#comments { color: #000; }

niedziela, 2 lutego 2014

2.

 Cóż, nie pisałam przez jakiś czas - nauka, dojazdy, trochę też mi się chorowało... W każdym razie jestem i dodaję, yay! Jeśli chodzi o Liebster Award, to też je zrobię... wkrótce. Enjoy!


                Wielka Sala aż huczała od gwaru rozmów i pobrzękiwania sztućców. Sowy jeszcze krążyły ponad stołami, roznosząc ostatnie paczki i Proroka Codziennego, a ja rozglądałam się po stole w poszukiwaniu czegoś, co mogłabym zjeść. Skoro ani poniedziałkowy ranek, ani godzina transmutacji nie zapowiadały się dobrze, to trzeba było chociaż zorganizować sobie dobre śniadanko dla poprawy humoru, no nie? W końcu nałożyłam sobie na talerz kilka naleśników, ale nim zdążyłam wziąć się za jedzenie, ktoś trącił mnie w ramię. Odruchowo przesunęłam się, a Philip White zajął miejsce obok mnie i wystarczyło jedno, krótkie spojrzenie na jego minę, by wiedzieć, że coś jest nie tak.
- Katie, wytłumacz mi jedną rzecz - zaczął. - Dlaczego te wszystkie dziewczyny zawsze, ale to zawsze muszą łazić w tych swoich grupkach?
- Nie mam pojęcia - mruknęłam, robiąc zamyśloną minę. W sumie faktycznie to było dziwne zjawisko. - Ale spokojnie, jeszcze ją złapiesz, jak będzie sama i na pewno da się gdzieś wyciągnąć.
Philip wzruszył ramionami z rezygnacją, a ja oparłam się na chwilę o jego ramię i poklepałam po plecach pocieszająco. Uśmiechnął się słabo. Chodziło o tę Krukonkę, Karen Davies, za którą uganiał się od połowy piątego roku. Strasznie narwany był, biedak, a tu trzeba było czekać na dobry moment. Poza tym, na tę dziewczynę i jej koleżanki chyba naprawdę ktoś rzucił zaklęcie trwałego przylepca, czy coś w tym stylu, bo nawet do łazienki chodziły razem! Akurat nabijałam na widelec kawałek naleśnika, kiedy Ann dźgnęła mnie łokciem i pomachała mi przed oczami dostarczonym przed kilkoma minutami "Prorokiem". Jejku, dlaczego co chwilę ktoś musiał mi przeszkadzać? "Jeszcze schudnę i co wtedy?", myślałam, wpatrując się w gazetę.
- Znowu musieli modyfikować pamięć prawie sześćdziesięciu mugolom - wyjaśniła po paru chwilach, kiedy dotarło do niej, że z odległości trzech centymetrów może się nieco źle czytać. - Piszą, że ktoś latał na miotle i puszczał magiczne fajerwerki i układał je w hasła "dobitnie świadczące o niechęci do minister magii, Milicenty Bagnold". I zobacz, jak ładnie zdjęcie wkomponowane! W ogóle uwielbiam artykułu tego faceta...
No tak. Czasem kupowałam Proroka, ale powoli zaczynałam się zastanawiać nad przeznaczaniem  tych 5 knutów na coś innego, skoro i tak mam codziennie streszczenie najważniejszych informacji. Może zaczęłabym dorzucać się do funduszu miotłowego Lilka, w końcu to zawsze coś...
- Aż dziwne, że jeszcze nie zaczęła na coś marudzić - mruknął James teatralnym szeptem, słysząc, jak Ann zachwyca się kolejnym artykułem tamtego reportera, a Syriusz i Peter roześmiali się. Dobrze, że nic nie usłyszała, zaabsorbowana lekturą, bo różdżka poszłaby w ruch! Skorzystałam z tego, że przez chwilę nikt nic ode mnie nie chciał i zaczęłam jeść.
- Cześć - po paru chwilach usłyszałam za sobą zmęczony głos, a gdy się odwróciłam, zobaczyłam stojącą nade mną Lily. Rozczochrane blond włosy opadały jej na twarz, a krzywo zapięta szata spadała z ramienia. W jednej ręce trzymała rolkę pergaminu, a w drugiej niedopiętą torbę z książkami. Uśmiechnęłam się szeroko na jej widok i szybko zrobiłam jej miejsce obok siebie.
- Próbowałam cię dobudzić, Lil, ale nie dało rady - powiedziałam przepraszającym tonem. - Ale tak sobie przed chwilą pomyślałam, że jeśli jednak nie zdążysz, to dla ciebie przemycę trochę tych naleśników... Wiesz, jakie są dobre? Spróbuj sobie.
Dziewczyna ziewnęła przeciągle, zasłaniając usta dłonią, po czym zaczęła nakładać sobie jedzenie na talerz i wyciągnęła rękę po syrop klonowy.
- Czytałam do czwartej... - mruknęła zmęczonym głosem - Ale wiesz czego się dowiedziałam?
Popatrzyła na mnie, nagle ożywiona, jak gdyby jej ktoś dolał do soku eliksiru euforii, a huncwoci, Annie, Philip i parę innych osób umilkło na chwilę. Tak, to zawsze były świetne ciekawostki.
- No co? - Lily rozejrzała się wokół. - Hn... w każdym razie, opowiadałaś mi kiedyś o tym, że mugole mają te pióra... wieczne, tak? I nie trzeba co chwilę napełniać go atramentem, bo jest w środku taki mały zapasik. Super pomysł, swoją drogą! Chciałabym takie. Ale czytałam taką książkę i tam było troszkę o tych pisadłach, które mają w środku taką rurkę z tuszem i jak ten tusz się skończy to się wszystko wyrzuca... Ale nimi można pisać bardzo długo! Z tym że to nie są pióra, tylko te takie... Pisodługi? No.
Remus prychnął cicho z rozbawieniem, po czym szybko napchał sobie do ust kawałek tosta, by to ukryć. Nie wyszło mu, zresztą tak samo jak innym - chociaż oni się z tym nie kryli. Ja za to uśmiechnęłam się ciepło, jako jedyna zachowując powagę.
- Długopisy.
- O właśnie! To było to. Ale wracając... Och dobra, nieważne, potem ci powiem, o ile nie zapomnę - mruknęła z przekąsem, obserwując reakcję osób, które przysłuchiwały się naszej rozmowie. Skrzywiła się, udając obrażoną i nalała sobie soku pomarańczowego. Rolkę pergaminu, którą przed chwilą ściskała w dłoni rozłożyła na stole i dopisała parę linijek do eseju na transmutację, który mieliśmy oddać za godzinę. Mając chwilę spokoju, dokończyłam jedzenie (nareszcie!) i rozmawiałam z Philipem, czasem zerkając Lily przez ramię, w razie gdybym mogła coś podpowiedzieć. Minęło jeszcze jakieś dziesięć minut i dziewczyna akurat chowała do torby pergamin, gdy pomiędzy nas bezceremonialnie wcisnął się James z jakimś świstkiem w ręce.
- Beckett, pomożesz mi w czymś? - spytał pogodnie, kładąc na stole kartkę.
- Jasne. W czym problem, kapitanie? - odparła dziewczyna, a Potter uśmiechnął się tak, jakby usłyszał najwspanialszy komplement. Minęło już trochę czasu, odkąd został kapitanem drużyny, nie mniej jednak wciąż był szalenie dumny ze swojej odznaki. Po chwili zrobił poważną, tajemniczą minę.
- McGonagall przekazała mi dzisiaj listę uczniów, którzy zgłosili się do eliminacji do drużyny. Ale jest z nią jeden problem, a sam nie mogę sobie z nim poradzić, bo to by niosło za sobą... konsekwencje.
Zauważyłam, że Syriusz wychylił się nieco z naprzeciwka stołu i przyglądał się sytuacji, jednak nie odezwał się ani słowem. Po chwili zaczął rozmawiać o czymś z Remusem, wciąż jednak nie odwracając wzroku.Od razu wydało mi się to nieco podejrzane, postanowiłam jednak dalej obserwować przebieg sytuacji.
- Jaki?
Lily spojrzała na Jamesa dziwnie, mimo to wzięła kartkę i przez dobrych parę minut przyglądała się jej ze skupieniem, czytając kolejne nazwiska. W końcu spojrzała na Jamesa z rezygnacją w oczach, a ten wyprostował się i podrapał po brodzie.
- Cóż, problem zdaje się polega na tym, że tak jakby... hm, brakuje jednego nazwiska.
Chłopak pokiwał głową poważnie, po czym położył pióro obok listy, patrząc na Gryfonkę wyczekująco. - Pomożesz chyba przyjacielowi, co?
Och, więc o to chodziło! Beckett uśmiechnęła się.
- Na dryfujące plumpki, Potter. Nabrałeś mnie.
Sięgnęła po tosta, jak gdyby nigdy nic i najwyraźniej miała zamiar zupełnie zignorować Jamesa.
- Lil, no wpisz się - dźgnęłam ją w bok. - Poćwiczysz jeszcze więcej, pójdziesz tam i w końcu ta drużyna będzie miała jakiegoś porządnego ścigającego!
Syriusz odchrząknął głośno, patrząc na mnie jakby urażony, ale tylko pokazałam mu język.
Lily popatrzyła na mnie niepewnie, podała parę naciąganych wymówek, ponarzekała trochę na to, że nie ma nawet złamanego knuta na dobrą, nową miotłę ("której nie ściąga na boki"), po czym grzecznie podpisała listę.


                Profesor Beery klasnął w dłonie, a cała klasa zamilkła.
- To teraz dzieci mi powiedzą, co to za roślinka, która stoi przed wami w doniczkach - rozejrzał się po szklarni w poszukiwaniu uniesionych rąk, jednak się przeliczył. Zacmokał głośno. - No jak to, nie wiecie? Przecież wiecie, kochane.
Westchnęłam cicho i z rezygnacją odłożyłam na stół kawałek pergaminu, z którego właśnie składałam samolot, po czym uniosłam nieznacznie rękę.
- No, proszę, panno Greese?
- To jest waleriana, można ją poznać po drobnych, małych kwiatach - wyrecytowałam. Beery przyznał Gryffindorowi pięć punktów i kontynuował wykład, już nie zadając pytań. A jednak warto czasem zaglądać Remusowi przez ramię, gdy się uczy!
Rozejrzałam się po szklarni, zgniatając w dłoniach wcześniej misternie poskładany samolocik. Szukałam wzrokiem huncwotów, ale najwidoczniej cała czwórka (tak, nawet Lupin!) zerwała się z zielarstwa, więc odwróciłam się w lewo, by spytać Beckett, czy nie wie co się z nimi dzieje, ale...  zniknęła. Rozejrzałam się wokoło jeszcze raz, ale nie było jej również nigdzie indziej. Przecież nie poszłaby sobie w połowie lekcji, prawda? Przecież jakieś pięć minut temu śmiałyśmy się z marynarki profesora Beery. Różowa w małe, żółte hipogryfki!
- Pssst, Katie - usłyszałam, a spod blatu wychylił się nieznacznie jasny łeb Lily.
- Co ty wyprawiasz? - Evans pochyliła się ostrożnie, żeby profesor nie zauważył - I na brodę Merlina, co ten ciemiernik robi pod stołem? Przecież on potrzebuje słońca...
- Ciszej - wtrąciłam, obserwując, jak profesor chodzi między stołami Ślizgonów.
- Nie leży tam gdzieś mój scyzoryk? - szepnęła blondynka, zupełnie ignorując Evansównę i spojrzała na mnie swoimi wielkimi, brązowymi oczami. Rozejrzałam się po blacie, podałam jej nożyk i przesunęłam się, by nie było widać ziejącej wyrwy w stanowiskach pracy, bo Beery mógłby się przyczepić. Cóż, niby profesor wyglądał na miłego, dobrodusznego staruszka, ale gdy ktoś mu podpadł... Nie było za dobrze. Dziewczyna zaczęła obcinać łodyżki i kwiaty, a ja uśmiechnęłam się. Ona to dopiero się musiała nawdychać tych oparów z eliksirów, skoro miała taką obsesję na punkcie tych wszystkich ziółek, roślinek i kawałków martwych zwierząt.
- Wyjmijcie teraz ostrożnie roślinę z donicy, no ale przez rękawice, Hill! Na brodę Merlina! Ech, obejrzymy sobie teraz i opiszemy system korzenny rośliny... Achh, ale będzie zabawa! - Beery okrążał akurat nasz stół i choć próbowałam ostrzec Lily, to było za późno.
- Beckett, co ty tam robisz? - profesor podszedł nieco bliżej i zajrzał pod stół, a dziewczyna zręcznie schowała za sobą roślinki. Wstała tak szybko, że prawie uderzyła głową o blat, po czym uśmiechnęła się szeroko, trzymając ręce za plecami.
- Hn, ja... - zaczęła z zakłopotaniem, szukając wymówki - bo... książka mi upadła...
Mężczyzna pokręcił głową, a z tej strony szklarni, którą okupowali Ślizgoni, dało się słyszeć śmiechy i szepty.
- No dobra, po prostu wracaj do pracy. - uśmiechnął się miło i odszedł kawałek dalej. - A więc, jak widzimy, korzenie waleriany nie są tak rozbudowane, jak moglibyśmy wnioskować po nadziemnej części rośliny, która...
***
Zakradłem się cicho pod schody do dormitorium dziewczyn z miotłą w ręce.
- Pójdę sam, nie ma sensu, żebyśmy się pchali wszyscy. Jakby coś się działo, to mówcie - na krótki moment wysunąłem z kieszeni lusterko dwukierunkowe, patrząc znacząco na Jamesa. Peter pokiwał głową gorliwie, a Remus stał z miną tak beznamiętną, jak wcześniej.
Poczekaliśmy jeszcze parę minut, aż jakieś piątoklasistki skierowały się ku dziurze pod obrazem, a gdy w pokoju wspólnym pozostała tylko nasza czwórka, przywołałem miotłę i przeleciałem nad schodami. Rozejrzałem się, po czym zacząłem się zakradać do dormitorium przez korytarz i w mgnieniu oka byłem w środku. Pokój, jak z ulgą stwierdziłem, był pusty. Gdyby Lily Beckett postanowiła nie iść na zielarstwo - a to się zdarzało... Na gacie Merlina, gdybym nie znalazł na szybko dobrej wymówki, to pozostałoby mi chyba jedynie bieganie w kółko i unikanie avady.
Ponownie wysunąłem lusterko, by móc w razie czego szybciej zareagować i podszedłem do łóżka po lewej stronie, bliżej okna, po czym ukucnąłem i zajrzałem pod spód. W ciemności zobaczyłem zarys ogromnego pudła, więc po nie sięgnąłem - uszczęśliwiony, że wszystko pójdzie szybciej, niż się spodziewałem. Przez dłuższą chwilę siłowałem się z nim, bo było ciężkie jak diabli, jednak w końcu udało mi się je wysunąć na tyle, że można było je otworzyć i zajrzeć do środka. Z wierzchu było pomalowane na różne wzory, coś w stylu diabelskich sideł - nawet ruszało się tak samo - ale wielokolorowe. Odruchowo zerknąłem na łóżko Katie, na którym leżało kilka pudełek magicznych farb. A myślałem, że nigdy się do nich nie przekona, bo zawsze twierdziła, że jej to niepotrzebne i woli tradycyjne, mugolskie. Przez chwilę patrzyłem na wieko pudła, gdy nagle z kieszeni spodni usłyszałem głos Jamesa.
- Idą już? - spytałem, szybko wstając i równocześnie wyciągając lusterko z kieszeni.
- Nie - odparł szybko, a ja westchnąłem z ulgą. - Co ty tam robisz tyle czasu? Jakby co mamy mapę przed oczami, cała czwórka jest w szklarni.
- Dostanie się do tego zajmuje chwilę - wybroniłem się - I do cholery, odzywaj się tylko wtedy, kiedy trzeba. Nie strasz. Skoro są w szklarni, to mam dużo czasu!
I skończyłem rozmowę, nie czekając na odpowiedź. Nie wiedziałem dlaczego tak się tym denerwowałem, ale nie mogłem nic na to poradzić.
W gruncie rzeczy, wolałem iść po ten eliksir rozdymający sam nie tylko dlatego, że to szybsze i bezpieczniejsze. Nie wiem jak to się stało, ale pozostali w ogóle nie mieli pojęcia, gdzie Lily trzyma wszystkie napełnione fiolki (ba, zresztą ja też nie miałem pewności tak do końca) i wolałem, żeby tak zostało. Nie to, że im nie ufałem, ale skoro Lily powiedziała o tym tylko mi, nie powinienem nikomu więcej tego zdradzać.
Usiadłem na podłodze przed kartonem, otworzyłem je, jednak zamiast równo ustawionych rzędów fiolek, ujrzałem mnóstwo książek. Zakląłem pod nosem paskudnie, dając upust mojemu rozczarowaniu, i zajrzałem pod łóżko jeszcze raz. Moim oczom ukazało się pudło o podobnych rozmiarach i próbowałem sięgnąć po nie ręką, ale było zbyt głęboko, by to zrobić bez większego wysiłku. Wtedy przyszedł mi do głowy genialny pomysł, chociaż w sumie dość oczywisty.
- Accio eliksir rozdymający - mruknąłem, wyciągając różdżkę i ciesząc się w duchu z możliwości ułatwiania sobie życia dzięki magii, ale niestety - nic się nie stało. Przecież Lily na pewno go warzyła, pomyślałem. Przed wakacjami gadała o tym z miesiąc, a ja nawet pomagałem jej szukać składników. Przecież nie wykorzystałaby go przez te dwa miesiące. Bo i po co?
Po raz kolejny próbowałem rzucić zaklęcie - na całe pudełko - tym razem już z mniejszym entuzjazmem i tak jak się spodziewałem, nie drgnęło nawet o cal. Schowała pudło i ochroniła je przed zaklęciami... Wolałem nie myśleć o tym, co zrobi, gdy się dowie, że jej coś ukradłem. Westchnąłem i przewróciłem oczami, po czym wczołgałem się pod łóżko i wyciągnąłem drugie pudełko, które na szczęście było już lżejsze, mimo że zrobione było z drewna. Po kilku chwilach miałem je w rękach i siedziałem na podłodze, wytarzany w kurzu. Ono też było pomalowane, jednak już mugolskimi farbami - widniały na nim srebrne, niebieskie i fioletowe spiralki. Skarciłem się w myślach za zwracanie uwagi na takie głupoty i podważyłem wieko.
W środku było mnóstwo kwadratowych podziałek, a w każdej z nich stała jakaś fiolka. Sporo z nich było pustych, jednak te, które nie były, miały skrzętnie porobione podpisy. Przesuwałem palcem po karteczkach przyczepionych do wierzchu podziałek w poszukiwaniu eliksiru.
Eliksir leczacy. Eliksir wiggenowy. Wywar tojadowy dwadziescia do jednego.
Wywar tojadowy. Od razu przypomniałem sobie, że Remus coś o nim wspominał, więc wyciągnąłem pustą fiolkę, którą przygotowałem wcześniej i bez zastanowienia przelałem prawie cały eliksir.
 Eliksir slodkiego snu, piec do jednego. Eliksir euforii. Felix felicis.
...Felix felicis? Na brodę Merlina. Wyjąłem fiolkę ostrożnie. Była ona opatrzona tą samą etykietą, co na ściance pudełka. Zacząłem oglądać zawartość naczynia ze wszystkich stron, jednak eliksir ani trochę nie przypominał tego "stopionego złota", opisywanego w podręczniku. Był biały i połyskiwał w świetle. Byłem nieco zawiedziony, ale pomyślałem, że może to tylko półprodukt albo jakaś próba i delikatnie odłożyłem ją na miejsce, by nic się jej nie stało. Postanowiłem, że jeśli nie zapomnę, muszę jakoś ostrożnie wypytać o to Lily i dowiedzieć się, o co chodzi.
Zacząłem szukać dalej.
Wywar dekompresyjny jeden do dwoch. Eliksir wielosokowy. Veritaserum dwadziescia do jednego, p. 1. Eliksir rozdymajacy.
"No, nareszcie", pomyślałem z satysfakcją. Zabrałem jedną z nieopisanych, kryształowych fiolek Lily i przelałem połowę z tej z eliksirem rozdymającym. "Może nie zauważy", łudziłem się, próbując zniwelować tym samym wyrzuty sumienia. "Chociaż przez jakiś czas".
Na brodę Merlina, wiedziałem przecież, że zauważy, ale nie mogłem się już wycofać.
Ułożyłem wszystko tak, jak było wcześniej i pospiesznie wyszedłem z dormitorium. Po chwili znów byłem na dole, a gdy reszta patrzyła na mnie wyczekująco, pomachałem fiolkami w powietrzu i uśmiechnąłem się szeroko, choć czułem się winny jak cholera.
- Jak już się dowie, a dowie się na pewno - zaczął Remus - to cię zamorduje. Zamorduje, wskrzesi i zamorduje jeszcze raz.
James wyszczerzył się.
- Nas wszystkich - poprawił.

7 komentarzy:

  1. Lubię fragmenty z perspektywy Syriusza :D Tak po prostu. Fajnie, że Lily strzeże swoich skarbów, robiłabym tak samo. Z resztą podoba mi się cała t otoczka kujoństwa wokół niej. Też tak miewam, że gadam o rzeczach, które mnie pasjonują, a ludzie wokół ziewają jak smoki xD Oh, well... Czekam na kolejny! Pozdro

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam czasy huncwotów *w*
    Btw. dodasz zakładkę z obserwatorami na bloggerze? Łatwiejszy dostęp będę miała c;
    Poza tym nie jestem na bieżąco... ale w ferie postaram się to nadrobić c;
    Pisz! Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  3. pięknie , jak zawsze zresztą xd
    jesteś mistrzem w prowadzeniu akcji i spraiwaniu,ze nie zasypiam przy czytaniu. podoba mi sie,ze komplikujesz fabułe i ogólnie forme, w sumie nei wiem jak to nazwać. XD, nie powtarzasz schematów. kocham opis mysli i obserwacji bohaterów. te zdarzenia dziejące sie w tym samym czasie są...urocze i takie klimatyczne xD
    pisz szybciutko nastepny, czekam,czekam, czekam *-*

    ps. "na gacie Merlina" haha leże XD

    OdpowiedzUsuń
  4. Po pierwsze przepraszam, ale ginie się w twoich narracjach. Piszesz w pierwszej osobie,.w dodatku masz dwie Lily w opowiadaniu. Z męskim jest już lepiej, ale byłabym wdzięczna za napisanie osoby przed tekstem, np. 'Syriusz' lub bardziej identyfikuj postacie.
    Ale co do tekstu to fajne 3 sceny. Śniadanie, gdzie oprócz gazety i quidditcha, najbardziej podobał mi się komentarz; czytałam do czwartej... Znam to xD
    Dodatkowo część z zielarstwem też była niezłą. Chowanie sue pod ławka...
    Jednak to najbardziej sytuacja Huncwotow mi się podobała. Kradzież nie jest za ładna, zapewne zginą podjąć smiercia... Jednak mam pewne ale. Wywarł Tojadowy wynalazł Severus, choć na 100% pewną nie jestem.
    Jak na razie jest fajnie, choć brakuje mi też informacji czasowych. Niby wiem że to początek roku, ale którego? Podobnie bylo ostatnio.
    Niestety dopiero później wezmę się za resztę,
    Croy
    #RóżoweCiasteczka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naaah! Wywar tojadowy jest pomysłem Belbiego, który był wujkiem jednego z rówieśników Harrego (pojawił się na spotkaniu Klubu Ślimaka, zdaje się) - można więc z powodzeniem założyć, że ten eliksir wtedy już istniał, choć nieprzetestowany i w sumie mało rozpowszechniony, bo to stosunkowo nowy wynalazek. Severus go tylko warzył dla Remusa przez jakiś czas, bo był miłym i uczynnym nietoperzem.
      W końcu wszystkie informacje dot. kanonu są sprawdzane miliard razy ^^ Za to celowo złamałam jedną (ona jest w późniejszych rozdziałach), bo kanon mi w tym przypadku nie podchodzi xD
      Wydaje mi się, że konkretna data nie jest tak istotna, nie mniej jednak planuję je mimo wszystko umieścić na podstronie w jednym spisie - jeżeli kogoś to zainteresuje, to będzie mógł sobie sprawdzić :) Jak znajdę chwilę chyba rzeczywiście umieszczę podpisy dot. narracji (każdy ma inny styl mówienia, choć trzeba się bardzo skupić XD), bo czytelnicy nie są przyzwyczajeni do takiej ilości postaci i narracji, faktycznie łatwo polec :D
      dzięki za komentarz, w takim razie czekam aż się za to dalej zabierzesz <3

      Usuń
    2. Okej, co do wywaru to już sama sprawdziłam i przepraszam. Po prostu wiele się czyta, że to Severus wynalazł.
      Może i data nie jest potrzebna, choć chciałabym wiedzieć który był to rocznik, jaki wiek w przybliżeniu mają bohaterowie, wtedy lepiej mi sobie to wyobrazić.
      Co do skupienia to czytam zwykle w autobusie, więc jest raczej nikłe, że dam z siebie wszystko. Ale to chyba najlepszy czas na to, inaczej mogłabym czytać tylko w weekendy.
      Croy

      Usuń
  5. Zgadzam się w innymi komentarzami, pisz z czyjej perspektywy piszesz. Będzie nam łatwiej :D Rozdział super jak zawsze :3

    OdpowiedzUsuń