowy klimat. No, i następnym razem fajnie byłoby siedzieć bliżej sceny, ale to już mniej istotne.

Przy okazji podziękuję za męczenie mnie o rozdział - bo to w końcu mnie zmotywowało, by się za niego wziąć. A cholera, chyba wszyscy mnie już jakoś zdążyli pomęczyć, czy to w komentarzach (tak, o Tobie mowa, Luelka xD), czy bardziej prywatnie. Kocham Was <3

PS: jak błędy to wiadomo, ja tu jeszcze będę w ich sprawie wracać. Na razie mi się spieszy, by Wam pokazać rozdział, a dopracowany jest na tyle, na ile się dało w tej chwili.

   Kiedy się obudziłem, otoczenie wciąż zasnuwała ponura szarość zimowego poranka. Wystawiając głowę spod kołdry z cichym jękiem, spowodowanym bólem w lewym barku, spojrzałem w stronę okna. Ciemne chmury kłębiły się na niebie posępnie, a nawet pomimo zamkniętego okna dało się wyraźnie słyszeć świst mroźnego wiatru, którego sam odgłos sprawiał, że po moich plecach przechodziły dreszcze. Zakazany Las rysował się czarną linią w oddali, oddzielając poszarzały śnieg przykrywający błonia od grafitowego, ciemnego nieba. Choć to wszystko razem wydawało się dość zwyczajne, zasiało we mnie odrobinę niepokoju - jak gdyby coś złego wkrótce miało się zdarzyć.
"Jeśli miałoby się stać jeszcze coś złego, stałoby się wczoraj", pomyślałem, siadając na łóżku i rozglądając się po skrzydle szpitalnym - tak samo ponurym, jak krajobraz widoczny za oknem. Wokół było ciemno - jedynie różne odcienie szarości, w których odznaczały się sylwetki innych pacjentów ukryte pod kołdrami i kształty łóżek, pozwalały mi na rozpoznanie otoczenia. Po omacku wyciągnąłem rękę w stronę szafki, próbując odnaleźć różdżkę, jednak moje próby nie zdały się na nic. Westchnąłem, przymykając na krótki moment oczy. I tak widziałem wtedy niewiele mniej, niż kiedy miałem je otwarte.
Czując, że nie będę już w stanie zasnąć, przesunąłem się z trudem na brzeg materaca, a następnie sięgnąłem do szafki, by wyciągnąć z niej ubrania. Najpierw rozejrzałem się wokół; dopiero po kilku chwilach, kiedy upewniłem się, że Pomfrey nie było nigdzie w pobliżu, pospiesznie naciągnąłem spodnie i kurtkę na szpitalną piżamę. Wstając, wsunąłem stopy w niezasznurowane buty i zarzuciłem kołdrę na łóżko, po czym zrobiłem parę kroków do przodu, wychylając się zza kotary.
Katie leżała przykryta kołdrą pod samą brodę; niewielka lampka stojąca na szafce nocnej była włączona, chociaż dziewczyna spała. Kołdra unosiła się i opadała w rytm jej oddechów, a ja podszedłem nieco bliżej.
Pomfrey miała tę zaletę, że nie zadawała nigdy pytań – ale wiązało się to również z tym, że nie lubiła na nie odpowiadać; jeśli chodziło o pacjentów, zazwyczaj je ignorowała, czasem również wtrącając coś o tajemnicy lekarskiej. Wcześniej, kiedy pozostali przyprowadzili nas do skrzydła, zostali z niego niemal od razu wyrzuceni. Pielęgniarka zajmowała się Greese, a ja w tym czasie próbowałem dowiedzieć się czegokolwiek o jej stanie, jednak Pomfrey zagroziła, że będzie mnie trzymać w skrzydle szpitalnym na obserwacji przez tydzień, jeżeli w ciągu kilku sekund nie znajdę się znowu w łóżku. Posłuchałem, przynajmniej na te kilka godzin.
Minąłem łóżko Katie, zerkając na nią ze zmartwieniem. Pomyślałem, że gdyby się wtedy obudziła, mógłbym zapytać ją, co się stało, jednak duża, pusta fiolka po eliksirze słodkiego snu w jednej chwili pozbawiła mnie złudzeń. I tak musiałem wrócić do skrzydła, dlatego postanowiłem, że sprawdzę jej stan później i wymknąłem się pospiesznie na korytarz.
***
Wchodziłem po schodach prowadzących do dormitorium powolnym krokiem; cała droga do wieży nie była co prawda zbyt długa, ale wtedy mój stan łatwo było pogorszyć, więc ten jedyny raz postanowiłem wykazać się rozsądkiem i nie nadwyrężać. W końcu i tak zdążyłem narobić innym problemów, więc znalezienie mnie nieprzytomnego na schodach pogarszałoby tylko sytuację. Przy okazji tego spaceru zacząłem zastanawiać się nad tym, by może z Jamesem zacząć planować różne wypady nie na sam środek nocy, a bliżej godzin porannych – w końcu nie miałem przy sobie mapy, a i tak nie natknąłem się po drodze na Filcha, żadnego nauczyciela ani choćby prefekta.
Wreszcie znalazłem się na korytarzu; po omacku przeszedłem wzdłuż niego, wodząc ręką po kolejnych drzwiach i licząc je po kolei. Zatrzymałem się przy siódmych, po czym nacisnąłem klamkę.
Korytarz był zupełnie zaciemniony i przez to moje oczy był przyzwyczajone do mroku. Gdy zajrzałem do pomieszczenia, musiałem je zmrużyć, bo zaczęła mnie razić pomarańczowa, jasna smuga rozciągnięta na podłodze aż pod uchylone drzwi łazienki, zza których rozchodziło się łagodne, ciepłe światło.
Powoli przemierzyłem pokój. Wiedziałem, że pozostali nie budzili się nigdy tak wcześnie – nie po pełni, a już na pewno nie w sobotę; poza tym mimo uchylonych drzwi ze środka nie dobiegał nawet najcichszy dźwięk. Przechodząc obok mojego łóżka zauważyłem, że nie jest ono puste – światło z łazienki pozwalało mi dostrzec, że śpią w nim Ann i Evans. Zastanawiałem się, czy przed pójściem spać pozostali musieli zmierzyć się z pytaniami dziewczyn, jednak szybko porzuciłem te rozmyślania, po raz kolejny skupiając się na przerwie pomiędzy framugą a niedomkniętymi drzwiami. Zrobiłem jeszcze kilka kroków, starając się nie zaglądać do pomieszczenia. Mimo to kątem oka dostrzegłem przez szparę charakterystyczną, skórzaną torbę, porzuconą niedbale na łazienkowych płytkach. Pospiesznie zapukałem w drzwi, jednak nikt mi nie odpowiedział. Wziąłem głęboki oddech i zajrzałem do środka, a następnie zrobiłem krok w głąb.
Nagle do moich uszu zaczęły docierać dźwięki, tak jakbym przekroczył jakąś niewidzialną barierę. Syk przenośnego palnika rozstawionego na podłodze, bulgotanie wywaru i ciche uderzenia tłuczka o dno moździerza przeplatające się ze stukaniem łyżki o brzegi cynowego kociołka zaabsorbowały mnie na moment, kiedy rozglądałem się po pomieszczeniu.
Naprzeciwko kociołka siedziała Beckett, nucąc jakąś piosenkę i najwidoczniej wcale nie dostrzegając mojej obecności. Przyglądałem się przez chwilę jej pogrążonej w skupieniu twarzy; pojedyncze kosmyki, które wydostały się z dwóch dobieranych, jasnych warkoczy, spływały łagodnie na jej policzki.
Ostrożnie zamknąłem drzwi, a dopiero cichy dźwięk zapadki sprawił, że Lily spojrzała w moją stronę, wzdrygając się z zaskoczeniem i momentalnie milknąc. Początkowo w jej oczach widać było zaskoczenie, po chwili jednak jej mina złagodniała; oczy po raz kolejny skierowała w stronę moździerza.
– Rzuciłaś zaklęcie wyciszające? – spytałem, powoli siadając obok dziewczyny.
– Tak, nie chciałam nikogo obudzić, w razie gdyby eliksir przestał działać - odparła, nie patrząc w moją stronę. – Co tu robisz?
– Też czasem wyciszamy, kiedy James śpiewa pod prysznicem – rzuciłem, uśmiechając się; Lily zaśmiała się cicho, przesypując szczyptami proszek z moździerza do kotła. – Dałaś im eliksir słodkiego snu?
Na moje kolejne pytanie jedynie skinęła głową, a następnie utkwiła wzrok w czymś przed sobą, mrużąc oczy ze skupieniem. Dopiero kiedy spojrzałem w tę samą stronę dostrzegłem, że cały zlew i szafka pod nim oblepione były małymi, kolorowymi karteczkami: na każdej z nich napisany był albo jakiś składnik, albo temperatura, albo jakieś hasła związane z warzeniem eliksirów, o których znaczeniu nie miałem pojęcia. Połączone były strzałkami i pozaznaczane na różne sposoby, jednak wcale nie ułatwiało mi to ich rozszyfrowania.
– Co robisz? – spytałem, nie odrywając wzroku od kartek.
– Pamiętasz te czekoladki z amortencją, które Michael zjadł na balu? Wzięłam je, żeby odtworzyć sposób, w jaki to uwarzono. Miałam rację co do tej mandragory, to na pewno. Czujesz ten ziemisty swąd, hm? Ale jest dość delikatny, chyba i tak wyszło trochę zbyt schludnie. Kwestia kociołka, tak podejrzewam. Nie ma go w wymaganiach szkolnych, a uwierz mi, potrafi zmienić wszystko.
Pokiwałem głową, nie śmiąc nawet myśleć o negowaniu jej słów. Pochyliłem się nad odstawionym na bok, stygnącym już kociołkiem; nie poczułem żadnego swądu, za to do moich nozdrzy dostał się zapach deszczu, jakichś kwiatowych perfum i gorącej czekolady. Wziąłem głęboki oddech, przymykając oczy, po czym z niechęcią odsunąłem się od wywaru i stuknąłem paznokciem w ten, który właśnie grzał się na palniku.
– A ten?
Lily spojrzała na mnie, nieco zakłopotana.
–– Znalazłam u Remusa fiolkę z resztką eliksiru słodkiego snu i jakiś składnik mi się w nim nie zgadza. Nie wiem po prostu, co to... To znaczy...
Urwała, widząc mój szeroki uśmiech.
– No co?
– Ja to uwarzyłem – powiedziałem dumnie. – I wiem, co to za składnik.
– Ale nie mów mi! – krzyknęła, zanim zdążyłem odezwać się choćby słowem. Miałem ochotę głośno się zaśmiać: w końcu pierwszy raz (i zapewne jedyny) wiedziałem o eliksirze coś, czego nie wiedziała Lily. Wręcz nie mogłem nacieszyć się tą chwilą.
– Było za mało, żeby móc sprawdzić odczynnikami – poskarżyła się, wracając do warzenia eliksiru, a wtedy zapadła między nami cisza, urozmaicana jedynie bulgotaniem wywaru w kotle. Obserwowałem Lily, która w skupieniu spoglądała na kartki, a następnie dosypywała kolejną porcję proszku z moździerza. Znowu zaczęła coś nucić, a chociaż zachowywała się tak, jak zawsze, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że z jakiegoś powodu była smutna. Mimo to nie odzywałem się.
– Odkąd przyszliśmy, zastanawiam się, dlaczego to wszystko przed nami ukryliście – odezwała się wreszcie, spoglądając na mnie kątem oka. – Gdybyśmy wiedziały, ty nie byłbyś ranny, a Katie...
– Nie spałaś? – spytałem. Pokręciła głową przecząco, a ja zmarszczyłem brwi.
– Dałam wszystkim eliksir słodkiego snu, a sama postanowiłam zająć się czymś pożytecznym. Dziewczyny zajęły twoje łóżko, swoją drogą.
– Wiem, nie ma sprawy – mruknąłem, zerkając znowu w stronę kartek. Lily dopiero tym razem to zauważyła.
– Chcę to rozpracować, a te kartki mają mi pomóc zebrać myśli – wyjaśniła, zaglądając do kociołka, a następnie wymamrotała: – Szkoda, że niespecjalnie działa.
Spojrzałem smutno na białe płytki na podłodze. Nie byłem w stanie odpowiedzieć na jej wcześniejsze pytanie; dziewczyny i tak dowiedziały się wszystkiego wczoraj, dlatego niespecjalnie miałem ochotę choćby o tym wspominać. Kiedy po kilku chwilach podniosłem głowę, napotkałem podejrzliwy wzrok Lily. Od razu odwróciła się w stronę kartek przylepionych do zlewu, jednak widziałem, że wcale ich nie czyta. Czułem, że coś jest nie tak. W końcu dziewczyna doskonale wiedziała już o tym, że Remus jest wilkołakiem, a Peter i James – animagami, ale ja? Przemieniłem się z powrotem dokładnie wtedy, kiedy przyszły, więc mnie nie widziała w zwierzęcej formie. Kiedy jednak po raz kolejny spojrzała na mnie kątem oka, podczas mieszania łyżką w kociołku, zrozumiałem, że jeśli ma się dowiedzieć, musi się to stać w tej chwili.
Lily co jakiś czas zerkała na mnie i rozchylała usta, jakby miała o coś spytać, jednak kiedy już miałem wrażenie, że się odezwie, zamykała je po raz kolejny. Czułem, co chce powiedzieć i to, że ona już wie, a jedynie pragnie się upewnić.
– Dodałeś tam wodę miodową? – spytała, a ja spojrzałem na nią, zaskoczony.
– Dokładnie tak – powiedziałem, nieco rozczarowany, że zajęło jej to tak mało czasu. – Skąd wiedziałaś?
– Strzeliłam – szepnęła, jakby zawstydzona, po czym odchrząknęła i dodała rzeczowo: – Czyli chciałeś dodać efekt przeciwbólowy.
– Znalazłem to w twoich notatkach – przyznałem się.
– Cholera jasna – burknęła, zirytowana. – Widzisz, że nie mogę się skupić, przecież od razu powinnam o tym pomyśleć!
Odetchnęła ciężko i przejechała ręką po twarzy.
– Lilyanne – odezwałem się, zanim zdążyłem pomyśleć o tym, co robię. Na dźwięk pełnej formy swojego imienia dziewczyna rozchyliła palce, a w jej niezasłoniętym dłonią oku dostrzegłem wyraźne zdziwienie. – Ja muszę ci coś powiedzieć.
Przysunąłem się do niej, po czym pociągnąłem ją za dłoń. Usiadła naprzeciwko mnie, a w jej oczach dostrzegłem zaciekawienie, ale i obawę; kiedy przypomniałem sobie o tym, jak mnie unikała przez cały ostatni miesiąc, nie byłem nawet zdziwiony jej zachowaniem.
– Jeszcze nie wiesz wszystkiego, to znaczy nie wiecie – wydusiłem z siebie. – Chciałem ci powiedzieć, że...
Urwałem, kiedy chwyciła mnie za rękę, którą opatrywała mi zaledwie dwa miesiące temu, nie mając o tym pojęcia. Ścisnęła mnie lekko za nadgarstek, przejeżdżając powoli palcem po podłużnej bliźnie na wierzchu przedramienia; następnie spojrzała mi prosto w oczy tak przenikliwie, że poczułem ukłucie w żołądku. "Wie", przemknęło mi przez głowę.
– Syriusz, czekaj. To może zabrzmi idiotycznie, ale po tym co się stało, niektóre rzeczy jakby... – zaczęła, a ja od razu pomyślałem, że dąży do mojego bycia animagiem, dlatego z zaskoczeniem spojrzałem w jej stronę, kiedy kontynuowała: – Jak byłam w skrzydle, a ty nie chciałeś iść ze mną na trening...
– Nie mogłem – poprawiłem ją cicho, zastanawiając się równocześnie nad tym, że nie muszę mówić jej o wszystkim jeszcze dzisiaj.
– Remus – szepnęła, patrząc w dół.
– Kiedy nie chodziłem na treningi też – wyjaśniłem, chcąc z tej sytuacji wyciągnąć jak najwięcej korzyści. – Szukałem czegoś, co mogło by...
– Eliksir tojadowy, to też wiem. Szkoda, że nie znalazłeś w tych książkach, które mi blokowałeś w bibliotece przez parę miesięcy, a w moim kufrze z eliksirami...
– Lily, ja...
– ...i przy okazji pomyliłeś z eliksirem rozdymającym.
Wziąłem głęboki oddech, szykując się powoli na konfrontację, jednak ona jedynie uśmiechnęła się.
– Nie jesteś zła?
– Za co, za chęć pomocy Remusowi? – prychnęła z rozbawieniem, jednak po kilku chwilach nagle spoważniała.
– Za rozdymający - mruknąłem, a ona wzruszyła ramionami.
– Zabiję cię za to innym razem.
Uśmiechnąłem się szeroko, patrząc w jej stronę. Milczeliśmy przez dłuższą chwilę; Beckett wciąż nie puszczała mojego nadgarstka. Przymknąłem oczy, biorąc głęboki wdech. Wcześniej zdecydowałem, że jej o tym powiem, jednak gdy już siedziała obok mnie, po prostu nie potrafiłem wypowiedzieć ani słowa. Lily ułatwiła mi to, odzywając się pierwsza.
– To byłoby bardzo dziwne, gdybyś nie miał jako jedyny z waszej trójki formy animagicznej.
Zacisnąłem usta, podczas gdy ona wpatrywała się w moje oczy, tak jakby chciała coś z nich wyczytać. Spoglądałem na nią, starając się utrzymać jak najbardziej nieodgadnioną minę, jak tylko potrafiłem, aż wreszcie ona spuściła wzrok, prychając.
– Nieważne, nie trafiłam – rzuciła z rozbawieniem, spoglądając na bok, jak gdyby próbowała ukryć zażenowanie, po chwili jednak odezwała się znowu. – Wiesz, po prostu zobaczyłam tę ranę w szatni chyba po którymś treningu, nie wiem. I mi się skojarzyło coś, bo po prostu kiedyś ja opatrywałam podobną, bo...
Urwała, śmiejąc się nerwowo. Wiedziałem, że jeśli istniało coś, czego Lily nienawidziła z całego serca, było to mylenie się, szczególnie wtedy, gdy ktoś o tym wiedział.
– Wiesz co, nieważne, to i tak nie ma sensu.
Mogłem powiedzieć jej wtedy wprost, że ma rację, nie musząc silić się na tłumaczenie – nie potrafiłem jednak wydusić z siebie słowa, zbyt zaskoczony tym, w jaki sposób przebiegła cała ta rozmowa. Zamiast tego wyswobodziłem nadgarstek z jej uścisku i przytuliłem dziewczynę mocno; chociaż z początku siedziała nieco sztywno, po chwili rozluźniła się i wtuliła się, opierając brodę na moim zdrowym ramieniu. Przejechałem ręką po jej odrobinę już rozczochranych, zaplecionych włosach, po czym odetchnąłem głęboko i powoli, zbierając się w sobie.
– Nie miałem nawet okazji ci podziękować – szepnąłem, ściskając ją z całej siły, a następnie odsuwając się z ociąganiem. Lily spojrzała na mnie pytająco, a ja chwyciłem jej dłoń, wolną ręką sięgnąłem zaś do kieszeni. Zmiętą apaszkę, którą wtedy dziewczyna zabezpieczyła mój opatrunek, nosiłem przy sobie niemal cały czas, więc nic dziwnego, że wciąż tam była.
– Jeśli chodzi ci o to, co stało się wczoraj, to nie sądzisz chyba, że powinieneś mi za to...
– Nie, nie to.
W dłoni Lily ułożyłem zmiętą apaszkę, początkowo zasłaniając ją własną ręką. Dziewczyna zamilkła, nie spuszczając ze mnie wzroku. Przez dłuższą chwilę patrzyłem jej w oczy, napawając się zaciekawieniem, które z nich biło, po czym zacisnąłem jej palce na materiale i pospiesznie wstałem z podłogi.
– Dziękuję – szepnąłem, podczas gdy ona zerknęła najpierw na apaszkę, a następnie posłała mi przenikliwe spojrzenie.
– Syriusz...? – powiedziała łagodnym głosem, wstając z podłogi i krzyżując ręce. Zacisnąłem usta ze zdenerwowaniem.
– Muszę wracać do skrzydła – rzuciłem, kierując się pospiesznie w stronę drzwi.
– Syriusz – powtórzyła, a chociaż z pozoru brzmiała spokojnie, jej głos wcale nie sugerował niczego dobrego.
– Naprawdę muszę.
– Wrócisz za chwilę.
– Nie mogę, Pomfrey mnie zabije.
Dziewczyna nie odezwała się, a ja stanąłem do niej tyłem i położyłem rękę na klamce. Nim wyszedłem, jeszcze na moment odwróciłem się za siebie. Wystarczyło mi jedno spojrzenie na minę dziewczyny, by dojść do wniosku, że – w porównaniu z Beckett – Pomfrey wcale nie wydawała się groźna.


    Z Katie od jakiegoś czasu działo się coś dziwnego.
W ciągu kilku ostatnich tygodni rzadko miała dla mnie czas – a jeśli już, to wydawała się dziwnie nieobecna, chociaż starała się zachowywać tak, jak zawsze. Z jednej strony martwiłem się o nią, a z drugiej byłem zły, że niemal bez przerwy znajduje wymówki, by tylko się ze mną nie spotkać (nie zawsze były wiarygodne). Zazwyczaj tłumaczyła się sporą ilością obowiązków, a ja starałem się być wyrozumiały. Czasem próbowałem też coś z niej wyciągnąć, ale w takich przypadkach z niezwykłą zręcznością mnie zbywała, zupełnie zmieniając temat. Zdarzało mi się czasem przeprowadzać wywiady dla "Echa", jednak nikomu nie udawało się nigdy unikać moich pytań tak skutecznie, jak jej – i chyba nawet nie była to wina tego, że byłem w niej zakochany. No, to znaczy, może miało to jakiś wpływ (ale raczej nie).
W każdym razie, niezależnie od tego, co próbowałem zrobić, między nami zaczęło się coś psuć.
Kiedy wreszcie po długich negocjacjach umówiliśmy się na piątek wieczór, nie robiłem sobie zbyt wielkich nadziei. Katie powiedziała, że przyjdzie po mnie do mojego dormitorium, a mi to właściwie odpowiadało, chociaż może nie był to z mojej strony wyraz dżentelmeństwa. Niezbyt przyjemnie robiło mi się na samą myśl o tym, że znów miałbym czekać jak idiota gdzieś w pokoju wspólnym, by za chwilę okazało się, że moja dziewczyna albo nie ma czasu, albo może ewentualnie spędzić ze mną jakieś nędzne pół godziny.
Kiedy jednak rozmawialiśmy jeszcze po zajęciach, a Katie przytuliła się do mnie mocno i uśmiechała się tym swoim radosnym uśmiechem, nabrałem nadziei na to, że może tego wieczoru wreszcie coś wróci do normy. Powiedziała, że się zobaczymy, a ja przyjąłem to za pewnik, dlatego czekałem.
I czekałem. I czekałem.
Umówiliśmy się późno, bo na dwudziestą drugą, ale ta już dawno minęła – a z każdym kolejnym kwadransem docierało do mnie coraz bardziej, że znów coś okazało się ważniejsze ode mnie. Kiedy wybiła dwudziesta trzecia, a Katie wciąż nie było, postanowiłem, że spróbuję zasnąć i wreszcie zrobię coś, czego nie potrafiłem robić chyba nigdy, czyli wygarnąć jej wszystko w twarz i żądać wyjaśnienia sytuacji. Snułem wyobrażenia na temat tego, jak ta rozmowa może się potencjalnie potoczyć, pobieżnie przeglądając przy tym Pierwsze trzy minuty Weinberga. Czekałem na tę książkę dość długo, bo dowiedziałem się o niej świeżo po premierze, a zanim rodzicom udało się ją dla mnie znaleźć i wysłać, również minęło trochę czasu – mimo to nie mogłem skupić się na lekturze, bo moje myśli wcale nie krążyły wokół początków Wszechświata.
Aż w końcu wybiła północ. Już nawet nie robiłem sobie nadziei, więc włożyłem piżamę i położyłem się do łóżka, wciąż nie odrywając się od lektury – zgasiłem jednak lampkę, za to zacząłem przyświecać sobie strony książki łagodnym światłem różdżki. Po niedługim czasie oczy zaczęły mi się same zamykać, więc postanowiłem, że pójdę spać. Choć czułem się naprawdę zmęczony, przez co najmniej godzinę przewracałem się z boku na bok, nie mogąc zasnąć – a gdy wreszcie mi się to udało, i tak budziłem się co kilka godzin.
Wreszcie gdzieś koło siódmej rano zdecydowałem, że nie ma sensu już dłużej leżeć. Nic nie wskazywało na to, że mogłem się wyspać, dlatego postanowiłem być produktywny. Kiedy już się umyłem i ubrałem, przyszło mi do głowy, że warto byłoby pogadać z Ann na temat artykułów, które napisałem w tym tygodniu. Starałem się przy tym nie myśleć zbytnio o Katie, bo im dłużej to robiłem, z tym większym uporem szukałem dla niej wymówki – a zamierzałem okazać jej, że jestem na nią zły.
Zapukałem w drzwi ich dormitorium, biorąc głęboki wdech (w końcu niemyślenie o Katie tak naprawdę wcale mi nie wyszło); nie słyszałem ani odpowiedzi zza drzwi, ani choćby najdrobniejszego szmeru, jednak postanowiłem poczekać parę chwil. Moja cierpliwość niestety niespecjalnie się opłaciła, bo nadal nikt się nie odzywał, więc powtórzyłem stukanie – tym razem nieco agresywniej. Po raz kolejny odpowiedziała mi cisza, więc w myślach odliczyłem do dziesięciu w poczuciu ogromnego zażenowania, po czym ostrożnie nacisnąłem klamkę i wychyliłem głowę przez szparę pomiędzy framugą a drzwiami.
W środku – jak się okazało po szybkim objęciu pomieszczenia wzrokiem – było zupełnie pusto.
Nie mówię oczywiście o pustce w kontekście tego niemal pedantycznego porządku, który panuje w pomieszczeniach zamieszkanych przez dziewczyny. To znaczy, jeżeli przez słowo "pedantyczny" rozumiemy brak rzeczy leżących na podłodze. Chodziło mi jednak o coś mniej metaforycznego, bo jedynie o to, że dziewczyn po prostu nie było w dormitorium.
Cóż, to było dziwne. Od razu zacząłem zastanawiać się, gdzie jeszcze mogą być i właściwie od razu wydało mi się logiczne, że skoro nie ma ich tu, to pewnie są z Huncwotami. Zamknąłem drzwi pokoju i poszedłem w stronę schodów. Kiedy do nich dotarłem, przysiadłem na pierwszym stopniu; w jednej chwili rozprostowały się, a ja zjechałem po nich jak na wielkiej, kręconej zjeżdżalni.
Do dormitorium chłopaków szedłem już nieco pewniej – choć nie do końca wiem, z jakiego powodu. Być może szansa na spotkanie Katie była tam mniejsza? A może fakt, że nie musiałem już kombinować ze schodami, by w ogóle dostać się na korytarz? Cóż, nie było to na pewno zbyt istotne. Stanąłem wreszcie przed drzwiami i znów zacząłem pukać, jednak nie minęło kilka chwil, a drzwi otworzyły się przede mną lekko; Lily Beckett uniosła wzrok, by spojrzeć na moją twarz, a następnie otworzyła drzwi szerzej.
– Cześć, jest tu Rusell? – spytałem, nim zdążyłem rozejrzeć się po pomieszczeniu.
– Hej – odparła dziewczyna, po czym skinęła głową. Wszedłem do środka; James i Peter siedzieli na jednym łóżku, a Lily Evans z Ann – na przeciwnym. Wszyscy poza Beckett wydawali się niezwykle wypoczęci, chociaż ona dla równowagi jako jedyna nie miała tak wymiętego ubrania, jak gdyby w nim spała. Właściwie, to skojarzenie chyba było całkiem trafne, bo kilka par butów porozrzucano niedbale na podłodze, a ruda jeszcze połowicznie przykrywała się kołdrą.
– Na Merlina, co się tu stało? – spytałem, oglądając ten niecodzienny obrazek ze zdziwieniem, jednak nikt nie odpowiedział mi w żaden konkretniejszy sposób, niż wzruszenie ramionami. Zaciekawione spojrzenia skupiły się na mnie, kiedy przeszedłem przez pokój; sięgnąłem po krzesło i usiadłem na nim okrakiem, kładąc łokieć na oparciu krzesła, po czym spojrzałem na wszystkich badawczo. Coś zdawało się ich wszystkich trapić, jednak nie miałem pojęcia co. Skąd zresztą miałbym to wiedzieć?
– Wiesz, bo... Syriusz. Syriusz się źle poczuł wczoraj wieczorem. – odezwała się Beckett. Spojrzałem na nią z zaciekawieniem, ciesząc się, że chociaż jedna osoba chce mnie jakoś oświecić. – Zaprowadziliśmy go do skrzydła, teraz próbowałam iść do niego, ale Pomfrey nas wyrzuciła nawet z korytarza przed skrzydłem. I przyszliśmy tu już razem, a że byliśmy padnięci...
– O cholera, niedobrze – powiedziałem, spoglądając na dziewczynę. Przysiadła na brzegu łóżka. – A co mu było?
Beckett spojrzała na mnie przez krótką chwilę, z początku się nie odzywając.
– Właściwie to nie wiemy. Najpierw udawał, że nic mu nie jest i generalnie niezbyt wiele chciał nam mówić. Strasznie go coś bolało. Tylko on nie chciał, żeby ktoś wiedział, więc gdybyś mógł nikomu nie...
– Jasne, nie ma problemu – przerwałem jej i przewróciłem oczami na samą myśl o tym, że mogłaby posądzać mnie o brak dyskrecji.
Zmartwił mnie nieco stan Syriusza, pomyślałem jednak, że skoro niemal od razu zaprowadzili go do skrzydła szpitalnego, już niedługo wszystko powinno być w jak najlepszym porządku. A jeśli już mowa o zmartwieniach, przypomniałem sobie o tej całej sprawie z Katie, a co za tym idzie – również o niej samej. Nie było jej w dormitorium, tak samo zresztą jak Remusa, ale postanowiłem, że o to nie będę pytał. W końcu postanowiłem zająć się czymś innym – jak na przykład artykułami, które znajdowały się w moim plecaku. Na dodatek przerwa od przejmowania się tą sytuacją miała dobrze mi zrobić – a zajęcie się pracą było chyba najlepszym sposobem.
– A tak w ogóle to gdzie Katie? – wyrwało mi się, zanim zdążyłem choćby zastanowić się nad tym, jakim jestem kretynem, po czym dodałem szybko, by zachować pozory: – I Remus?
– Próbują się dostać do Syriusza mimo zakazu – odparła Ann. Spojrzałem na nią, jakby dopiero wtedy przypominając sobie, po co tak naprawdę przyszedłem.
– Właśnie, Annie, tak w ogóle to przyniosłem ci artykuły do ogarnięcia. – Otworzyłem plecak, by sięgnąć po pergamin, jednak kiedy na ułamek sekundy spojrzałem na dziewczynę, dostrzegłem, że macha ręką niedbale.
– Dobra, idą do druku – powiedziała. Dawno nie byłem tak zaskoczony, jak wtedy, dlatego nie odezwałem się, a jedynie wlepiłem w nią wzrok ze zdziwieniem i lekko otwartymi ustami. Rusell podrapała się po nosie, jakby z początku nie zwracając uwagi na moją reakcję. Dopiero po kilku chwilach zauważyła moją minę.
– No co? I tak przy czytaniu twoich artykułów zapominam, do czego służą znaki korektorskie. Jak raz odpuszczę sprawdzanie, co złego może się stać?
Już miałem zamiar zacząć wyliczać, co złego może się stać, gdy dziewczyna odezwała się po raz kolejny.
– Słuchaj, Michael. Czy mógłbyś w tym tygodniu zająć się "Echem"?
– Zdefiniuj "zająć się" – odparłem prędko, ukrywając przy tym zdziwienie. Akurat po Ann nie spodziewałbym się raczej czegoś takiego. Dziewczyna wzruszyła ramionami niedbale, po czym skrzyżowała ręce.
– No, sprawdzić artykuły od pozostałych. Zdecydować, co się nadaje, a co nie. Rozłożyć to na strony. Przygotować druk. Rozprowadzić. Takie tam.
– Że niby mam cię zastąpić?
– No, tak.
– Ale chyba mnie sprawdzisz, nie?
Mimo że dziewczyna nie odpowiedziała, jej mina mówiła sama za siebie. Nie, nie zamierzała mnie sprawdzać.
– Miałam zamiar pozostawić całość tobie. Jak coś to możesz mnie zawsze spytać, ale po prostu... Nie wiem, potrzebuję chyba trochę wytchnienia.
A ja potrzebowałem całkowitego przeciwieństwa wytchnienia, jeśli miałbym być szczery w zupełności. Tak jak wcześniej mówiłem, po tej całej sprawie z Katie musiałem czymś się zająć, a cały weekend spędzony na harówce w redakcji brzmiał jak coś, co zostało stworzone specjalnie po to, by ułatwić mi życie. Co prawda nie byłem pewien, czy na pewno dam sobie z wszystkim radę, ale Ann zdawała się mi ufać – zwłaszcza że tak beztrosko podchodziła do tego, że miałbym przejąć dosłownie wszystkie jej obowiązki związane z wydaniem "Echa". Moje rozmyślania chyba trwały nieco zbyt długo, bo Ann zerknęła na mnie błagalnie, a ja uśmiechnąłem się lekko.
– Dobra, dziś się za to wezmę – powiedziałem, wstając z krzesła.


    Obudziłem się, jednak nie musiałem wcale otwierać oczu, by wiedzieć, że znajduję się w szpitalnym łóżku – charakterystyczny zapach leków unoszący się w powietrzu i jasne światło docierające do moich oczu nawet przez zamknięte powieki było mi znane aż nazbyt dobrze. Przewróciłem się na plecy, przechylając głowę na bok, i oddychałem powoli, próbując znowu zasnąć; kiedy już powoli odpływałem, mając przed oczami pierwsze senne obrazy, tuż obok mojego łóżka coś stuknęło głośno o podłogę.
Do moich uszu dotarło ciche przekleństwo. Uchyliłem powieki, a moim oczom ukazał się Syriusz, który kiwał się na szpitalnym krześle. Odchylił się do tyłu, naciskając plecami na oparcie; gdy przednie, metalowe nogi oderwały się od ziemi, wyciągnął ręce i pochylił się, by jak najdłużej utrzymać się w takiej pozycji. Obserwowałem go niezbyt przytomnie, a po chwili zamknąłem oczy.
– Hej, stary, wstajemy – rzucił Syriusz; spojrzałem na niego, podczas gdy ten wciąż zręcznie balansował na tylnych nogach krzesła. – Wiem, że nie śpisz.
Wymamrotałem pod nosem, żeby dał mi spokój, jednak w ciągu kilku kolejnych chwil poczułem, że i tak nie będę już w stanie zasnąć. Nogi krzesła po raz kolejny oderwały się od podłogi. Syriusz wyciągnął ręce na boki, żeby utrzymać równowagę, jednak niemal od razu je opuścił; przez jego twarz przemknął nieznaczny grymas, jednak niemal od razu zastąpiony został nieco podejrzanym uśmiechem. Zamknąłem oczy, a wtedy chłopak chwycił mnie za ramiona i zaczął potrząsać.
– Halo, nie ma spania, pobudka!
– Dobra, świetnie – rzuciłem, zirytowany, po czym usiadłem na łóżku. Przetarłem oczy, a następnie rozejrzałem się wokół. Odniosłem wtedy nieprzyjemne wrażenie, że coś mi się nie zgadza – nie potrafiłem jednak sprecyzować, o co może chodzić, a to budziło we mnie jeszcze większy niepokój. Zrozumiałem to dopiero po kilku długich sekundach.
– Gdzie są pozostali? – spytałem, patrząc na Syriusza, ten jednak jedynie wzruszył ramionami. Zazwyczaj po pełni, kiedy musiałem znaleźć się w skrzydle, we trójkę czekali przy moim łóżku – teraz jednak poza Blackiem nikogo tam nie było, a ja poczułem, jak żołądek zaciska mi się ze zdenerwowania.
– Pewnie niedługo przyjdą – powiedział prędko. – Ej, chcesz mi potem pomóc? Wymyśliłem taki żart, chodziłoby o to, że...
– Coś im się stało? – spytałem, w jednej chwili odkrywając kołdrę i zrywając się z łóżka na równe nogi. Spojrzałem na niego ze zdenerwowaniem, które we mnie narastało, nieudolnie starając się je opanować. – Black, co ja wczoraj...
– Wszystko jest z nimi w porządku, śpią! – odparł chłopak nieco zbyt głośno, wstając równocześnie ze mną, i przytrzymał mnie za ramiona. Spojrzałem w twarz Syriusza, oddychając głęboko i próbując się uspokoić.
– Leżą tutaj, w skrzydle, tak? – spytałem, biorąc głęboki oddech.
– Nie.
Przymknąłem oczy, powoli wypuszczając powietrze z płuc, a wtedy Syriusz zdjął dłonie z moich ramion. Usiadłem na skraju łóżka i przejechałem dłońmi po włosach, wciąż starając się jakoś ochłonąć.
– Czyli tobie coś się stało? – spytałem cicho, wlepiając wzrok w podłogę. Zawahanie na twarzy Syriusza sprawiło, że zacisnąłem ręce w pięści.
– Nic takiego – mruknął. – Słuchaj, rozmawiałem z Pomfrey i powiedziała mi, że może cię już w sumie wypuścić, bo wszystko z tobą w porządku. Ja już dostałem wypis, ale czekałem na ciebie. No, w każdym razie, będziesz tylko musiał się do niej zgłosić.
– Zaatakowałem was? Dlaczego? – spytałem niemal szeptem, chowając twarz w dłoniach. – Przecież zawsze było normalnie, panowałem nad sobą, kiedy byliście tam ze mną, nawet...
Miałem zamiar dopowiedzieć, że zazwyczaj pamiętałem, co się działo, jednak nie mogłem wydobyć z siebie ani słowa więcej. Byłem na siebie zły, że nie potrafiłem nawet niczego sobie przypomnieć. W końcu pamiętałem tylko tyle, że czułem się paskudnie, dlatego leżałem zwinięty na podłodze Wrzeszczącej Chaty – a później już nic. Myślałem, że po prostu dokładnie to samo działo się przez całą noc, jednak zachowanie Syriusza wskazywało na to, że nie miałem racji. Musiało stać się coś złego, coś bardzo złego.
– Chodźmy do dormitorium, dobra? – spytał Black cicho, krzyżując ręce na piersi i uciekając wzrokiem w bok. – Możemy tam pogadać, jak chcesz, chociaż w sumie nie ma za bardzo co mówić.
Poczułem, jak gdzieś we mnie wzbiera się złość. Chciałem mu coś powiedzieć, w jakiś sposób zmusić, żeby mi wszystko wyjaśnił, jednak nie mógłbym się na to zdobyć. W końcu niezależnie od tego, co się tam stało, była to tylko i wyłącznie moja wina. W końcu z jakiej racji miałbym komukolwiek coś zarzucać? Mogłem być jedynie wdzięczny, że Syriusz był ze mną w skrzydle, chociaż wszystko wskazywało na to, że stało się coś potwornego. Że ja zrobiłem coś potwornego. Że James i Peter ucierpieli.
Po raz kolejny wstałem, czując, że ledwo trzymam się na nogach.
– James i Peter na pewno już czekają – stwierdził Black, wyciągając rękę na bok nieznacznie.
– Zrobiłem coś tobie – stwierdziłem, patrząc, jak opuszcza ramię wzdłuż ciała. Chłopak zacisnął usta z irytacją, wypuszczając powietrze nosem powoli i patrząc na mnie ze zmrużonymi oczami. Chciałem naciskać, jednak pomyślałem, że powinienem jednak posłuchać Syriusza – zdałem sobie sprawę z tego, że po raz kolejny jestem problemem i moje zachowanie niczego nie ułatwia.
– Lupin, do cholery, idziemy cię zameldować u Pomfrey.
Chłopak odwrócił się na pięcie i ruszył do przodu. Zdążył przejść parę metrów, zanim podążyłem za nim wolnym krokiem; spojrzałem na jego twarz, kiedy mijał parawan ustawiony po prawej stronie i dostrzegłem, że zerka za niego jakby nerwowo.
– Zaczekaj chwilę, zawołam ją tutaj – powiedział, pokazując mi ręką, żebym się zatrzymał, a to tylko uświadomiło mi, że wcześniej musiał mnie okłamać. Tam musiał być któryś z chłopaków.
Szybkim krokiem dogoniłem Syriusza, po czym wyjrzałem zza szpitalnego parawanu. Kiedy zobaczyłem, kto leży w tamtym łóżku, znieruchomiałem; Black zatrzymał się, zapominając o pielęgniarce, i podszedł do mnie bliżej.
–- One tam przyszły? – wyszeptałem z trudem, a chociaż nie doczekałem się odpowiedzi, wystarczyło jedno spojrzenie na minę Syriusza, by się domyślić.
Moje nogi były jak z waty, kiedy podchodziłem bliżej, chcąc zająć metalowe krzesło stojące przy szafce nocnej. Katie leżała nieprzytomna na szpitalnym łóżku. Ręce miała ułożone na kołdrze wzdłuż tułowia, a jej lewe ramię owinięte było bandażem. Poczułem rosnącą gulę w gardle; drżącą rękę wyciągnąłem w stronę dziewczyny, by móc chwycić ją za dłoń, jednak po chwili się wycofałem. Zrozumiałem, że nie powinienem jej dotykać, bo nie chciałaby tego. Nikt by nie chciał, gdyby znali prawdę. Czułaby takie samo obrzydzenie, jakie ja czułem do samego siebie, kiedy myślałem o tym, że kogoś skrzywdziłem.
– Remus, ona z tego wyjdzie. – Syriusz kucnął obok mnie, spoglądając na mnie ze zmartwieniem. Spojrzałem na niego na krótki moment, jednak niemal od razu odwróciłem od niego wzrok, wlepiając go w zabandażowaną ranę Katie. Pomyślałem, że przecież pozostałe dziewczyny na pewno musiały być razem z nią, a wtedy po raz kolejny poczułem bolesny ucisk w żołądku.
– Co z resztą dziewczyn? – spytałem prędko, a mój głos załamał się.
– Ann i obie Lily są w dormitorium, całe i zdrowe – odparł Syriusz.
Wiedziałem, że powinienem poczuć ulgę, jednak w rzeczywistości nie zmieniało to w znaczącym stopniu całej tej sytuacji. W końcu nadal stan Katie był poważny – rana na ramieniu z pewnością nie była jedyną, skoro dziewczyna wciąż leżała w skrzydle szpitalnym, nie odzyskując przytomności.
Na Merlina, jakim ja byłem idiotą, próbując przyjaźnić się z dziewczynami, jednocześnie ukrywając przed nimi coś tak potwornego.
Ukryłem twarz w dłoniach, czując, jak do oczu napływają mi łzy.
Powinienem się domyślić, że to się tak skończy. Przecież już od dłuższego czasu zadawały pytania o moje zniknięcia, o moje złe samopoczucie – nawet pomimo tego, że nie zasługiwałem nawet na najmniejszy ułamek troski, którą od nich dostawałem. Pamiętałem, jak przyszedłem kiedyś po pełni na śniadanie, a Katie przytuliła mnie, zwracając uwagę na to, że dawno mnie nie widziała – byłem pewien, że po tych wydarzeniach nie będzie chciała nawet na mnie spojrzeć. W końcu oszukiwałem je cały czas. Myślały, że jestem dobrym przyjacielem, tymczasem ja nie pozwoliłem im dowiedzieć się, z kim tak naprawdę mają do czynienia. Albo raczej z czym.
– Remus, chodźmy. Wszystko będzie z nią w porządku, zobaczysz. – Syriusz chwycił moje ramię, próbując odciągnąć mnie od łóżka Katie, jednak ja nie ruszałem się, wpatrując się w jej bladą, nieprzytomną twarz.
Nawet, jeżeli huncwoci swoją obecnością  chcieli choćby na chwilę pozwolić mi zapomnieć o tym, kim jestem, nie zmieniało to rzeczywistości.
Jestem potworem.

9 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Hej, hej!
      Zacznę dzisiaj od tyłu, bo taki mam kaprys.
      Przez Remusa jest mi smutno. Jak on w ogóle może tak myśleć. Zasługuje na przyjaciół, bo jest wspaniały, uczynny i w ogóle tak miły, że aż trudno uwierzyć, a to że jest wilkołakiem wcale go nie określa. Głupi jest że tak myśli. Dziewczyny na pewno się od niego nie odwrócą i mam nadzieję, że dostane fragment z perspektywy Remusa z bardziej pozytywnym nastawieniem do świata, bo teraz jest mi przykro. WCALE NIE JEST POTWOREM.
      Syriusz oczywiście cudowny przyjaciel. Nie opuścił Remusa i jak przy nim klęknął <3 Kocham go za to. W sumie ogólnie go kocham, ale teraz jeszcze bardziej.
      Jezu, ten cały fragment z Siriusly... PIĘKNY. To, że Syriusz dał Lily apaszkę i nic nie mówił na początku było co najmniej urocze <3 Kocham ich razem i w ogóle Lily w tej łazience z tymi wszystkimi kociołkami karteczkami i ,,A tak dla zabawy odwarzam amortencje Michaela" to po prostu kwintesencja jej charakteru. <3
      ,,– Ja to uwarzyłem – powiedziałem dumnie. – I wiem, co to za składnik.
      – Ale nie mów mi! – krzyknęła, zanim zdążyłem odezwać się choćby słowem. Miałem ochotę głośno się zaśmiać: w końcu pierwszy raz (i zapewne jedyny) wiedziałem o eliksirze coś, czego nie wiedziała Lily. Wręcz nie mogłem nacieszyć się tą chwilą." - jej to jest cudowne <3 po prostu kocham ten fragment i jak to czytam to mam banana na twarzy normalnie *.*
      ,,– Też czasem wyciszamy, kiedy James śpiewa pod prysznicem – rzuciłem, uśmiechając się; Lily zaśmiała się cicho, przesypując szczyptami proszek z moździerza do kotła." - hehehehehhe. Gdyby moi znajomi byli czarodziejami, też by wyciszali hehe. XD
      ..– Jak byłam w skrzydle, a ty nie chciałeś iść ze mną na trening...
      – Nie mogłem – poprawiłem ją cicho, zastanawiając się równocześnie nad tym, że nie muszę mówić jej o wszystkim jeszcze dzisiaj.
      – Remus – szepnęła, patrząc w dół." - w końcu. W KOŃCU WIE CO SIĘ WTEDY STAŁO I JUŻ W PODSWIADOMOSCI NIE BEDZIE CHOWAŁA ZA TO DO NIEGO URAZY. W końcu ich relacje sie całkiem oczyszcza i bd tak cudownie i pięknie... <3
      ,,– Za rozdymający - mruknąłem, a ona wzruszyła ramionami.
      – Zabiję cię za to innym razem." - pewnie ze go zabije. NIE MOŻNA GRZEBAĆ W ELIKSIRACH LILY.
      ,,Zamiast tego wyswobodziłem nadgarstek z jej uścisku i przytuliłem dziewczynę mocno; chociaż z początku siedziała nieco sztywno, po chwili rozluźniła się i wtuliła się, opierając brodę na moim zdrowym ramieniu. Przejechałem ręką po jej odrobinę już rozczochranych, zaplecionych włosach, po czym odetchnąłem głęboko i powoli, zbierając się w sobie." - oooooooooooooo <33333 jak ja ich kocham <3 No po prostu idealnie <3 W KOŃCU WSZYSTKO JEST PIĘKNIE <3
      ,,Wystarczyło mi jedno spojrzenie na minę dziewczyny, by dojść do wniosku, że – w porównaniu z Beckett – Pomfrey wcale nie wydawała się groźna." - hehehehehehehe, ten knypek Lily po prstu widze ta groźną minę razem z jej niezbyt pokaźnym wzrostem hehehehe.
      He XD
      Tyle miłości w tym fragmencie że moje serduszko zaraz eksploduje <3
      Jeju, jak to się rozwiąże między Michaelem a Katie, co to bd co to bd. Ja ich tak kocham, oni sa tacy cudowni razem nie mozesz ich zniszczyc -.- Katie leży w szpitalu, a tymczasem Michael jest na nią zły bo nie przyszła, ale on nie wie i to jest takie aghr ale mnie to denerwuje.Wszystko przez niewiedze im sie psuje. Tak samo jak miedzy lily a blackiem było. Ona tez nie wiedziała, że syriusz to dla Remusa robił...
      łołoło... Annie jest naprawde przemęczona, skoro oddaje redakcje Michaelowi na chwilę. Naprawdę. Na szczescie w końcu zdecydowała sie na ten krok, bo naprawde potrzebuje duzo odpoczynku, a on na pewno przypilnuje redakcji <3 takze dobrze, ciesze sie XD
      No i opisy <3 Piękne naprawde, wszystko sb wyobrazałam tak idealnie, naprawde sa cudowne.
      Rozdział cud miód i malina! PISZ KOLEJNE, CZEKAM.
      Pozdrowionka,
      Bianka <3

      Usuń
    2. Heeej!
      co do Remusa to jednak jego samoocena dodatkowo wplywa na to wszystko :( i to niezależnie od tego, jacy inni są wobec niego i co o nim myślą...
      no cóż, to, że fragmenty z Syriuszem Ci się spodobają, to było niemal pewne xD
      hahahahahah, na szczęście nie mają takiej mocy XD chociaż widziałam kiedyś na snapie, że tragedii nie ma, więc chyba lekko przesadzasz z tym wokalem. na pewno nie jest tak źle jak z Jamesem xD
      i tak, Syriusz stara sie jak najwiecej przy okazji ugrać, żeby nie było tych nieporozumień, ale czy całkiem się oczyści... who knows
      no i Katie z Michasiem. ciężka sprawa, ale jednak on jest taką osobą, którą naprawdę trudno wyprowadzić z równowagi, a i wiele może znieść. to na pewno działa tu na plus, jednak nie wiadomo, kiedy i czy w ogóle w końcu granica zostanie przekroczona...
      no i trafnie, Ann jest przemęczona. i po tym jej pracoholizmie rzeczywiście przerwa się przyda. Michael sobie na pewno poradzi. Albo i nie, nie wiem.
      Piszę, piszę, od czterech miesięcy xDDDD
      dziękuję za komentarz, nareszcie odpisałam na wszystkie xD
      <3

      Usuń
  2. Po przebrnięciu przez trudności z internetem (a raczej z jego brakiem bądź ograniczeniem), a także przez prace zaliczeniowe i kolokwia (sama wiesz jak jest :(), w końcu mam taką spokojną chwilę dla siebie, więc przychodzę z komentarzem!
    Na początku powiem, że bardzo się cieszę, że w końcu udało Ci się napisać rozdział i opublikować go tutaj. Nie mogłam się doczekać aż go przeczytam i oto jest. <3
    Po pełnym wrażeń i jakże emocjonującym rozdziale 31, w trakcie czytania tego czuć jak napięcie i adrenalina schodzą z bohaterów, a tym samym również z czytającego. Jak to pomyślał Syriusz: „Jeśli miałoby się stać jeszcze coś złego, stałoby się wczoraj”. Oprócz tej małej złotej myśli podzielam jego obawy, co do stanu Katie. Martwię się o nią i mam nadzieję, że wszystko będzie dobrze…
    Kolejny fragment — rozmowa Syriusza z Lily, jest taki asdfghjksjghfgghjn. „Też czasem wyciszamy, kiedy James śpiewa pod prysznicem” miło, że sili się na żarty, które nie tylko wywołują śmiech u Lily (ja też śmiechłam) XDDDDDDD
    Nie rozumiem tylko dlaczego wycofał się z rozmowy? Lily go zabije, może nie gołymi rękoma, ale morderczym spojrzeniem z pewnością, dorzucając do tego ostry ton głosu.
    Annie po całej sytuacji wydaje mi się jakaś nieobecna? Wykończona psychicznie? Nieswoja?
    Trzymam kciuki za Michaela i za to jak sprawdzi się w roli zastępcy Annie XDDDDD
    Końcówka, szczególnie ostatnie zdanie, złamała mi serduszko na pół :( Biedny Remus…

    Widzimy się w komentarzu pod kolejnym rozdziałem,
    niech Wena będzie z Tobą!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Spojrzałam teraz na datę i to było w czerwcu xDDD ile ja tu nic nie pisałam, straszne
      Nie mam co tu wiele dodać, bo generalnie trafnie ujęte i o to mi chodziło, jeśli chodzi o ten rozdział. Syriusz na swój sposób starał sie rozładować napięcie, co oczywiście na dłuższą metę nie dziala, ale cóż. Przynajmniej żarcik sie udał xD
      wycofał się pewnie dlatego, że w pewien sposób spanikował, uznał, że to za dużo, ewentualnie spodziewał się bardzo ostrej reakcji i zapaliła mu się w głowie lampka "ewakuacja". nie wiem, kto by go tam zrozumiał...
      co do Ann to też trafnie. ogólnie chciałam pokazać, że na każdą z osób zupełnie inaczej to wpłynęło, a u Annie coś takiego chyba jest najbardziej dobitne. kiedy znika jej pracoholizm, coś musiało się stać.
      co do niego to pokażę to w kolejnym rozdziale, ale cóż, ja w niego wierze xD
      dziekuje, przyda sie <3

      Usuń
  3. Hej, hej,
    Przepraszam za opóźnienia, ale jak zwykle nie miałam na nic czasu.
    Chyba za bardzo się tutaj nie rozpiszę, w każdym razie rozdział świeżutko przeczytany i jestem już na bieżąco :)
    Zacznę może od tego, że w tym pierwszym fragmencie nie czułam jakiegoś zdenerwowania bohaterów, którego oczekiwałam. Rozmowa Syriusza z Lily wyglądała właściwie normalnie, jakby z Katie było wszystko w porządku. Najbardziej chyba przeszkadzało mi to nucenie Lily, bo w końcu jej przyjaciółka leży w skrzydle, a ta sobie śpiewa i zajmuje się jakimiś eliksirami. Pewnie w ten sposób chciała odreagować całą sytuację, ale mi to jakoś nie pasowało. Ogólnie ten fragment wydawał mi się trochę wyrwany z kontekstu, bardziej skupiony na relacji Syriusza i Lily, zamiast na ważnych dla nich wydarzeniach, ale to tylko moje odczucie.
    Fragment z perspektywy Michaela mnie zaciekawił i w pewien sposób zaniepokoił, że chłopak będzie robił dodatkowo Katie jakieś wyrzuty. Mam nadzieję, że nie odbije się to na ich związku, chociaż pewnie tak będzie, ale liczę na to, że Michael się o wszystkim dowie, najlepiej od Remusa, i się pogodzą. W sumie to smutne, że ukrywają przed nim coś takiego, ale jednak zrozumiałe. Czekam na rozwinięcie tego wątku :)
    I na koniec Remus. Podobało mi się to, jak Syriusz próbował przekonać go, że nic złego się nie stało. Szkoda mi Remusa, bo na pewno będzie miał ogromne wyrzuty sumienia, ale liczę na to, że przyjaciele mu pomogą. A przede wszystkim, że dziewczyny go zrozumieją i okażą swoje wsparcie. I Katie - oby wyzdrowiała i mu wybaczyła.
    Jeszcze dodam, że chyba w dwóch miejscach były podwójne myślniki w dialogach.
    Pozdrawiam serdecznie i czekam na nowy rozdział.
    Całusy :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej,
      ludzie okazują zdenerwowanie na wiele sposobów, płytkie jest w moim odczuciu ukazywanie tego jedynie jak siedzenia i biadolenia, bo wcale tak nie jest. wokół nas więcej osób, niż by się wydawało, denerwuje się wieloma poważnymi sprawami na co dzień i muszą z nimi jakoś żyć, a jakoś wszyscy nie chodzą zapłakani, ze zbolałymi minami i tak dalej. nie byłoby naturalnym opisanie wałkowania problemu bez przerwy, życie toczy się dalej. poza tym, przecież o tym rozmawiają. co do reszty: ja osobiście nucę albo śpiewam w dużym stresie, tak samo jak staram się czymś zająć. jeśli chodzi o to drugie, to przecież mnóstwo osób coś robi, byle zająć czymś ręce i myśli. a że skupione na nich... no, czemu miałoby w sumie nie być? byli tam i mają jakąś relację, na którą to mogło wpłynąć, to czemu się nie odnieść?
      Michael jakby nie było ma prawo do bycia złym, ja się przynajmniej nie dziwię - a i tak jest bardzo cierpliwy. ogólnie to jest taki typ osoby, która czasem by chciała robić wyrzuty, ale niekoniecznie potrafi, bo jednak jest na to zbyt miła i zbyt trudno wyprowadzić ją z równowagi. no i masz rację, trudno, żeby takie wydarzenie nie odbiło się na relacji, niestety...
      Remus jest chyba w najgorszej sytuacji, bo wspomniane wyrzuty sumienia są dla niego najgorsze. nawet, jeżeli ma przyjaciół, to nie odbiera tego jako coś zwykłego, a raczej działa to na zasadzie, że nie czuje się wystarczająco dobry. podobnie było zresztą z Tonks.
      Chyba już poprawiałam te myślniki, ale nie pamiętam, bo dawno to było jednak xD a teraz przejrzałam i nie znalazłam. cóż, jak będę mieć chwilę, to przejrzę to raz jeszcze.
      dziękuję <3

      Usuń
  4. Jestem! Jak z następnym rozdziałem będziesz się tak ociągać to nakopie Ci do du* :* Motywacyjnie rzecz jasna :* A wracając do rozdziału to... OJEJKU JEJKU!!! Co z Kate? Nie przestanie się przyjaźnić z Remusem prawda? wszystko będzie ok? Proooooszę! I z dziewczynami też będzie ok? Nie będą jakoś inaczej do niego podchodzić? Nie sprawią mu przykrości nie? Ojej.
    Sytuacja Syriusza i Lily jak zawsze fajna :) Lubię ich ;* Miło, że przyznał się, że był tym psem. Zrobił to w iście Syriuszowskim stylu więc jak najbardziej spoko :) Może teraz coś między nimi się poprawi :*
    Dziewczyny w dormitorium Huncwotów, świat się kończy :p A Michela mi szkoda. O. Bo czemu Kate nie miała dla niego czasu? Ja wiem,że jej wszystko wybaczy bo teraz ranna leży ale nie fajnie tak olewać swojego chłopaka :(
    O i weny i pisz szybciutko kolejny rozdział :*
    Luella :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to chyba trochę mi się dostanie... xD
      cóż, wszystko okaże się w rozdziale, który powstaje mocno powoli, ale powstaje. ja nic nie wiem!
      tak też mi się wydawało, że jak Syriusz już ma się przyznawać, to nie tak normalnie, bo i po co, no nie? cieszę się, że Ci się ten sposób spodobał :D
      z Michaelem ciężka sprawa, bo cóż - odkąd dziewczyny zaczęły coś podejrzewać i stawały się coraz mocniej zaabsorbowane, przejęte sprawą, tym bardziej cierpiały na tym ich wszystkie inne zajęcia.
      "szybciutko" oh well xD staram się
      dziękuję <3

      Usuń