Po jakimś czasie małego zastoju i kilku dniach i nocach (w końcu po co komu sen, skoro można pisać rozdziały?) pracy, oto jest trójeczka! <3 Z Liebsterem też udało mi się jako tako uporać - efekt w poprzedniej notce.
Przeszedłem za posągiem Grzegorza Przymilnego i mimowolnie uśmiechnąłem się, wspominając jeden z naszych pierwszych szlabanów, który zarobiliśmy z resztą chłopaków oraz Katie i Lily za wymykanie się z zamku właśnie tamtędy. Wędrowałem powoli przez tunel; choć już dawno byłem spóźniony, to kroku przyspieszyłem dopiero wtedy, gdy myśli o kilkugodzinnym szorowaniu podłogi w sowiarni zaczęły ustępować próbom znalezienia dobrej odpowiedzi na pytanie Dorothy. Jak w końcu miałbym się wymigać, kiedy spytałaby, dlaczego przyszedłem o kwadrans później, niż się umawialiśmy?
Wygramoliłem się z tunelu przez szczelinę, uważając, by nie przywalić głową o strop i skierowałem się przez dziedziniec w stronę jeziora, nieco się ociągając. Dorothy Robbins siedziała pod drzewem i wertowała jakąś książkę, zdawała się jednak wcale nie skupiać na tym, co było w niej napisane. Gdy wreszcie dotarłem na miejsce i zatrzymałem się przed dziewczyną, ta zerwała się szybko i w jednej chwili rzuciła mi się na szyję.
- Wybacz, że tak późno, zatrzymało mnie coś ważnego – mruknąłem, gdy Puchonka już się odsunęła i spojrzała na mnie pytająco. Miałem szczęście, że nie drążyła tematu, bo jedyna odpowiedź, jaką miałem w głowie – czyli ta prawdziwa - nie była bynajmniej odpowiednia. Coś mi mówiło, że mógłbym nie wrócić do zamku żywy, gdybym jej powiedział, że spóźniłem się, bo grałem z Jamesem w eksplodującego durnia na pieniądze (kretyn oczywiście ograł mnie na galeona i chyba z godzinę musiałem zmywać z siebie tę śmierdzącą maź z kart). Prewencyjnie zacząłem inny temat, bo do głowy momentalnie przyszło mi wspomnienie związane z drobnym incydentem z czwartego roku, kiedy to spóźniłem się na spotkanie z jedną Francuzką z wymiany. Wtedy niestety nie udało mi się odpowiednio zweryfikować sytuacji i w odpowiedniej chwili ugryźć się w język...
Cóż, policzek piekł mnie chyba z godzinę po konfrontacji, a choć nie zrozumiałem ani słowa z jej wywodu, to Katie, która była przy tej sytuacji, stwierdziła, że nawet ona nie znała po francusku takich wiązanek.
Spacerowałem z Dorothy przez jakiś czas po błoniach, a choć nie przyszedłem na randkę ani nic w tym rodzaju, to nawet powstrzymałem się od mrugnięcia do grupki Krukonek, które mijaliśmy. Mimo to w duchu napawałem się spojrzeniami dziewczyn i słuchałem, jak Dorothy coś mi opowiada, a jako że gadała praktycznie non stop, rzadko kiedy udawało mi się coś wtrącić. Czasami wyłączałem się z jej wywodu, automatycznie kiwając głową niczym na lekcjach wróżbiarstwa. Kiedy jednak w pewnym momencie zamilkła, spojrzałem na nią z zaciekawieniem.
- W sumie to... - zaczęła dziewczyna, patrząc na mnie spod lekko przymkniętych powiek, a jej twarz z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej czerwona - Masz teraz kogoś?
Odgarnęła krótkie, brązowe włosy nerwowym ruchem.
Powstrzymałem uśmiech, który wypełzał mi na twarz. Wiedziałem, że o to zapyta, choć muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego w formie tak... bezpośredniej.
- No cóż - zrobiłem krótką pauzę - Można to tak ująć. Choć z drugiej strony...
Urwałem i uśmiechnąłem się głupawo, w myślach przeklinając samego siebie. Odpowiedziałem tak, że Dorothy po prostu musiała zadawać kolejne pytania, a ja z kolei musiałem kombinować, jak mogę się wykręcić i zmienić temat, żeby nic sobie nie pomyślała. Gdy po dobrych dziesięciu minutach starań udało mi się w pełni nakierować rozmowę na właściwy tor, powoli szliśmy w stronę zamku. Myślałem, że już wszystko będzie przebiegało w miarę spokojnie - wiadomo, odprowadzę ją prosto pod drzwi do pokoju wspólnego, porozmawiam, pobajeruję i wrócę do siebie - jednak kiedy byliśmy na dziedzińcu, jakaś Puchonka o czarnych, kręconych włosach wyszła nam naprzeciw.
- Hej, Dor! - rzuciła się mojej towarzyszce na szyję, a gdy już się od niej odsunęła, zmierzyła mnie zaciekawionym spojrzeniem i zerknęła na Robbins znacząco. - Cześć, Syriusz.
Gdy mówiła do mnie, zmieniła nieco ton głosu, co w gruncie rzeczy brzmiało dość zabawnie. Przywitałem się z szerokim uśmiechem, po czym kulturalnie stanąłem z boku i czekałem, aż skończą rozmawiać. Minęło jednak kilka minut, a choć na początku rozmowa wydawała się całkiem sensowna, to gdy zaczęły paplać coś o nowym numerze "Czarownicy", robieniu loków (czy czegoś tam...) za pomocą różdżki i tym podobnych rzeczach, czułem, że moja cierpliwość powoli się kończy, a czasu nie miałem już zbyt wiele. Mruknąłem cicho jakieś pożegnanie i ostrożnie się wycofałem. Nie zauważyły, na szczęście.
Szłam korytarzem z ogromną paczką fasolek wszystkich smaków i podgryzając jedną z nich (chyba o smaku woskowiny) stanęłam pod klasą od transmutacji. Po chwili zauważyłam Amandę Coles - Puchonkę, z którą w tym roku chodziłam na wróżbiarstwo i choć dotąd miałyśmy razem tylko jedną lekcję, to zdążyłyśmy się już trochę poznać. Podeszłam do niej i przywitałam się, po czym podsunęłam jej pod nos pudełko cukierków i od razu ostrzegłam ją przed tymi żółtymi. Rozmawiałyśmy przez chwilę, a gdy Amanda tłumaczyła mi, czym różnią się fasolki cytrynowe od woskowinowych, zauważyłam Syriusza.
Chłopak stał oparty o ścianę, rozmawiając z jakąś Puchonką, której nie znałam wcześniej - nawet z widzenia. Miała brązowe, proste włosy do ramion, szczupłą sylwetkę i wydawała się całkiem sympatyczna, kiedy tak żywo gestykulowała, jednak mina Blacka sugerowała, że cała sytuacja nie była dla niego zbyt przyjemna. Gdy odwrócił głowę w moją stronę, skrzywił się tak, jakby go coś zabolało i wyartykułował bezdźwięcznie jedno słowo: "ratuj". Spojrzałyśmy z Amandą po sobie i uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo, a że Syriusz potrzebował pomocy, to po krótkiej chwili znalazłam się obok nich.
- No, nareszcie cię znalazłam!
Wyszczerzyłam się szeroko.
- Cześć Katie - odparł szybko Black, jakby z pewną ulgą, a jego koleżanka cały czas stała przed nim i obserwowała sytuację.
- To o czym chciałeś tak pilnie pogadać? - spytałam, patrząc na chłopaka wymownie, chcąc mu tym samym przypomnieć, po co się właściwie tu wtrąciłam.
Dziewczyna, z którą rozmawiał Black posłała mi dziwne spojrzenie, słysząc moje słowa. W odpowiedzi wyszczerzyłam się do niej szeroko i podsunęłam jej pudełko pod nos.
- Ach, no przecież. Kulturę to chyba w domu zostawiłam! Życzysz sobie może fasolkę? Tylko uważaj na te takie żółtawe, są straszne. A może to nie woskowina, tylko cytrynka? Nie wiem już sama...
Sądząc po jej zezłoszczonej minie mogłam stwierdzić, że chyba jednak sobie nie życzyła fasolki. Wzruszyłam ramionami i spojrzałam znów na Syriusza, którego chyba ta dygresja nieco zbiła z tropu. Po krótkiej chwili jednak jakby się rozbudził.
- Ale to na osobności... - zaczął niby niepewnie, ale wiedziałam, że wreszcie podchwycił, o co mi chodzi. Spojrzał na Puchonkę i posłał jeden ze swoich uśmiechów, którymi zwykle starał się coś ugrać (i które chyba ćwiczył codziennie w lustrze, bo na wiele dziewczyn działały bezbłędnie). - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, Dorothy?
Twarz dziewczyny momentalnie złagodniała. Zaczęła mamrotać pod nosem coś o tym, że w takim razie spotkają się potem i oddaliła się w stronę grupki Puchonów, mierząc mnie wcześniej spojrzeniem. Powstrzymałam wybuch śmiechu. Naprawdę myślała, że mam jakieś, cóż, romantyczne zamiary wobec Syriusza? No proszę. Prędzej gumochłonom wyrosną nóżki.
- Dzięki, Greese. - Uśmiechnął się. - Nie to, że jej nie lubię czy coś, ale po jakimś czasie można mieć jej troszkę... dość.
- A kiedy Ann cię ostrzegała, to nie słuchałeś - stwierdziłam pogodnie. - Ale śmiesznie to wyglądało, jak machała ci rękami przed twarzą. Tak jakby ci chciała wybić oczy.
- Wiesz, gdybym się czasem w odpowiednim momencie nie uchylił...
Zaśmialiśmy się cicho. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i w międzyczasie dotarły do nas Lily i Annie, które po zaklęciach musiały dłużej zostać w klasie. Nagle zabrzmiał dzwon obwieszczający początek lekcji, a z drugiej strony korytarza w stronę naszej klasy szła McGonagall. Syriusz zaklął cicho, jak gdyby coś mu się nagle przypomniało.
- Mnie tu nie było - powiedział szybko i pobiegł w drugą stronę. Zniknął za zakrętem, nim nauczycielka mogła cokolwiek zauważyć. Wymieniłyśmy się zdziwionymi spojrzeniami, a Ann popukała się w czoło wymownie.
Para znad dwóch stojących przed Lily kociołków zasnuła całe dormitorium tak, że w pokoju momentalnie zapanowała ciemność, nieco rozproszona przez ogień buchający z palników. Dziewczyna siedziała po turecku na podłodze, a Katie, Amanda i ja otoczyłyśmy ją i pomagałyśmy jej uporać się ze składnikami do - jak to określiła - "eliksiru pobudzającego ze zniwelowanymi efektami ubocznymi przy długotrwałym stosowaniu.
- Jejku, Lily, nie spotkałam dotąd nikogo, kto aż tak by się tym wszystkim interesował i się na tym znał. Nawet w Ravenclawie! - zachwycała się Amanda po raz chyba setny w ciągu godziny (Lily już nawet nie zwracała uwagi na te wszystkie pochwały) i obserwowała, jak Beckett jedną ręką miesza zawartość kociołka, drugą uciera kły węża w moździerzu, a równocześnie nie wyściubia nosa z książki i nawet nie patrzy na to, co robi (mimo to udawało jej się niczego nie psuć, co po cichu zawsze podziwiałam). Zastanawiałam się, czy Coles wciąż byłaby tak zachwycona, widząc Lily na zielarstwie... albo mugoloznawstwie!
Aparat z mojej torby jakoś przypadkowo przypałętał mi się do rąk, więc odruchowo porobiłam parę zdjęć, a Beckett była w takim transie, że nawet nie zauważyła, że świecę jej fleszem po twarzy. Tego, że Katie pokazała jej rogi do zdjęcia, szczerząc się do aparatu, również nie zauważyła. Mała eliksirowa szajbuska.
- Amanda, mogłabyś wrzucić trzy miarki z moździerza do dużego kotła i jedną do małego? - spytała Lily, podnosząc głowę znad tej swojej wiekowej księgi, a Puchonka pokiwała głową żarliwie i wzięła naczynie do rąk. Wtedy też przypomniało mi się, że miałam dodać żądła żądlibąków, więc szybko znalazłam pudełko, w którym się znajdowały i wrzucałam pojedynczo do kotła. Nie pamiętałam, czy miałam dodać ich sześć czy osiem, a że z naszą naczelną mistrzynią eliksirów nie było kontaktu... wrzuciłam siedem. To chyba nie miało większego znaczenia...
- Swoją drogą - zaczęła Puchonka, wrzucając proszek do kociołka i odgarniając proste, ciemnobrązowe kosmyki z czoła - Wiecie o co chodziło Syriuszowi? Jakoś dziwnie się zachowywał...
Beckett gwałtowanie uniosła głowę, słysząc to pytanie (czy też - jak mi się zdawało - imię, które w nim padło), jednak gdy spojrzałam na nią podejrzliwie z szerokim, znaczącym uśmiechem, spytała mnie tylko, czy mogłabym podać jej walerianę. Westchnęłam z rozczarowaniem, sięgając po słoik.
- Mi nic szczególnego nie mówił, ale dzisiaj mało z nim rozmawiałam... - stwierdziłam, bawiąc się guzikiem do przybliżania i oddalania kadru w aparacie.
- A skąd to nagłe zainteresowanie? - zapytała Katie, po czym odgryzła głowę czekoladowej żabie. Amanda spojrzała na nią z oburzeniem. - Co tak patrzysz, też chcesz żabkę? Wiecie przecież, że są w mojej szafce, można sobie brać.
Greese siedziała na łóżku, machając nogami, a po jej wyrazie twarzy widać było, jak bawi ją przekomarzanie się z Puchonką. Po chwili przeciągnęła przez głowę swój ulubiony, o wiele za duży sweter z plamami od farb, pasteli, węgla i pewnie jeszcze paru innych rzeczy do rysowania, których nawet nie potrafiłam nazwać, a jej krótkie, pofalowane włosy zaczęły sterczeć na boki.
- Oj wiesz przecież, że ja nie...
Amanda urwała i zaczerwieniła się. Greese przechyliła głowę, ale powstrzymała się od komentarza na ten temat - zresztą i tak wszystko było już jasne...
- Mi też nic nie mówił - wróciła do poprzedniego tematu. - Rozmawiał tylko z tamtą Dorothy, sama widziałaś. Może znów szykują coś z Jamesem dla Filcha, albo coś...
Wtedy temat zszedł na wspomnianą Dorothy i nawet Lily, która poza dwoma kociołkami i książką nie widziała świata, dopowiedziała coś od siebie na jej temat.
Choć dotąd nigdy nie zwracałam szczególnie uwagi na to, że huncwoci raz na jakiś czas znikają, zaczęłam się zastanawiać, o co może chodzić. Może faktycznie znowu przygotowywali jakiś żart? Kiedy tak o tym myślałam, to faktycznie - często zdarzało się tak, że nie było ich, a potem wracali z czymś tak efektownym, że uczniowie wspominali to przez parę miesięcy i co powoli wpędzało Filcha w depresję.
Z przemyśleń wyrwał mnie narastający dźwięk bulgotania, głośne "bum!" a potem syk zalanego palnika.
Lily, której nie udało się opanować sytuacji, nim było za późno, z nieodgadnionym wyrazem twarzy przemieszała zawartość kotła, po czym nachyliła się nad jego zawartością.
- Za dużo żądeł - westchnęła, po czym spojrzała na mnie, a ja uśmiechnęłam się niewinnie. Ups. Pocieszałam się w myślach, że fajnie będzie zostać kolejnym duchem Hogwartu i czekałam na nadciągającą burzę, ale ku mojemu zaskoczeniu Beckett tylko zaczęła się śmiać z mojej miny.
Wygramoliłem się z tunelu przez szczelinę, uważając, by nie przywalić głową o strop i skierowałem się przez dziedziniec w stronę jeziora, nieco się ociągając. Dorothy Robbins siedziała pod drzewem i wertowała jakąś książkę, zdawała się jednak wcale nie skupiać na tym, co było w niej napisane. Gdy wreszcie dotarłem na miejsce i zatrzymałem się przed dziewczyną, ta zerwała się szybko i w jednej chwili rzuciła mi się na szyję.
- Wybacz, że tak późno, zatrzymało mnie coś ważnego – mruknąłem, gdy Puchonka już się odsunęła i spojrzała na mnie pytająco. Miałem szczęście, że nie drążyła tematu, bo jedyna odpowiedź, jaką miałem w głowie – czyli ta prawdziwa - nie była bynajmniej odpowiednia. Coś mi mówiło, że mógłbym nie wrócić do zamku żywy, gdybym jej powiedział, że spóźniłem się, bo grałem z Jamesem w eksplodującego durnia na pieniądze (kretyn oczywiście ograł mnie na galeona i chyba z godzinę musiałem zmywać z siebie tę śmierdzącą maź z kart). Prewencyjnie zacząłem inny temat, bo do głowy momentalnie przyszło mi wspomnienie związane z drobnym incydentem z czwartego roku, kiedy to spóźniłem się na spotkanie z jedną Francuzką z wymiany. Wtedy niestety nie udało mi się odpowiednio zweryfikować sytuacji i w odpowiedniej chwili ugryźć się w język...
Cóż, policzek piekł mnie chyba z godzinę po konfrontacji, a choć nie zrozumiałem ani słowa z jej wywodu, to Katie, która była przy tej sytuacji, stwierdziła, że nawet ona nie znała po francusku takich wiązanek.
Spacerowałem z Dorothy przez jakiś czas po błoniach, a choć nie przyszedłem na randkę ani nic w tym rodzaju, to nawet powstrzymałem się od mrugnięcia do grupki Krukonek, które mijaliśmy. Mimo to w duchu napawałem się spojrzeniami dziewczyn i słuchałem, jak Dorothy coś mi opowiada, a jako że gadała praktycznie non stop, rzadko kiedy udawało mi się coś wtrącić. Czasami wyłączałem się z jej wywodu, automatycznie kiwając głową niczym na lekcjach wróżbiarstwa. Kiedy jednak w pewnym momencie zamilkła, spojrzałem na nią z zaciekawieniem.
- W sumie to... - zaczęła dziewczyna, patrząc na mnie spod lekko przymkniętych powiek, a jej twarz z sekundy na sekundę stawała się coraz bardziej czerwona - Masz teraz kogoś?
Odgarnęła krótkie, brązowe włosy nerwowym ruchem.
Powstrzymałem uśmiech, który wypełzał mi na twarz. Wiedziałem, że o to zapyta, choć muszę przyznać, że nie spodziewałem się tego w formie tak... bezpośredniej.
- No cóż - zrobiłem krótką pauzę - Można to tak ująć. Choć z drugiej strony...
Urwałem i uśmiechnąłem się głupawo, w myślach przeklinając samego siebie. Odpowiedziałem tak, że Dorothy po prostu musiała zadawać kolejne pytania, a ja z kolei musiałem kombinować, jak mogę się wykręcić i zmienić temat, żeby nic sobie nie pomyślała. Gdy po dobrych dziesięciu minutach starań udało mi się w pełni nakierować rozmowę na właściwy tor, powoli szliśmy w stronę zamku. Myślałem, że już wszystko będzie przebiegało w miarę spokojnie - wiadomo, odprowadzę ją prosto pod drzwi do pokoju wspólnego, porozmawiam, pobajeruję i wrócę do siebie - jednak kiedy byliśmy na dziedzińcu, jakaś Puchonka o czarnych, kręconych włosach wyszła nam naprzeciw.
- Hej, Dor! - rzuciła się mojej towarzyszce na szyję, a gdy już się od niej odsunęła, zmierzyła mnie zaciekawionym spojrzeniem i zerknęła na Robbins znacząco. - Cześć, Syriusz.
Gdy mówiła do mnie, zmieniła nieco ton głosu, co w gruncie rzeczy brzmiało dość zabawnie. Przywitałem się z szerokim uśmiechem, po czym kulturalnie stanąłem z boku i czekałem, aż skończą rozmawiać. Minęło jednak kilka minut, a choć na początku rozmowa wydawała się całkiem sensowna, to gdy zaczęły paplać coś o nowym numerze "Czarownicy", robieniu loków (czy czegoś tam...) za pomocą różdżki i tym podobnych rzeczach, czułem, że moja cierpliwość powoli się kończy, a czasu nie miałem już zbyt wiele. Mruknąłem cicho jakieś pożegnanie i ostrożnie się wycofałem. Nie zauważyły, na szczęście.
Szłam korytarzem z ogromną paczką fasolek wszystkich smaków i podgryzając jedną z nich (chyba o smaku woskowiny) stanęłam pod klasą od transmutacji. Po chwili zauważyłam Amandę Coles - Puchonkę, z którą w tym roku chodziłam na wróżbiarstwo i choć dotąd miałyśmy razem tylko jedną lekcję, to zdążyłyśmy się już trochę poznać. Podeszłam do niej i przywitałam się, po czym podsunęłam jej pod nos pudełko cukierków i od razu ostrzegłam ją przed tymi żółtymi. Rozmawiałyśmy przez chwilę, a gdy Amanda tłumaczyła mi, czym różnią się fasolki cytrynowe od woskowinowych, zauważyłam Syriusza.
Chłopak stał oparty o ścianę, rozmawiając z jakąś Puchonką, której nie znałam wcześniej - nawet z widzenia. Miała brązowe, proste włosy do ramion, szczupłą sylwetkę i wydawała się całkiem sympatyczna, kiedy tak żywo gestykulowała, jednak mina Blacka sugerowała, że cała sytuacja nie była dla niego zbyt przyjemna. Gdy odwrócił głowę w moją stronę, skrzywił się tak, jakby go coś zabolało i wyartykułował bezdźwięcznie jedno słowo: "ratuj". Spojrzałyśmy z Amandą po sobie i uśmiechnęłyśmy się porozumiewawczo, a że Syriusz potrzebował pomocy, to po krótkiej chwili znalazłam się obok nich.
- No, nareszcie cię znalazłam!
Wyszczerzyłam się szeroko.
- Cześć Katie - odparł szybko Black, jakby z pewną ulgą, a jego koleżanka cały czas stała przed nim i obserwowała sytuację.
- To o czym chciałeś tak pilnie pogadać? - spytałam, patrząc na chłopaka wymownie, chcąc mu tym samym przypomnieć, po co się właściwie tu wtrąciłam.
Dziewczyna, z którą rozmawiał Black posłała mi dziwne spojrzenie, słysząc moje słowa. W odpowiedzi wyszczerzyłam się do niej szeroko i podsunęłam jej pudełko pod nos.
- Ach, no przecież. Kulturę to chyba w domu zostawiłam! Życzysz sobie może fasolkę? Tylko uważaj na te takie żółtawe, są straszne. A może to nie woskowina, tylko cytrynka? Nie wiem już sama...
Sądząc po jej zezłoszczonej minie mogłam stwierdzić, że chyba jednak sobie nie życzyła fasolki. Wzruszyłam ramionami i spojrzałam znów na Syriusza, którego chyba ta dygresja nieco zbiła z tropu. Po krótkiej chwili jednak jakby się rozbudził.
- Ale to na osobności... - zaczął niby niepewnie, ale wiedziałam, że wreszcie podchwycił, o co mi chodzi. Spojrzał na Puchonkę i posłał jeden ze swoich uśmiechów, którymi zwykle starał się coś ugrać (i które chyba ćwiczył codziennie w lustrze, bo na wiele dziewczyn działały bezbłędnie). - Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, Dorothy?
Twarz dziewczyny momentalnie złagodniała. Zaczęła mamrotać pod nosem coś o tym, że w takim razie spotkają się potem i oddaliła się w stronę grupki Puchonów, mierząc mnie wcześniej spojrzeniem. Powstrzymałam wybuch śmiechu. Naprawdę myślała, że mam jakieś, cóż, romantyczne zamiary wobec Syriusza? No proszę. Prędzej gumochłonom wyrosną nóżki.
- Dzięki, Greese. - Uśmiechnął się. - Nie to, że jej nie lubię czy coś, ale po jakimś czasie można mieć jej troszkę... dość.
- A kiedy Ann cię ostrzegała, to nie słuchałeś - stwierdziłam pogodnie. - Ale śmiesznie to wyglądało, jak machała ci rękami przed twarzą. Tak jakby ci chciała wybić oczy.
- Wiesz, gdybym się czasem w odpowiednim momencie nie uchylił...
Zaśmialiśmy się cicho. Rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę i w międzyczasie dotarły do nas Lily i Annie, które po zaklęciach musiały dłużej zostać w klasie. Nagle zabrzmiał dzwon obwieszczający początek lekcji, a z drugiej strony korytarza w stronę naszej klasy szła McGonagall. Syriusz zaklął cicho, jak gdyby coś mu się nagle przypomniało.
- Mnie tu nie było - powiedział szybko i pobiegł w drugą stronę. Zniknął za zakrętem, nim nauczycielka mogła cokolwiek zauważyć. Wymieniłyśmy się zdziwionymi spojrzeniami, a Ann popukała się w czoło wymownie.
Para znad dwóch stojących przed Lily kociołków zasnuła całe dormitorium tak, że w pokoju momentalnie zapanowała ciemność, nieco rozproszona przez ogień buchający z palników. Dziewczyna siedziała po turecku na podłodze, a Katie, Amanda i ja otoczyłyśmy ją i pomagałyśmy jej uporać się ze składnikami do - jak to określiła - "eliksiru pobudzającego ze zniwelowanymi efektami ubocznymi przy długotrwałym stosowaniu.
- Jejku, Lily, nie spotkałam dotąd nikogo, kto aż tak by się tym wszystkim interesował i się na tym znał. Nawet w Ravenclawie! - zachwycała się Amanda po raz chyba setny w ciągu godziny (Lily już nawet nie zwracała uwagi na te wszystkie pochwały) i obserwowała, jak Beckett jedną ręką miesza zawartość kociołka, drugą uciera kły węża w moździerzu, a równocześnie nie wyściubia nosa z książki i nawet nie patrzy na to, co robi (mimo to udawało jej się niczego nie psuć, co po cichu zawsze podziwiałam). Zastanawiałam się, czy Coles wciąż byłaby tak zachwycona, widząc Lily na zielarstwie... albo mugoloznawstwie!
Aparat z mojej torby jakoś przypadkowo przypałętał mi się do rąk, więc odruchowo porobiłam parę zdjęć, a Beckett była w takim transie, że nawet nie zauważyła, że świecę jej fleszem po twarzy. Tego, że Katie pokazała jej rogi do zdjęcia, szczerząc się do aparatu, również nie zauważyła. Mała eliksirowa szajbuska.
- Amanda, mogłabyś wrzucić trzy miarki z moździerza do dużego kotła i jedną do małego? - spytała Lily, podnosząc głowę znad tej swojej wiekowej księgi, a Puchonka pokiwała głową żarliwie i wzięła naczynie do rąk. Wtedy też przypomniało mi się, że miałam dodać żądła żądlibąków, więc szybko znalazłam pudełko, w którym się znajdowały i wrzucałam pojedynczo do kotła. Nie pamiętałam, czy miałam dodać ich sześć czy osiem, a że z naszą naczelną mistrzynią eliksirów nie było kontaktu... wrzuciłam siedem. To chyba nie miało większego znaczenia...
- Swoją drogą - zaczęła Puchonka, wrzucając proszek do kociołka i odgarniając proste, ciemnobrązowe kosmyki z czoła - Wiecie o co chodziło Syriuszowi? Jakoś dziwnie się zachowywał...
Beckett gwałtowanie uniosła głowę, słysząc to pytanie (czy też - jak mi się zdawało - imię, które w nim padło), jednak gdy spojrzałam na nią podejrzliwie z szerokim, znaczącym uśmiechem, spytała mnie tylko, czy mogłabym podać jej walerianę. Westchnęłam z rozczarowaniem, sięgając po słoik.
- Mi nic szczególnego nie mówił, ale dzisiaj mało z nim rozmawiałam... - stwierdziłam, bawiąc się guzikiem do przybliżania i oddalania kadru w aparacie.
- A skąd to nagłe zainteresowanie? - zapytała Katie, po czym odgryzła głowę czekoladowej żabie. Amanda spojrzała na nią z oburzeniem. - Co tak patrzysz, też chcesz żabkę? Wiecie przecież, że są w mojej szafce, można sobie brać.
Greese siedziała na łóżku, machając nogami, a po jej wyrazie twarzy widać było, jak bawi ją przekomarzanie się z Puchonką. Po chwili przeciągnęła przez głowę swój ulubiony, o wiele za duży sweter z plamami od farb, pasteli, węgla i pewnie jeszcze paru innych rzeczy do rysowania, których nawet nie potrafiłam nazwać, a jej krótkie, pofalowane włosy zaczęły sterczeć na boki.
- Oj wiesz przecież, że ja nie...
Amanda urwała i zaczerwieniła się. Greese przechyliła głowę, ale powstrzymała się od komentarza na ten temat - zresztą i tak wszystko było już jasne...
- Mi też nic nie mówił - wróciła do poprzedniego tematu. - Rozmawiał tylko z tamtą Dorothy, sama widziałaś. Może znów szykują coś z Jamesem dla Filcha, albo coś...
Wtedy temat zszedł na wspomnianą Dorothy i nawet Lily, która poza dwoma kociołkami i książką nie widziała świata, dopowiedziała coś od siebie na jej temat.
Choć dotąd nigdy nie zwracałam szczególnie uwagi na to, że huncwoci raz na jakiś czas znikają, zaczęłam się zastanawiać, o co może chodzić. Może faktycznie znowu przygotowywali jakiś żart? Kiedy tak o tym myślałam, to faktycznie - często zdarzało się tak, że nie było ich, a potem wracali z czymś tak efektownym, że uczniowie wspominali to przez parę miesięcy i co powoli wpędzało Filcha w depresję.
Z przemyśleń wyrwał mnie narastający dźwięk bulgotania, głośne "bum!" a potem syk zalanego palnika.
Lily, której nie udało się opanować sytuacji, nim było za późno, z nieodgadnionym wyrazem twarzy przemieszała zawartość kotła, po czym nachyliła się nad jego zawartością.
- Za dużo żądeł - westchnęła, po czym spojrzała na mnie, a ja uśmiechnęłam się niewinnie. Ups. Pocieszałam się w myślach, że fajnie będzie zostać kolejnym duchem Hogwartu i czekałam na nadciągającą burzę, ale ku mojemu zaskoczeniu Beckett tylko zaczęła się śmiać z mojej miny.
Rozdział 4 ->
Rzal.
OdpowiedzUsuńNie mam się do czego przyczepić (oprócz jednego, ale o tym wspomniałam) i opisywać, a bo:
1. Mi się nie chcę.
2. Dopiero trzy rozdziały...
Toteż trzymajmy się wersji drugiej żeby nie było, że leniwa jestem. Stawiam łatkę - wszystko się zgadza, a kolejny rozdział ma się ukazać jeszcze dziś inaczej milicja. Zrobiłabym jeszcze chamską reklamę, ale nie mam czego. A i usuń anty-spam. Denerwuję mnie i pewnie nie tylko ja mam takie odczucia XD
Rogue
I znowu jestem!
OdpowiedzUsuńPolubilam Syriusza w tym twoim opowiadaniu. Jest zabawny, beztroski i te jego dziewczyny. Zawsze ma jakąś przy sobie. Dodatkowo to jak musiał prosić o pomoc... Rozumiem doskonale jego niechęć do ciągłych umizgow Dorothy.
No i mała Mistrzyni Eliksirow, przyznam że lubię ją taka. Zapatrzona w książki, mająca swój własny świat. Dodatkowo jej reakcje na Syriusza... Czyżby szykowali się uczucie?
Lecę dalej,
Croy
#RóżoweCiasteczka
Rozdział jak zawsze bardzo fajny :D Lecę czytać dalej ;)
OdpowiedzUsuń