#comments { color: #000; }

niedziela, 15 czerwca 2014

5.

    Wszedłem do Wielkiej Sali, licząc na to, że nikt mnie nie zauważy. Akurat gdy zamykałem za sobą drzwi wszyscy wiwatowali i klaskali, a Dumbledore schodził z mównicy. Po drodze zerknął w stronę wejścia i choć wiedziałem jakie to absurdalne, to jednak miałem wrażenie, że patrzy prosto na mnie. Mimowolnie spuściłem głowę i ze wzrokiem wlepionym w posadzkę pospiesznie skierowałem się w stronę stołu Gryffindoru, z całej siły starając się ignorować rwący, narastający z każdym kolejnym krokiem ból nieco powyżej kolana. Od powrotu z Wrzeszczącej Chaty (zawsze bawiła mnie ta nazwa... w końcu to ja byłem tymi "tajemniczymi duchami", no nie?) miałem tam dość poważną ranę i choć nie wiedziałem dokładnie, jak ona się tam pojawiła, to jej wielkość wskazywała na to, że winne były moje... pazury. Zaczynałem żałować tego całego udawania w skrzydle szpitalnym, że już wszystko jest w porządku i że nawet nie pozwoliłem sobie zabandażować tej cholernej nogi, bo dystans kilku metrów ciągnął się tak, jakbym szedł co najmniej milę.
Kiedy siadałem na ławce jakiś pierwszak przypadkiem popchnął mnie tak, że uderzyłem się dokładnie w miejscu, gdzie jątrzyło się to paskudztwo i choć bolało jak diabli, zacisnąłem zęby i zrobiłem wszystko, by się nawet nie skrzywić. W końcu gdyby ktoś zauważył, że coś jest nie tak, nie miałbym przecież sensownego wytłumaczenia dla rany głębokiej na pół centymetra i długiej na dziesięć. Skoro nawet pani Pomfrey nie potrafiła tego od razu w pełni wyleczyć, to nie mógłbym powiedzieć, że spadłem z roweru, prawda?
- Ma głacie Mełlina, Łemus, włesz szego szę pfszed chfilom dowiedżałem? - wybełkotał Potter z pełnymi ustami, a ja spojrzałem w jego stronę.
- No, czego? - spytałem, rozumiejąc co do mnie mówi mimo tego seplenienia. Gryfon pospiesznie przełknął jedzenie.
- Mamy na jutro esej na OPCM! A ten nowy nauczyciel... Merlinie, nawet nie byłem jeszcze na żadnej jego lekcji - kontynuował, dalej zapychając się jajecznicą. - Myszlysz, sze da mi szpokój?
Sam byłem tylko na jednej lekcji z profesorem Gainsboroughem, ale to wystarczyło, żeby mieć jakieś ogólne wrażenie. Spojrzałem na Jamesa i pokręciłem głową przecząco.
- No, kogo my tu mamy! - usłyszeliśmy za plecami nagle, a gdy się odwróciliśmy, naszym oczom ukazała się Katie. W ułamku sekundy wcisnęła się na miejsce pomiędzy nas, po czym rzuciła mi się na szyję.
- Jak ja cię dawno nie widziałam - mruknęła znad mojego ramienia, a ja objąłem przyjaciółkę rękami, nieco zakłopotany. - Gdzieś ty się podziewał tyle czasu?
Po chwili Gryfonka odsunęła się i choć pytanie brzmiało raczej żartobliwie, to patrzyła na mnie przenikliwym wzrokiem ze śmiertelnie poważną miną. Zająłem się jedzeniem i udawałem, że jej nie usłyszałem (w Wielkiej Sali było w końcu dość głośno...), poczułem się jednak okropnie winny, a to, że przez cały czas czułem na sobie jej spojrzenie zdecydowanie nie poprawiało sytuacji. Uniosłem głowę na chwilę, a Katie westchnęła tylko, uniosła brwi i zaczęła rozmawiać z Jamesem. Po chwili razem panikowali przez esej, a mimo że ja też powinienem zastanawiać się nad tym, jak mogę go napisać, to nie mogłem się na tym skupić. Nie dość, że przez pełnię, która wypadła w tym miesiącu dość niefortunnie, ominąłem kilka dość ważnych lekcji i nie miałem zielonego pojęcia, co się działo, to na dodatek czułem się źle z tym, że coraz trudniej jest mi to wszystko ciągnąć. Byliśmy w końcu przyjaciółmi i zarówno Katie, jak i Ann czy Lily mogły na mnie polegać, nie powinienem więc ich okłamywać. Bałem się jednak, że się ode mnie odwrócą albo że stracą do mnie zaufanie. W końcu i tak już coś chyba podejrzewały...
Zważywszy na okoliczności, Dumbledore załatwił z nauczycielami sprawę moich zadań domowych parę dni po... "powrocie do zdrowia", więc mogłem sobie bez konsekwencji darować ten esej i choć w tej sytuacji, kiedy naprawdę nie miałem siły go pisać było to całkiem przydatne, to wciąż nie chciałem tego wykorzystywać. Po pierwsze, wolałem nie podpadać Gainsborough'owi, a po drugie... Po prostu nie uważałem, że likantropia może dawać mi jakieś szczególne przywileje, kiedy po pełni jestem przytomny i mogę się jakoś poruszać.
Z drugiej strony stołu usłyszałem dość głośną wymianę zdań, która wyrwała mnie z zamyślenia. Uniosłem głowę i zobaczyłem Lily i Syriusza energicznie machających rękami na wszystkie strony, jakby bardzo chcieli wydłubać sobie nawzajem oczy.
- Dobra, Black, mooooże i przegraliśmy. Może! - powiedziała Lily Beckett z naciskiem, machając chłopakowi palcem przed oczami. - Ale to dlatego, że wy dostaliście trzech dobrych ścigających i obrońców też! To nie było fair!
Dziewczyna siedziała naprzeciwko mnie. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko, a wyrzuty sumienia (o których udało mi się na chwilę zapomnieć) wróciły ze zdwojoną siłą.
Syriusz zapowietrzył się.
- ...Ale ja latałem na Świetlistej Smudze - wyrzucił z siebie z trudem, zanosząc się śmiechem.
W międzyczasie przyszła Ann. Zajęła miejsce, patrząc na Blacka oraz na Jamesa (któremu nastrój przyjaciela się udzielał) jak na kretynów. Po krótkiej chwili spojrzała na Lily pytająco, a ta w odpowiedzi tylko wzruszyła ramionami.
- Hn, James - zaczęła Lily, gdy ten wraz z Syriuszem już się uspokoił, a Ann zajęła się pisaniem eseju na kolanie, nawet nie włączając się do rozmowy (co było zresztą dość dziwne). - Właściwie to co zrobisz z tym całym Edem? Przecież on popsuje całe eliminacje...
Chłopak spojrzał na nią zdziwiony, pakując sobie do ust prawie całą bułkę naraz i szybko przełykając kęs.
- Jak popsuje? Przecież już go wylałem. - odparł beztrosko, nalewając sobie do szklanki soku. Dziewczyna otworzyła usta, jakby chciała coś powiedzieć, po czym je zamknęła. Westchnęła głęboko i przewróciła oczami.
- Potter, przecież nie możesz wyrzucać ludzi z eliminacji, kiedy nie było jeszcze eliminacji. - powiedziała takim tonem, jakby mówiła do dziecka.
- Mogę.
- Nie możesz!
James zamilkł na chwilę, co dało dziewczynie możliwość kontynuowania.
- McGonagall cię zabije, jak się dowie i nieważne, czy jesteś kapitanem, czy nie.
Chłopak dalej milczał, a na jego twarzy zagościł wyraz głębokiego zamyślenia.
- No doooobra, może i nie mogę - skapitulował w końcu, jednak uśmiechnął się szeroko, przejeżdżając ręką po włosach. - Ale jeśli Minervcia się nie dowie, to przecież nic się nie...
- Kto się nie dowie o czym, panie Potter? - zza jego pleców wyjrzała profesor McGonagall tak nagle, jak gdyby się ni stąd ni zowąd aportowała w to miejsce.
Gryfon westchnął ze zrezygnowaniem.


    Profesor Gainsborough zamknął za sobą drzwi z hukiem, a cała sala momentalnie ucichła.
...no, prawie cała.
James i Syriusz siedzieli na ławce, gadając i śmiejąc się tak donośnie, że pewnie echo ich głosów było słychać nawet w lochach. Początkowo zignorowali profesora, bo na pierwszy rzut oka w ogóle nie wyglądał jakoś strasznie czy surowo - głównie przez to, że miał ledwie trzydzieści kilka lat, a w porównaniu z innymi nauczycielami było to naprawdę niewiele. Gdy ten jednak zgromił ich spojrzeniem, natychmiast ucichli i usiedli w ławkach.
- Panowie pomylili klasy, czy po prostu byli dotąd zbyt zajęci, żeby nas zaszczycić swoją obecnością? - spytał, ze znudzeniem przewracając różdżkę w palcach lewej ręki. Dobrze było widać wtedy szerokie, perłowobiałe blizny na wierzchu jego dłoni, które wyraźnie kontrastowały z ciemną, oliwkową cerą. Spojrzałam znacząco na Lily, która siedziała ze mną w ławce. Ta uniosła brew i znacząco popukała się palcem w czoło (rozumiałyśmy się doskonale!), po czym ponownie zatopiła się w lekturze jakiejś ogromnej, starej książki o eliksirach trzymanej pod ławką na kolanach. Nawet przed tą lekcją rozmawiałyśmy o tym, że Gainsborough przesadza, jeśli chodzi o czepianie się tego typu rzeczy. Ostatnio sama zresztą prawie dostałam szlaban za to, że złożyłam żółwia z papieru! Dobrze, że o tym zapomniał...
- Przepraszamy - odparł James bez cienia skruchy w głosie, nawet nie patrząc na nauczyciela. Zaczął grzebać w torbie, zupełnie go ignorując.
- Wydaje mi się, że moje pytanie wymagało nieco innej odpowiedzi. Wasza dwójka: szlaban. Dzisiaj o siedemnastej u mnie w gabinecie. I ty też, Beckett, widziałem to - powiedział sucho, tym samym kończąc rozmowę. Lily zaklęła pod nosem, a potem już wszyscy siedzieli tak cicho, że można by było usłyszeć przelatującą przez klasę bahankę. Profesor przeszedł przez całą salę do biurka, a przez te kilka sekund słychać było tylko jego kroki i szelest długiej, ciemnoniebieskiej szaty sunącej za nim po podłodze jak cień. W tamtej chwili wydawało mi się, że ma co najmniej dwa metry wzrostu, choć w rzeczywistości był niewiele wyższy od Jamesa.
Gdy w końcu zasiadł za biurkiem, zaczął wertować podręcznik w poszukiwaniu kolejnego tematu. Wtedy odwróciłam się do Remusa, który siedział w ławce z Ann tuż za nami.
- Wszystko w porządku? - spytałam, widząc, jak się krzywił, a chłopak jedynie kiwnął głową w odpowiedzi i uśmiechnął się wymuszenie. Uniosłam brwi, po czym odwróciłam się z powrotem. Już poprzedniego dnia na kolacji widziałam, że dzieje się z nim coś dziwnego, ale jak zwykle nie chciał nic mówić. Powoli zaczynało mnie to denerwować, postanowiłam więc przycisnąć go, jak tylko nadarzy mi się odpowiednia okazja.
- Eseje proszę złożyć po drugiej lekcji na moim biurku. Mam nadzieję, że wszyscy je napisali - profesor spojrzał znacząco na Jamesa i Syriusza, po czym ponownie zerknął w podręcznik. - Podstawowe zaklęcia obronne. Merlinie, te tematy chyba naprawdę są pisane dla idiotów - mruknął bardziej do siebie niż do nas, podnosząc głowę znad książki. Nagle spojrzał w naszą stronę dziwnie.
 - Alarte Ascendare!
Mężczyzna wycelował różdżkę w stronę moją i Lily, nim którakolwiek z nas zdążyła zareagować.
Książka czytana przez dziewczynę nagle wyrwała jej się z rąk i wzleciała pod sam sufit, po czym z łoskotem opadła na naszą ławkę. Gryfonka na chwilę znieruchomiała, wpatrując się w nauczyciela trochę zszokowana. Po chwili ostrożnie wyciągnęła rękę, wciąż wytrzeszczając na niego oczy, ale zatrzymała się, widząc, że Gainsborough celował prosto w nią. Instynktownie sięgnęła po różdżkę i zacisnęła na niej palce, a uczniowie zaczęli coś szeptać między sobą.
- Cisza - syknął, patrząc cały czas na Beckett. Gdy wszyscy momentalnie zamilkli, uśmiechnął się niemalże ciepło; w tej chwili mógł nawet uchodzić za całkiem przystojnego (choć wnioskując z rozmów niektórych dziewczyn przed lekcją - nawet bez tego nieźle sobie radził), po czym skierował różdżkę prosto na książkę. - Incendio!
- Protego! - krzyknęła Lily, nim profesor skończył wymawiać formułę i wyciągnęła rękę. Tarcza wyrosła tuż przed ławką, chroniąc książkę (i przy okazji nas) przed magicznym płomieniem, a nim zaklęcie przestało działać, Gryfonka zabrała książkę i objęła ją ręką, wciąż celując w profesora różdżką. Nie spuściła z niego wzroku nawet na ułamek sekundy.
- Niby nie jest tragicznie, ale to pozostawia wieeele do życzenia - powiedział po chwili milczenia
Gainsborough, unosząc ręce i tym samym sygnalizując, że ich "pojedynek" się skończył. Dziewczyna wciąż jednak nie opuściła różdżki. - Daj spokój, Beckett, ta księga jest tak stara, że gdyby nie wszystkie zaklęcia ochronne, to by się rozpadła. Nie dałbym rady jej tknąć przy pomocy samego Incendio.
Dopiero wtedy Lily powoli opuściła rękę, choć wciąż patrzyła na mężczyznę podejrzliwie.
- Co to miało być? - prawie krzyknął Syriusz. - Przecież mogło się jej coś stać!
- A gdyby nie zdążyła się obronić, to co? - zawtórował James z irytacją w głosie. I tak już mieli szlaban, więc reakcja profesora już ich zbytnio nie obchodziła. Wtedy po całej sali zaczęły się nieść kolejne głosy sprzeciwu i po kilku chwilach cisza przerodziła się w głośną dyskusję.
Wtedy nauczyciel wstał i rozejrzał się po całej sali, ściągając z głowy czarną tiarę. Później spojrzał prosto na chłopaka - nie wydawał się jednak urażony brakiem szacunku z jego strony.
- Moi drodzy, jest was razem nieco ponad trzydziestu - stwierdził, uśmiechając się. - A ja celowałem różdżką w waszą koleżankę przez co najmniej pół minuty. Gdybyście tylko chcieli ruszyć tyłki, z pomocą podstawowych zaklęć moglibyście mnie wpakować co najmniej do Świętego Munga! Albo i do grobu, przy odrobinie starań. Z drugiej strony, jeśli na szóstym roku ledwie potraficie obronić się przed prostymi zaklęciami, to co będzie z czarną magią? Długa droga przed nami...
- Kretyn - mruknęłam pod nosem, zirytowana. To było tak nieodpowiedzialne! Nauczyciel nie powinien robić czegoś takiego, wkurzał mnie już zresztą tym swoim gadaniem.
Jakaś Krukonka siedząca w ostatniej ławce uniosła rękę.
- Przecież nie moglibyśmy rzucać zaklęć na nauczyciela - stwierdziła nieśmiało, chowając twarz w swoich brązowych, kręconych włosach.
- Gdy ktoś celuje w ciebie różdżką - zaczął Gainsborough - To nie myślisz o tym, kim jest, tylko o tym, co może ci zrobić i jak tego uniknąć. To nie są bezpieczne czasy, więc nie można ufać nikomu. A wy, jako potencjalni przyszli aurorzy, uzdrowiciele i...
Przerwał mu dzwon obwieszczający koniec lekcji, toteż momentalnie zarzucił swój wywód.
- Na kolejnej godzinie dalej ćwiczymy praktyczne, nie spóźnić się! - rzucił na odchodne, znikając za drzwiami sali szybciej, niż którykolwiek z uczniów.


    Zanurzyłem mopa w wiadrze z wodą.
- Wiesz, nie spodziewałem się, że będę kiedyś mieć szlaban z kimś z Ravenclawu. To się raczej rzadko zdarza - wyszczerzyłem się kretyńsko, a dziewczyna mruknęła coś pod nosem z zakłopotaniem, jednak odwzajemniła uśmiech. Zacząłem szorować podłogę, która najwyraźniej nie znała pojęcia czystości od co najmniej kilku stuleci, a w międzyczasie rozmawiałem z Krukonką jeszcze przez kilka chwil. Dowiedziałem się wtedy, że ma na imię Rosalie, dostała szlaban od Gainsiego za spóźnienie na OPCM o minutę... i że słyszała od swojej koleżanki wiele dobrych rzeczy o mnie. Tylko, na brodę Merlina, nie miałem pojęcia, jaka to mogła być koleżanka. Ciekawe, czy w ogóle kiedykolwiek z nią rozmawiałem...
Rosalie poszła na chwilę na drugi koniec pomieszczenia, szukając jakiejś ścierki.
- Na gacie Merlina, te teksty były beznadziejne nawet jak na niego - skomentował James kpiąco z głupawym uśmiechem na gębie, kiedy dziewczyna oddaliła się na tyle, że nie mogła słyszeć jego słów.
- Tak trzy i pół na dziesięć, jakbym miała oceniać - dodała Beckett, przekrzywiając głowę. Stanęła obok Jamesa, opierając się o wysoką półkę na książki. Mówili coś jeszcze między sobą, ale tego już nie słyszałem - w każdym razie zaczęli się z czegoś śmiać, a ja poczułem się trochę urażony. Potter doskonale wiedział, że z Ros rozmawiałem tak po prostu, ale i tak musiał dorabiać do tego swoje dziwne teorie. Przecież nie musiałem się z nią od razu umawiać, prawda? Uniosłem brwi, zirytowany, jednak po chwili wysiliłem się na najmilszy uśmiech, na jaki tylko mnie było stać.
- A co tam u Evans, stary? - spytałem. - Olała cię, czy olała?
James zmrużył oczy.
- Ty kupo smoczego łajna.
I wtedy - już pogodzeni, jako że byliśmy kwita - kontynuowaliśmy sprzątanie.
***
- Och, czyli akurat jutro masz trening, Syriusz? - spytała Rosalie, zawiedziona. - Zakładam, że nie można tego przełożyć, ale mogę przyjść popatrzeć? I później możemy gdzieś pójść razem.
Z każdą kolejną chwilą ta cała Rosalie denerwowała mnie coraz bardziej. Nie miałam pojęcia, jak to robiła - nie była w końcu głupia ani nie szczebiotała jak mała dziewczynka, w przeciwieństwie do wielu koleżanek chłopaków. Po prostu... jakoś tak od początku za nią nie przepadałam.
Od prawie godziny próbowałam skupić się na myciu i porządkowaniu biurka, jednak niestety stamtąd miałam idealny widok na tę Krukonkę - a wyprowadzała mnie z równowagi jeszcze bardziej, jak zamiast zajmować się sprzątaniem tylko rozmawiała z Syriuszem... Na dryfujące plumpki, po pierwsze nie przyszła na randkę, tylko na szlaban i wypadałoby coś robić, a po drugie - cóż, gdybym za każdy jej głupawy śmiech dostawała po jednym galeonie, to podejrzewam, że po dziesięciu minutach słuchania ich rozmowy byłoby mnie stać na nowiutkiego Nimbusa 1500.
Po dłuższej chwili siłowania się z biurkiem włożyłam na miejsce górną szufladę, w której poukładałam eseje czwartoklasistów w równe stosiki i wyciągnęłam kolejną - gdy jednak zajrzałam do środka, spodziewając się kolejnej sterty pergaminu, moim oczom ukazały się stare, papierowe figurki Katie, parę dziwnie znajomych książek, cukrowe pióra, sterta gadżetów od Zonka... Przez chwilę poczułam się tak, jakbym znów była na pierwszym roku. Wyłożyłam wszystko na biurko, wzięłam w ręce moją starą, skonfiskowaną książkę z księgarni Toms and Scrolls w Hogsmeade ("Eliksiry, których i tak nie uwarzysz" autorstwa M.A. Coles - a jednak uwarzyłam!), po czym rozejrzałam się po klasie.
- Potter, Black! - zawołałam, szukając ich wzrokiem. - Pamiętacie, jak na pierwszym roku na OPCM profesor Bromfield pozabierała wam wszystkie łajnobomby?
- Nadal tej jędzy nie wybaczyłem - odparł James z wyrzutem, nawet nie odrywając się od czyszczenia jednej z licznych półek. Syriusz za to spojrzał w moją stronę, a gdy zobaczył, że przeglądam rzeczy z szuflady, w ułamku sekundy znalazł się obok mnie.
- No nie mów, że je tutaj znalazłaś - powiedział, nachylając się nad zbiorowiskiem rzeczy porozkładanych na blacie biurka. Wziął jedną z łajnobomb, przyjrzał się jej dokładnie z bliska, po czym rozdziawił szeroko usta.
- Jamsie, chodź tu. To są nasze łajnobomby. Te "poprawione", pamiętasz?
I wtedy Potter dołączył do nas szybciej, niż jakby ktoś w jego obecności rzucił hasło "darmowa pizza". Po chwili huncwoci dyskutowali o tym, jak można udoskonalić ich stary pomysł, a gdy spojrzałam na Rosalie (która nareszcie wzięła się do roboty), napotkałam jej zirytowane spojrzenie. Natychmiast odwróciła głowę w inną stronę, odgarniając swoje ciemne, długie włosy i jakby biorąc się za sprzątanie z jeszcze większym zapałem, a ja uśmiechnęłam się szeroko. Oho, czyżbym komuś przerwała rozmowę w nieodpowiednim momencie? Ojej.
Nagle za jedną z ławek dostrzegłam dziwne iskierki. Zmarszczyłam brwi, przyglądając się im zdziwiona, a gdy w końcu zniknęły i zza krzesła na krótki moment wyjrzało wielkie, zielone ucho, które zaraz schowało się za krzesłem, szybko podeszłam bliżej. Było już za późno - jedyne co tam znalazłam, to jeszcze niezamieciony tuman kurzu.
- Gdzie jesteś? - spytałam, rozglądając się, a Rosalie patrzyła na mnie jak na idiotkę. W końcu z jej perspektywy mówiłam do krzesła... - Masz natychmiast wyjść i mi się pokazać.
Rozejrzałam się po całej klasie i wtedy po drugiej stronie pomieszczenia, zza półki wychyliła się mała postać.
I to naprawdę mała - nawet jak na skrzata domowego.
Błystek miał ogromne, ciemnobrązowe oczy, drobne ciało i był najsłodszy na świecie. Miał na sobie elegancki, acz lekko postrzępiony frak i muchę, które ukradł kiedyś jakiejś porcelanowej lalce ze strychu. Pamiętam, jak za karę przytrzasnął sobie palce drzwiami, nim ktokolwiek się zorientował... Nawet nie zdążyliśmy mu tego zabronić.
Podeszłam do niego bliżej, a wraz ze mną Syriusz, James i Rosalie. Przyglądali się skrzatowi z zaciekawieniem, a ten speszył się jeszcze bardziej.
- Co ty tu robisz, Błystku? - spytałam.
- Szukałem pani po całym zamku. Pani Beckett mi kazała - powiedział cicho, nieśmiało przebierając nóżkami i wpatrując się w podłogę. - I pani kazała coś zrobić, ale zabroniła mówić pannie Lilyanne.
Zamyśliłam się na chwilę, a kiedy nagle dotarło do mnie, o co chodzi, uderzyłam się w czoło. Ciotka.
Znowu.
Ostatnio, kiedy nadarzyła się podobna sytuacja, cała rodzina rozmawiała o jednym z moich szlabanów przez jakieś pół roku... Pomysł z wysyłaniem naszego skrzata na przeszpiegi zamiast jej wrednej córeczki (jak wtedy - ale o tym innym razem...) był jednak sporą przesadą. Westchnęłam głęboko, próbując powstrzymać nerwy. Gdybym tylko mogła zabronić Błystkowi wykonywania jej rozkazów...
- Na Merlina, niech ona lepiej zajmie się swoimi sprawami - mruknęłam pod nosem.
- Czy mam to przekazać, panno Lilyanne? - spytał Błystek, patrząc na mnie swoimi wielkimi, bystrymi oczami, a ja gwałtownie pokręciłam głową.
- Nic jej nie mów! - nieco podniosłam głos, zaskoczona.
- Ktoś tu ma przerąbane, panno Lilyanne! - nabijał się James. Zgromiłam go spojrzeniem, po czym westchnęłam i podparłam się pod boki, patrząc na skrzata z rezygnacją. Na gacie Merlina.

4 komentarze:

  1. Bardzo mi się podoba. Czekam z niecierpliwością na następny. Daj mi trochę tej weny!
    Minka

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :) Idę czytać daaaaaalej :D Znowu zero krytyki, ehh :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Chyba najbardziej w całym opowiadaniu podobają mi się fragmentu osób bardziej postronnych, jak Remusa, Ann czy Katie. Tu początek Lupina był fajny, widać choc trochę świat w jego perspektywie. Jak widać nowy nauczyciel OPCM-u choć nie jest zbyt miły, to ma jakiś cel. Naprwde, żeby w tym wieku nie potraficie się obronić?
    No i szlaban, Syriusz znowu ma kolejna fanke, a lajnobomby znalazły się po latach. Ale ten skrzat... Ciekawe wprowadzenie, ciekawe... Liczę na więcej podobnych zdarzeń.
    Idę dalej,
    Croy
    #RóżoweCiasteczka

    OdpowiedzUsuń
  4. No dobrze. Nie lubię Lily xD To takie "Oj..." bylo takie jadowite... ;_;
    Najbardziej podpasiwal mi Lupin w sumie. Ide czytac dalej :P

    OdpowiedzUsuń