#comments { color: #000; }

sobota, 1 kwietnia 2017

31.

Hej! Rozdział raczej krótki, ale za to intensywny. Chciałam dodać jak najszybciej, bo wystawiam Waszą cierpliwość na próbę,, więc możliwe, że mimo usilnych starań moich, Changesun i Bianki wciąż jakieś niedociągnięcia mogły pozostać - w każdym razie poprawię to jutro, kiedy już odpocznę trochę od tekstu i nie będzie mi się wszystko zlewać w jedno.
No, to do rzeczy:

    - Lily, co się dzieje? - Ann pochyliła się nad ramieniem Beckett chwilę po tym, jak Syriusz zaczął osuwać się nieprzytomnie po kamiennej ścianie tunelu. Dziewczyna podtrzymywała go w pionie, nie odwracając wzroku od jego twarzy choćby na sekundę. - Co mu się teraz stało? Wszystko będzie w porządku?
Powoli podniosłam się z ziemi; na krótki moment zakręciło mi się w głowie, jednak nie miałam czasu o tym myśleć. Podeszłam bliżej dziewczyn, dostrzegając po drodze, jak Evans spogląda na mnie ze zmartwieniem. Jeszcze parę chwil wcześniej siedziała ze mną - początkowo starając się wydusić ze mnie choćby słowo, a następnie najzwyczajniej w świecie milcząc razem ze mną. Właściwie sama nie miałam pojęcia, co mogłabym jej powiedzieć, więc tego po prostu nie robiłam.
Potrzebowałam po prostu trochę ciszy, bo nie potrafiłam tego wszystkiego zrozumieć. Stało się zbyt wiele naraz i zbyt szybko. W końcu w jednej chwili wędrowałyśmy z mapą przez tunel, czując w brzuchu to przyjemne uczucie podekscytowania, w drugiej zaś - wracałyśmy w o wiele większym pośpiechu i z taką ilością nowych wiadomości, których nie można było ot tak przyjąć. Na dodatek Syriusz okazał się być w o wiele poważniejszym stanie, niż się nam dotąd wydawało, a bez niego czułyśmy się chyba jeszcze bardziej zagubione - nawet jeśli wciąż nie usłyszałyśmy od nikogo choćby słowa wyjaśnienia.
- Dlaczego nie odpowiadasz? - dopytywała Rusell zniecierpliwionym tonem, podczas gdy Lily przybliżyła się nieco do twarzy Syriusza, jak gdyby chciała spojrzeć z bliska w jego zamknięte oczy. - Hej, Beckett!
Dziewczyna wciąż milczała, jednak nie znaczyło to, że nie słyszy. Widziałam, jak z każdym kolejnym pytaniem coraz bardziej zaciska drżące palce na ramionach Blacka, aż wreszcie zbielały jej knykcie. Rusell obserwowała ich oboje ze zmartwieniem, ale i z irytacją; nie była nigdy osobą, która potrafiła zaakceptować brak odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Zwykle nie sprawiało jej to problemu, bo była na tyle dociekliwa, że potrafiła je w jakiś sposób zdobyć. Tym razem okazało się to jednak niemożliwe - a Ann była tym faktem sfrustrowana bardziej, niż kiedykolwiek.
Evans spojrzała na mnie porozumiewawczo: obie wiedziałyśmy, że poza czystą ciekawością, Rusell chciała jak najlepiej, jednak w tamtej sytuacji nie mogła pomóc. Ruda chwyciła Ann za ramię i pociągnęła lekko do tyłu.
- Chodź, Annie, może...
- Nie! - krzyknęła Ann, odwracając się do niej szybko, a Evans wzdrygnęła się i cofnęła rękę. Rusell wzięła głęboki oddech, przejeżdżając palcami po powiekach, a następnie spojrzała na nią ze zmarszczonymi brwiami. - Chcę wiedzieć, co się dzieje, rozumiesz? Jakoś pomóc! A nie tylko stać tu i...
- Przecież nie pomożemy nikomu gadaniem! - Evans również podniosła głos, a Rusell zamilkła. Oddychała ciężko, jak gdyby próbowała się uspokoić, i patrzyła w stronę dziewczyny z frustracją.
- Tak? To ciekawe, jak w takim razie...
- Wystarczy! - wybuchnęła Lily, odwracając się na chwilę od Syriusza. Chociaż odgłosy panującej na dworze wichury bezustannie odbijały się echem od kamiennych ścian tunelu, przez krzyk dziewczyny w jednej sekundzie zrobiło się dziwnie cicho, jak gdyby ktoś rzucił na otoczenie zaklęcie wyciszające. Wtedy Evans chwyciła Ann za rękę, pociągnęła ją kawałek dalej w stronę, z której przyszłyśmy, rozświetlając panujący tam mrok bladym światełkiem różdżki. Do moich uszu dotarły odgłosy przyciszonej rozmowy dziewczyn; Rusell kłóciła się z rudą, która starała się jakoś ją uspokoić, cierpliwie odpowiadając jej argumentami.
Powoli usiadłam na ziemi obok Lily i Syriusza. Dziewczyna zacisnęła powieki, oddychając głęboko, tak jakby chciała powstrzymać płacz - kiedy jednak dotknęłam jej ramienia, od razu wyprostowała się i zamrugała oczami szybko. Przesunęła się w stronę Syriusza i przeciągnęła go tak, że opierał się o nią plecami. Następnie zaczęła powoli opuszczać go do pozycji leżącej, aż w końcu głowa chłopaka spoczęła na jej kolanach. Odgarnęła kosmyk włosów opadający na jego czoło, po czym spojrzała na mnie niespokojnie.
- Mogę ci jakoś pomóc? - spytałam cicho, starając się dodać jej otuchy, jednak Lily pokręciła głową szybko.
- Nie wiem - szepnęła zduszonym głosem, spoglądając na Syriusza. Ten wciąż nie otwierał oczu, a jego nieprzytomna twarz wyglądała wręcz zbyt spokojnie w porównaniu z tym, co działo się wokół niego, choć nie miał wtedy prawa o tym wiedzieć. Oddychał przez lekko rozchylone usta, a jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała miarowo. Lily przyglądała się temu, trzymając dłoń na włosach chłopaka i gładząc je nieco sztywnym, nerwowym ruchem.
***
- To moja wina.
Do moich uszu dotarł drżący, przyciszony głos, którego przez moment nie potrafiłem do nikogo przypisać; miałem wrażenie, jakby coś na kształt mgły zasnuwało w tamtej chwili moje zmysły i sprawiało, że wszystko docierało do mnie z opóźnieniem.
- Przestań - odparł jakiś inny głos również dość cicho, ale tonem nieznoszącym sprzeciwu.
- Co "przestań"? Katie, to moja wina. Zrobiłam coś źle. Przecież gdybym nie zrobiła, to nie wyglądałoby tak, jak wygląda, a...
Rozpoznałem pierwszy głos, po prostu stwierdzając w którymś momencie, że należał on do Beckett. Fakt, że nie musiałem odgadywać, kto z nią rozmawiał, był dla mnie niemałą ulgą, bo moje zdolności intelektualne zdawały się wtedy okropnie przytłumione i nadwyrężone. Po kilku długich chwilach przyjemnego niemyślenia o czymkolwiek, bodźce naokoło zaczęły się jakby wyostrzać. Dopiero wtedy zwróciłem uwagę, że moja głowa znajdowała się nieco wyżej, niż reszta ciała, a choć leżałem na ziemi, wcale nie było mi zimno. Na czole poczułem dotyk nieco chłodnej dłoni, która po chwili przesunęła się w stronę moich włosów i pogładziła je ostrożnie.
- Lilyanne, zrobiłaś wszystko, co się dało, więc wszystko jest z nim dobrze - powiedziała Katie powoli i wyraźnie, jak gdyby traciła cierpliwość. - Co niby miałaś jeszcze zrobić poza eliksirem i opatrunkiem?
Usłyszałem nad swoją głową ciche, zrezygnowane westchnięcie.
- Nie polegać tylko na magii, skoro czytałam ostatnio mugolskie podręczniki medyczne? - spytała sarkastycznie. - Może na przykład powinnam była załatwić na wszelki wypadek specjalną igłę i po prostu zszyć tę ranę?
- Powinnaś była igłą zrobić co? - wymamrotałem, wzdrygając się nieco i uchylając powieki, nikt mi jednak nie odpowiedział. W bladym, niebieskawym świetle zobaczyłem nad sobą szeroko otwarte, zaszklone oczy Lily, która wpatrywała się we mnie z troską. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że leżałem na jej kolanach; dłoń dziewczyny znieruchomiała, zaplątana w moich włosach. Jeszcze przez krótką chwilę, podczas której wracała mi świadomość, przyglądałem się jej twarzy, a następnie zacząłem rozglądać się wokół. Najpierw zwróciłem uwagę na to, że byłem przykryty płaszczem Beckett, a potem na pozostałe trzy dziewczyny, które patrzyły na mnie z jednakowym zmartwieniem. Wspomnienie wszystkiego, co stało się tam tej nocy uderzyło we mnie po raz kolejny. W dodatku podczas gdy James starał się utrzymać Remusa w ryzach, ja jedynie spowalniałem pozostałych i narażałem ich życie swoją utratą przytomności - a w tamtej chwili nie było nic gorszego. Na dodatek reakcja dziewczyn. I cała ta rozmowa, z której usłyszałem wystarczająco, by wiedzieć, jak bardzo Beckett obwiniała się o mój stan. Czułem, jak wręcz zalewa mnie ogromne poczucie winy.
- Jak się czujesz? - spytała Beckett cicho; podparłem się na rękach i dopiero wtedy rana dała o sobie znać. Gdybym miał zamiar być wtedy zupełnie szczery, wiele mógłbym jej powiedzieć: w końcu nie dość, że przeze mnie wciąż wisiało nad nimi niebezpieczeństwo, to na dodatek ramię naprawdę strasznie bolało. Mimo wszystko postanowiłem zacisnąć zęby i nie dać niczego po sobie poznać, dlatego kiedy odwróciłem głowę, by spojrzeć na Lily, uśmiechnąłem się lekko.
- Dobrze - odparłem zdawkowo, ściągając z siebie jej płaszcz. - Musimy się spieszyć.
Zacząłem powoli wstawać, starając się nie wykorzystywać przy tym prawej ręki. Chociaż czułem, że rana wciąż jest opatrzona, wolałem uważać. Spojrzałem krótko w stronę Beckett, która po narzuceniu swojego płaszcza na ramiona obserwowała mnie ze zmarszczonymi brwiami. Prawdopodobnie chciała mi w ten sposób zasugerować, że nie powinienem wstawać, jednak postanowiłem udawać, że nie wiem, o co chodzi.
W tamtej chwili w tunelu rozległ się rozdzierający, potworny skowyt - zbyt głośny, by mógł dobiegać aż z Wrzeszczącej Chaty. Odruchowo sięgnąłem do kieszeni, jednak była ona pusta; rozejrzałem się po twarzach dziewczyn, nieco spanikowany, a wtedy Evans bez słowa wcisnęła mi moją różdżkę w dłoń.
- Wybacz, że ją zabrałam, ale...
- Do wyjścia - zarządziłem, przerywając jej. Nie musiałem zbyt długo czekać na reakcję, bo kolejny ryk było słychać już o wiele głośniej, a wtedy dziewczyny zaczęły biec wzdłuż tunelu. Pobiegłem za nimi, zaciskając palce na różdżce.


    - Myślałam... myślałam, że to zaklęcie się trochę utrzyma - wydyszałam, kiedy zatrzymaliśmy się tuż przed wyjściem z tunelu, wymieniając się przepełnionymi paniką spojrzeniami. Obserwowałam przez ułamek sekundy, jak gałęzie wierzby znów się poruszają - tym razem o wiele szybciej i agresywniej, uderzając w ziemię tuż przed naszymi stopami jakby ostrzegawczo. Mroźny, zimowy wiatr nieprzyjemnie zacinał prosto w nasze twarze, jednak nie było czasu, by zbytnio nad tym myśleć. Wycie za naszymi plecami wcale nie stawało się cichsze mimo nieustannego biegu, a w tamtym momencie mieliśmy przed sobą kolejną przeszkodę. Sięgnęłam do kieszeni, oglądając się jeszcze za siebie. Nieprzenikniona ciemność tunelu sama w sobie wyglądała przerażająco, ale zbliżający się nieubłaganie w naszą stronę skowyt jedynie potęgował to wrażenie. Wyciągnęłam różdżkę w stronę gałęzi.
- Czekaj, Evans - wydusił Syriusz, sięgając ręką za wyjście z tunelu, nim zdążyłam choćby się poruszyć. Wodził palcami po korze drzewa przez chwilę, jakby czegoś szukał; jedna z przecinających powietrze witek smagnęła go po wierzchu dłoni z głośnym trzaskiem, jednak on zupełnie to zignorował, jak gdyby niczego nie poczuł. W ciągu kilku kolejnych sekund gałęzie nagle uniosły się w górę, całkowicie nieruchomiejąc mimo targającego nimi wiatru.
- Jak ty...? - spytałam, spoglądając na chłopaka z zaskoczeniem.
- Nie lubi, jak się ją traktuje zaklęciami, poza tym i tak krótko na nią działają - mruknął, ignorując moje pytanie, po czym zamknął oczy, jakby zmęczony. Otworzył je szeroko w ciągu kolejnej sekundy, kiedy kolejne wycie - już o wiele głośniejsze - odbiło się echem o ściany korytarza i dotarło do naszych uszu. Beckett i Ann były najbliżej Syriusza, więc podniosły go z ziemi i zaczęły ciągnąć w stronę wyjścia, nim zdążył powiedzieć choćby słowo.
- Biegnijcie do zamku - mamrotał Black nieprzytomnie, próbując się zapierać nogami, jednak niezbyt mu to wychodziło. - Dam sobie radę.
- Skończ już i chodź - fuknęła Beckett, wzmacniając ucisk na jego ramieniu.
- Nie mamy na to czasu - wtórowała Rusell. Chociaż dziewczyny zdecydowanie brzmiały poważnie, chłopak nie odpuszczał.
- Zaufajcie mi, nic mi nie będzie - przekonywał, zaciskając powieki w skupieniu. - Chwila, same zobaczycie... Nic mi nie zrobi, jak...
Chłopak zachwiał się, a dziewczyny zatrzymały się, starając utrzymać go w pionie.
Podczas gdy Syriusz z trudem, ale i wytrwałością przebierał nogami w śniegu, Katie obejrzała się na niego, wychodząc pospiesznie z tunelu; spojrzała w moją stronę, unosząc zapaloną różdżkę nieco wyżej. Jej poważna twarz i zmrużone oczy mówiły wszystko, choć w istocie nie zamieniłyśmy między sobą ani jednego słowa. Od razu pojęłam, co było na rzeczy.
Nie mogliśmy uciec. Nie było żadnego wyboru. Musieliśmy się wszyscy zmierzyć z czymkolwiek, co nas wtedy czekało.
Próbowałam przywołać w głowie wszystko, co mieliśmy na lekcjach OPCM i może miałoby to jakikolwiek sens, gdyby podręcznikowe teksty o wilkołakach nie ograniczały się do opisu wyglądu, cech charakterystycznych i zastrzeżeń dotyczących ich bezwzględnego unikania.
Bo tym właśnie był Remus. Wilkołakiem.
W tamtej chwili dopiero to wszystko zaczęło do mnie docierać. Świadomość tego faktu sprawiła, że nasze wcześniejsze, trwające długie tygodnie rozważania na temat tej sprawy wydały mi się niezwykle idiotyczne. W końcu to było takie oczywiste! No, albo byłoby takie, gdyby tylko przyszło nam do głowy połączenia znikania chłopaków z fazami Księżyca.
Spoglądałyśmy w napięciu w stronę wejścia do tunelu. Gałązki Wierzby Bijącej zaczęły się delikatnie kołysać w górze, jak gdyby targane były lekkim, wiosennym powiewem, a nie panującą na dworze wichurą. Odwróciłam się jeszcze na chwilę, by spojrzeć w stronę Syriusza, Ann i Lily. Nie zdążyli odejść zbyt daleko od nas; choć wcześniej chłopak uparcie twierdził, że sam sobie poradzi, wtedy już zupełnie stracił siły. Widziałam, że najpierw dziewczyny próbowały pójść z nim dalej jeszcze o choćby parę metrów, jednak ani jego stan, ani ogromna ilość śniegu pokrywającego błonia nie ułatwiały tego zadania. Zatrzymali się w miejscu, gdzie chłopak najpierw starał się utrzymać sam, a następnie powoli usiadł na ziemi. Beckett po raz kolejny zdjęła płaszcz, by przykryć nim Syriusza, i bez przerwy coś do niego mówiła, jednak świszczący wokół nas wiatr sprawiał, że nie byłam w stanie wychwycić ani słowa.
- Evans! - zawołała Katie, a ja odwróciłam się od nich w jednej chwili, wyciągając różdżkę przed siebie.
Najpierw do moich uszu dotarło ciche, groźne powarkiwanie, ledwo co odróżniające się od szumu wiatru wokół. Patrzyłam w stronę wejścia do tunelu, którego nie sięgała choćby odrobina światła; widać było jedynie całkowicie czarną wyrwę ziejącą gdzieś u podstawy Bijącej Wierzby. Katie stała bliżej drzewa i z wyciągniętą do przodu różdżką zaczęła się powoli wycofywać, ostrożnie stawiając stopy. Żołądek boleśnie zacisnął mi się z nerwów. Zobaczyłam, jak coś porusza się w ciemności, nie byłam jednak pewna, czy to nie tylko efekt mojej wyobraźni.
Nagle wokół nas rozległ się przeraźliwy ryk. Próbowałam coś zrobić, jednak wszystko działo się zbyt szybko. Wilkołak w jednej chwili wyskoczył z tunelu, biegnąc prosto na nas, a w drugiej znalazł się parę metrów przede mną. Taką odległość był w stanie pokonać w jednym skoku - a wyszczerzone, ogromne kły i warczenie z łbem skierowanym w moją stronę pokazywały, że właśnie to miał zamiar zrobić. Krzyknęłam, starając się cofnąć, ale potknęłam się o coś i upadłam do tyłu na śnieg. Katie starała się rzucić zaklęcie na wilkołaka, jednak kiedy promień świsnął tuż przed jego głową, stwór wpadł w szał. Ryknął, odpychając się od ziemi tylnymi nogami, a ja próbowałam się odsunąć. Różdżka wypadła mi z dłoni, ale i tak nie potrafiłabym wtedy choćby wymówić formuły zaklęcia. Nie mogłam się poruszyć. Tylko patrzyłam.
- Evans, uciekaj! - zawołała Greese, wyrywając mnie z chwilowego zamroczenia, które mną zawładnęło. Nim zacisnęłam ze strachu powieki, próbując przeturlać się na bok, zdążyłam jeszcze zobaczyć, jak wilkołak wyskakuje wprost na mnie, wyciągając pazury. Skuliłam się, krzycząc.
Wtedy do moich uszu dotarło głuche łupnięcie, a za nim cichy, przepełniony bólem skowyt. Powoli otworzyłam oczy.
Ogromny jeleń dociskał wilkołaka rogami do ziemi, kiedy ten usiłował się wyrwać z tej pułapki, skomląc.
- Potter...? - szepnęłam, wpatrując się w zwierzę. - Jak wy...?
Wtedy jakby na nowo przypomniałam sobie o tym, że chłopak był animagiem. Nielegalnym.
Jeleń jedynie spojrzał w moją stronę, przekręcając głowę lekko, jednak niezbyt mocno - tak, żeby wilkołak wciąż był przygwożdżony do ziemi.
W ciągu kilku chwil Katie znalazła się tuż obok mnie, pytając, czy wszystko w porządku. Kiwałam jedynie głową nieprzytomnie, wpatrując się w tę dziwną scenę rozgrywającą się tuż przed moimi oczami. Zauważyłam kątem oka, że coś małego spadło nagle z grzbietu Jamesa, a kiedy spojrzałam w tę stronę, ze śniegu nagle wystrzeliła w górę postać Petera.
- Peter, to ty! - zawołała Katie z zaskoczeniem, zrywając się na równe nogi. - Musisz nam pomóc. Musimy zabrać Syriusza do zamku.
Chłopak spojrzał niepewnie w stronę Jamesa, który wciąż przytrzymywał Remusa porożem.
- Wrócimy niedługo wszyscy razem - powiedział Pettigrew, podchodząc do mnie i podając mi rękę, bym mogła wstać. Skorzystałam z pomocy i podciągnęłam się z całej siły, po czym posłałam mu pytające spojrzenie. - Wszystko w porządku, Lily?
Skinęłam głową; chociaż cała trzęsłam się z nerwów, powoli dochodziłam do wniosku, że nic mi się nie stało, bo James w odpowiednim momencie zdołał powstrzymać wilkołaka.
- Niedługo zacznie świtać. Remus zmieni się z powrotem - kontynuował Peter, a ja odetchnęłam ciężko, jak gdyby spadł ze mnie jakiś wielki ciężar. "To koniec", mówiłam sobie w myślach, starając się uspokoić, chociaż wilkołak bez przerwy starał się wyrwać Jamesowi i warczał groźnie. "Już jest dobrze".
Katie przeszła parę metrów od nas, przedzierając się powoli przez śnieg.
- Znacie jakiś skrót do skrzydła szpitalnego? - spytała, odwracając się na Petera, a ten pokiwał głową.
- Będziemy tam w ciągu kilku minut, jak tylko dostaniemy się z powrotem do zamku - odparł chłopak rzeczowo, jednak zauważyłam, że sam wydawał się czymś mocno zdenerwowany; skrzyżował ręce na piersi, niepewnie spoglądając raz na Jamesa, raz na nas.
Błonia w jednej chwili wydały mi się o wiele spokojniejsze. Chociaż niebo wciąż pokrywały gęste chmury, jakby przecząc stwierdzeniu, że zaczyna się rozjaśniać, a śnieg padał bezustannie przez cały ten czas, czułam ogromną ulgę. Powoli przyjmowałam do wiadomości, że nieważne, co się dotąd stało - to już naprawdę koniec. Wystarczyło tylko poczekać, a potem iść do skrzydła szpitalnego.
- Pójdę zobaczyć, co z Syriuszem - powiedział Peter i ruszył w ich stronę, a ja spojrzałam jeszcze raz na wilkołaka, który starał się wyrwać Jamesowi. Pysk miał odwrócony w drugą stronę; wciąż powarkiwał cicho, jednak miałam wrażenie, że już jest nieco zmęczony.
Katie podeszła parę kroków bliżej, trzymając różdżkę w ręce, i również patrzyła na stwora.
- Lumos - mruknęła, a jej różdżka rozbłysnęła jasnym światłem. - Przypomniało mi się to zaklęcie, to z tymi pętami, ale... nie możemy chyba tak... to w końcu... - zaczęła, a ja popatrzyłam na nią. Już miała kontynuować, kiedy nagle coś uderzyło głucho o ziemię.
Spojrzałam w stronę, z której ono dobiegało. Ogromny jeleń, który dotąd bez większego trudu przytrzymywał wilkołaka, upadł na ziemię i właśnie się z niej podnosił, kiedy wilkołak momentalnie wyskoczył do przodu. Później wszystko działo się niezwykle szybko. Usłyszałam tylko krzyk Katie. Gdy spojrzałam w jej stronę, leżała na ziemi, przytłoczona ogromnym cielskiem potwora.
Przeszukałam kieszenie, jednak od razu zdałam sobie sprawę, że wcześniej chyba zgubiłam różdżkę gdzieś w śniegu.
Gałęzie Bijącej Wierzby nagle zaczęły opadać prosto na nas. Spojrzałam w stronę jelenia; w jednej chwili na jego miejscu stanął James, który rzucił się w moim kierunku, nim zdążyłam się choćby poruszyć. Chłopak otoczył mnie ramieniem i z całej siły pociągnął dalej, na bezpieczną odległość od drzewa. Odwróciłam się pospiesznie; długie, wierzbowe witki otoczyły Remusa i Katie tak, że nie było ich przez nie widać w ciemności. Spojrzałam w stronę Pottera, który przeszukiwał kieszenie w poszukiwaniu różdżki, a ja w panice zaczęłam robić to samo, choć doskonale wiedziałam, że jej nie mam. Wtedy wokół rozległ się potworny wrzask dziewczyny.
- Immobilus! - krzyknął James, celując różdżką w drzewo. Gałęzie po raz kolejny znieruchomiały i uniosły się, a ja odwróciłam się za siebie, dostrzegając, jak Ann i Peter biegną w naszą stronę.
- Z Blackiem już lepiej, ale wciąż nie... - wydyszała Rusell, jednak nie dosłyszałam, co mówi, bo jej dalsze słowa zatonęły we wrzaskach Katie. James wycelował różdżkę w wilkołaka, jednak zawahał się; obserwowałam, jak Greese usiłuje szarpać się z potworem, płacząc głośno. Jej zapalona różdżka świeciła w śniegu parę metrów od niej.
- Drętwota! - krzyknęła Ann. Wilkołak ryknął z bólu, ale zaklęcie nie zadziałało na niego tak, jak na człowieka. Mimo to odwróciło to na chwilę jego uwagę od Katie.
- Nie! - krzyknął ktoś nagle; odwróciłam się na krótki moment, a moim oczom ukazał się Syriusz, który starał się utrzymać sam na nogach. Obok niego stała Lily z wyciągniętą do przodu różdżką; domyśliłam się, że kiedy tylko usłyszeli krzyki, chłopak postanowił zignorować swój stan oraz protesty Beckett. - To nic nie da, tylko pogorszysz sprawę!
Próbował coś jeszcze zrobić, ale zatoczył się lekko i zamiast tego przysiadł na ziemi. W tym czasie James przemienił się po raz kolejny i zdążył podbiec do wilkołaka. Usiłował zepchnąć go porożem, jednak ten chwycił dziewczynę łapą i przeturlał się razem z nią, a jej wrzaski po raz kolejny dotarły do naszych uszu.
Wszystko trwało zaledwie kilka chwil, jednak miałam wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność, jakby w zwolnionym tempie. Obserwowałam tę sytuację i docierało do mnie powoli, jak bezradna byłam. Jeszcze kilka minut wcześniej myślałam, że wystarczy trochę poczekać i wszystko wróci do normy - jednak to nie było takie proste. Wcześniej Ann próbowała trafić w wilkołaka zaklęciem, jednak kiedy rozpoczęła się ta szamotanina, była zbyt wielka szansa, że oberwie James albo Katie. Zresztą i tak magia wydawała się niezbyt skuteczna w przypadku wilkołaka - sprawiała mu jedynie ból i dodatkowo go rozwścieczała.
W tamtym momencie zdałam sobie sprawę z tego, jak beznadziejne było nasze położenie. Fakt, że ten potwór, który atakował Katie, to tak naprawdę Remus, sprawił, że wszystko wydawało się jeszcze gorsze.
"Na Merlina, to Remus".
Dopiero wtedy tak naprawdę zrozumiałam, co się dzieje. Chociaż już wcześniej nam o tym powiedziano, w takiej sytuacji żadne słowa nie mogły sprawić, bym natychmiast w krwiożerczym wilkołaku zobaczyła człowieka - i to takiego, który był moim przyjacielem, mimo że najwidoczniej nie znałam go nigdy zbyt dobrze. Świadomość, że próbował on zrobić coś złego innej, bliskiej mi osobie - nawet, jeżeli nie zdawał sobie z tego sprawy - była okrutna. W dodatku sami wcześniej krzywdziliśmy go zaklęciami. Myśl, że byliśmy do tego zmuszeni, była dla mnie nie do zaakceptowania.
Czułam, jak po moich policzkach zaczęły spływać łzy. Nie potrafiłam w tamtej chwili myśleć racjonalnie; próbowałam podbiec bliżej Remusa i Katie, by jakoś ich rozdzielić, jednak Ann w porę chwyciła mnie za rękę i przytrzymała w miejscu. Tłumaczyła mi, że James da sobie radę, podczas gdy ja z histerią w głosie kazałam jej mnie puścić. Bez przerwy patrzyłam w stronę Remusa i Katie; kiedy wreszcie udało mi się wyrwać rękę z uścisku Rusell, wilkołak zamachnął się i przeciągnął pazurami po puchowej kurtce Katie, całkowicie ją rozpruwając. Choć jeszcze przed chwilą gotowa byłam do nich podbiec, wtedy znieruchomiałam po raz kolejny, patrząc na tę scenę z przerażeniem, a wrzask Katie zdawał się wwiercać w moją głowę. Było zbyt ciemno, bym mogła stwierdzić na pewno, czy widziałam krew.
Stwór wyciągnął drugą łapę, chcąc zamachnąć się po raz kolejny. Słyszałam, jak Greese łkała głośno; skuliła się, podobnie jak ja wcześniej. Pazury przecięły powietrze tuż przed twarzą dziewczyny, a wtedy usłyszeliśmy głośny ryk.
James wykorzystał sytuację, przygważdżając wilkołaka rogami do pnia drzewa. Utrzymywał go bez przerwy, ignorując szarpanie się wilkołaka i jego głośne warczenie. Dopiero wtedy podbiegliśmy do Katie, która leżała nieruchomo w śniegu; razem z Ann i Peterem próbowaliśmy ją podnieść, jednak ona nie pozwalała nikomu się dotknąć. Podkurczyła nogi i leżała na ziemi z zamkniętymi oczami, wciąż łkając.
Beckett podeszła do nas bliżej, po czym kucnęła tuż obok Greese; zaczęła mówić do niej łagodnym głosem, starając się ją uspokoić. Wtedy jednak moją uwagę przykuło coś jeszcze.
Zerknęłam w stronę Jamesa, a wtedy z wilkołakiem zaczęło dziać się coś dziwnego.
Jego kończyny i tułów nagle zaczęły się gwałtownie skracać i pomniejszać, sierść wrastała z powrotem w skórę, a pysk z każdą sekundą coraz bardziej przypominał ludzką twarz.
W ciągu kilku kolejnych chwil nieprzytomny Remus osunął się na ziemię po pniu drzewa.

29 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. No powiem ci moja droga, że ci to wyszło. Na to czekałam, trochę akcji, niepewności i dramatyzmu służy każdemu opowiadaniu! :D Pewnie oczywiste jest, który fragment podobał mi się najbardziej xD Ten moment gdy Syriusz poznaje głos Becket i zaczyna łapać sytuacje jest super uroczy! Podoba mi się jak pokazałaś reakcje dziewczyn, wyszło ci to naturalnie, bez żadnych przesadyzmów i to mi się podoba. Masz też plusa za opisanie reakcji Evans, że nie zrobiłaś z niej superbohaterki która zawsze ma jasny umysł (na którą często jest kreowana), ale pozwoliłaś Jamesowi ją uratować. Bardzo super i ogólnie to mam nadzieje że z tej sytuacji wyniknie jakaś fajna relacja między tą dwójką :) Idąc dalej, cieszę się, że nie pominęłaś Petera, jego ktrótki udział w całej akcji jasno pokazuje jak przedstawiasz tę postać, w końcu! nie jest głupim przestraszonym grubasem, tylko na coś się przydał. Opis całego zdarzenia pochłonęłam chwila moment, bo byłam ciekawa jak wszystko się zakończy, więc super bo było opisane na tyle zgrabnie, że nie musiałam sie zastanawiać co się stało, tylko śledziłam kolejne linijki tekstu cały czas mając w głowie obraz tego co się dzieje. Szkoda mi trochę Katie bo chyba nawet Syriuszowi się tak nie oberwało, czekam na rozwinięcie relacji między nią a Remusem, jak się będą zachowywać w stosunku do siebie po całym zdarzeniu. No i ogólnie to jak zawsze nie mogę się doczekaj kolejnego rozdziału, bo już chciałabym wiedzieć co będzie dalej, na prawdę jestem ciekawa jak to wszystko pociągniesz. Tak więc życzę ci dużo weny i zapału do pisania!

      Usuń
    2. Hej! Korzystając z jazdy pociągiem zajmę się odpisaniem na komentarze, bo coś ostatnio mi to nie wyszło...
      Hahaha, Siriusly jak zwykle nie pozostało niezauważone :D cieszę się, że ci się spodobało!
      Starałam się jednak pokazać, że taka sytuacja dla dziewczyn - w końcu komu się zdarza na co dzień takie zagrożenie? - wcale nie musi być przyjęta tak chłodno na wejście, bo to jednak coś, do czego trzeba przywyknąć, nawet w czasie wojny.
      Zawsze miałam takie wyobrażenie, że kiedy Lily dowie się o sekrecie Remusa i tym, co pozostali huncwoci dla niego zrobili, rozważy po raz kolejny, jaki naprawdę jest James i na jakie poświęcenia go stać, mimo jego wszystkich dziecinnych zachowań. Także Twoje nadzieje będą się urzeczywistniać :D
      Dziękuję za słowa dotyczące Petera - zawsze podkreślam, że to dla mnie najtrudniejsza kwestia, bo go, cholera, nienawidzę. Trudno jest taką postać ujmować w jakimkolwiek dobrym świetle - jednak tak naprawdę i tak jest głupim, przestraszonym grubasem, przynajmniej w książce. A co było wcześniej? Łudzę się, że było inaczej, bo bym go zabiła przy najbliższej okazji.
      Opis był dość długo redagowany właśnie z naciskiem na przejrzystość - a chociaż widziałam, że był również odbierany jako chaotyczny, fajnie, że to chyba w tym przypadku kwestia subiektywna.
      To prawda, Katie oberwała mocniej - ale dalej to już wolę nie rozwijać, bo sama wiesz, że mam skłonność do spoilerowania xD
      Dziękuję bardzo <3

      Usuń
  2. O ja...(cenzura)... Inaczej nie umiem tego skomentować. Aż się boje myśleć jakie będą konsekwencje tego wydarzenia. Co z ich przyjaźnią? Przetrwa to? Biedna Kate :( I biedny Remus. Już czuje jego wyrzuty sumienia. A James jak zwykle bohater <3 dobrze! :) A tak serio to jestem tak przerażona tym co się działo w tym rozdziale, że nie wiem co napisać. Musisz szybko dodać kolejny żeby uspokoić moje zszargane nerwy :D
    Twoja Luella

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć Luelko (uwielbiam to zdrobnienie)!
      Krótko i treściwie, trzy słowa pokazują wszystko, całą reakcję xD Niewiele mogę powiedzieć, bo każda odpowiedź wiązałaby się jedynie ze spoilerami - chociaż pozwolę sobie tutaj na taki maleńki: w 32 powinnam znaleźć coś dla Ciebie na zszargane nerwy :)
      buziaki, dziękuję ślicznie za komentarz!

      Usuń
    2. Luelko jest śliczne ;p akceptuje! Moje zakończenia nerwowe pytają kiedy będzie rozdział uspakajający? :)
      Luella

      Usuń
    3. Póki co napisałam prawie cały akapit (zostało w nim do końca parę zdań do poprawy, więc można jako całość zaliczyć, prawda? :D). Nie wiem jak pójdzie z resztą, ale liczę na to, że w weekend znajdę czas i wenę i napiszę jakiś spory fragment :)
      <3

      Usuń
    4. Witaj witaj! :) Czas na dodatkowy zastrzyk energii i weny!
      >>> :) :) :) :) PRZESYŁANIE W TRAKCIE :) :) :) :) >>>
      Mam nadzieję, że szybko dojdzie i pomoże w pisaniu :*
      Luelka <3

      Usuń
    5. Przyznam, że ostatnio szło dość topornie, ale teraz jestem w trakcie pisania i wpadłam tu tylko żeby poinformować, że (nieznacznie, bo nieznacznie, ale...) coś się ruszyło - więc zakładam, że zastrzyk energii i weny się już przesyła!
      Dziękuję bardzo, Luelko, a teraz wracam do pisania! <3

      Usuń
    6. Hej hej :) Jak tam? Co tam? Dzieje się coś? Będzie coś niedługo?
      Luella

      Usuń
    7. hej! dwa akapity gotowe, pozostał mi do napisania ostatni - niestety wciąż idzie ciężko. dzisiaj po raz kolejny spróbuję nad tym usiąść i popisać, oby wyszło :D
      przy okazji, Luelko, od dawna zadziwiają mnie godziny, w jakich piszesz komentarze. jak to możliwe, że tak wcześnie rano nie śpisz na siedząco?
      <3

      Usuń
    8. Zapewniam Cię, że bardzo chętnie bym spała ale niestety muszę chodzić do pracy :( A blogi czytam zawsze przy porannej kawie i stąd ta paskudnie wczesna godzina xD (i czasem spóźnienie do pracy przez nowy rozdział) <3
      Buziaki i czekam na ostatni akapit :p
      Luelka

      Usuń
    9. Hej :) Pisze się tam coś? :*

      Usuń
    10. Hej, hej!
      Co do tej godziny to teraz wszystko jasne - bo serio, intrygowało mnie to od jakiegoś czasu xD tylko ze spóźnieniami gorzej, ale muszę chyba powiedzieć, że na razie takiego spóźnienia Ci raczej nie zafunduję. Nie dość, że przed ostatnim akapitem pojawił się u mnie jakiś zastój, którego nie potrafię chwilowo pokonać, to na dodatek nawarstwiły mi się drobne problemy ze zdrowiem i oczywiście zbliżające się terminy oddania prac zaliczeniowych, których mam przemnóstwo. Niby taki kierunek, ale jednak wymaganie od człowieka prozy pisania wierszy niezbyt mi pasuje :(
      Staram się znaleźć czas, chęci i wenę i jakoś je ze sobą skonfrontować, ale chwilowo nie wiem, jak będzie. W każdym razie zrobię co mogę (i jak najszybciej, jak tylko mogę). To kochane, że się upominasz, ale też mi źle z tym, że tak długo trzeba czekać i nie mogę nawet powiedzieć o żadnym postępie :( Dwa akapity jak były, tak są nadal, więc mam wyrzuty sumienia.
      Przepraszam i jeszcze raz obiecuję zrobić ile tylko się da, żeby rozdział był jak najszybciej <3

      Usuń
  3. O. Mój. Boże. (albo raczej potworze spaghetti… XD) Tyle akcji, tyle emocji, aaaaale po kolei…
    Troska Lily o Syriusza tak bardzo mnie rozczuliła. Inne dziewczyny owszem, były zmartwione i rozumiem ich chęć pomocy, ale czasami pomóc potrafi tylko jedna osoba i tylko jej gesty (gładzenie po włosach, niby nic i mógł to zrobić każdy, ale tylko Beckett na tyle sobie pozwoliła, bo aaaaaaa Siriusly <3). Moment gdy Syriusz rozpoznał głos Lily jako pierwszy również bardzo mi się podobał. Ogólnie mówiąc uwielbiam to, jak przedstawiasz ich relacje. Proste gesty w ich przypadku nie są małostkowe i nieważne, a czytelnik wyczuwa, że między nimi jest coś. Nazywanie to miłością na obecną chwilę moim zdaniem jest zbyt kolokwialne. Osobiście widzę to raczej w postaci ziarenka, z którego wyrośnie piękny kwiat — ale fabuła nie skupia się tylko wokół tego (jak w większości opowiadań), bowiem wokół nich są przyjaciele, którzy nie są zaniedbywani (każdy ma swój punkt widzenia, swoje zainteresowania, wszyscy są z „krwi i kości”, a nie tylko marnym tłem) i dzieje się wiele: „[…] tym właśnie był Remus. Wilkołakiem.” Ten fakt chyba dotarł do wszystkich bohaterów…
    „Próbowałam przywołać w głowie wszystko, co mieliśmy na lekcjach OPCM i może miałoby to jakikolwiek sens, gdyby podręcznikowe teksty o wilkołakach nie ograniczały się do opisu wyglądu, cech charakterystycznych i zastrzeżeń dotyczących ich bezwzględnego unikania.” — czasami lekceważenie problemu nie sprawi, że nas ominie bądź że przestanie istnieć, przez lekceważące podejście do tematu likantropii, co między innymi wpłynęło na bezradność dziewczyn w obliczu niebezpieczeństwa.
    Szczegółowy opis akcji na błoniach, przy wierzbie, sprawił, że czułam się jakbym tam z nimi była: chciałam zrobić cokolwiek, jakoś im pomóc, a przede wszystkim uratować Katie. Z a w a ł, dosłownie, przeżyłam gdy wilkołak zaatakował ją. Aż wstrzymałam powietrze i poczułam nieprzyjemny dreszcz, mało tego, wystraszyłam się, że coś się jej stanie — miałam w głowie najczarniejszy z możliwych scenariuszy…
    Z jednej strony chcę wiedzieć co się stanie dalej, ale z drugiej strony bardzo się martwię o całą sytuację Remus-wilkołak. Cały czas powtarzam, że wierzę w siłę ich przyjaźni, ale tutaj pojawia się cienka linia między tym kim jest Remus. Czy to Remus jest wilkołakiem czy wilkołak Remusem? Patrzeć na niego jak na przyjaciela czy jak na dziką bestie? Zaatakował — przecież nie był sobą, ale gdyby sobą nie był to bez problemu można by było zaatakować go, a nie tylko się przed nim bronić… Ach, myśli wiodące daleko i zmuszające do refleksji!
    Rozdział pełen wrażeń, czekam teraz na 31, który pewnie będzie wytchnieniem dla samych bohaterów, jak i dla nas — Twoich czytelników. Najgorsze za nami wszystkimi (mam taką nadzieję), teraz czas na konsekwencje (o ile tak to mogę nazwać).

    Standardowo życzę Ci weny, weny, weny <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej hej!
      Cudownie się to czyta, bo w sumie starałam się od początku, żeby na Siriusly składały się właśnie takie drobne gesty, składające się na całość. W końcu przy takim wyciąganiu relacji na pierwszy plan łatwo zapomnieć o pozostałych wątkach, a tryb narracji, który przyjęłam, jednak wymaga skupienia się na każdym z osobna. Poza tym wiele można przy tym stracić, a jednak chcę pokazać różnorodność, barwność postaci i to, jak odmienne są od siebie - tak naprawdę jak każdy, chociaż na co dzień zdarza nam się często szufladkować i uogólniać.
      Nie było to jeszcze nigdzie ujęte (a może nawet nie będzie okazji, bo nie planowałam tego), ale dotąd nauczyciele OPCM zmieniający się co rok nie byli zbyt kompetentni - stąd brak informacji. Jednak założenie ówczesnego nauczyciela, że problem jest zbyt hipotetyczny, by uczyć uczniów praktycznej wiedzy, miało straszne konsekwencje.
      Cieszę się, że opis tak dobrze dla Ciebie zadziałał, bo to jak wiemy okazało się kwestią subiektywną.
      Wiara w ich przyjaźń wydaje mi się mocno uzasadniona, bo w końcu już trwa ona sześć lat i tylko kwitnie - ale takie wydarzenia rzeczywiście mogą pozostawić jakiś ślad. Umocnić albo zniszczyć.
      Obiecałam odrobinę wytchnienia wyżej, obiecam i tu - nie wszystko pewnie się od razu polepszy, ale to niestety nie byłoby zbyt realne.
      Dziękuję Ci bardzo, szczególnie za wenę - bo czekam, aż mnie wreszcie dopadnie :)
      <3

      Usuń
  4. Kurczę, mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Po pierwsze rzeczywiście był krótki i mocno skoncentrowany na jednym wątku. To oczywiście można by wybaczyć, ale mam wrażenie, że trochę poszalałaś z prawdopodobieństwem opisywanych wydarzeń, bo:
    1) Nie mogłam przestać myśleć, dlaczego w tak dużej grupie magicznie uzdolnionych osób nikt nie wpadł na to, żeby przetransportować Syriusza zaklęciem zamiast go tak ciągnąć xD Wiem oczywiście, że gdyby nie te logistyczne problemy, być może nie byłoby o czym pisać, ale mimo wszystko. Jedna osoba mogłaby spanikować, dwie osoby może też. Ale wydaje się nieprawdopodobne, żeby kompletnie nikt o tym nie pomyślał.
    2) Katie powinna już dawno nie żyć - mniej więcej od momentu, kiedy Remus do niej przyskoczył. Miał całe mnóstwo czasu, żeby ją zabić, a to właśnie zrobiłby wilkołak. Tymczasem dopiero po dłuższej chwili Remus rozerwał jej kurtkę, być może zadając jej jakąś ranę. To nie brzmi prawdopodobnie, normalnie pewnie po prostu przegryzłby jej gardło albo rozszarpał na kawałeczki, przecież szamotał się tylko z człowiekiem. Makabryczne, przyznaję :D
    3) Na błoniach panował taki chaos, że z pewnością ktoś ze szkolnego personelu pofatygowałby się, żeby to sprawdzić. Nienaturalnie głośne wycie, wrzaski, szamotanina, błyski zaklęć - nawet jeżeli całe zajście trwałoby 5 minut, to dość, żeby ktoś w nie interweniował.
    To oczywiście tylko moje subiektywne wrażenia, ale przez to wydawało mi się, że ten rozdział jest równie chaotyczny co opisane w nim wydarzenia. Podobał mi się za to Syriusz, był bardzo syriuszowaty :) Jego zachowanie było przekonujące, pasowało do jego stylu bycia. No i James ratujący Lily <3
    Mam nadzieję, że nie masz mi za złe powyższych uwag. Ogólnie jestem teraz bardzo ciekawa, jak dalej potoczy się akcja, bo wszystko wymknęło się spod kontroli, co może poważnie wpłynąć na relacje Huncwotów i dziewczyn - zwłaszcza że miały okazję na własne oczy zobaczyć, do czego zdolny jest wilkołak.
    Z pozdrowieniami
    Eskaryna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cześć,
      1) kiedy Syriusz był przytomny, nie pozwoliłby się nieść zaklęciem. Zresztą wszyscy mieli nadzieję, że poczuje się lepiej i pójdzie o własnych siłach - a że się pomylili, to trudno. To ludzie, nie roboty. Skoro takowe nie zostało użyte - nie było przez nikogo znane. Wingardium Leviosa na człowieka, w dodatku na ogromnym wietrze i w niepewnej ręce to chyba niezbyt dobry pomysł.
      Poza tym, odruchy pozostają. Osoby, które całe życie były wychowywane w kulturze pozbawionej magii, nie zaczną po ledwie paru latach używać jej bez przerwy. W ekstremalnych sytuacjach i przy takim szoku łatwo jest zapomnieć o takiej "oczywistości", jaką niby jest różdżka (przy założeniu, że znaliby odpowiednie zaklęcie).
      2)"Wszystko trwało zaledwie kilka chwil, jednak miałam wrażenie, że ciągnie się w nieskończoność, jakby w zwolnionym tempie".
      Jakie parę minut? Rozumiem, że szczegółowy opis krótkich wydarzeń je nieco "wydłuża", ale specjalnie w tym celu pojawiły się podobne wzmianki. Gdybym miała opisać to tak, żeby po samej długości tekstu czuło się długość wydarzeń, to pewnie całość skróciłaby się do jednego zdania ;) Poza tym, dlaczego warunki atmosferyczne - zamieć i śnieżyca - mają w magiczny sposób nie działać na Remusa? Być może Katie przeżyła tylko dlatego. Może źle ją przytrzymał. Może nie trafił.
      3) Zamieć. Śnieg. Wiatr, który huczał nawet wewnątrz tunelu, a na zewnątrz był okropnie głośny. Bohaterowie, którzy nie stoją tuż obok siebie, często przekrzykują się, by móc się w ogóle usłyszeć. Ograniczona śniegiem widoczność.
      Dlaczego nikt z zamku nie słyszał? Bo odległość, którą za chwilę rozpiszę w innym kontekście, ale taki zamkowy mur może mieć sporą grubość. Metr to absolutne minimum, ale zakładam, że więcej. Tłumi raczej całkiem dobrze.
      Gabinety nauczycieli - u mnie od czwartego do siódmego piętra. Ile może mieć taka komnata, 7-10 metrów? Pomnóżmy piętra przez wysokość, dodajmy podłogi, fundament, w przypadku niektórych gabinetów wieże.
      Późno w nocy może ktoś nie spał i wyglądał za okno, ale nad ranem? Księżyc nie zachodzi wraz ze wschodem słońca, a trochę później. W nocy z 4 na 5 lutego 1977 było to dokładnie o 5:56, blisko godzinę po wschodzie słońca - według mnie marne szanse, że akurat ktoś wyglądał przez okno na błonia, żeby popatrzeć, czy akurat wtedy coś się tam nie dzieje :) Ponadto nie każdy gabinet znajdował się po stronie błoni z widokiem na wierzbę.
      Wracając do statystyk:
      Odległość wierzby od zamku - najmniej 500m, gdzie to raczej znacznie zaniżona wartość. Powiedzmy 800. Uwzględniając słabą widoczność przez śnieg, który w takiej odległości stanowił swoistą zasłonę, niewiele można było zobaczyć.

      Jakkolwiek niemiło miałabym nie zabrzmieć: wolałabym nie otrzymywać w niemal każdym komentarzu sugestii, że podobno stosuję jakieś uproszczenia, bo nie potrafiłabym inaczej (w domyśle: lepiej) danego wątku wymyślić i napisać. Zapewne nie masz nic takiego na myśli pisząc komentarz, ale niestety tak to odbieram. Myślę, że zrozumiesz, o co mi chodzi :)

      Dziękuję za komentarz :)

      Usuń
    2. Przykro mi, że w ten sposób odbierasz owszem, nieco krytyczne, ale przecież zupełnie neutralne uwagi/spostrzeżenia. Nie mogę przyznać, żebym to rozumiała, a Twoje wyjaśnienia też niezupełnie do mnie przemawiają, chociaż z częścią oczywiście można się zgodzić, jeśli przyjmie się odpowiednią perspekywę, np. w kwestii odległości - chociaż zakładam, że nawet nad ranem ktoś sprawował kontrolę i w zamku, i na błoniach, bo przecież wobec tylu magicznie uzolnionych nastolatków w jednym miejscu powinno się jednak stosować zasadę ograniczonego zaufania.
      Ale żeby osoby na szóstym roku nie znały tego typu, zdawać by się mogło, nieskomplikowanego zaklęcia, podczas gdy ćwiczą już transmutację zaawansowaną? Żadna z nich? Pewnie, emocjami i wzburzeniem wiele da się wytłumaczyć, ale w tym przypadku liczba bohaterów trochę to wrażenie (moim zdaniem) zatarła.
      Kwestia tego, czy śnieg mógł powstrzymać wilkołaka... No nie wiem, może to wyrażenia takie jak "szamotanina" czy "przeturlał się razem z nią" itd. upewniły mnie w przekonaniu, że ten kontakt był bardzo bliski, choćby przez chwilę, więc nadal trudno mi pogodzić się z tym, że Remus zdołał zadać tylko jeden, niezupełnie celny cios, podczas gdy dysponował nie tylko pazurami, ale też wilczymi szczękami i nadludzką siłą.
      To są oczywiście tylko moje własne przemyślenia, nie mam żadnego monopolu na realizm (!) w świecie stworzonym przez Rowling. Po prostu momenty, w których poczułam się mocno zdezorientowana.
      Wydaje mi się, że ludzka natura polega właśnie na tym, że teoretycznie wszystko można zrobić lepiej (Merlin mi świadkiem, że mnie ta reguła obejmuje w pierwszej kolejności), co bywa albo motywujące, albo deprymujące, ale daleka jestem od tego typu przemyśleń, kiedy piszę komentarze - zwyczajnie dlatego, że nie znam Twoich możliwości i nie wiem czy potrafiłabyś, czy nie potrafiłabyś napisać tego jakoś inaczej. Nie napisałam przecież niczego, co odnosiłoby się bezpośrednio do Ciebie lub Twoich umiejętności, komentowałam wyłącznie przeczytany tekst.
      Myślę, że nie warto spoczywać na laurach - pewnie temu zaprzeczysz, ale przecież bywam u Ciebie regularnie, czytam kolejne rozdziały z ciekawością, w komentarzach trochę krytykuję, trochę chwalę - w zależności od subiektywnych wrażeń... Jeśli to jest dla Ciebie nieakceptowalne i sobie tego nie życzysz, to nie powiem, że to rozumiem, ale oczywiście przyjmuję do wiadomości, w końcu to Twój blog i nie będę na siłę wtrącać się ze swoimi złotymi przemyśleniami :)
      Przesyłam pozdrowienia
      Eskaryna

      Usuń
    3. Nie, nie zaprzeczę, że nie warto spoczywać na laurach - dlatego właśnie opracowuję rozdziały w taki sposób, by móc odpierać zarzuty takie, jak twoje :) Chociaż, szczerze mówiąc, już pisząc je wiedziałam, że się z nimi nie zgodzisz - w końcu nie zdarzyło się to pod żadnym z dotychczasowych rozdziałów, które skomentowałaś ;)
      Najwidoczniej skrajnie inne punkty widzenia, cóż...
      Właśnie dlatego nie mam zamiaru rozpisywać się dalej, bo to w sumie nie ma sensu - i tak nie przyjmiesz tego za odpowiednie.
      Do sedna:
      Powiedziałam zupełnie coś innego, odnosząc się TYLKO do jednego zdania, które mi nie odpowiadało, a nie "obraziłam się" (?) za całość - jak mi teraz sugerujesz. Dlatego ostatnią część komentarza z radością pominę.
      Gdzieś tu już kiedyś wspomniałam, że wolę pytanie, niż negowanie z góry - przyjemniej jest dopowiedzieć kwestię, niż wiecznie walczyć z wiatrakami, starając się udowodnić, że moja logika jednak bardziej pasuje w opowiadaniu tworzonym przeze mnie.
      Zmierzając już ku końcowi: nie wiem, co jest niezrozumiałego w asertywości. Myślałam, że powiedzenie wprost, co jest nie tak, by później było już tylko dobrze, będzie dobrym pomysłem...
      Cóż, temat z mojej strony został wyczerpany :)

      Usuń
    4. Z mojej strony chyba również, bo spodziewałam się raczej, że nie ograniczając się wyłącznie do zachwytów, możemy się nawzajem motywować, ale z niezrozumiałych dla mnie powodów chcesz mnie traktować jak wroga, który w każdym komentarzu knuje przeciwko Tobie... Możesz mi wierzyć, że nie mam na to najmniejszej ochoty ani motywacji ku temu - prawdę mówiąc, trudno mi nawet wyobrazić sobie, co mogłoby nią być.
      Szkoda, że nie odniosłaś się do moich odpowiedzi na Twoje wyjaśnienia i ograniczyłaś się wyłącznie do stwierdzenia, że tego właśnie się spodziewałaś - niewiele to wnosi, ale też rozumiem, że czasem można nie mieć ochoty na dyskusję. Może masz rację, że w tym przypadku nie ma ona sensu, skoro uważasz, że jedynym problemem tego rozdziału jest jego długość, a ja tylko się czepiam.
      Nie jestem też pewna, jak mogłabym zadać pytania, o których wspomniałaś. Na przykład, jak długo człowiek może turlać się z wilkołakiem, zanim potwór weźmie górę i go zabije?
      I znowu doszukałaś się jakiejś sugestii, nazywając to przy tym asertywnością - naprawdę jestem zbita z tropu. Chyba za bardzo bierzesz do siebie sam fakt krytyki, a trochę za mało jej treść, takie przynajmniej mam wrażenie, stąd chyba szukanie sugestii. Ja nic nie sugeruję, gdybym chciała Ci coś przekazać, zrobiłabym to wprost. Tak jak teraz.
      No nic, Ty napisałaś wszystko, ja napisałam wszystko, może tak jest lepiej. Na pewno będę tu czasem zaglądać, żeby zobaczyć jak sobie poczynasz, ale pewnie zgodzisz się, że lepiej będzie, jeśli swoje przemyślenia zachowam dla siebie skoro nie widzisz w nich żadnej wartości, a przy tym traktujesz je tak osobiście.
      Ze szczerymi życzeniami sukcesów i ukończenia tej historii (tak rzadko się to zdarza!)
      Eskaryna

      Usuń
    5. Hej, przepraszam, że się wtrącę, ale w sumie dotyczy to też mojego komentarza pod poprzednim rozdziałem, gdzie spotkałam się z podobną reakcją. Wydaje mi się, że trochę zbyt ostro reagujesz na nawet nie krytykę, a nasze przemyślenia i uwagi dotyczące treści.
      Każdy odbiera inaczej przeczytany tekst, inaczej go sobie wyobraża i inaczej na niego reaguje. Komuś może się coś wydać dziwne albo niepasujące, ale przecież nie każemy od razu tego zmieniać, tylko właśnie piszemy nasze spostrzeżenia, żeby uzyskać wyjaśnienia.
      Będąc autorem jednak patrzy się zupełnie inaczej na swoje dzieło, bo po prostu się wie, o co chodziło i co się chciało przekazać, ale czytelnik nie ma takiej wiedzy i bez dodatkowych informacji nie może wiedzieć, czy to co mu nie pasuje to jakieś niedopatrzenie, czy taki właśnie był zamysł autora.
      Prosisz o uwagi w postaci pytań, ale myślę, że wypunktowane przez Eskarynę spostrzeżenia, są właśnie jakimś ich rodzajem.
      Nie napisała Ci, że to jest źle, tylko że jej to zgrzytało.
      W czasie czytania wiele rzeczy może umknąć, ja na przykład po kilku dniach nie pamiętałam już kompletnie o tej zamieci i bez Twoich wyjaśnień dalej bym nie pamiętała.
      Ale też każdy odbiera daną sytuację inaczej.
      Skupia się na czymś innym.
      I ogólnie, jeśli już jesteś tak dokładna do godziny, 5:56 nie jest wcale tak wczesną porą. Mogę się założyć, że przynajmniej jedna trzecia zamku była już wtedy na nogach, a wyglądanie przez okno też jest naturalną rzeczą po przebudzeniu.
      Ale fakt, zamieć mogła zmniejszyć widoczność.
      Ogólnie, jeśli się czegoś nie napisało wprost (przykładowo sytuacja z kuzynostwem nazywanym rodzeństwem), powinno się spodziewać, że komuś może coś nie grać, że może mieć jakieś wątpliwości.
      I właśnie są to tylko wątpliwości, czyli po części pytania, które możesz rozwiać, żeby rozjaśnić nam jakąś nie do końca zrozumianą sytuację.
      Rozumiem chęć bronienia tego, co się napisało, ale też z jakimś umiarem - zamiast upierać się przy swojej wizji, można się zastanowić nad tym, dlaczego czytelnikowi coś nie gra i nie pasuje.
      Nasze komentarze to nie ataki o treści "Źle to napisałaś, popraw to", tylko "Coś mi się nie zgadza." - w domyśle: "mogłabyś to bardziej wytłumaczyć?".
      Na koniec dodam, że na pewno trochę nieprzyjemna jest taka reakcja na komentarz "o dobrych intencjach i chęci pomocy".
      Chcemy dobrze, piszemy swoje przemyślenia i ogólnie poświęcamy na to czas, aby przeczytać, zagłębić się i wyciągnąć wnioski.
      Oczywiście nikt nam nie kazał tego robić, ale jednak taka reakcja pozostawia po sobie złe wrażenie - kiedy namęczysz się, żeby napisać komentarz i masz wrażenie, że niepotrzebnie to w ogóle zrobiłaś, bo odbiorca jest z niego niezadowolony.
      Nie wiem, czy mówienie komuś, w jaki sposób ma pisać komentarze jest dobrym pomysłem, bo później już nie wiem, co mogę, a czego nie mogę napisać, żeby nie wywołać jakiejś scysji.
      To chyba tyle. Nie chciałam Cię w żaden sposób urazić, w sumie nie chciałam się nawet mieszać, ale to było silniejsze ode mnie :)
      Pozdrawiam serdecznie Was obie :)
      Optimist

      Usuń
    6. Dzień dobry wszystkim, komentującym jak i samej autorce. Wtrącanie się w nie swoje sprawy jest brzydkim odruchem, ale za to bardzo ludzkim, szczególnie w sytuacji, gdy dzieje się coś nie tak — dlatego również to zrobię, a co mi tam!
      Może to z mojej strony niedojrzałe, ale po przeczytaniu tej ciekawej dyskusji, w kilku momentach pomyślałam sobie: XDDDDDDDD. Dosłownie. Nic lepiej nie wyrazi moich emocji, jeśli chodzi na przykład o to, że 5.56 — pozwolę sobie zacytować słowa — „nie jest wcale tak wczesną porą” XD Dla mnie jest, potwornie wczesną, ba, dla mnie wszystko, co zaczyna się przed 9 jest środkiem nocy. Powtarzam — dla mnie. Kwestia pór wstawania oraz określania godzin mianem wczesnym czy późnym jest raczej sprawą indywidualną, nawet jeśli chodzi o wstawanie na zajęcia. Tak samo z wyglądaniem przez okno — to, że jedna osoba tak zrobi, nie jest równoznaczne z tym, że 1/3 Hogwartu również, a nawet jeśli to nie wszyscy mają widok z okna ten sam.
      Trzymając się dalej „reakcji na to co się dzieje na błoniach”, powołując się już na kanon: w samym „Kamieniu filozoficznym” sytuacja z trollem w łazience jest podobna. Nauczyciele przybiegli jak już było „po wszystkim”, a przecież tam też głośne rzeczy się działy i młodzi bohaterowie nie mieli lekko ;) Więc nawet jeśli ktoś by zauważył co się dzieje na błoniach to nie znaczy, że musi się to znaleźć w tym rozdziale. Może będzie w kolejnym? Może ktoś też przybiegnie jak już będzie „po wszystkim”, a może nie? Kto wie co autorka zamierza w 32 części tej historii nam zaprezentować?
      Teraz przejdę do ataku Remusa-wilkołaka na Katie i powtórzę samą siebie: „czy to Remus jest wilkołakiem czy wilkołak Remusem?”. Ogromne cielsko, ostre pazury, potężna szczęka, w której ukryte są zęby, ALE. Czy którakolwiek z Was była kiedyś zaatakowana przez dużego psa? Głównie w okresie dziecięcym, kiedy wszystko jest od nas większe, a świat jest taki ciekawy… tak samo jak droczenie się z psem sąsiada, który zawsze ochoczo nadstawiał łebek do pogłaskania, merdając przy tym radośnie ogonkiem. Zwierzę to zwierzę, nie wiadomo co siedzi mu w głowie. Tutaj sprawa jest jeszcze bardziej skomplikowana, ponieważ to Remus. Zaatakował — nie był sobą, no ale może w tym wszystkim, wśród zwierzęcych instynktów, przebiła się ta ludzka część? A może i atakował Katie swoim pyskiem tylko osoba, z której perspektywy to zostało opisane, nie była w stanie tego dostrzec przez złe warunki atmosferyczne? Na dodatek, zbliżał się koniec pełni. Wilkołaki słabną :)
      Oczywiste jest użycie zaklęć tak samo oczywiste jak srebra, które rzekomo ma zabijać bądź osłabiać wilkołaka. Nikt nie miał przy sobie kolczyków? A łańcuszek? XDDDDDD Tyle dziewczyn i żadna bez biżuterii???????? XD
      Nie dajmy się zwariować — jak to uwielbia powtarzać moja mama. Na koniec chce jeszcze zaznaczyć, że odnoszę się tylko do treści związanych z samym opowiadaniem, a o krytyce drugiego człowieka i co nią jest, a co nie, nie będę się wypowiadać.
      I tak, w komentarzu pojawia się dużo „może”, ale właśnie o to chodzi w czytaniu opowiadań. Po przeczytaniu rozdziału człowiek się nad nim zastanawia, łączy fakty, zamyśla się, gdyba i nie może się doczekać co będzie dalej i co zostanie wyjaśnione, a co nie.
      O, już prawie dwunasta! Zbieram się i zyczę wszystkim dużo słonka na niebie i pozytywnej energii!
      Papa!

      Usuń
    7. Nieco przykro jest patrzeć na wywracanie sensu każdego mojego słowa na drugą stronę. Powtórzę po raz kolejny, bo mam wrażenie, że wszystkie tkwimy w jakimś dziwnym paśmie niedomówień.
      1) wyjaśniałam jedno, jedyne zdanie, bo odebrałam je niezbyt dobrze - w nadziei, że zrozumiesz, iż różny odbiór może wywoływać dziwne niedopowiedzenia w relacjach międzyludzkich. Przeniosłaś to na cały swój komentarz, wciskając mi w gardło, że to moja reakcja na twoją krytykę. Zaprzeczyłam, co zostało zignorowane, dlatego powtarzam to tutaj: chodziło o tylko jedno zdanie, nie o cały komentarz.
      2) Optimist: z jednej strony mówisz mi (btw myślałam, że między nami też już wyjaśnione, a z moją małą prośbą odnośnie komentarzy wcześniej też nie miałaś problemu - jednak się chyba myliłam), że takie uwagi to w domyśle prośba o wyjaśnienie, kiedy Eskaryna sugeruje mi, że to z mojej strony przejaw nieprzyjmowania treści krytyki.
      3) Nic nie poradzę na to, że uznaję dane kwestie za subiektywne, sporne, bądź po prostu logiczne w moim mniemaniu. Nie potrafię się również powstrzymać przed bronieniem ich.
      Nie muszę się zgadzać z waszymi argumentami - co nie zmienia faktu, że przyjęłam je do wiadomości. Gdyby mnie to bolało aż tak, jak pokazujecie, po prostu kasowałabym komentarze :)
      Nie zmuszam nikogo do czytania, za to jestem zadowolona, gdy się komuś mój tekst podoba (kto nie jest?), wzruszają mnie wręcz ciepłe słowa od innych. Ale wiem też, ile wkładam pracy w swoje teksty na poziomie tekstu i logiki, a przed dodaniem rozdziału proszę jeszcze kilka zaufanych osób o opinię - i zdecydowanie nie ma tutaj głaskania po główkach :)
      Tak jak Changesun wyczerpała temat w kwestii rozdziału, tak jak tutaj kończę wszystko inne. Jeżeli nie macie chęci czytać i komentować dalej, nie zamierzam nikogo do tego zmuszać - w każdym razie dziękuję za dotychczasowe opinie, które nie wiązały się z powyższym nieporozumieniem.
      Zaraz wysiadam z pociągu, więc idąc za przykładem poprzedniczki, życzę miłego dnia (chociaż to słońce niestety nie wypaliło, bo już mnie zdążył złapać deszcz :/).
      Papa!

      Usuń
  5. Hej, hej :)
    Rozdział rzeczywiście był krótki i intensywny. Przeczytałam go już jakiś tydzień temu, ale z komentarzem przychodzę dopiero teraz, bo ostatnio na nic nie mam czasu.
    Właściwie to pewnie za dużo nie napiszę, ale podobała mi się dynamika tego rozdziału i ogólnie cała akcja.
    Już myślałam, że dziewczyny z Syriuszem uciekną i nie stanie się nic złego, a tu proszę.
    W sumie trochę zdziwiło mnie to, że wszyscy nagle się poddali i się zatrzymali, dochodząc do wniosku, że nie zdążą uciec. No, do pewnego stopnia to rozumiem, ale jednak ja na ich miejscu postaralabym się bardziej, gdyby moje życie było w ten sposób zagrożone :)
    Tym bardziej, że James mógł go jeszcze trochę przytrzymać, ale teraz sobie pomyślałam, że one w tamtej chwili chyba nie wiedziały o Jamesie. Nie pamiętam, czy wiedziały.
    Oki doki. Oczywiście ogromnie mi się podobał moment, w którym James uratował Lily. To było kochane.
    Bardzo szkoda mi Katie i Remusa. Mam nadzieję, że dziewczynie nic poważniejszego się nie stało, ale skoro jej nie ugryzł to nie będzie tak źle.
    Nadal zastanawiam sie, jak dziewczyny będą traktowały Remusa po tym wszystkim, ale podejrzewam, że on sam nie będzie mógł sobie poradzić z wyrzutami sumienia.
    Cale szczęście, że nie doszło do jakiejś tragedii, bo całkiem by się załamał.
    To chyba tyle, czekam na rozwój wydarzeń i na następny rozdział :)
    Pozdrawiam serdecznie i przesyłam całusy :*
    Optimist

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej!
      Cóż, z czasem zawsze są problemy, dlatego właśnie wykorzystuję wolną chwilę, by też zająć się komentarzami :) ważne, że idą święta - chwila wolnego od studiów, a w Twoim przypadku dojazdów (bo gdzieś u Ciebie mi mignęło, że dojeżdżasz codziennie na studia - przerażające jak dla mnie xD)
      Cieszę się, że spodobała Ci się akcja i dynamika, bo jednak w tej scenie o to mi chodziło :)
      Sami by uciekli, ale jednak chodziło tu bardziej o Syriusza - nie mogli go zostawić w tyle. Kiedy już stwierdzili, że nie uciekną, wiadomo było, że James już Remusa nie utrzymuje - słychać było, że się zbliża.
      Hm, spodziewałam się, że dla Ciebie akcent Jilly to na pewno będzie jakiś pozytyw :)
      No i cóż, tu wkracza ten moment, kiedy przy rozwijaniu zaczęłabym rzucać spoilerami na prawo i lewo. Wszystko się okaże i na tym zakończę, bo czego bym nie próbowała napisać - tylko spoilery mi wychodzą spod palców...
      Dziękuję bardzo za komentarz! <3

      Usuń
  6. Witaj!
    Właśnie wracam do Potterowskiego świata pisania :D Z radością trafiłam na Twój blog. Postaram się wkrótce nadrobić przeszłość, bo to, co przeczytałam w tym poście, naprawdę do tego mnie zachęcił.
    Zapraszam do siebie na http://sens-d-etre.blogspot.com :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Hej, hej!
    No to wróciłam do blogosfery po jakże długiej przerwie na egzaminy gimnazjalne. JESTEM I NADRABIAM.
    Tym razem będę poukładana, zacznę całkiem od początku, mimo że tak bardzo chcę już do siriusly, ale ono dopiero w kolejnym akapicie...
    Dobra, od początku. Cudownie pokazałaś reakcje dziewczyn na całą tą sytuację. Każda inaczej - Lily cudownie opanowana, próbuje doperowadzić do porządku biedną Annie, która po prostu reaguje trochę bardziej nerwowo na tyle nerwów. Jeju współczuję Lily, tak się troszczy taka biedna, jezu i jeszcze ma poczucie winy, że mogła zrobić więcej, ale na szczęsćie jest moja ukochana Katie, która po prostu wybije jej takie głupie pomysły z głowy. No ogólnie to kocham je wszystkie bardzo, tak, darzę dziewczyny takim uczuciem, że po prostu tak to wszystko czułam, ochhh. No, współodczuwam z nimi.
    A TERAZ SIRIUSLY. MIŁOŚĆ MEGO ŻYCIA.
    No czyj głos Syriusz poznał bez problemu, no czyj? no lily oczywiście, bo to jest najdroższa mu w życiu osoba. tak. Koniec. tak sądzę. Ją to by nawet umierając i z omamami poznał. OCzywiście nie będzie takiej sytuacji bo Syriusz żyje i koniec.
    ,,- Nie polegać tylko na magii, skoro czytałam ostatnio mugolskie podręczniki medyczne? - spytała sarkastycznie. - Może na przykład powinnam była załatwić na wszelki wypadek specjalną igłę i po prostu zszyć tę ranę?
    - Powinnaś była igłą zrobić co? - wymamrotałem, wzdrygając się nieco i uchylając powieki, nikt mi jednak nie odpowiedział." - love it love it love it.
    ,,Dopiero wtedy dotarło do mnie, że leżałem na jej kolanach; dłoń dziewczyny znieruchomiała, zaplątana w moich włosach" - jezu to ogólnie jest takie cudowne, jak go glaskała jak się troszczyła, to jest takie piękne po prostu <33333 No cudo. Kocham ich razem, kocham ich relacje i chcę więcej siriusly, więc pisz szybciusio.
    MERLINIE ILE EMOCJI. Raz Lily w niebezpieczeństwie, już miałam zawał, ale na szczęście James, nasz bohater, ją uratował. I na raz wszystko takie spokojniejsze, niby dalej wichura i takdalej, ale ta wizja świtu i że wszystko będzie dobrze, że już oniec, że nikomu nic się nie stało...
    A tu łup. James nie utrzymał remusa...
    Merlinie, jak ja się bałam... Jeśli Katie bd coś bardzo poważnego to cię zabiję. Ma być cała i zdrowa. CALUTKA.
    Naprawdę.
    Jeju, i te moralne rozterki, że nie mg atakować bo to przecież Remus, jak mają się bronić, co mają zrobić. To, że Lily nie potrafiła tak od razu pojąć, że Remus w nocy przemienia się w wilkołaka, że to on ich atakuje jezu to jest takie smutne i straszne jednocześnie...
    Co się teraz stanie...? Jak Remus przyjmie to, że zaatakował katie?
    i ten fragment - ,,Dopiero wtedy podbiegliśmy do Katie, która leżała nieruchomo w śniegu; razem z Ann i Peterem próbowaliśmy ją podnieść, jednak ona nie pozwalała nikomu się dotknąć. Podkurczyła nogi i leżała na ziemi z zamkniętymi oczami, wciąż łkając." -jejku, moja katie biedna... UMRZESZ MOJA DROGA, UMRZESZ ZA TO CO JEJ ZROBIŁAŚ.
    Ale to dopiero jak napiszesz kolejny rozdział. No i opisy jeszcze, takie klimatyczne, a śnieżyca tylko dodawała mroku i ogólnie muszę ci powiedzieć, że jak czytałam to tylko tak mną wzdrygało albo wstrzymywałam oddech i ogólnie... ECHHH< TAK EMOCJONUJĄCO.
    Pisz ten kolejny rozdział.
    Jak zawsze wyszło ci cudownie <3
    Pozdrowionka,
    Bianka! <3
    ps: jeszcze raz kocham to siriusly, to jak Lily się nim opiekowała i że potem gadał sobie Black,że sb poradzi idźcie idźcie, ale Lilka wcale nie miała zamiaru mu uwierzyć i go zostawić.
    <3

    OdpowiedzUsuń