- Czekaj, jak oni
wymawiali nazwę tej szkoły? "Bo-ba-tą"? - Ann wydęła usta, próbując
jeszcze parę razy powtórzyć nazwę szkoły Beauxbatons z różnym akcentem. - Oni
chyba wypisali sobie na karteczce wszystkie możliwe sposoby czytania tego
słowa, po czym wybrali ten najgorszy.
- Może dlatego każde słowo po francusku brzmi jak
"wymiotować". W sumie, to by nawet całkiem nieźle tłumaczyło ich kuchnię... - Katie
skrzywiła się z obrzydzeniem, mimo że właśnie otwierała pudełko z czekoladową
żabą.
Remus, Peter i ja siedzieliśmy w przedziale już od dobrych kilku minut,
przysłuchując się rozmowie dziewczyn i rzucając sobie raz po raz znaczące
spojrzenia. Tego typu rozmów słuchaliśmy... cóż, na początku prawie każdego
roku szkolnego - jeśli któraś z dziewczyn akurat była na wakacjach we Francji. Obie
miały tam rodzinę, a ich rodzice nie zgadzali się, by zostały w Anglii.
Remus zerknął na zegarek.
- Gdzie James i Syriusz? - spytał, tym samym przerywając zaciekłą
konwersację na temat ślimaków z puszki i żabich udek. Dokładnie w tym momencie
usłyszeliśmy z peronu gwizdek, a koła pociągu potoczyły się po szynach. Wszyscy
patrzyliśmy po sobie, a Annie nawet umilkła na kilka chwil, co w jej przypadku
było zjawiskiem naprawdę niecodziennym, i skrzyżowała ręce.
- Spóźnili się, co za kretyni - powiedziała tak, jakby sama nie w to
nie wierzyła, po czym spojrzała na Remusa.
Na brodę Merlina.
Oparłam się o podłokietnik i westchnęłam ze zrezygnowaniem. Cóż, to
naprawdę nic nowego, że ta dwójka momentami zachowywała się tak, jakby wciąż
była na pierwszym roku... ale to? Naprawdę, czegoś takiego nie spodziewałam się
nawet po nich.
- C-co teraz? - spytał Peter, który zdecydowanie nie wyglądał wtedy na
szczęśliwego. Wodził oczami po całym przedziale, jak gdyby chciał znaleźć na
ścianach odpowiedź na swoje pytanie. Przez krótką chwilę obserwował krajobraz
za oknem, tak jakby chciał przez chwilę nie myśleć o całej sytuacji, jednak to chyba tylko
przypomniało mu, że odjechaliśmy - i to nie wszyscy. A w końcu jak długo byłby
on w stanie wytrzymać bez huncwotów?
Usiadłam po turecku na siedzeniu i odgarnęłam włosy, gorączkowo się
zastanawiając. Nagle poczułam niepokój. Może coś im się stało? Potrząsnęłam
lekko głową, jakby chcąc odpędzić od siebie takie myśli. Na pewno nie. Znając
życie, zagadaywali na peronie jakieś mugolki i tyle z tego mają. Tylko jak mają
później dotrzeć do szkoły? Więcej pociągów przecież nie ma.
"A może jednak coś im się stało...", myślałam, choć naprawdę
wolałam wierzyć w tę wersję z mugolkami. W końcu chłopcy bywali czasem
nieodpowiedzialni, ale nie aż tak, prawda? A gdyby coś stało się wcześniej, na
pewno dostałabym jakąś sowę.
Nagle drzwi przedziału otworzyły się z hukiem.
Nagle drzwi przedziału otworzyły się z hukiem.
- Hej! - zawołał ktoś, a my równocześnie spojrzeliśmy w stronę, z której dobiegł jego głos. Do środka wszedł uradowany Potter i
bezceremonialnie zaczął ładować swoje walizki na półkę, a gdy się z tym uporał,
rozejrzał się po przedziale i zmierzył nas zdziwionym spojrzeniem. - Co to za miny?
Chłopak opadł na siedzenie obok mnie i odetchnął głęboko, a ja od razu
się do niego przytuliłam.
- Cześć! Cholera, niewiele brakowało, a pomachalibyśmy wam z peronu -
powiedział Black, wchodząc do środka i szczerząc się do wszystkich
po kolei.
- Noo, ledwo zdążyliśmy - znów odezwał się James, a ja wstałam i podeszłam do
Syriusza. Zarzuciłam mu ręce na szyję, a ten objął mnie mocno, unosząc przy tym
o cal nad podłogę. Jak ja się stęskniłam za tą dwójką! Zresztą, za wszystkimi
się stęskniłam. To były chyba pierwsze wakacje, w ciągu których nie mieliśmy
okazji się spotkać ani razu.
- Och, serio? - spytała Katie miło, wyczekując na ciąg dalszy. James
odchrząknął i uśmiechnął się, poprawiając okulary na nosie; w międzyczasie
usiadłam na swoim miejscu.
- Byliśmy na King's Cross dopiero za pięć jedenasta, a jeszcze
przyczepiła się do nas jakaś czarownica, której przypadkiem wpadło do kufra
parę naszych łajnobomb - stwierdził Potter z oburzeniem. - Wiecie, że to niby
nasza wina!
- Jak mogło jej coś takiego przejść przez myśl? - skomentował Remus nieco ironicznie, a my
zaśmialiśmy się cicho.
- Goniła nas prawie do samego pociągu! I wiecie, w sumie to jak na
siedemdziesięciolatkę nadawała naprawdę niezłe tempo... - kontynuował Syriusz.
Jego słowa już do końca rozluźniły atmosferę i nawet Peter już nie wyglądał
tak, jakby mu ktoś groził cruciatusem.
Nieco później, gdy już wykupiliśmy chyba połowę wózka ze słodyczami i
niewiele brakowało, by zaczęły wysypywać
się z przedziału, cała nasza siódemka dorwała się do stosu
czekoladowych żab. Syriusz otworzył pudełko i odgryzł żabie głowę, rozglądając
się wokół. Szczególnie zaciekawione spojrzenie utkwił w półce nad moją
głową - tej, którą popsuliśmy (i nieudolnie naprawiliśmy) na pierwszym roku. Po
chwili spuścił wzrok i wyciągnął z pudełka kartę.
- Lil, masz Bathildę Bagshot? - spytał, wyciągając w górę tekturowy
obrazek. Spojrzałam na niego i kiwnęłam głową, a chłopak skrzywił się.
- Cholera, ja też. Nawet dwie.
- Ja nie mam! - zawołała Katie szybko i w ułamku sekundy karta
znalazła się w jej rękach.
Już miałam zamiar powiedzieć, żeby w razie czego oddali mi Paracelsusa
i Grunniona, gdy odezwał się Remus.
- Dziwne, że ta półka nadal się trzyma - stwierdził, obserwując, jak
moja sowa szamocze się między prętami i próbuje złapać dziobem piórko, które
jej przy tym wyleciało. Spojrzałam w górę i zauważyłam, że klatka się nieco
obsunęła, więc wstałam i wyciągnęłam ręce w górę, żeby ją poprawić. Pchnęłam ją
lekko opuszkami palców, gdyż wyżej nie sięgałam - było to jednak wystarczające,
by dosunąć klatkę do ściany.
- I nawet nie urosłaś zbyt wiele od tamtego czasu... - dodał Black, a
ja odwróciłam się gwałtownie, by napotkać jego rozbawione spojrzenie. Uniosłam
głowę dumnie w teatralnym geście.
- Niektórym poszło we wzrost, a niektórym w inteligencję.
I prychnęłam - niby to obrażona - gdy wszyscy zaczęli sobie posyłać
rozbawione spojrzenia. Uśmiechnęłam się.
Dwie ostatnie,
czwartkowe lekcje po obiedzie były chyba najwspanialszymi w całym tygodniu.
Kiedy Katie kroiła figi abisyńskie na połowy, rozglądałam się po klasie; nad
kociołkami, z których wydobywała się para w różnych odcieniach, krzątali się
poirytowani uczniowie. Przy sąsiednim stoliku Severus Snape właśnie skończył
pracę i zamieszał ostatni raz w kociołku, po czym napełnił fiolkę eliksirem,
nad którym unosiły się charakterystyczne spirale. Zaczęłam zastanawiać się,
dlaczego w ogóle zajmujemy się tym banalnym eliksirem, skoro mogliśmy od razu
przejść do materiału, ale z drugiej strony - to i tak lepsze niż numerologia czy historia magii.
- I wrzucić je teraz, tak? W całości? - zapytała Katie, szturchając
mnie w ramię.
- Nienienie! - ożywiłam się nagle, aż kilka osób obok odwróciło się
i spojrzało na mnie z zaciekawieniem. Uśmiechnęłam się do wszystkich,
zakłopotana, a kiedy wrócili do gapienia się nie na mnie, lecz na swoje
kociołki, znów zwróciłam się do Katie. - Zobacz.
Wzięłam jedną z połówek w dłoń i przytrzymałam nad kociołkiem, a drugą
chwyciłam nóż i przycisnęłam do skórki owocu. Sok wylał się do wywaru, a skórkę
można było odłożyć, bo w tym przypadku i tak nie miała ona żadnego wpływu na
eliksir, a jedynie utrudniała uzyskanie odpowiedniej konsystencji.
- Dzięki. - Greese uśmiechnęła się, po czym znów zajęła się wywarem, a
ja wróciłam do obijania się, ponieważ skończyłam pracę jakieś pół godziny po
rozpoczęciu lekcji. Spojrzałam na stolik po lewej, przy którym siedzieli
Syriusz i James. Właśnie nabrali do szklanych fiolek trochę eliksiru z jednego
kociołka, a w drugim zaczęli warzyć coś... bliżej nieokreślonego o barwie
zgniłozielonej.
- Cholera jasna - zaklęła szatynka, która siedziała z Annie w ławce za
mną. Trzymała w ręce łyżkę (czy też raczej jej pozostałości, bo zanurzona część
się rozpuściła) i patrzyła na nią bezradnie. Prychnęłam, uśmiechając się.
Typowy błąd przy warzeniu eliksiru euforii, wynikający ze złego ogrzewania
całości i paru złych składników. Chyba nawet podręcznik nie podawał dobrego przepisu, choć
muszę przyznać, że tego nie odkryłam do końca sama - podejrzewałam jedynie błąd, a skorygowałam go, podkradając podręcznik Snape'a.
Ale to tylko raz.
Ale to tylko raz.
- Łapa, słyszałeś? - rzucił James, patrząc znacząco na Syriusza i
odchyleniem głowy w bok wskazując na dziewczynę, która nadal wpatrywała się w
łyżkę z załamaniem wypisanym na twarzy.
- Ekhm, no to przepraszam na chwilę. - Uśmiechnął się do przyjaciela
porozumiewawczo i podszedł do Gryfonki. Przysiadł na brzegu ławki.
- Hej Claire, pomóc? - zapytał z teatralnie przesadzoną szarmancją.
Ach, więc tak ona miała na imię... Ekhm, w każdym razie dziewczyna uśmiechnęła
się do niego uroczo i zaczęła trajkotać o tym, co już dodała i w jakich
ilościach - no i o skutkach. Jak mówiła o tej rozpuszczonej łyżce, to
założyłabym się o galeona, że miała łzy w swoich niebieskich oczkach, bo jej ton był aż do przesady płaczliwy. Black
patrzył na nią badawczo, uważnie słuchając, a gdy skończyła, zaczął jej
tłumaczyć błędy. I to nawet zgrabnie - widać było, że czasem nawet
czytał te eseje na eliksiry, które zdarzało mi się dla niego pisać po przegranych zakładach. Claire
wpatrywała się w niego jak w obrazek i grzecznie wykonywała polecenia, nie
zwracając uwagi na nic innego, jednak gdy akurat zajęła się rozgniataniem
chitynowych pancerzyków, nagle podniosła wzrok znad moździerza. Popatrzyła na
mnie, unosząc wysoko brwi.
- Stało się coś? - spytała miło, jednak ja z jej tonu albo spojrzenia
wyczytałam jakiś atak. Przez chwilę poczułam się głupio; w końcu siedziałam
odwrócona w jej stronę, tyłem do mojej ławki i słuchałam, jak rozmawia z
Syriuszem. Poczułam, jak się czerwienię.
- Patrzę tylko, czy nie będzie trzeba ci w czymś pomóc, bo już
skończyłam - powiedziałam szybko, po czym uśmiechnęłam się. Poczułam na sobie
badawczy wzrok Syriusza, ale robiłam wszystko, żeby tylko na niego nie
spojrzeć. Musiałam w końcu zachować twarz, no nie? Dziewczyna wstała i
przysunęła moździerz do brzegu kotła.
- O, dziękuję, to miłe z...
- Muszą być drobniejsze - przerwałam jej, kiedy akurat miała zamiar
wsypać pancerzyki do wywaru. Spojrzała na mnie ze zdziwieniem.
- Ale w książce jest...
- Posłuchaj jej, Claire, bo ci to wybuchnie w twarz - stwierdziła
Annie z głębokim przekonaniem w zaspanym głosie, a dziewczyna spojrzała na nią
jakby nieco przestraszona. Ostrożnie odstawiła moździerz z powrotem na ławkę,
nieco drżącą ręką.
- A wybuchnęło ci kiedyś? - spytała Gryfonka, patrząc na nią wielkimi
oczami.
- Nie. To znaczy, nie w twarz - odparła Ann
pogodnie.
- Chyba nie będę już potrzebny - stwierdził Syriusz wymownie, jeszcze
zaglądając z zaciekawieniem do kociołka Claire, w którym znajdowała się
brunatna breja (eliksir kończony z czegoś takiego niby jest skuteczny, ale o
wiele słabszy niż taki zupełnie poprawny). Rusell spojrzała na niego, a ten
uśmiechnął się do niej, jakby czymś rozbawiony. Powoli odszedł w stronę swojej
ławki, a Ann popatrzyła na mnie, szczerząc zęby.
- Co?
Dziewczyna pokręciła głową, a uśmiech nie znikał jej z twarzy.
- A nic, nic.
Uniosłam brew i już otwierałam usta, by coś odpowiedzieć, kiedy Claire
trąciła mnie palcem w ramię.
- Tak może być? - pokazała mi zawartość moździerza. Kiwnęłam głową, a
ona wsypała wszystko naraz do kociołka. Kolejny błąd, ale już go nie
komentowałam; niech paskudzi sobie swój eliksir jak chce. O tym akurat w
podręczniku mówili - trzeba czytać.
- Jak nie będziesz jeszcze czegoś wiedzieć, to mów - mruknęłam, po
czym odwróciłam się i wyciągnęłam z torby książkę. Otworzyłam ją, jednak zanim
zaczęłam ją czytać, zerknęłam kątem oka na kociołek Katie, nad którym unosiły
się wzorowe sprężynki i uśmiechnęłam się z dumą.
Nie minęło nawet piętnaście minut, gdy usłyszałam naprawdę głośny huk,
a potem parę pisków. Uniosłam głowę, a
gdy po kilku chwilach dym się nieco rozrzedził, moim oczom ukazały się
roześmiane twarze Jamesa i Syriusza. Zawartość kociołka huncwotów po efektownym
wybuchu rozprysła się wokół (głównie na Ślizgonki siedzące przed nimi). Przez
część klasy, którą zajmowali Gryfoni, przeszedł nieudolnie tłumiony śmiech.
- Cóż, James, to chyba nie tak miało wyjść... - mruknął Black, ale
uśmiech nie znikał mu z twarzy, mimo że oboje też się trochę ubrudzili tą swoją
breją.
- Minus piętnaście punktów dla Gryffindoru! - krzyknął zdenerwowany i
zaskoczony całą sytuacją Slughorn, doskonale wiedząc, że to wcale nie był wypadek. Dobrze, że później za sam eliksir dostałam
ich dwadzieścia, bo Evans znów marudziłaby cały wieczór, że przez huncwotów
przegramy w punktacji.
Kiedy w piątkę
szliśmy korytarzem, Irytek krążył wokół nas i śmiał się, udając, że obija się o
ściany. Darł się przy tym tak głośno, że mógłby z powodzeniem zagłuszyć krzyk
mandragory.
- Co nowego, stary? - James wyszczerzył się.
- Wylałem jakiemuś Ślizgonowi wodę na łeb. Tak się wkurzył, że zaczął
mnie gonić i prawie przywalił w ścianę, przez którą przenikałem!
- I kto teraz jest w kolejności? - zapytałem, a poltergeist lewitował
tuż przed nami. Peter cicho zachichotał, a Remus obserwował ducha z obojętną
miną.
- W kolejności? - zapytała Katie, obracając różdżkę w palcach i
patrząc na nas z zaciekawioną miną.
- Irytek robi kawały uczniom, wybierając ich z kolejnych domów -
wyjaśnił Lupin z pewną dozą pogardy. - Wiesz, dla urozmaicenia.
Podkreślił ostatnie słowo i wymownie uniósł brwi. Irytek może i
faktycznie poziomem żartów nie zachwycał, ale nie można mu było odmówić
potencjału - no i zawsze lepiej jest mieć go po swojej stronie. Katie poprawiła
okulary na nosie i kiwnęła głową.
- Teraz chyba ktoś z Gryfonów - pisnął duch i zaśmiał się
ponownie. Greese skrzywiła się.
- Tylko nie Evans! - wykrzyknął Potter, a ja prychnąłem. Gdyby tylko
James się za nią nie wstawiał za każdym razem, to zapewne nie zmyłaby atramentu
z włosów do końca życia.
- Ani ja, Alice, Lily, Annie, Philip i...
Irytek zaczął krzyczeć tak, że dziewczyna przerwała, zaskoczona.
- Już skończ gadać, kobieto!
Greese otworzyła usta, by coś powiedzieć, jednak po chwili je
zamknęła. Zrobiła urażoną minę, a Irytek zaśmiał się perliście. Zaczęliśmy iść
dalej, bo w końcu poltergeist nie był najlepszym towarzyszem, mimo że na ogół
wydawał się być całkiem w porządku. Poza tym dla niektórych Ślizgonów przygotowywał
specjalny atrament, który daje się zmyć tylko najbardziej wyszukanymi
kombinacjami zaklęć, a to mu się ceniło.
- Uch, nareszcie - stwierdziła Katie, gdy tylko Irytek zniknął gdzieś
w ścianie. - Jak ja go nie cierpię...
Szliśmy jeszcze kilka minut, słuchając wymyślnych obelg pod adresem
poltergeista, gdy w końcu znaleźliśmy się pod portretem Grubej Damy. Ta łypnęła
na mnie krzywo zza płótna i już miałem zamiar jej coś powiedzieć, kiedy Remus
szturchnął mnie w bok. Posłałem jedynie mordercze spojrzenie. Przeklęty zlepek
farb.
- Akonit - Katie powiedziała hasło, a obraz odsunął się, ukazując
przejście do pokoju wspólnego. Kiedy tylko znaleźliśmy się w środku, zacząłem
się rozglądać. W pomieszczeniu było sporo Gryfonów, choć zwykle o tej godzinie
wszyscy jeszcze włóczyli się po zamku. Po drodze wymieniliśmy po kilka słów z
prawie każdym ze znajomych, którzy koniecznie chcieli porozmawiać po dwóch
miesiącach wakacji. Wykręciłem się jakoś i umówiłem z wszystkimi na wieczór, bo
chciałem napisać z Beckett esej na eliksiry (Slughorn zadał go mi i Jamesowi za
karę, a lepiej jest szybko oddawać takie głupoty, bo potem się zapomina).
Kiedy tylko wydostaliśmy się z tłumu Gryfonów skierowaliśmy się w
stronę sofy, którą zajęły Ann i Lily. Evans na swoje szczęście poszła gdzie
indziej, bo jeszcze James by ją znów zaczął zamęczać tymi głupawymi tekstami na
podryw zasłyszanymi od równie głupawych kumpli (albo ode mnie...), a ona by się
obraziła.
Przywitaliśmy się z dziewczynami oraz z Davem, Gryfonem z siódmego
roku. Był tam też Thomas Carter, który akurat grał z Lily Beckett w szachy. Ta ledwo
zwróciła uwagę na nasze przyjście, bo skupiona była na planszy. Siedziała lekko
pochylona, mrużąc powieki i poszukując na planszy pionka, którym może poruszyć
(to, że odkąd ktoś wytłumaczył jej zasady zapewne zdążyła je zapomnieć i raczej
średnio kojarzyła, jak poruszają się poszczególne figury, to inna sprawa).
Gryfon siedział naprzeciwko niej z szerokim uśmiechem na twarzy, stukając
palcami o stół.
- Mógłbyś przestać? Rozprasza mnie to - powiedziała, podnosząc na
niego wzrok, a ten odsunął rękę i znów posłał blondynce szeroki, wyćwiczony
uśmiech. Na ogół tolerowałem jakoś tego kretyna, ale wtedy myślałem, że mnie
szlag trafi. Nie wiedziałem, jak Ann mogła z nim spędzać tyle czasu. Pozostali
rozmawiali o czymś, ale przez tę krótką chwilę ich nie słuchałem.
Lily podciągnęła rękawy za dużego swetra (odniosłem dziwne wrażenie,
że kiedyś miałem taki sam...) i posłała jedną z figur na inne pole. Wstałem z
fotela i przesiadłem się na oparcie sofy obok Beckett, a ta spojrzała na mnie
pytająco.
- Pomóc ci? - mruknąłem, a ona po chwili zastanowienia skinęła głową
niechętnie. Odgarnęła falowane włosy, które opadały jej na twarz i ponownie
spojrzała na planszę. Z radością zauważyłem, że Thomasowi jakoś zbladł ten
głupawy uśmieszek. W końcu choć na chwilę
przestał się idiotycznie szczerzyć do mojej przyjaciółki, która zresztą
wyglądała na zirytowaną. Tylko ratowałem sytuację, no nie? Zerknąłem ponownie
na planszę.
- Wystaw w końcu tego piona z b2.
Dziewczyna wykonała polecenie, po czym popatrzyła na mnie i
uśmiechnęła się.
- Wiele wam to nie da - stwierdził Thomas, nie odrywając wzroku od
planszy, a ja prychnąłem, urażony. Nie dość, że rozwalił mi plan na popołudnie
(na serio chciałem mieć ten esej z głowy), to jeszcze podważa moje umiejętności
taktyczne? Tak tego nie mogłem zostawić. Zresztą, co o umiejętnościach
taktycznych może mi powiedzieć osoba, którą wygryzłem w eliminacjach do drużyny
między innymi dzięki nim? Po chwili przeszło mi przez głowę, że wysunięcie
piona o dwa pola faktycznie jest dość... niepozorne, więc zacząłem obmyślać
kolejne ruchy, czekając na jego odpowiedź.
- Cześć Syriusz!
Odwróciłem się w stronę, z której dobiegł głos i zobaczyłem Sarę
Balthes. Uśmiechnąłem się, a ona przytuliła się do mnie. Przysunęła sobie jakąś
pufę tuż obok sofy, przy której siedzieliśmy. Zauważyłem, że Lily przez krótki
moment patrzyła na Gryfonkę badawczo (czasem peszyły ją osoby,
których nie znała), ale po chwili znów skupiła się na grze. Wszyscy gadaliśmy
przez dłuższy czas, a ja w międzyczasie podpowiadałem Beckett, gdzie ma ruszyć.
- W życiu bym sobie nie poradziła z tą transmutacją, gdybyś mi nie
pomógł z formułkami - powiedziała Sara z wdzięcznością, kiedy rozmowa zeszła na
naukę, a ja jedynie się uśmiechnąłem.
- Co teraz? - Lily pociągnęła mnie mocno za rękaw, przerywając tym
samym tę rozmowę o pierdołach. Przechyliłem się na oparciu i rzuciłem okiem na
planszę.
- Sara, co ci nie szło z tej transmutacji? - zapytała Ann miło,
zaplatając przy tym coś na włosach. Włożyła różdżkę za ucho i popatrzyła na
dziewczynę przenikliwym spojrzeniem. Barthes zmieszała się nieco, ale zaczęła
wyliczać, czego dotąd nie potrafiła.
- Goniec na g4 - powiedziała Lily, patrząc na mnie pytająco, a ja
przytaknąłem. Figura przesunęła się na tamto pole, a mina Cartera stawała się
coraz to pochmurniejsza. - Dużo osób miało z tymi zaklęciami problem, więc nie
ma się czym przejmować - powiedziała do Sary po krótkiej chwili, po czym
uśmiechnęła się.
- Czy ja wiem, czy tak dużo... Łatwe to było. Nie wiem, jak można
sobie z tym nie radzić - zaczął Thomas, a Balthes spojrzała na niego nieco
spłoszona.
- Ale na pewno nie łatwiejsze, niż warzenie wywaru żywej śmierci. O
ile dobrze słyszałem od paru osób z siódmego roku, to wybuchł ci w twarz
dokładnie trzy razy w ciągu godziny. - odparł na to Remus ze stoickim spokojem,
a ja powstrzymałem się, żeby nie wybuchnąć śmiechem. James, Peter i dziewczyny
roześmiali się, po czym znów zaczęli o czymś rozmawiać, zupełnie ignorując
Thomasa, a ten zaczął wpatrywać się w jedną z figur na planszy tak zawzięcie,
jakby próbował ją podpalić wzrokiem. Po kilku minutach Lily zamatowała (i to
prawie bez mojej pomocy!), a ja uśmiechnąłem się dumnie.
- No, to teraz będę musiał się zrewanżować - Thomas wyszczerzył się
znowu, a ja musiałem się powstrzymywać przed tym, żeby nie rzucić na niego
jakiegoś niezbyt przyjemnego zaklęcia. Dawno nie słyszałem tak taniego podrywu,
serio - a umówmy się, że kto jak kto, ale ja naprawdę coś wiem o tanich
podrywach. Spojrzeliśmy na siebie z Jamesem porozumiewawczo; chyba
wiedzieliśmy, kogo możemy podsunąć Irytkowi następnym razem.
- Ale to może kiedy indziej - odparła wymijająco z lekkim uśmiechem, a
wtedy jej głosie już bardzo wyraźnie dało się słyszeć zmęczenie. Carter mimo
wszystko uparcie ją czymś zanudzał, ale kiedy znowu zaczął się kretyńsko
szczerzyć, a nawet Ann spoglądała na niego dziwnie, nie siląc się już na bycie
miłą, nie wytrzymałem.
- Czy ty masz, do cholery, jakiś paraliż mięśni twarzy?
Spojrzał na mnie ze złością, a potem nagle sobie przypomniał, że
"ma coś do zrobienia". Jaka szkoda.
Paraliż mięśni twarzy <3 Fajnie uknuta niteczka zazdrości, bardzo mi się to podoba :D Tylko ile oni mają lat? 16? Bardzo ciekawa jest koncepcja, w której huncwoci dogadują się z Irytkiem. To taki świeży pomysł :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i czekam na więcej!
cudowne *-* Syriusz zazdrośnik wygrał wszystko XD wiesz,ze kocham ten fragment xd i jeszcze Lilek kochany "na brode Merlina" ale ona też taka zadziorna jest z deka XD boże, jestem taka zła w pisaniu komentarzy, ale co jeszcze...ogólnie to dobre opisy są, tak czuć akcje, żadnego nie ominęłam *wyciąga rękę gratulując*. Irytka zrobiłaś takiego słodkiego <3 i piszesz długie rozdziały,co jest wspaniałe, bo można sie wczuć bez ryzyka,ze nagle się skończy xd
OdpowiedzUsuńpisz szybko nowe, żeby moje życie znowu miało sens XD
Szkoda, że jednak się nie spoznili, mógł być to niezły dodatek i jak probowaliby dostać się do szkoły...
OdpowiedzUsuńJak widać są też miłośnicy eliksirow, podobał mi się akurat ten fragment, no i wybuchajace kociolki...
Jednak choć jest go mało, uwagę zwrocilam na Remusa, który zawsze wie co powiedzieć. No i Syriusz w otoczeniu panien...
Ciąg dalszy nastąpi, widzimy się pod następnym rozdziałem,
Croy
#RóżoweCiasteczka
Zaczynam od początku i muszę przyznac, że niestety dopiero na końcu zorientowałam się, że jest zmiana narratora i, że drugim jest Syriusz.
OdpowiedzUsuńKto jest pierwszym? Lily Beckett?
Chętnie bym się o niej czegoś więcej dowiedziała ;)
Piszesz lekko i przyjemnie :)
Lecę czytać dalesze rozdziały, ale nie skomentuję wszystkich.
http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/
Mam pytanie. Na którym roku dzieje się akcja?
OdpowiedzUsuńhttp://theasphodelus.blogspot.com/p/o-opowiadaniu.html?m=1
UsuńW jednym momencie napisałaś Balthes, a później Barthes ;) Urocze Siriusly, komiczny autodiss Blacka o tanich podrywach i świetny cichociemny Remus o wywarze wybuchającym w twarz ;D
OdpowiedzUsuńAle to paraliż mięśni twarzy oficjalnie wygrał! xD
Pozdrawiam i życzę weny ;)
~Arya, która przypomina sobie Asphodela, żeby przeczytać nowe zaległe rozdziały xD Wybacz, że tak krótko, ale czytałam z doskoku,a komentarz pisałam na telefonie ;)
Hej, dawno cię nie widziałam tutaj! miło cię znowu widzieć, chociaż nie powiem, jak zobaczyłam że pod pierwszym rozdziałem komentujesz, to nieco się zdziwiłam xd
Usuńrobiłam ostatnio korektę, a to mi jakoś umknęło. jutro jak będę mieć chwilę to poprawie!
oj, chyba masz zaraz ferie, że zabierasz się za takie rzeczy, jak czytanie blisko 30 rozdziałów od nowa? xD
dziękuję ci bardzo <3 autodiss pasował mi do Blacka, a jeśli chodzi o paraliż... no, sama rozumiesz xD
Wiesz, już prawie nic nie pamiętam, więc wypadałoby sobie przypomnieć xD Ferie mam dopiero za 2 tygodnie, ale często potrzebuję czegoś dla umilenia czasu np. w autobusie albo gdy na coś czekam :D
UsuńAle ostrzegam: na komentarze pod nowymi rozdziałami jeszcze poczekasz xD
Pozdrawiam! ;)
ach, już myślałam, że tak na początek ferii przedsięwzięcie xD ale serio, bardzo się cieszę, że znowu komentujesz, jej <3
Usuńprzygotowałam się już na to mentalnie, ale to nie znaczy, że łatwiej mi się na nie czeka :c