#comments { color: #000; }

poniedziałek, 19 grudnia 2016

28.

Hej! Starałam się napisać ten rozdział możliwie szybko, żeby koniecznie dzisiaj go dodać - ponieważ dzisiaj mamy 3 rocznicę bloga! W tym momencie uzbierało się już nieco ponad 27 000 wyświetleń, chyba jakieś 237 komentarzy, 18 obserwatorów, czyli generalnie całkiem nieźle.
Chciałabym tę okazję wykorzystać na małe podziękowania, które bez kontekstu byłyby raczej niezręczne, a mam wrażenie, że są potrzebne. Ja tu sobie jeszcze chwilę popiszę, ale jak komuś się bardzo spieszy, to zapraszam do zjechania na dół, a i może do powrotu do tej gadaniny po przeczytaniu rozdziału.
 
Z tego miejsca chciałabym podziękować:

 Biance, która bez przerwy mnie wspiera, ochrzania, sprawdza i popędza, żeby rozdziały ukazywały się w miarę regularnie (albo i w ogóle). Kiedy to piszę, ona czyta rozdział przedpremierowo i pomaga mi wyłapać powtórzenia, które umknęły mi przy sprawdzaniu...  W każdym razie - dziękuję za znoszenie mojego ględzenia i za wyłapywanie Siriusly tam, gdzie nikt go nie zauważa, a na które ja pisząc nawet nie zwracam uwagi. <3

Changesun - za bycie jedną z tych niewielu słownych osób, które jak mówią, że przeczytają, robią to - i potrafią (oraz chcą) na dodatek konstruktywnie to skomentować. widać to krukońskie podejście! <3

Luelli - Luelko, za to poganianie, upominanie się o rozdziały (za każdym razem, kiedy akurat nad nim pracuję) i cudowne komentarze, które choć nie są zbyt długie, i tak przywołują uśmiech na twarzy (ale dłuższe mogłyby być, w końcu to więcej uśmiechu!) <3

Aryi -  za zazwyczaj długie, kochane komentarze, a i może odrobinę nawet za te szantaże długościowe! <3

Eskarynie - chociaż dość często nie zgadzam się z Twoimi opiniami, a i dyskutować o niektórych kwestiach mogłabym długo, i tak doceniam to, jak wnikliwie i uważnie czytasz. <3
kolejność nieistotna, a i gdybym kogoś tu nie uwzględniła, to też nie ma większego znaczenia - pamiętam i doceniam tu każdy konstruktywny komentarz. k a ż d y.

poza tym - muszę też podziękować z tego miejsca każdemu, kto czyta, a z jakiegoś powodu nie zostawił komentarzy. dziękuję, ale i zachęcam do zostawienia jakiegokolwiek śladu, że czytacie i czekacie na rozdziały <3

A i powiem jeszcze tutaj, bo nie wiem, kiedy będzie kolejny rozdział: Wesołych Świąt!


    Odkąd huncwoci po raz kolejny nam się wywinęli, minęły dwa tygodnie, jednak wciąż nie mogłyśmy znieść myśli, że nie dowiedziałyśmy się niczego konkretnego. Choć nie zostałyśmy przyłapane - co było rzeczą podstawową, jeśli mowa o powodzeniu całej tej akcji - fiolka po eliksirze słodkiego snu wciąż nie dawała mi spokoju. W dodatku następnego dnia, kiedy chciałam ją jednak wykraść, chłopcy zdążyli wrócić, a buteleczka przepadła.
- Mam go dość - odezwała się Ann nagle, odrywając mnie od rozmyślań na temat proporcji użytych w wywarze składników oraz innych tematów okołoeliksirowych.
- Co tym razem zrobił? - spytała Katie, patrząc na dziewczynę z zainteresowaniem. Ann akurat ugryzła kawałek tosta, więc wskazała palcem na usta; przeżuła jedzenie ze zirytowaną miną, a gdy wreszcie przełknęła, odetchnęła ciężko.
- Po prostu nie rozumiem, o co mu chodzi - wyjaśniła, krzyżując ręce i patrząc w stronę stołu Hufflepuffu. Kiedy tam spojrzałam, zobaczyłam Bena Milesa, który czytał "Echo Hogwartu" z owalnymi okularami o wąskich oprawkach wsuniętymi na koniec nosa; kiwał od czasu do czasu głową w zamyśleniu, a z jego ust nie znikał łagodny, acz nieco ironiczny uśmiech.
 - Rozmawialiście w ogóle od ostatniego razu? - spytałam, przypominając sobie o ich pierwszym spotkaniu, które okropnie Ann rozjuszyło; od ostatnich dwóch tygodni spędzała w redakcji tak wiele czasu, jak tylko to było możliwe, i bez przerwy poprawiała jakieś artykuły.
- Jasne, nie miałam przecież wyjścia - mruknęła. - Jak dobrze, że dzisiaj się z tego wywinęłam, mówiąc, że mam szlaban...
- I co? - Katie w skupieniu smarowała naleśnika ogromną ilością dżemu malinowego, a następnie przeniosła wzrok na Rusell. - Mówił coś jeszcze? Dogadywał? Albo wracał do tematu "Echa"?
Ann oparła głowę o dłoń i popatrzyła jeszcze przez chwilę w stronę Puchona z pogardą w oczach.
- Ta. Za drugim razem spytał, czy ze względów bezpieczeństwa mogę zostawić różdżkę poza pokojem komentatorskim - odparła, prychając. - A i ostatnio też się czegoś czepiał, już sama nie wiem, po prostu on jest bez przerwy skrajnie irytujący.
Zerknęłam po raz kolejny w stronę Milesa, tak jakby chcąc w ten sposób znaleźć potwierdzenie dla słów Ann; chłopak przewrócił stronę gazety, a następnie zaczął rozmawiać z jakąś dziewczyną. Machał gazetą w powietrzu, gestykulując żywo, a Ann burknęła na ten widok, odwracając wzrok.
- W przyszłym tygodniu wyślę mu nowy numer sową, która zrzuca wszystkie paczki na głowę.
- Spokojnie, Ann - odparłam, zerkając na nią. - To znaczy, ja ci nie mówię, że to zły pomysł, bo mnie się bardzo podoba. Chodzi mi raczej o to, że on dokładnie to ma na celu. Żebyś się denerwowała.
Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc ciężko, zamykając oczy. Wzięła jeszcze kilka głębokich, powolnych wdechów, a kiedy otworzyła powieki, wydawała się już nieco spokojniejsza.
- Dobrze, dzisiaj nie muszę się z nim widzieć, a poza tym nie zna się na artykułach, więc nie będę się tym przejmować - stwierdziła.
- No, dokładnie! - poparła ją Katie, a wtedy Ann napiła się soku dyniowego, po czym zerknęła raz na nią, raz na mnie.
- Ale musimy się uporać z jeszcze jedną sprawą - powiedziała, rozglądając się wokół, a potem odezwała się ponownie, ściszając głos: - Okej, nie ma ich, Evans też nie. Musimy pomyśleć, co robimy z tym dalej. Czy robimy cokolwiek.
- Myślę, że powinnyśmy, ale skąd mamy wiedzieć, kiedy znowu gdzieś znikną? - spytałam szeptem, a Katie pokiwała głową.
- Szkoda, że nie udało nam się znaleźć nic znaczącego - dodała Katie.
- Beckett, a może ty spróbujesz się jakoś umówić z Blackiem? - zaproponowała Ann ożywionym tonem, a ja zamarłam, patrząc na nią wielkimi oczami. - No co? Jesteś z nim chyba najbliżej z nas, więc może jakoś go przyciśniesz i czegoś się dowiesz?
Poczułam niemiłe mrowienie w żołądku; spojrzałam na Katie, szukając wsparcia, ale ona wydawała się być przekonana do tego pomysłu.
- Nie dam rady, ostatnio raczej niezbyt dobrze się dogadujemy... - skłamałam, myśląc o tym, jak przez ostatnie kilka tygodni usilnie starałam się nie spotykać z nim sam na sam. Choć w święta nieco się uspokoiłam, powrót do szkoły obudził we mnie pokłady skrywanej dotąd gdzieś głęboko paranoi dotyczącej kartki z redakcji. Czasem w rozmowie bardzo luźno nawiązywał do tego, że czegoś mu wtedy nie powiedziałam. Gdybyśmy spotkali się osobno, a on zadałby mi wprost pytanie o to, co miałabym powiedzieć?
- Hm - mruknęła Ann. - Możemy jeszcze pomyśleć o tym, kiedy Evans będzie miała patrol.
- Myślisz, że by się wygadała? - spytałam, a dziewczyna zerknęła w bok; ruda właśnie szła w stronę stołu, uśmiechając się na nasz widok.
- Nie wiem, raczej nie, ale nie poparłaby tego. - Ann pomachała do Lily, zachęcając ją, by usiadła obok nas. - Chyba nie powinnyśmy ryzykować - dodała jeszcze, zanim Evans podeszła na tyle blisko, że mogła nas usłyszeć.


    Lily Evans weszła niepewnie do klasy od OPCM, a my wszyscy spojrzeliśmy w jej stronę równocześnie. Zdążyliśmy już ustawić ławki pod ścianą zgodnie z poleceniem Gainsborough, który miał przyjść do nas w ciągu kilku minut i siedzieliśmy na nich, rozmawiając; dziewczyna bez słowa podeszła do nas i zajęła miejsce obok.
- Co ty tu robisz...? - spytałem, patrząc na nią z dziwną miną, a dziewczyna westchnęła ciężko, po czym zaczęła splatać swoje długie, rude włosy w jakiś misterny warkocz.
- Przyszłam na szlaban, Potter - niemal szepnęła, wwiercając wzrok w podłogę, a ja wybuchnąłem śmiechem; ucichłem dopiero wtedy, kiedy dziewczyna zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem.
- Ale... - zacząłem, próbując się nie śmiać; odchrząknąłem, przybierając poważny wyraz twarzy. - Jak to się stało?
- Spóźniłam się na lekcję o 48 sekund - odparła, siląc się na beztroski ton, ale nie patrzyła nawet w moją stronę. Wyprostowała plecy i ułożyła dłonie na podołku, następnie wpatrując się uporczywie w swoje kolana. - Serio, trzymał zegarek w ręce, jak wchodziłam. Wiedziałbyś, gdybyś akurat nie postanowił z Syriuszem iść na wagary.
Nie odpowiedziałem, uznając, że żadne tłumaczenie nie ma sensu. Dopóki nie leżeliśmy w skrzydle szpitalnym, jakakolwiek wymówka nie byłaby wystarczająca dla Evans, dla której lekcje i nauka zdawały się być świętością. Chyba od czasu do czasu może nam się przecież zwyczajnie nie chcieć iść na kolejną lekcją u Gainsborough, no nie? Komu zresztą by się chciało?
- Wzięłaś różdżkę? - spytała Ann, wychylając się do przodu na ławce, by móc spojrzeć na Lily.
- Tak, nie zdążyłam jej wypakować... - powiedziała nieco niepewnie, błądząc swoim szmaragodowozielonym spojrzeniem po twarzach dziewczyn. - Będzie przez to jakiś problem?
- Nie, to właściwie odwrotność problemu - odparła Beckett, zeskakując z ławki. - Bez niej właściwie nie miałabyś po co przychodzić.
- Zaraz, to co wy właściwie robicie na tych szlabanach...? - spytała Evans, a dziewczyny od razu uśmiechnęły się i zaczęły spoglądać na siebie nawzajem porozumiewawczo.
- Sama zobaczysz. - Katie wyjęła różdżkę z kieszeni, a wtedy drzwi otworzyły się, uderzając z hukiem o ścianę; stanął w nich Gainsborough, obracając różdżkę między palcami.
- Już wszyscy? Świetnie.
Profesor wcale nie zadawał sobie trudu, żeby nas policzyć czy choćby spojrzeć w naszą stronę; przemierzył pusty środek klasy energicznym krokiem, a my wstaliśmy. Zerknąłem kątem oka na Evans; wszyscy już wyjęli różdżki, jednak ona stała bez ruchu, przyglądając się temu całemu przedstawieniu i czekając zapewne na jakieś polecenie.
- Różdżka - szepnąłem z naciskiem, lekko trącając ją łokciem w bok, a ona zerknęła na mnie z wdzięcznością i od razu sięgnęła do kieszeni. Gainsborough był jednak szybszy: wyprostował rękę, w której trzymał różdżkę, i skierował ją w stronę rudej. Dziewczyna nie czuła potrzeby, by bez przerwy zachowywać czujność, dlatego nie patrzyła wtedy nawet w jego stronę, a kiedy zobaczyłem, że z różdżki profesora wydobywa się najpierw pojedyncza iskra, a następnie jasny, oślepiający promień światła, zadziałałem instynktownie.
- Protego! - krzyknąłem nieco zbyt głośno, wyciągając różdżkę w jego stronę. W chwili, gdy tarcza wyrosła przed nami, zaklęcie grzmotnęło w jej powierzchnię, a Lily z niedowierzaniem patrzyła na to, co stało się w ciągu zaledwie kilku ostatnich sekund. Ścisnęła różdżkę w dłoni, spoglądając na mnie kątem oka, a następnie popatrzyła na profesora, który właśnie opuścił rękę i uśmiechał się łagodnie.
- Orientuj się, Evans - powiedział pogodnie, po czym ruszył w stronę biurka, jak gdyby nic się nie stało.
- Dzisiaj chyba jest w dobrym humorze - powiedziała Beckett nieco przyciszonym głosem, a ja zerknąłem w jej stronę i skinąłem głową.
- W istocie, Beckett - odpowiedział profesor beztrosko, stojąc do nas tyłem i w zamyśleniu patrząc na zabazgraną tablicę - dlatego dzisiaj nawet dam wam wybór odnośnie tego, co będziemy robić.
Spojrzeliśmy po sobie nawzajem, a następnie podeszliśmy nieco bliżej biurka.
- Możecie sprawdzić eseje drugoklasistów albo zagrać ze mną w pewną grę - ciągnął Gainsborough, wciąż przewracając różdżkę między palcami.
- Zróbmy te eseje, co? My mamy potem trening, więc... - zaczął Syriusz, a wtedy Evans spojrzała na niego dziwnie.
- Jaką grę? - spytała Evans, spoglądając na Gainsborough z zaciekawieniem.
- To pułapka, będzie coś niewykonalnego - szepnął Peter, a wtedy profesor zaśmiał się tak głośno i radośnie, jakby usłyszał właśnie jakiś genialny żart. Obserwowaliśmy go w zdumieniu, a on wciąż się śmiał; po jakimś czasie otarł kąciki oczu, a jego twarz w jednej chwili spoważniała.
- Żartowałem, nie macie żadnego wyboru. Ustawiamy się w dwójki - powiedział chłodnym tonem, a my westchnęliśmy ze zrezygnowaniem. Zerknąłem w stronę Evans, zastanawiając się, czy ma parę, jednak ona już podeszła do Katie i Michaela, którzy chyba zaczęli tłumaczyć jej zasady panujące na naszych szlabanach.
- Panno Evans, zapraszam do mnie - odezwał się, a następnie machnął różdżką w stronę sali; na środku zmaterializowały się manekiny ubrane w jakieś stare czarodziejskie szaty, a ruda rozejrzała się po naszych twarzach płochliwie.
- Też tak miałam za pierwszym razem, spokojnie - szepnęła Beckett, a Black pokiwał gorliwie głową. Gainsborough nie cechował się jednak zbytnią cierpliwością, bo spojrzał na nas surowym wzrokiem, po czym krzyknął:
- A wy na co czekacie? Do roboty, manekiny mają spłonąć!


    Kiedy James stwierdził, że na dziś wystarczy, wszyscy z ulgą wylądowaliśmy na ośnieżonej murawie - trening ten nie należał bowiem do najlżejszych. Mimo to Lily wcale nie miała ochoty schodzić z miotły, tak jakby ani ćwiczenia, ani wcześniejszy szlaban w ogóle nie miały na nią wpływu. Zataczała ponad nami coraz mniejsze kręgi, stopniowo obniżając pułap, a kiedy kapitan zarządził, że czas na porcję uwag dotyczących naszej gry, podleciała do niego bliżej i zawisła w powietrzu metr nad ziemią. Spojrzała w stronę Jamesa błagalnie, a choć nic nie powiedziała, każdy z nas wiedział, o co chodzi; Potter westchnął ciężko, po czym wreszcie machnął ręką ze zrezygnowaniem i pokiwał głową. Beckett uśmiechnęła się uroczo, po czym w jednej chwii wystrzeliła do przodu i wzniosła się na wysokość obręczy. Zaczęła zataczać kręgi wokół boiska, co chwilę przyspieszając, by następnie gwałtowanie zahamować, a ja obserwowałem jej poczynania z dołu, równocześnie przysłuchując się rozmowie Pottera z Reevesem dotyczącej jego techniki oraz faktu, że do meczu pozostał już tylko tydzień.
- Jestem ciekaw, kiedy jej się znudzi - stwierdził James po kilku dłuższych chwilach, kiedy skończył już  rozmawiać z Erikiem. Skrzyżował ręce i zadarł wysoko głowę, a następnie zmrużył oczy, żeby móc coś widzieć pomimo padającego bez przerwy śniegu.
- Raczej niezbyt prędko - odparłem z przekonaniem w głosie, patrząc w tę samą stronę. Mimo że mieliśmy dotąd kilka treningów, zachowanie Lily nie zmieniało się zbyt mocno: wciąż nie zdążyła się nacieszyć swoim ukochanym Nimbusem 1500, dlatego przy każdej możliwej okazji na nowo sprawdzała jego możliwości.
Nagle Gryfonka obniżyła pułap tak, że leciała ledwie kilka metrów nad ziemią, a ja od razu przywołałem miotłę i wzniosłem się w powietrze.
- Co robisz? - spytał Will, patrząc na mnie z dołu, a ja wskazałem jedynie głową na dziewczynę i ruszyłem w jej stronę, zachowując jednak pewną odległość.
Lily sunęła do przodu, nie zmieniając prędkości, a kiedy nieco się do niej przybliżyłem, nagle pociągnęła za rączkę i zawisła w powietrzu do góry nogami, krzyżując mocno nogi, by nie spaść. Gdy miotła rozkołysała się niebezpiecznie, a dziewczyna krzyknęła głośno, rozpędziłem się, by jak najszybciej znaleźć się obok; na mój widok Lily roześmiała się, rozbawiona moim zachowaniem. Po chwili ucichła, wciąż jednak uśmiechała się szeroko, a jej rozpuszczone włosy kołysały się wraz z każdym ruchem miotły.
- Uważaj, bo jak coś sobie zrobisz tydzień przed meczem, to James cię zamorduje - powiedziałem niedbałym tonem, ale w głębi duszy miałem ochotę jak najszybciej złapać dziewczynę i odstawić ją na ziemię. Sam nie raz po takich wygłupach bywałem w skrzydle szpitalnym, pojony jakimiś paskudnymi eliksirami. Poza tym, niejedno widziałem na treningach albo eliminacjach, z których chcący się popisać kandydaci do drużyny bardzo często wracali do zamku na noszach.
- Oj, daj spokój - odparła tonem upartego dziecka. - Poza tym, że chyba zbyt dużo krwi napłynęło mi do głowy, czuję się doskona...
Nagle dziewczyna puściła rączkę miotły, krzycząc z przerażeniem; instynktownie rzuciłem się w jej stronę, ona jednak od razu chwyciła ją po raz kolejny i zaśmiała się perliście - zadowolona z faktu, że udało jej się mnie nabrać.
Zresztą, nie tylko mnie - podczas gdy ona nabijała się z przerażenia na mojej twarzy, zauważyłem, że James leciał w naszą stronę, strofując przy tym Erica, któremu kazał zostać na dole. Już po chwili patrzyli ze zdziwieniem na Beckett, która wciąż wisiała głową do dołu z szerokim uśmiechem na twarzy.
- Wszystko w porządku? - spytał James, podlatując nieco niżej od niej; postanowiłem zawisnąć obok niego, uznając, że gdyby coś rzeczywiście się stało, takie położenie będzie najrozsądniejsze.
- Jasne, że tak! Ale teraz patrzcie: tym razem już naprawdę bez rąk - powiedziała, powoli wypuszczając trzonek z dłoni, a następnie zaczęła się kołysać. W pewnym momencie zauważyłem, że miotła przechyliła się zbyt mocno, a nogi Lily zaczęły się ześlizgiwać; dziewczyna krzyknęła, tym razem wcale nie próbując nikogo nabrać, a ja po raz kolejny ruszyłem do przodu, wyciągając ręce w jej stronę. James zrobił to samo, a Beckett spadła dokładnie między nami, w ostatniej chwili łapiąc nas za szyje. Mimo że nic poważnego by się jej nie stało w razie upadku, bo nie byliśmy zbyt wysoko, ciężko wypuściłem powietrze z płuc, zaciskając mocno ręce na jej talii. Kiedy przerzuciła nogi przez trzonek mojej miotły, siadając na niej bokiem i chwytając się mnie obiema rękami, Potter złapał jej Nimbusa, który lewitował nieco ponad naszymi głowami.
- Nic nie mów - szepnęła do mnie z rezygnacją, po czym spojrzała na Jamesa. - Przepraszam, ja tylko...
- Przywykłem przez ostatnie dwa tygodnie - odparł beztrosko, stawiając nogi na ziemi, po czym spojrzał na mnie i uniósł brwi. Następnie znów zwrócił się do dziewczyny: - Jak chcesz, to możesz za to zrobić dziesięć karnych kółek na kolejnym treningu.
Beckett uśmiechnęła się po raz kolejny.
***
W szatni zostałem tylko ja, Beckett i Potter, bowiem wszyscy pozostali już dawno zdążyli się przebrać i wrócić do zamku. Ja nieco się z tym ociągałem; kiedy oni już wkładali na siebie kurtki, ja dopiero zabierałem się za rozpinanie ochraniaczy na kolana. Zresztą, nawet podczas tej czynności zdążyłem się zamyślić; przyglądałem się ścianie pamiątkowej, zastanawiając się, gdzie moglibyśmy powiesić nasze własne zdjęcie, by było odpowiednio wyeksponowane, a następnie wlepiłem pełen irytacji wzrok w plecy Jamesa, który akurat postanowił przespacerować się po szatni i zasłonić mi widok.
Również Lily już się przebrała; siedziała na ławce, rozczesując rozwiane od latania na miotle i zwisania głową do dołu włosy, a kiedy przyłapała mnie na spojrzeniu, niemal od razu odwróciła wzrok. Nie poczułem się choćby w najmniejszym stopniu zakłopotany, a nawet patrzyłem w jej stronę jeszcze przez krótki moment, zastanawiając się nad czymś, czego już nie pamiętam zbyt dobrze. Po chwili postanowiłem, że naprawdę wypadało by wreszcie się przebrać, bo nie miałem zamiaru tkwić w szatni do wieczora, dlatego szybko zdjąłem bluzkę i zacząłem grzebać w torbie w poszukiwaniu drugiej. Kiedy wreszcie ją znalazłem i przeciągnąłem przez głowę, spojrzałem po raz kolejny na Beckett; tym razem ona również patrzyła w moją stronę. Uśmiechnąłem się, już zamierzając zażartować na temat tego, jak jej się podobam bez koszulki, jednak jej mina wcale nie był przepełniona zachwytem - co wskazywało na to, że wcale nie patrzyła w stronę mojego brzucha albo klatki piersiowej.
- Co ci się stało? - spytała, a James odwrócił się wtedy od ściany ze zdjęciami i popatrzył w moją stronę, starając się nie okazywać po sobie żadnych emocji. Mimo to wiedziałem dokładnie, o czym myślał, sam zresztą miałem w głowie dokładnie to samo.
Cóż, najwidoczniej przeliczyłem się, myśląc, że skoro rana już się zrosła, mogę przestać chodzić bez przerwy z rękawami opuszczonymi po same nadgarstki.
- Co? - spytałem, patrząc w jej stronę z głupią miną, a kiedy ona wskazała skinieniem głowy na moją bliznę na ręce, postanowiłem improwizować. - To jest... od tych fajerwerków, które robiliśmy z Jamesem na balu. Odpaliliśmy je potem, jak już pojechaliśmy na święta.
- To prototyp do odpalania w pomieszczeniach, ale składaliśmy go po pijaku, więc... - wtrącił James, a ja od razu ucieszyłem się w duchu z tego, jak naturalnie to wypadło; po chwili jednak humor popsuł mi pełen zmartwienia wyraz twarzy Lily. Nie odzywała się, a jedynie podparła głowę o dłonie i wciąż patrzyła na mnie z tą miną, a ja poczułem, jak poczucie winy z każdą sekundą we mnie narasta.
- Mogę zobaczyć?
- Nie ma na co patrzeć, już zagojone - odparłem prędko. - Ale nie przejmuj się, przecież już wszystko ze mną w porządku - dodałem po chwili, szczerząc się; dziewczyna odwzajemniła uśmiech lekko, jednak wydawało mi się, że nie jest do końca przekonana. Kiedy odwróciła się, by ściągnąć z wieszaka płaszcz, spojrzałem w stronę Jamesa niepewnie, ten jednak pokiwał głową, jakby chciał powiedzieć, że wszystko jest w porządku.
- Lily, odnośnie twojej gry... - zaczął James po chwili, zmieniając temat, a dziewczyna pokiwała głową, patrząc na niego z zaciekawieniem. Niemal odetchnąłem z ulgą, wiedząc, że temat został już zmieniony. Podczas gdy James wytykał Beckett jakieś drobne błędy, ja przywołałem w myślach tę pełnię, podczas której nabawiłem się tej rany. W końcu doszedłem do wniosku, że niby z jakiej racji mogłaby coś podejrzewać? Przecież gdyby ot tak, bez żadnych wskazówek stwierdziła, że pies na błoniach i ja to jedno i to samo, mógłbym ją z miejsca wysłać do Dumbledore'a, żeby zastąpiła profesor od wróżbiarstwa.
- Dobra, idziecie? - spytała nagle Lily; kiedy podniosłem głowę, wyrwany z zamyślenia, zobaczyłem, że stała już przy drzwiach, poprawiając czapkę, a następnie swój wielki, gruby szalik.
- Tak, ja idę - zerwałem się, a dziewczyna spojrzała na Jamesa, który usiadł na jednej z ławek z jakimś notatnikiem na kolanach.
- A ty?
- Ja jeszcze zostaję - odparł Potter, marszcząc brwi w zamyśleniu. - Muszę to rozrysować, bo wciąż coś nie daje mi spokoju...
Lily spojrzała na mnie przelotnie, myśląc, że nie widzę, a w jej oczach dostrzegłem coś w rodzaju... paniki? Uznałem, że to dziwne, jednak nie miałem pojęcia, o co może chodzić.
- Może ci jakoś pomogę? - spytała, podchodząc szybko do Jamesa i zaglądając mu przez ramię, on jednak pokręcił głową przecząco, przygryzając końcówkę pióra.
- Nie, nie trzeba.
- Na pewno? Albo może jednak pójdziesz z nami? Nie lepiej będzie ci się myśleć w pokoju wspólnym, przy kominku? - nalegała, aż James wreszcie się poddał. Nie minęło kilka minut i w trójkę przemierzaliśmy błonia, kierując się w stronę zamku. Całą drogę odbyliśmy w milczeniu, bo nie dość, że warstwa śniegu stała się co najmniej dwa razy grubsza, niż wcześniej, to w dodatku ogromne, białe płatki i mroźny wiatr zacinały prosto w nasze twarze. Dopiero kiedy weszliśmy do zamku, zamykając za sobą ciężkie wrota, mogłem swobodnie cokolwiek powiedzieć.
- Beckett, idziemy do kuchni na czekoladę? - spytałem niedbale, rozpinając guziki kurtki, kiedy wędrowaliśmy zamkowym korytarzem. Pomyślałem, że dawno tam razem nie byliśmy, a kiedyś zdarzało się to często, więc to była doskonała okazja. Dopiero kiedy dziewczyna spojrzała na mnie niepewnie, zrozumiałem, że coś jest nie tak.
- Muszę jeszcze napisać dodatkowy esej na eliksiry, wybacz - odparła, a następnie zapatrzyła się na posąg Grzegorza Przymilnego, który właśnie mijaliśmy.
- A, no dobra - odparłem zwyczajnym tonem, wzruszając ramionami. - No to jutro.
Lily nic nie powiedziała; odgarnęła swoje długie, jasne włosy na jedno ramię, po czym schowała dłonie w kieszeniach. Dopiero po kilku minutach dalszej drogi zorientowałem się, że wspomniany esej napisała przecież na zaklęciach, bo lekcja była według niej tak nudna, że tylko dzięki temu udało jej się nie zasnąć. Wiedziałem o tym, przecież rozmawiała o tym z Katie, Ann i Evans, stojąc zaledwie metr ode mnie.
Zacząłem przypominać sobie jej zachowanie od naszego powrotu do szkoły, a wszystko powoli składało się w jedną, logiczną całość. Choć wytężałem umysł najmocniej, jak tylko potrafiłem, nie mogłem sobie przypomnieć sytuacji, w której bylibyśmy choćby przez kilka minut tylko we dwójkę.
"Unika mnie", skwitowałem wreszcie w myślach wszystkie wnioski, które nasunęły mi się podczas tych rozmyślań, a w tamtym momencie wydało mi się to tak oczywiste, że miałem ochotę uderzyć się w czoło. Zerknąłem w stronę Beckett, która akurat rozmawiała o czymś z Jamesem, tak jakbym chciał z jej twarzy wyczytać coś więcej. "Tylko, na Merlina, dlaczego?".


    Reszta huncwotów już od dawna spała głębokim snem, dlatego kiedy gdzieś przed dwunastą sowa zastukała w okno, nikt nawet się nie poruszył. Od tamtego wydarzenia minęła jakaś godzina, a ja wciąż leżałem w łóżku, przyświecając różdżką pognieciony kawałek drogiego, porządnego pergaminu. Starannie wykaligrafowane przez moją matkę litery układały się na nim w całą listę standardowych przekleństw, które zwykle do mnie kierowała, a ja czytałem je raz za razem, czując narastającą we mnie frustrację.
Może to nie był dobry pomysł, żeby odpisywać Regulusowi na świąteczny list słowami "nawzajem, pozdrów ode mnie mamusię", ale z drugiej strony - Walburga wcale nie potrzebowała szczególnego powodu, by wysłać mi podobny list. Może akurat przypomniała sobie o tym, że kiedyś miała syna, i postanowiła odpowiednio to świętować?
Zerwałem z siebie kołdrę, a następnie leżałem jeszcze przez chwilę w całkowitym bezruchu, ze wzrokiem wwierconym w sufit. Mroźne powietrze dostające się do sypialni przez uchylone okno sprawiło, że przeszedł mnie dreszcz, wciąż jednak się nie poruszyłem; dopiero, gdy mocniejszy podmuch wiatru zaczął zamykać i otwierać okiennicę z hukiem, zerwałem się na równe nogi i szybko ją zamknąłem. Postanowiłem sięgnąć po zmięte ubranie, które niedbale rzuciłem wcześniej na krzesło. Wciągnąłem je na siebie pospiesznie, a następnie wyjąłem z szafy swoją skórzaną kurtkę. Nim wyszedłem, zabrałem jeszcze różdżkę i zmięty list, które wcześniej położyłem na materacu.
Niewidkę zostawiłem w dormitorium, nie dbałem bowiem zbytnio o to, czy ktoś mnie złapie - w końcu jaką różnicę robił kolejny szlaban?
Wychodząc z pokoju wspólnego przez przypadek obudziłem Grubą Damę; jak zawsze nie mogła wytrzymać bez tych swoich wkurzających komentarzy, dlatego ją zignorowałem. Ruszyłem powoli wzdłuż korytarza, oglądając po kolei obrazy wiszące na ścianach. Postaci na nich już dawno drzemały, a kiedy Gruba Dama wreszcie się zamknęła, ciche, pojedyncze pochrapywania były jedynymi odgłosami, które przełamywały głuchą ciszę panującą w zamku.
Kiedy dostrzegłem na końcu korytarza jedno z tajnych przejść, przyspieszyłem nieco kroku - choć raczej nie z obawy, że zostanę przyłapany, a ze zniecierpliwienia. Już po kilku chwilach znalazłem się w całkowicie ciemnym, ciasnym korytarzu; przeszedłem nieco wgłąb, a następnie wyjąłem z kieszeni paczkę papierosów. Odpaliłem jednego zapalniczką, która na krótki moment oświetliła kamienne ściany przejścia, a następnie zaciągnąłem się dymem, przytrzymując go w płucach na dłuższą chwilę. Niedługo potem ruszyłem do przodu powolnym krokiem, paląc po drodze. Choć jedynym źródłem światła był wtedy rozżarzony tytoń, nie wyciągałem różdżki, znałem bowiem ten korytarz na pamięć - doskonale wiedziałem, w którym miejscu kamienna płyta na podłodze wystaje nieco ponad pozostałe, a także gdzie korytarz nagle obniża się i skręca.
Kiedy wreszcie wyszedłem z tajnego przejścia, gasząc niedopałek o ścianę i wrzucając go niedbale do jakiejś doniczki, bez zastanowienia ruszyłem przed siebie. Spacerowałem korytarzami, próbując w ten sposób oczyścić jakoś myśli, jednak niezbyt mi to wychodziło. Co z tego, że wreszcie stamtąd uciekłem, że u Potterów wreszcie zobaczyłem, co to znaczy mieć dom? Ten list dobitnie pokazywał, że nie wszystko mogę zmienić, że to nadal będzie się za mną ciągnąć - niezależnie od wszystkiego, co zrobię, rodzina i tak nie pozwoli mi się od siebie uwolnić.
Dotarłem do korytarza prowadzącego do pokoju wspólnego Hufflepuffu. Ruszyłem do przodu powolnym krokiem, a kiedy minąłem obraz, za którym kryła się hogwarcka kuchnia, zatrzymałem się i popatrzyłem na niego w zamyśleniu. Zacząłem przyglądać się przedstawionej na nim martwej naturze - po dłuższej chwili zastanowienia uznałem, że nie potrafię w choćby najmniejszym stopniu docenić walorów artystycznych tego dzieła, dlatego odnalazłem na płótnie gruszkę i dźgnąłem ją palcem. Drzwi otworzyły się przede mną, a ja wszedłem do środka, wkładając ręce do kieszeni.
Nim zdążyłem rozejrzeć się wokół, do moich uszu dotarł świst wciąganego do płuc powietrza, tak jakby moje nadejście kogoś bardzo przeraziło. Kiedy spojrzałem w stronę, z której słychać było wspomniany dźwięk, ujrzałem dziewczynę, która siedziała skulona z plecami opartymi o ścianę. Zasłaniała usta ręką, patrząc na mnie wielkimi oczami, a kiedy uniosłem brew, roześmiała się cicho.
- Na Merlina, już myślałam, że to jakiś nauczyciel - powiedziała, już nieco bardziej rozluźniona, a ja wzruszyłem ramionami, nie do końca mając ochotę na jakąkolwiek rozmowę.
- Raczej tu nie zaglądają - odparłem zdawkowo, po czym podszedłem do skrzata, prosząc o herbatę, a następnie zająłem miejsce przy jednym z dwóch drewnianych stołów. Dziewczyna wydawała się nieco speszona; zatopiła nos w książce od transmutacji, a ja postanowiłem zająć się swoimi sprawami - czyli obserwowaniem skrzatów krzątających się po kuchni i zastanawianiem się, dlaczego właściwie Lily nie przyszła ze mną wcześniej na tę czekoladę. O co jej mogło chodzić? Co ja znów zrobiłem? Upiłem łyk herbaty, którą w międzyczasie przyniósł mi jeden ze skrzatów, a kiedy odstawiłem kubek na blat, przyszło mi do głowy, że chyba już wolałem zwyczajne, porządne kłótnie. Przynajmniej wtedy mówiła wprost, co jest nie tak.
- Przeszkadzam? - spytał ktoś nagle, a kiedy podniosłem głowę, ujrzałem tę samą dziewczynę. Nie zdążyłem nic odpowiedzieć, bo dosiadła się do mnie, z hukiem rzucając gruby podręcznik na stół; leżąca na blacie łyżeczka zadrżała, stukając dźwięcznie o kubek.
- Niespecjalnie - odpowiedziałem zgodnie z prawdą, bo i tak nie robiłem nic szczególnego poza nieprowadzącymi do niczego rozmyślaniami albo o rodzinie, albo o tej dziwnej sytuacji z Beckett. - Co tu robisz tak późno? - zagaiłem, usiłując nie wyjść na całkowitego buca.
- Uczę się na transmutację, bo McGonagall chyba mi wydłubie oczy, jak po raz kolejny nie będę umiała rzucić jakiegoś zaklęcia - wyjaśniła, a ja skinąłem głową. - W szóstej klasie też tak was męczą?
Spojrzałem w jej stronę. Brązowe, nieco rozczochrane włosy sięgały jej obojczyków, a ciemnoniebieskie oczy wpatrywały się we mnie z zaciekawieniem. Zacząłem obracać kubek na stole, po czym wzruszyłem ramionami.
- Po SUM-ach już raczej jest spokój, przynajmniej dopóki nie zaczną gadać o OWUTEM-ach - stwierdziłem, domyślając się bystrze, że dziewczyna jest na piątym roku. Spojrzałem na jej krawat, który dodatkowo świadczył o tym, że dziewczyna jest Gryfonką. Wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że nie pamiętam zbytnio jej twarzy - owszem, być może mignęła mi gdzieś w pokoju wspólnym czy na korytarzu, ale nigdy nie zwróciła mojej szczególnej uwagi.
- Tak w ogóle to jestem Maya - powiedziała, podając mi rękę z szerokim uśmiechem na twarzy. - May.
- Syriusz - odpowiedziałem, ściskając jej dłoń.
- Wiem - odparła prędko, a na jej twarz w jednej sekundzie wstąpił rumieniec. - To znaczy, ja...
Spojrzałem w stronę dziewczyny, posyłając jej zaciekawione spojrzenie, a ona roześmiała się wtedy nerwowo.
- Kurczę, głupio wyszło - wymamrotała, a ja machnąłem ręką, co dziewczyna odebrała za dobry znak. Cóż, szczerze mówiąc byłem przyzwyczajony do tego, że większość mnie kojarzy, więc nie odebrałem tego za coś dziwnego. Uznałem jednak, że mówienie o tym na głos przy kimś, kogo ledwie znam, może być uznane za przejaw narcyzmu.
- Tak w ogóle, to spytałeś mnie, ale sam nie powiedziałeś - odezwała się dziewczyna, nieco chaotycznie składając zdania; spojrzałem na nią pytająco, nie rozumiejąc, o co jej chodzi. - No, dlaczego tu jesteś o tej porze. Jest prawie druga w nocy.
Uśmiechnąłem się nieco krzywo, myśląc o tym, co dzisiaj się wydarzyło. Najpierw wreszcie do mnie dotarło, że Lily z jakiegoś powodu mnie unika, a potem list z domu traktujący o tym, jak bardzo rodzina Blacków wstydzi się takiego zdrajcy krwi. I pomyśleć, że zamiast próbować wybrnąć jakoś z odpowiedzi na to pytanie, mogłem zastanawiać się razem z Beckett, jak niezauważenie wrócić do wieży - i czy może wziąć coś jeszcze do jedzenia na drogę.
- Bezsenność - powiedziałem wreszcie po dłuższej chwili milczenia, podczas której May wpatrywała się we mnie uporczywie.

6 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Okej, my dear (tak bardzo podobne do deer, James i te sprawy)!
      Jak zawsze spóźniona, ale jestem i mam nadzieję, że komentarz będzie cudowny! W końcu masz rocznicę, a mi się tak ciepło na serduchu zrobiło, kiedy uwzględniłaś mnie w podziękowaniach, to było takie cudne i miłe i kochane i w ogóle! XD Bo ja dostałam medal #fana_numer_1 W moim obowiązku jest informowanie cię, gdzie napisałaś cudne Siriusly!
      A tera przechodzimy do treści!
      I zaczynamy od BENA MILESA, który jest skończonym idiotą :))) W sumie to tyle mogłabym o nim powiedzieć, jednocześnie w taki krótki i zwięzły sposób komentując jego zachowanie, ale dodam też, że jeszcze jest bezczelny, arogancki, niemiły i uszczypliwy. I GO NIE LUBIĘ. ,,Ta. Za drugim razem spytał, czy ze względów bezpieczeństwa mogę zostawić różdżkę poza pokojem komentatorskim - odparła, prychając." - proszę, fragment, który to wszystko potwierdza. NO JAK?!
      ,,- W przyszłym tygodniu wyślę mu nowy numer sową, która zrzuca wszystkie paczki na głowę.
      - Spokojnie, Ann - odparłam, zerkając na nią. - To znaczy, ja ci nie mówię, że to zły pomysł, bo mnie się bardzo podoba. Chodzi mi raczej o to, że on dokładnie to ma na celu. Żebyś się denerwowała." - chyba nie muszę mówić, co o tym sądzę. Rozwaliło mnie na łopatki XD
      E tam, ja tam wiem, że dziewczyny powinny zaufać Evans XD No bo w końcu ona się dowiedziała o ich tajemnicy, ale rozumiem, że jeszcze tego nie mówią, bo przecież Lily taka zasadnicza jest. Ale pewnie w końcu jej powiedzą. W SUMIE TO NIE WIEM CZEMU, ALE TAKIE MAM PRZECZUCIE. I JUŻ CHCĘ, ŻEBY ODKRYŁY ICH TAJEMNICĘ, BO MÓWIŁAŚ O SPECJALNYM SIRIUSLY.
      ,,- Co ty tu robisz...? - spytałem, patrząc na nią z dziwną miną, a dziewczyna westchnęła ciężko, po czym zaczęła splatać swoje długie, rude włosy w jakiś misterny warkocz.
      - Przyszłam na szlaban, Potter - niemal szepnęła, wwiercając wzrok w podłogę, a ja wybuchnąłem śmiechem; ucichłem dopiero wtedy, kiedy dziewczyna zmierzyła mnie morderczym spojrzeniem.
      - Ale... - zacząłem, próbując się nie śmiać; " - zdziwienie Pottera jest po prostu BEZCENNE. BEZ-CEN-NE. (mam nadzieję, że dobrze podzieliłam na sylaby XD)
      Takie pikne Jily nam zafundowałaś jak Evans obronił i do tego Gains mnie po prostu rozwalił, bo to mój pan z matematyki po prostu, ale mówiłam ci już o tym. Ten jego śmiech, że dali się nabrać, że mają wybór po prostu idealne XD Taki jakby czarny humor XD
      W ogóle kreacja Gainsa jest świetna. I TY MI CHCESZ WMÓWIĆ ŻE TWOJE POSTACI SĄ PŁASKIE...
      Jeśli chciałabym wkleić ci tutaj wszystkie Siriusly, to powinnam tutaj wkleić cały kolejny fragment. KOCHAM CIĘ ZA TO, KOCHAM, KOCHAM, KOCHAM CIEBIE, LILY, SYRIUSZA, A PRZEDE WSZYSTKIM, JAK SA RAZEM. No. Merlinie to przecież było takie kochane, ten niepokój Syriusza i ta myśl, że najchętniej to by ją na ziemię odstawił i to, że później zleciała razem z Blackiem na ziemię i że się tak o nią martwił i ogólnie to to jest po prostu piękne, Merlinie. DWA MERLINIE W JEDNYM ZDANIU. TO COŚ ZNACZY.
      ,,Uśmiechnąłem się, już zamierzając zażartować na temat tego, jak jej się podobam bez koszulki, jednak jej mina wcale nie był przepełniona zachwytem - co wskazywało na to, że wcale nie patrzyła w stronę mojego brzucha albo klatki piersiowej." - kwintesencja Syriusza. To chyba wystarczy, żeby skomentować ten cytat.


      Usuń
    2. ,, W końcu doszedłem do wniosku, że niby z jakiej racji mogłaby coś podejrzewać? Przecież gdyby ot tak, bez żadnych wskazówek stwierdziła, że pies na błoniach i ja to jedno i to samo, mógłbym ją z miejsca wysłać do Dumbledore'a, żeby zastąpiła profesor od wróżbiarstwa." - Merlinie, nie wiem, czemu mnie to tak rozbawiło. No nie wiem, ale jest cudowne XD
      I to martwienie się Lilki o Syriusza. Jejku. Po prostu to jest miłość <3
      A Black taki domyślny XD Już wie że Lilka go unika. Ile czasu minęło od znalezienia karteczki? SZYBKI JEST XD Nie no żartuję XD BYły swięta podczas których zachowywała się całkiem normalnie (KRADŁA MU CIASTO) więc to na pewno uśpiło jego czujność. ALE NA TĘ CZEKOLADĘ TO BY MOGLI PÓJŚĆ. NIE OBRAZIŁABYM SIĘ.

      I znowu rodzice Syriusza. Też powinnam teraz coś o nich napisać, bo jakoś ich pominęłam. Dlaczego to zrobiłam? Muszę zrobić dla nich fajny wątek. Ale jestem na sb zła. CZEMU TAK MAŁO O NICH BYŁO U MNIE? A przecież to takie ważne.
      Dobra ale zboczyłam tematu. W każdym razie ludzki Syriusz z wieloma wątpliwościami poszedł do kuchni, gdzie spotkał MAY.
      May, May, May, która też ma imię rozpoczynające się na M i to jest kolejny powód, żeby jej nie lubić. ZBYT WŚCIBSKA, ZBYT ZAINTERESOWANA SYRIUSZEM, ZBYT PRAGNĄCA JEGO ZAINTERESOWANIA. Ale jestem spokojna, bo Syriusz i tak zawsze myśli o Beckett ,, I pomyśleć, że zamiast próbować wybrnąć jakoś z odpowiedzi na to pytanie, mogłem zastanawiać się razem z Beckett, jak niezauważenie wrócić do wieży - i czy może wziąć coś jeszcze do jedzenia na drogę."
      Takim cudnym fragmencikiem zakończmy ten komentarz, mam nadzieję, że jest długi, wyczerpujący i ogólnie fajny i że sprawił ci dużo przyjemności, zwłaszcza, że to komentarz pod postem z rocznicą.
      Pozdrowionka,
      Bianka! <3

      Usuń
  2. Wooo, 3 rocznica bloga! Gratuluję <3 Jak wrócę to koniecznie musimy jakoś to uczcić! I ojeeeej, nie sądziłam, że mój nick pojawi się w podziękowaniach, znajdujących się na początku. To takie kochane, asdfghkl, przesyłam miłość ;;;;;
    A teraz pora przejść do rozdziału…
    „Za drugim razem spytał, czy ze względów bezpieczeństwa mogę zostawić różdżkę poza pokojem komentatorskim” - dowcipniś Ben i po raz kolejny zdenerwowana Ann. Nie zdziwiłabym się, gdyby „przez przypadek” rzuciła w niego mocniejszym zaklęciem, więc rozumiem to „ostrożne” podejście xD
    Na dodatek ciekawi mnie bardzo jaką Ben odegra rolę w tej historii…
    Również interesuje mnie forma szlabanu huncwotów, więc mam nadzieję, że wkrótce dowiemy się wszyscy o co tak naprawdę chodzi.
    Wiem, że Lily jest inteligentna - na pewno połączy ze sobą nagromadzające się informacje (znikanie chłopaków, eliksir, rana na ręce) w jeden fakt, to tylko kwestia czasu. Wyjście tajemnicy na jaw wisi na huncwotami i radziłabym im już powoli przygotowywać dobre wytłumaczenie dla swoich przyjaciółek, a może nawet i porządną przemowę na ten temat. Ciekawi mnie też reakcja dziewczyn na odkrytą prawdę i konsekwencje, jakie z tego wynikną. Widząc jak nawet najmniejsza drobnostka potrafi wpłynąć na relacje Syriusza i Lily, boję się, że coś większego może ją zniszczyć… Ale oby nie! W końcu to Siriusly - pisane razem, nie osobno :/
    Wszystko ciekawe, interesujące, magiczne! Tyle pytań w głowie, na które mam nadzieję, pojawią się odpowiedzi w następnych rozdziałach. Również życzę Ci wesołych świąt! Obyś na przerwie świątecznej odpoczęła oraz uzbierała jak najwięcej pozytywnej energii i oby wena dopisywała! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Jestem znowu.
    Dziękuję za uwzględnienie mnie w podziękowaniach. Jeju, nie wiedziałam, że taki problematyczny ze mnie czytelnik :D Beznadziejna sytuacja, bo chyba się mnie nie pozbędziesz!
    Cieszę się, że nie czekałaś długo z dodaniem nowego rozdziału. Moim zdaniem to naprawdę ważne, kiedy oublikuje się coś we fragmentach.
    Nie no, po tym, jak Benjamin czytał "Echo" w tak uroczo irytujący sposób, obawiam się, że nagle awansował na mojego ulubionego bohatera w tym opowiadaniu. Tym samym zdegradował Syriusza, który w klasyfikacji spadł na drugiej miejsce, ale cóż począć, Miles ma większy potencjał i na razie nie wiem nic o jego wadach :)
    No, to dopiero praktyczny szlaban, całkiem sensowny. Kiedy James obronił Lily, myślałam, że się rozpłynę, poważanie <3 Mały gest, a cieszy, i to jeszcze jak!
    No okej, profesor jest może trochę dziwny, ale przynajmniej nie było nudno :) Podobało mi się też, że kiedy Lily usłyszała o grze, miała ochotę podjąć wyzwanie. W końcu jest Gryfonką, no nie?
    Gra w podchodzu między Lily a Syriuszem jest bardzo ciekawa i zagmatwana. Wciąż nie mogę zrozumieć, dlaczego właściwie Beckett zataiła przed nim ten liścik i teraz musi go unikać w taki sposób. W końcu Huncwoci i dziewczyny na tyle mocno trzymają się ze sobą, że ta jej tajemnica wydaje się zupełnie niepotrzebna i nienaturalna. Z kolei Syriusz, kiedy już zauważył, że Lily go unika, powinien chyba dość szybko dojść do wniosku (błędnego, ale oczywistego), że robi to, bo zauważyła jego uczucia względem siebie i niezupełnie są one odwzajemnione. A tymczasem Syriusz jest w szoku :D Ale zdrugiej strony to dobrze, przynajmniej nie przekreśli przedwcześnie ich szans na szczęśliwy związek :)
    Podoba mi się, że list matki wywarł na Syriuszu pewne wrażenie. Dzięki temu jest bardziej ludzki. Nie znoszę, kiedy autorzy fanfików spłycają tę część jego osobowości i bagatelizują krótkim stwierdzeniem, że Łapa nienawidził swojej rodziny i tyle, zero konsekwencji, zero wahania, bólu i wyrzutów sumienia.
    Ciekawe, jaką rolę odegraja Maya, dlaczego akurat tej nocy pojawiła się w szkolnej kuchni. Na razie nie wyróżnia się niczym szczególnym, więc nie ma chyba granic dla moich podejrzeń, mogę sobie wyobrażać niestworzone rzeczy :D
    Skoro tak świetnie idzie Ci pisanie rozdziałów, to oczekuję niecierpliwie na kolejny :) Oby tak dalej!
    Z pozdrowieniami,
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
  4. Czeeeeeść! Należy mi się kop w d***! taki mocny! Ty mi dziękujesz a ja nie komentuje no co za wstyd :( Ale żebyś nie myślała, że nie czytam. Oczywiście, że czytam, rozdział nawet przeczytałam w dzień wstawienia ale było tyyyyle spraw, że komentarz mi umknął :( Mam nadzieję, że mimo wszystko wybaczysz :*
    No to skoro już się skończyłam płaszczyć w przeprosinach przejdźmy do rozdziału :)
    Najwyższa pora żeby dziewczyny poznały tajemnice Huncwotów. W końcu się przyjaźnią, nie? Ale przyznam szczerze to wole żeby zrobiły to same w jakiejś dramatycznej scenie niż mieliby im powiedzieć podczas wieczornych ploteczek przy kominku ;P
    Szlaban <3 Potter bohater <3 Ha ha ha ale pokonał wszystko swoim zdziwieniem na widok Evans :D Bo jak można spóźnić się na lekcje o 48 sekund!! Kary godne! Ot co! :)
    Beckett + Nimbus 1500 = miłość forever ;) a kiedyś się na niej zabije xD
    A teraz wątek miesiąca... tamtatatatam ( czy jakoś tak) ... warble ... dlaczego Lily unika Syriusza?... kto rozwikła zagadkę?... kto pierwszy wyzna swoje tajemnice?... xD ha ha ha koniec wypowiedzi.
    Dziękuję i pozdrawiam.
    Luella

    OdpowiedzUsuń