Szorowałem metr kwadratowy podłogi od dobrych dziesięciu minut, jednak
akurat tam ptasie odchody uparcie nie chciały się zmyć. Dlaczego zawsze
przy rozdzielaniu miejsc do sprzątania przy tym najgorszym musi paść
nazwisko Black? Gdybym chociaż był tam z Jamesem, ale nie, wszystkim
kazali iść gdzie indziej. Najwidoczniej McGonagall wychodziła z
założenia, że we dwóch wysadzimy cały zamek w powietrze; okej, może i
zdarzyło nam się zdemolować parę miejsc w szkole w ciągu tych sześciu
lat, ale to nie znaczyło, że trzeba było nas rozdzielać na szlabanie
akurat wtedy, kiedy chciałem porozmawiać o czymś głupim, no nie? Kiedy
wygadałem się Jamesowi z tej idiotycznej sprzeczki i poprosiłem w końcu o
zmianę tematu, zaczął trajkotać mi nad uchem niczym stereotypowa
uczennica Beauxbatons o tym, że umówił się na RANDKĘ. I to z EVANS. Cóż,
żeby nie było niedomówień: RANDKA - czyli spotkanie w bibliotece
zaproponowane przez rudą, na którym mają się uczyć transmutacji. W
porządku, niech mu będzie... Potter był szczęśliwy, że wybranka jego
życia być może nie ma go już na skończonego buca, a mi nic nie pozwalało
zapomnieć o całej tej głupiej sytuacji z Lily poza skupianiem się na
jego radości. Może i zmywanie z podłogi sowich kup być może było
cholernie uciążliwe (zwłaszcza bez różdżki!), jednak nie zajmowało moich
myśli na tyle, bym nie przypominał sobie całej tej rozmowy raz za razem
i nie nakręcał się jeszcze bardziej. Nawet nie wiem do końca, co wtedy
czułem. Byłem wściekły, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że to wszystko
wygląda jak wygląda, bo Beckett nie ma pojęcia o likantropii Remusa i
nawet wtedy nie chciałem jej o nic obwiniać. I ten cholerny Eric.
Dobrze, jest w drużynie i gra naprawdę przyzwoicie, trenują razem kiedy
mnie nie ma - czyli (zbyt) często - ale kiedy widziałem, jak rozmawiają
razem na korytarzach, czułem... Uch. W końcu to była moja przyjaciółka.
Ale i tak przesadziła i nie chciałem z nią rozmawiać.
W
końcu z zamyślenia wyrwała mnie grupka Krukonek, które - wszedłszy do
sowiarni - obrzuciły mnie zaciekawionymi spojrzeniami. Nie przerwały
przy tym nawet rozmowy o jakiejś książce o historii magii. Zerknąłem w
ich stronę krótko chyba tylko po to, by sprawdzić, czy którejś z nich
nie znam - ale nie znałem. Dziewczyny przemaszerowały obok tak, by nie
deptać po świeżo umytej przeze mnie podłodze i gdy wysłały sowy, wyszły
tą samą drogą pospiesznie. Westchnąłem i kontynuowałem sprzątanie,
wlepiając wzrok w podłogę.
Wciąż brudną, pragnę dodać.
Właściwie,
im dłużej wpatrywałem się w te wiekowe dechy, tym brudniejsze się
stawały, a im brudniejsze się stawały, tym bardziej byłem zły na cały
świat. Na gacie Merlina, że też tym Ślizgonom musiało się zachcieć
przełazić przez korytarz akurat wtedy. I akurat wtedy rzucać się na nas z
różdżkami.
- Co tym razem zrobiłeś? - spytał nagle ktoś za moimi
plecami akurat w chwili, gdy znów zdążyłem się zamyślić i mamrotałem pod
nosem wszelkie możliwe inwektywy pod adresem Ślizgonów, McGonagall,
szlabanów, braku różdżki, sytuacji z Lily i całego wszechświata.
Odwróciłem się, zaskoczony, a moim oczom ukazała się jedna z tamtych
Krukonek. Wydawało mi się, że wyszły wszystkie, ale najwidoczniej coś
przeoczyłem, kiedy pochłonęło mnie szorowanie podłogi i narzekanie - i
to nie tylko w myślach. Mistrz pierwszego wrażenia, nie ma co.
Po
krótkiej chwili zastanawiania się nad swoją głupotą zorientowałem się,
że przecież dziewczyna zadała pytanie i wypadałoby się do niej odezwać.
Cud, że jeszcze tam stała, wyczekując odpowiedzi. I to bez cienia
irytacji.
- Połamaliśmy paru Ślizgonów, którzy nie potrafili w
odpowiedniej chwili ugryźć się w język. - stwierdziłem najbardziej
bezbarwnym tonem, na jaki było mnie stać. Gdyby nie fakt, że moja
przyjaciółka leżała przez to w szpitalu, pewnie dodatkowo uśmiechnąłbym
się - jak określiłaby to Evans - nonszalancko. Wtedy znów przypomniała
mi się Lily Beckett i złość po kłótni wróciła, ale szybko odgoniłem od
siebie myśli o niej.
Krukonka zrobiła krok wprzód, a ja
wyprostowałem się. Dopiero wtedy się jej przyjrzałem: była wysoka -
nieco wyższa od Ann - i chuda, a na jej ramiona opadały proste, czarne
włosy. Zapewne gdyby Katie ją zobaczyła, w ciągu kilku minut przyszłaby
do niej z talerzem kanapek. Dziewczyna uśmiechnęła się do mnie miło.
Właściwie była całkiem ładna, a fakt, że wiedziała kim jestem, choć ja
nie znałem nawet jej imienia, miło połechtał moje ego. Między nami na
chwilę zapadła cisza.
- Tak właściwie to jestem Mary Villon. -
wyciągnęła kościstą rękę w moją stronę, a ja ją uścisnąłem. W głosie
Krukonki brzmiała dziwnie formalna nuta, nie byłem jednak w stanie
określić czy to tak dla żartu, czy nie, postanowiłem więc przybrać
podobny ton.
- Syriusz Black. - odparłem. Próbowałem brzmieć
"formalnie", a skończyło się na udawanej powadze i drżeniu kącików ust.
Właściwie to przedstawiłem się tylko dla zasady, bo wiedziałem, że i tak
mnie zna. To znaczy, po jej zachowaniu wnioskowałem, że mnie zna.
Zresztą większość szkoły znała. Nie to, że się chwalę, czy coś, ale po
prostu tak było. Osobny zeszyt z grafikiem szlabanów moich i Jamesa oraz
szkolna drużyna quidditcha miały jednak spory wpływ na rozpoznawalność.
A że głównie wśród dziewczyn... No, co mogłem poradzić?
- No, a
co konkretnie powiedzieli, gdy "nie potrafili się ugryźć w język"? -
wróciła do poprzedniego tematu, gdy zapadła między nami cisza. Nie byłem
w najlepszej formie, jeśli chodzi o podtrzymywanie rozmowy, nie w takim
humorze - Mary za to uważnie mnie słuchała i wyłapywała, czego nie
dopowiedziałem, by następnie o to zapytać. Przypominała mi w tym
Beckett.
Nie chciałem wtedy znowu przypominać sobie tego wszystkiego, więc jakże inteligentnie wzruszyłem ramionami.
-
Jak nie chcesz to nie mów. Nie chciałam być wścibska - powiedziała
taktownie, widząc moją reakcję. - Ale mam nadzieję, że im nakopaliście
porządnie. - dodała nieco ciszej, a ja spojrzałem na nią, zaskoczony.
Nie spodziewałem się tego po niej - w końcu była Krukonką! - ale nie to,
żebym miałe coś przeciwko. Uśmiechnąłem się do niej szeroko.
- No, gdybyś to widziała... raczej nie byłabyś rozczarowana.
-
I dobrze. - odparła z wyraźnym zadowoleniem. Cóż, widocznie nie tylko
Gryfoni mieli wobec Ślizgonów pewne uprzedzenia, ale to było akurat
dobre. W końcu mogliśmy znaleźć jakiś wspólny język, prawda?
Rozmawialiśmy
jeszcze przez jakiś czas. Właściwie Mary była całkiem w porządku, a
poza tym... mogłem chociaż na chwilę zapomnieć o Lily. Ten cholerny
karzełek doprowadzał mnie do szału, ale i tak była moją przyjaciółką, no
nie? A Mary była... bezkonfliktowa, bo i o co mielibyśmy się poważnie
pokłócić na takim etapie znajomości?
Minęła chyba cała wieczność,
przez którą szorowałem te cholerne sowie kupy, ale efektów jakoś nie
było widać. Lily pewnie wezwałaby Błystka na moim miejscu, ale ja nie
miałem takiej możliwości - nie chciałem mieć nic wspólnego z domem mojej
rodziny, więc Stworek odpadał. Zresztą i tak był wredny i na niewiele
by się zdał. Kiedy w końcu nie wytrzymałem i z gadania o głupotach
przeszedłem na marudzenie na szlaban i na to, jak bardzo mi się już nie
chce, Mary rozejrzała się wokół; w pobliżu nie było nikogo poza naszą
dwójką. Dopiero gdy upewniła się, że wokół nas nie ma żywej duszy,
wyjęła różdżkę i skierowała ją w stronę podłogi.
- Dobra, trochę
to niewychowawcze, ale... - mruknęła, po czym skierowała różdżkę w dół i
wypowiedziała cicho zaklęcie. Podłoga stała się czysta w kilka chwil.
Cholera, trzeba było tak od razu.
Szłam po schodach prowadzących do pomieszczenia, z którego Ann
komentowała mecze, podziwiając swój geniusz. Owszem, uciekłam ze
skrzydła, przykrywając kołdrą poduszki i puste opakowania po słodyczach
które miały imitować mnie, a także szłam przez całe błonia (pamiętajmy,
że był listopad) tylko w wielkich buciorach i pelerynie narzuconej na
szpitalną piżamę. Ale przynajmniej zadbałam o to, by mnie nikt nie
zobaczył! No bo co ktokolwiek miałby tam robić na zwykłych eliminacjach?
Kiedy w końcu znalazłam się na górze, pchnęłam drzwi pewnie, jednak gdy
moje oczy wcale nie napotkały pustego pomieszczenia, ale dwie pary
wpatrujących się we mnie ze zdziwieniem oczu, mina trochę mi zrzedła.
- Na dryfujące plumpki. - mruknęłam cicho z rozczarowaniem w głosie.
Ann
siedziała na krzesełku, które zwykle zajmuje podczas komentowania
meczy. Cieszyłam się, że nie ma zdolności bazyliszka, bo byłabym martwa
tuż po przekroczeniu progu. Z kolei Peter stał niedaleko niej i patrzył
na mnie na szczęście już znacznie łagodniej.
- Beckett, co ty tu
robisz? - Ann spojrzała na mnie, unosząc brwi, a jej ton brzmiał co
najmniej groźnie. Mimo listopadowej pogody i braku porządnej, zimowej
peleryny zrobiło mi się gorąco.
- Przyszłam popatrzeć - odparłam niepewnie. - Byłam ciekawa kogo wybiorą i...
-
Wracasz natychmiast do skrzydła. - stwierdziła tonem niecierpiącym
sprzeciwu, idąc w moją stronę. Zrobiłam krok w tył, uznając swoją jakże
wspaniałą akcję za przerwaną, ale wtedy Peter złapał Ann za ramię.
Zatrzymała się gwałtownie, a jej mina wskazywała, że w ogóle się tego
nie spodziewała. Ja zresztą też nie, ale z drugiej strony po sześciu
latach znajomości z Petigrewem można było wiedzieć, że jest to chyba
najbardziej niepozorny człowiek na planecie.
- Dobra, dajmy jej
spokój - zaczął chłopak trochę niepewnie. Chyba nawet on sam się tego po
sobie nie spodziewał. Odchrząknął. - I tak wiemy, że się stąd nie ruszy
albo zrobi coś głupszego.
Wtedy już jego głos zabrzmiał bardziej stanowczo.
-
No właśnie. - przytaknęłam cicho, ale zabrakło mi w głosie tej
determinacji, która Gryfonowi najwidoczniej dopisywała. Zignorowałam
przy tym tę małą obelgę, uznając, że chodziło mu tylko o wzmocnienie
efektu. Ann spoglądała raz na mnie, raz na niego, po czym westchnęła
głęboko.
- Dobra, ale po eliminacjach idziesz do skrzydła.
Uśmiechnęłam
się do niej najpiękniej jak potrafiłam, po czym chciałam przejść wgłąb
pomieszczenia, ale Ann i Peter podeszli do mnie.
- Właśnie
mieliśmy schodzić na trybuny, więc idziesz z nami. - stwierdził, a ja
grzecznie potuptałam za nimi, wciąż zdziwiona zachowaniem Petera. Może
po tej małej wymianie oszałamiaczy ze Ślizgonami nabrał pewności siebie?
Kiedy
tylko znaleźliśmy się na miejscu, wyminęłam sporą grupkę ludzi,
podeszłam do barierki i zerknęłam w dół, na murawę. Wszyscy już stali na
dole, trzymając w rękach miotły, a Potter coś do nich mówił, jednak nie
słyszałam ich zbyt dobrze - kilka minut wcześniej dość mocno się
rozpadało i jedyne co docierało do moich uszu, to uderzanie deszczu o
ziemię i przytłumione głosy z dołu. Wtedy nagle ktoś zaczął lecieć do
góry i nim się spostrzegłam, kilka metrów ode mnie przy barierce w
powietrzu zawisł nie kto inny jak Black. Spojrzałam w jego stronę kątem
oka i zobaczyłam, że rozmawia z jakąś wysoką brunetką, chyba Krukonką.
Dostrzegł Ann i Petera i pomachał w ich stronę, a ja założyłam na głowę
kaptur, licząc na to, że mnie nie zauważy. Spoglądałam w dół, starając
się zwrócić uwagę na to, co się tam dzieje, jednak i tak słyszałam ich
rozmowę o głupotach.
- Lily, chcesz drugą pelerynę? - spytał nagle
Peter, podchodząc do mnie, a choć odwróciłam się w jego stronę na tyle
szybko, by nawet nie spojrzeć na Syriusza, to czułam, jak jego
spojrzenie przewierca się przeze mnie na wylot.
- Nie, dzięki.
Zostaw ją sobie, bo zmarzniesz. - odparłam szybko, ale Gryfon i tak
zdjął ją z siebie i mnie okrył. Westchnęłam, ale nie miałam zamiaru się
kłócić, bo jeszcze zmieniłby zdanie odnośnie mojego oglądania
eliminacji, a że byłam wtedy jeszcze słaba, bez problemu mogli mnie
odstawić do skrzydła siłą. Mruknęłam do niego ciche "dziękuję".
-
Dobra, muszę lecieć, bo zaczynają. - usłyszałam głos Syriusza i znów
mimowolnie zerknęłam w jego stronę. Mokre włosy przylepiły mu się do
twarzy, ale i tak wyglądał, jakby układał tę fryzurę ze dwie godziny.
Dziewczyna pożegnała się z nim, a ten uśmiechnął się szeroko i
poszybował w stronę murawy. Zeskoczył z miotły będąc gdzieś metr nad
ziemią, trzymając się trzonka jedną ręką.
Nadal stałam przy
barierce, a ktoś podszedł do mnie i stanął tuż obok, rozkładając
nad nami wielki, różowy parasol, pod którym zmieściłoby się z dziesięć
osób.
- Cześć - usłyszałam głos Katie, a wtedy odwróciłam się w
jej stronę. - Pożyczyłam od Hagrida. - stwierdziła, wskazując na
parasol. Wtedy dopiero dostrzegłam w tej grupce osób znajdujących się na
trybunach sporo znajomych twarzy: Charlie, Michael, Remus (który
patrzył na mnie wzrokiem bazyliszka) i Ann, która siedziała obok niego i
najwidoczniej próbowała mnie wyratować, Amanda, parę koleżanek
Syriusza, których nie pamiętałam z imion, ale nawet w miarę lubiłam...
Wtedy rozbrzmiał jednak gwizdek, a wszyscy wznieśli się w powietrze. Wtedy już nie obchodziło mnie nic poza grą.
Potterowi
najwidoczniej spodobała się metoda eliminacji poprzez mecz i w gruncie
rzeczy nie dziwiłam się - szczególnie w taką pogodę był to dobry
sprawdzian umiejętności.
Wśród osób, które uczestniczyły w
eliminacjach nie znałam nikogo poza Ethanem Jonesem, który grał
przeciwko mnie w jednych z tych "wstępnych eliminacji". Poza tym w tej
drużynie grał jakiś dość dobrze zbudowany chłopak śmigający bez sensu z
jednego końca boiska na drugi na Nimbusie 1001 (to ten tylko o generację
starszy od tej pięknej tysiąc pięćsetki!) i jakaś ciemnoskóra
dziewczyna, która na pierwszy rzut oka zdawała się o wiele lepiej
kontrolować sytuację na boisku niż on.
- To Elena Lloyd - odezwała
się Ann, która skończyła rozmawiać z Remusem i podeszła do nas. -
Całkiem nieźle sobie radziła na kilku poprzednich treningach, ale nie
wiem, dlaczego nie przychodziła jeszcze wtedy, kiedy ty byłaś. A tamten
duży koleś... właściwie nie wiem kto to, ale niezbyt się nadaje.
I poszła sobie, wyciągając z torby aparat i robiąc miliony zdjęć graczom. No tak, "Echo Hogwartu" i tak dalej.
-
Zbyt dużo popisywania się Nimbusem, zbyt mało myślenia o grze - dodała
Evans, która nie wiadomo kiedy się tam pojawiła. No i dlaczego tam w ogóle
przyszła, skoro nie lubiła Quidditcha? No, chyba że coś się w tej kwestii zmieniło. Spojrzałam w stronę Jamesa,
który latał wokół boiska i sędziował: nawet, jeżeli przyczyny nie były jasne, jego z pewnością ucieszyła obecność dziewczyny.
W każdym razie, nie sposób było się nie zgodzić,
szczególnie jeśli chodziło o słowa wypowiedziane przez Evans. Momentami
miałam bowiem wrażenie, że chłopak jedynie sobie lata bez sensu, nawet
nie obserwując kafla...
W drugiej drużynie nie było jednej osoby -
grał tylko Syriusz i William Harvey. Eric mógłby zagrać jako trzeci
ścigający, bo kiedyś grał na tej pozycji, ale zapewne drużyna
postanowiła sprawdzić potencjalnego nowego gracza w każdej możliwej
sytuacji na boisku i trochę im poprzeszkadzać - zatem Reeves i Charlie
Greese, kuzyn Katie, ciskali tłuczkiem w stronę graczy tak zawzięcie,
jakby od tego zależało ich życie. Zauważyłam, że Elena całkiem nieźle
potrafiła tych ciosów unikać, choć traciła wtedy pewną orientację w grze
na kilka sekund. Jeszcze na początku roku, przed rozpoczęciem
treningów, sama miałam z tym problem więc wiedziałam, że nie jest to aż
tak trudne do skorygowania. Trzeba jednak dużo ćwiczyć, żeby zrobić to
odruchowo, a skoro ona przychodziła na treningi ledwie od tygodnia...
Mimo wszystko, w tamtej chwili uznałam, że coś mogłoby z niej być.
Właściwie, gdyby zaczęła trenować razem ze mną, to mogłaby być poważną
rywalką. Może nawet bym jej kibicowała, gdybym sama nie oddała
wszystkiego, by znaleźć się na jej miejscu.
- Will! - wydarł się
Syriusz na cały głos, gdy obniżał pułap, przelatując na drugą połowę
boiska. Drugi ścigający bez problemu ukradł kafla chłopakowi z górą
mięśni i przeleciał obok Ethana i tamtej dziewczyny z zawrotną
prędkością, jakby się z nimi drocząc. Podał piłkę Blackowi, który w
ciągu kilku sekund znalazł się przy obręczach przeciwnika i zdobył
pierwsze punkty. Ach, warto wspomnieć, że w obu drużynach obrońcy byli
wykluczeni z gry - nie mam pojęcia dlaczego, ale bardzo możliwe, że
Potter chciał po prostu utrudnić nowym życie. To było w jego stylu.
Jeden błąd i od razu strata punktów, bo nie było nikogo, kto mógłby
uratować sytuację.
Patrzyłam na grę jak urzeczona. W końcu kiedy
Syriusz Black i Will Harvey pojawiali się razem na boisku, można było w
ciemno założyć, że gra nie tylko będzie rozegrana na poziomie, ale i
widowiskowa. Zgrywali się doskonale wraz z trzecim ścigającym, dopóki
ten nie ukończył Hogwartu - wcześniej jednak gry były tak wypełnione
wszelkimi możliwymi zwodami i różnymi dziwnymi kombinacjami, że pewnie
nawet James nie wiedział, czego się spodziewać. Swoją drogą, Eric mówił
mi, że słyszał kiedyś rozmowę Willa i Syriusza - podobno doszli do
wniosku, że chcieliby ze mną grać kiedy tamten trzeci ścigający odszedł i
liczą na mnie na eliminacjach. Gdy sobie to przypomniałam, poczułam
ukłucie żalu - i to nie tylko dlatego, że nie miałam szans choćby
spróbować, a chciałam tego jak niczego innego na świecie. Patrzyłam na
te trzy osoby, które próbowały dostać się do drużyny i choć zarówno
Ethan, jak i Elena mieli pewne predyspozycje, to nie potrafiłam sobie
ich wyobrazić w drużynie. A ktoś z tych dwóch osób na pewno będzie
musiał w niej być. Tego chłopaka na Nimbusie nawet nie brałam pod uwagę.
***
Minęło dużo czasu od rozpoczęcia gry.
Zbyt dużo.
Spojrzałem
w stronę Pottera, który latał sobie w pobliżu i przyglądał się grze (bo
przecież znicza nie było nawet po co wypuszczać), a jego mina doskonale
odpowiadała moim myślom.
W końcu mieliśmy wybrać do tej drużyny kogoś z tych trzech osób, ale gdyby to zależało ode mnie, nie dostałby się nikt z nich.
Nie
można było powiedzieć, że się nie nadawali, bo grali dość przyzwoicie
(nawet ten koleś na Nimbusie 1001 po jakimś czasie zaczął zwracać uwagę
na to, co się działo na boisku), jednak to chyba nie do końca było to,
na co liczyliśmy, a decyzja musiała zostać podjęta.
Will podał do
mnie kafla, a ja wystartowałem w górę, by zmylić trochę tych nowych.
Miałem zamiar podać do niego dopiero w pobliżu prawej obręczy - on sunął
wzdłuż boiska, by móc zaczekać na dole przy lewej, a wtedy zdobycie
kolejnych dziesięciu punktów przez ten dość nieskomplikowany zwód było
banalne. To znaczy, byłoby, gdybym nagle nie poczuł mocnego szarpnięcia.
Odwróciłem się, a moim oczom ukazał się Jones, który złapał za ogon
mojego Nimbusa, chcąc uniemożliwić mi zdobycie dziewiątej bramki.
-
Puszczaj - wysyczałem, powstrzymując falę przekleństw, jednak ten
idiota nie miał zamiaru posłuchać. Uścisk zelżał dopiero, gdy Potter
zagwizdał palcami, a moja miotła ruszyła nieco do przodu. Wszyscy
zatrzymaliśmy się w powietrzu. Odleciałem od niego kilka metrów dalej w
stronę trybun, jakby w obawie, że znowu będzie chciał tknąć moją miotłę,
a choć nic jej się nie stało, wolałem być ostrożny. Dopiero wtedy
zakląłem pod nosem i powstrzymywałem się z całej siły, żeby nie trzasnąć
w niego jakimś nieprzyjemnym zaklęciem - czekałem jedynie, aż James
przestanie się na niego drzeć. Po Elenie widać było, że powstrzymuje
śmiech, ale mi do śmiechu nie było.
- Nic mu się nie stało -
usłyszałem głos Beckett i odwróciłem się w jej stronę zdziwiony. O mnie
jej chodziło? No, a poza tym: co ona, na gacie Merlina, robiła na
boisku, skoro powinna teraz leżeć w skrzydle i zdrowieć? - Zobacz, nawet
jedna witka nie odstaje. Solidna miotła, też ją chcę... - kontynuowała z
zachwytem w głosie, mówiąc do Ann.
Aha. No tak. Nimbusowi, nie mnie.
Poczułem
się dziwnie zakłopotany. Co ja w ogóle sobie myślałem? Serio uznałem,
że mogła się o mnie martwić? Uch, na gacie Merlina, i tak nie chciałem z
nią gadać, więc czemu miało mnie to obchodzić? Zakończyłem te głupie
rozmyślania, gdy Potter w końcu się wykrzyczał i kazał nam grać dalej,
więc latałem po boisku, pilnując się, żeby "przypadkiem" nie sfaulować
tego kretyna i po cichu liczyłem na to, że wreszcie zrobi coś tak
idiotycznego, że nie będzie szans, by wziąć go do drużyny.
Ale on na złość zaczął grać wtedy coraz lepiej.
Cholera, nawet udało mu się trafić do naszej obręczy, kiedy rozpędził się na miotle i dość zręcznie nas wyminął.
Westchnąłem,
zacisnąwszy palce na trzonku miotły. Przygotowywałem się psychicznie na
jeszcze długą grę, bo Potter wydawał się jeszcze niezbyt przekonany, a
ja pierwszy raz w życiu czułem, że na ten dzień mam już dość Quidditcha.
Nie miałem pojęcia, jak mielibyśmy rozegrać mecz z którąkolwiek z tych
osób, a świadomość tego, że i tak będziemy musieli to zrobić wcale nie
poprawiała mi nastroju. Wzbiłem się wyżej, chcąc mieć lepszy widok na
boisko i na przeciwników. Do głowy przyszła mi myśl, że gdyby Beckett
mogła wziąć udział, cały problem rozwiązałby się sam, ale nie chciałem
tego do siebie dopuścić. Spojrzałem w dół...
I wtedy tłuczek trafił Lloyd prosto w brzuch, nim zdążyła choćby spróbować uniknąć ciosu.
Obserwowałem
to co się działo jakby w zwolnionym tempie. Dziewczyna oberwała
tłuczkiem i momentalnie zgięła się w pół. Objęła brzuch rękami,
puszczając trzonek i niebezpiecznie chybotała się na boki. Gdyby stała,
zapewne zatoczyłaby się do przodu albo upadła, ale miotła łagodziła
uderzenie, przesuwając się nieco do tyłu.
Czyli wynik eliminacji był przesądzony.
No
bo co z tego, że dobrze unikała tłuczka, kiedy taki jeden cios był w
stanie całkowicie ją załatwić? Może by to przeszło w grze z Krukonami,
ale chociażby Ślizgoni grali o wiele agresywniej, a ich pałkarze są
wybierani chyba najstaranniej w całej drużynie. W końcu u nich tłuczek
był głównym narzędziem gry. Ot, taki kontrolowany faul.
No, a Beckett przy czymś takim może lekko zwolniłaby na miotle. Uczyliśmy ją tego dwa miesiące.
Na gacie Merlina, nieważne. Pewnie przesadzam.
Potter
podleciał do dziewczyny i wylądował razem z nią, podtrzymując ją tak,
by nie spadła. W międzyczasie zarządził koniec gry, a my wszyscy
znaleźliśmy się na murawie.
Ostatecznie Jones został przyjęty do drużyny, choć wiedziałem, że Potterowi wcale nie podoba się ta decyzja.
Wyciągnęłam się wygodnie w fotelu stojącym vis a vis kominka, wpatrując
się w namalowany na ścianie ponad nim herb szkoły. Stos pergaminu
spoczywał na moich kolanach, pióro włożyłam za ucho i sięgnęłam po kubek
herbaty stojący na stoliczku. Ledwie zdążyłam upić łyk, gdy usłyszałam
ciche skrzypnięcie drzwi, a następnie trzask.
- Hej - mruknął
Michael Scott pod nosem, podchodząc i siadając na fotelu obok. -
Czytałaś już mój tekst? Może być? - spytał nieco niepewnie. Włosy, które
poza kolorem wyglądały dokładnie tak jak u wokalisty Sex Pistols,
przeczesał ręką. Uśmiechnęłam się do niego, po czym wdaliśmy się w
rozmowę na temat jego artykułu - ja nie miałam jednak co do niego
żadnych zastrzeżeń, a po naniesieniu czysto kosmetycznych poprawek
nadawał się do publikacji.
Niedługo potem dołączyła do nas Katie,
która po wejściu do klasy usiadła obok Michaela i przysłuchiwała się
naszej rozmowie z wyrazem twarzy dość nieodgadnionym. Była jakby
zirytowana? Sama nie wiem, w każdym razie gdy skończyliśmy rozmawiać, a
klasa powoli zaczęła się zapełniać, jakby wróciła do normalnego stanu i z
uśmiechem podała mi cienki pliczek kartek.
- Pierwsza strona,
schematyczny wygląd każdej kolejnej, bo zależy jak ułoży się teksty.
Ewentualne miejsce na ogłoszenia, tu cała strona, żeby nie robić
bałaganu w artykułach, potem ostatnia strona albo taka jak ta specjalna
na końcu, albo jak ta ze środka. - wyjaśniała, gdy ja w skupieniu
przeglądałam kartki. Kiedy prosiłam Katie Greese o opracowanie szaty
graficznej, spodziewałam się oczywiście dobrego efektu (w końcu to
Katie!), ale i tak byłam zaskoczona. Wszystko wyglądało profesjonalnie,
było misternie ozdobione, ale jednocześnie nie przytłaczało.
- Coś
do poprawki? - spytała, patrząc na mnie, a ja pokręciłam głową
przecząco. W sumie to wyglądało dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam,
ale lepiej.
- A właśnie, Annie - odezwała się nagle Katie,
przerywając rozmowę o gazecie, a ja spojrzałam w jej stronę. - Frank
Longbottom prosił, żebym ci przekazała, że nie mógł dzisiaj być. I
pytał, czy jego sowa dostarczyła ten artykuł, bo chyba się ostatnio
zatruła i trochę wariuje.
Skinęłam głową w odpowiedzi; chłopak
pewnie był już umówiony z Alicją, a że artykuł dotarł w ubiegłym
tygodniu (a sówka faktycznie wyglądała na nieco osłabioną), to nie
miałam żadnych pretensji.
Parę kolejnych osób przyszło tylko po
to, by dowiedzieć się czegoś więcej na temat pierwszego wydania, bo
artykuły oddali mi wcześniej - tak samo jak Frank. Wciąż jednak
pozostawała jedna sprawa, która nie dawała mi spokoju. Pozostawał jeden
artykuł, który był dla mnie dość... kontrowersyjny. Po jakimś czasie
wszyscy się rozeszli, ale ja czekałam jeszcze jakiś czas. Poprosiłam
Maddison i Joela Multon o to, żeby przyszli nieco później, bo ich
artykuł wolałam omówić na osobności. Sama nie do końca wiedziałam, co
powinnam z nim zrobić, więc może trochę po cichu liczyłam na to, że
bliźniaki się nie pojawią i będę miała więcej czasu na namysł, ale ci
jak na złość przyszli. Westchnęłam, gdy usłyszałam, że drzwi otwierają
się po raz kolejny. No, ale czego ja się spodziewałam?
- Herbatki? - zaproponowałam.
- Nie, dzięki - odparli równocześnie. Maddy i Joel zajęli miejsca po mojej prawej i lewej stronie.
-
To co jest nie tak z tym tekstem? - spytała Maddy z typową dla siebie
bezpośredniością, gdy już usiadła w fotelu i założyła nogę na nogę.
Przeczesała ręką swoje jasne, proste włosy sięgające gdzieś połowy szyi i
wpatrywała się we mnie wyczekująco.
Zerknęłam jeszcze raz na tekst, a w oczy rzucił mi się nagłówek.
Hogwarckie Ploteczki
...czyli co Slytherin podsłuchał, ale boi się przyznać
Przeczytałam
tytuł i uśmiechnęłam się pod nosem lekko, był w końcu dość przewrotny -
mógł przecież jakiegoś biednego Ślizgonka obrazić, a kto by się
spodziewał, że zarówno nagłówek, jak i sam tekst tworzony jest właśnie
przez dwoje Ślizgonów?
Tak, Maddy i Joel byli Ślizgonami, a poza
tym zdrajcami krwi (choć niezwykle dobrze ukrywającymi się z tym przed
rodziną i znajomymi z domu) cechującymi się wyjątkowym dystansem do
siebie.
Joel chrząknął znacząco, jakby chciał mnie pospieszyć.
Sama również byłam zdania, że nie ma sensu marnować czasu, zatem po raz
kolejny zaczęłam szukać w tekście nurtujący mnie fragment. Odnalazłam go
gdzieś pomiędzy kilkoma zdaniami na temat rzekomego zaginięcia Irytka
(a zresztą, kto by go tam szukał?) a plotkami o znaczącym zmniejszeniu
nakładu "Czarownicy" (prawdziwa tragedia dla pewnych żeńskich grup w
Hogwarcie). Mówił on o niczym innym, jak o naszej walce ze Ślizgonami na
korytarzu.
- To. - wskazałam fragment, a bliźniaki zwiesiły się
przez podłokietniki fotela, by móc się przyjrzeć. Tekst dywagował nad
stronami potyczki, przyczynami i opisywał zniszczenia. Obok znalazło się
jedno zdjęcie, któremu jednak w tamtym momencie nie poświęciłam uwagi.
- Co jest z tym nie tak? - spytał Joel. - Za bardzo skrócone, nie?
Spojrzałam na niego.
-
Wolałabym, żeby szkoła raczej nie przypominała sobie o tym, co tam się
stało. I nie znała zbyt wielu szczegółów. - stwierdziłam.
- Plotki
i tak krążą, a kiedy się dostarczy trochę nawet nieistotnych albo
fałszywych informacji to wszyscy przyjmą je do wiadomości i w końcu
zapomną. - opanował Joel, wwiercając we mnie spojrzenie swoich
szaroniebieskich, zimnych oczu, identycznych jak u siostry.
Dopiero
wtedy przyjrzałam się zdjęciu przedstawiającemu zniszczoną zbroję
rozrzuconą po podłodze i przekrzywione ramy obrazów. Bardzo ładny kadr,
Maddy odwaliła kawał dobrej roboty.
- Poza tym, możemy to nawet
rozszerzyć na drobną fotorelację. Mamy więcej zdjęć, ale wybraliśmy
tylko to. - stwierdziła Maddison.
- A i to byłaby świetna
promocja, w końcu cała szkoła huczy od plotek. I tak wiedzą więcej, niż
byś chciała i naprawdę interesują się tematem, więc czemu nie zadbać o
to, żeby dzięki temu zszedł cały nakład? - Joel uzupełniał myśli
siostry, a ja mimo wątpliwości coraz bardziej przekonywałam się do tego
pomysłu. Poza tym, skoro wiele osób chciała przeczytać pierwsze wydanie,
to dlaczego nie wykorzystać tego, by przedstawić w nim tamtych
Ślizgonów w złym świetle?
- Dobra, zgoda. Ale jeszcze zobaczę. Pojutrze dostanę gotowy artykuł?
-
Jutro. - poprawili mnie równocześnie, widocznie rozpromienieni. Coś mi
się wydaje, że też jakoś szczególnie tamtej grupki Ślizgonów nie lubili.
Wczoraj napisałam taki ładny komentarz ,ale nagle zabrakło neta ;-; później twój blog mi się zaciął i w końcu komentuje dopiero dzisiaj...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny :3
Biedna Lily nie może startować o miejsce w drużynie :c ale żeby wychodzić w taką pogodę tak lekko ubrana...
Początek najlepszy ^^ wiedziałam ,że w końcu ona posprząta za niego. No bo kto by się nie oparł urokowi Łapy??
Powiedzcie mi proszę co się dzieje z Peterem? Czy tylko dla mnie on się dziwnie zachowuje? O.o
Do następnej notki i życzę dużooo weny :*
Jak mogłam wcześniej nie odwiedzić Twojego bloga? To jest wręcz niemożliwością.
OdpowiedzUsuńKocham Twój styl pisania. Szczególnie gdy narratorem jest Syriusz. Potrafić wczuć się w jego rolę, ot co. :D
Eliminacje zostały opisane brawurowo, wiedziałam, że Beckett przyjdzie - to w jej stylu.
Ogólnie rzecz biorąc - pomysł na opowiadanie jest genialny. Czekam na kolejny rozdział :)
Pozdrawiam,
Niezgodny Kosogłos z kosoglos-zyje.blogspot.com
Świetny blog, nigdy nie czytałem lepszego, świetny styl, świetnie zarysowane charaktery postaci, ogólnie świetny, wysoki poziom :)
OdpowiedzUsuń