#comments { color: #000; }

poniedziałek, 28 września 2015

11.

    Sowa wleciała do naszego dormitorium przez uchylone okno i zrzuciła na moje łóżko charakterystyczną, czerwoną kopertę.
Wyjec.
Amanda zamarła.
- Na gacie Merlina, Beckett. Ledwo wyszłaś ze skrzydła szpitalnego i już się zaczęło - powiedziała ze współczuciem, a porozumiewawcze uśmiechy moje, Katie, Evans i Ann nieco zbiły ją z tropu. - No, co z wami? Otwórz to szybko, bo jak wybuchnie...
Zrobiła taką minę, jakby dobrze wiedziała, jak to jest. Poza tym, doceniałam, że zwróciła uwagę na moje wyjście ze skrzydła szpitalnego. Pierwszy dzień wolności, noszenia ubrań innych niż szpitalne piżamy przypominające namioty, jedzenie w wielkiej sali, lekcje, włóczenie się po zamku... Tyle zwyczajnych rzeczy, które po jakimś czasie wydawały się najlepsze na świecie.
Ekhm, wracając do tematu: choć wiedziałam, że w przypadku mojego wyjca jest zupełnie inaczej, niż Puchonka się spodziewa, sięgnęłam po kopertę. Gdy ją otworzyłam, ta uniosła się i zawisła w powietrzu naprzeciwko mojej twarzy, jakby miała zamiar mówić wprost do mnie.
- Cześć skarbie! - po pokoju rozległ się dźwięk głosu mojej babci. - Wybacz, że znowu w wyjcu, ale tak mi wygodniej. To znaczy, za pierwszym razem przynajmniej miałam pewność, że od razu odczytasz, ale teraz już się na to nie nabierzesz... - zaśmiała się, a jej ciepły, perlisty śmiech wywołał uśmiech na mojej twarzy. Amanda wgapiała się w kopertę z zaskoczeniem wymalowanym na twarzy i bezwiednie okręcała jeden ze swoich loków wokół palca. - Dobrze, teraz do sedna, bo jak zwykle za dużo gadam. Dostałam od Albusa sowę na temat tego, co wydarzyło się ostatnio.
Na chwilę list zamilkł.
- Co się stało? Wybuchnie teraz? - spytała Amanda.
- Dramatyczna pauza. - sprostowałam.
I wtedy babcia odezwała się ponownie.
- No, w każdym razie sowa zapewne się zgubi po drodze, więc list dotrze później, ale mam nadzieję, że już wyszłaś ze skrzydła i jest dobrze. No, i że oczywiście cała ta walka była konieczna, bo wiesz dobrze, że nie ma sensu szarpać się ze Ślizgonami tego pokroju z byle powodu. Dla jasności - nie generalizuję, po prostu każdy wie, jak to czasem wygląda. Poza tym: napisz mi, co u ciebie - pomijając to, że jesteś w szpitalu, albo już wyszłaś, bo to wiem. Jak się czujesz? Mam nadzieję, że już jest dobrze i że się nie przemęczasz i odpoczywasz. W innym razie będę musiała zaangażować Błystka w pilnowanie cię. A, i jak w końcu z tymi eliminacjami? Dawno się nie odzywałaś, martwię się. Odpowiedz szybko, buziaki!
I wtedy list sam się podarł, a jego skrawki zamieniły się w kolorowe konfetti.
Ach, te pomysły Veronique Margaret Beckett.
Przewróciłam oczami, ale i tak uśmiech cisnął mi się na usta. Jak najszybciej starałam się zapomnieć, że babcia wspomniała o eliminacjach; za to ucieszyłam się, że tym razem nie pojawiły się pytania w iście babcinym stylu (które ona zadawała tylko dla żartu), jak na przykład "a co z tym chłopcem, Syriuszem"?
- Cholera, też bym chciała dostawać takie wyjce. - stwierdziła Amanda, a żadna z nas jej się zbytnio nie dziwiła. W końcu komu zależałoby na tym, żeby dostawać wykrzyczany wykład za jakiś drobny szlaban? Na szczęście u mnie takie reprymendy się raczej nie zdarzały, bo babcia nie czuła potrzeby, by się na mnie złościć. Przecież sama była kiedyś w moim wieku.
...no, a poza tym bardzo lubiła robić konfetti z wyjców. Przy tym wybuchającym nie było takiej możliwości.
***
Leżałyśmy w łóżkach i rozmawiałyśmy, gdy usłyszałyśmy ciche pukanie do drzwi. Do dormitorium weszła Mary McDonald w kwiecistej koszuli nocnej.
- Cześć. - rzuciła do nas wszystkich. - Wybaczcie, ale Snape znowu czeka na ciebie pod portretem, Lily - zwróciła się do rudzielca. - Nie ma zamiaru ruszyć się stamtąd przez całą noc, dopóki do niego nie wyjdziesz.
- Mam nadzieję, że przyniósł sobie śpiwór. - odparła szorstko, a ja zaczęłam się podnosić z łóżka.
- Pogadam z nim. - rzuciłam i od razu wstałam. Wciągnęłam na siebie sweter zostawiony przez któregoś z huncwotów i założyłam kapcie, po czym skierowałam się w stronę wyjścia.
***
Wyszłam przez dziurę pod portretem z pokoju wspólnego.
- Nie o tę Lily mi chodziło. - stwierdził Snape sucho, kiedy tylko mnie zobaczył. Siedział na posadzce naprzeciwko portretu Grubej Damy i opierał się o ścianę.
- Dobrze wiesz, że teraz już trochę za późno na przeprosiny. - powiedziałam, stając naprzeciwko Snape'a, a on zamilkł.
Wyglądał na bardzo przytłoczonego.
Włosy miał rozczochrane, a twarz wyjątkowo zasmuconą; czarne oczy wpatrywały się tępo w posadzkę. Według mnie wyglądało to tak, jakby sekunda po sekundzie przypominał sobie tamto wydarzenie z piątego roku, które skreśliło jego przyjaźń z Evans; uczucie upokorzenia przed całą szkołą i bezradności związanej ze słowami, które wypowiedział, a których nie dało się już cofnąć.
- Wiem - odpowiedział prawie szeptem, przerywając tym samym długą ciszę, jaka między nami zapadła. Korytarz był opustoszały o tej godzinie, więc gdy żadne z nas nic nie mówiło, jedynymi dźwiękami były pochrapujące postacie na obrazach i niosące się echem odgłosy z dalekich części zamku. - Po prostu miałem nadzieję, że...
Urwał, a ja dokończyłam:
- ...że będziesz mógł z nią porozmawiać.
Nie odezwał się.
Oboje wiedzieliśmy, że najwidoczniej nie ma na to nadziei.
Usiadłam obok niego. Wiedziałam, że Evans nie jest w stanie wybaczyć mu ani nazwania ją szlamą, ani jego powiązań ze śmierciożercami, ale nie znaczyło to, że mogłam mu pozwolić siedzieć przez całą noc na zimnym korytarzu.
W porządku, nie lubiłam Severusa z uwagi na to, co powiedział Evans i na to, że znęcał się nad dzieciakami razem z tą bandą przyszłych śmierciożerców. I za wyniosłość. I za nazywanie szlamami każdej osoby z niemagicznych rodzin.
Zdarzało mi się jednak z nim czasem rozmawiać - i to zwykle w dokładnie tych samych okolicznościach.
- Więc... wiesz, że ostatnio uwarzyłam stężony wywar ze szczuroszczeta?


    Zaczęło się niewinnie.
Mniej więcej tydzień wcześniej pokłóciłam się o coś z Brendą Wallace, prefektem Ravenclawu. Poszło o jakąś głupotę -  jak zwykle w takich sytuacjach. W każdym razie potrzebowałam hasła do gabinetu dyrektora, które znali tylko prefekci, a że nie mogłam znaleźć ani Evans, ani Lupina, z kolei innych prefektów znałam raczej słabo, postanowiłam odezwać się właśnie do Brendy. Ta jednak dość wyraźnie zasugerowała, że wciąż jest na mnie zła, ponieważ o to hasło bezskutecznie męczyłam ją gdzieś przez kwadrans, a gdy w końcu zaczęłam jej działać na nerwy i chciała się mnie pozbyć, uśmiechnęła się wrednie i powiedziała: "słodycze, które zawierają jakiś procent czekolady".
Na gacie Merlina, czy Krukoni zawsze muszą posługiwać się tymi głupimi zagadkami? I to nawet w sytuacjach, gdy sprawa naprawdę jest pilna? Uch, w każdym razie po prostu odeszłam bez słowa i skierowałam się w stronę gabinetu, licząc na trochę szczęścia. Schody oczywiście musiały mnie przenieść na inne piętro, niż chciałam i to nie raz, a dwa razy, ale w końcu udało mi się trafić.
...kiedy jednak już sterczałam przed posągiem chimery strzegącej wejścia do gabinetu zaczęłam zastanawiać się, czy to na pewno dobry pomysł.
"Dobrze", pomyślałam, "nie ma co tracić czasu". Brendzie można było zarzucić parę rzeczy, owszem, ale jej podpowiedź na pewno była adekwatna, zaczęłam więc zgadywać.
- Czekoladowe żaby...? - mruknęłam bez cienia nadziei, że chimera drgnie choćby o cal. I miałam rację.
Westchnęłam. "To może chwilę potrwać".
I tak zaczęłam wymieniać wszystkie czekoladowe słodycze, które przyszły mi do głowy. Czekoladowe szkielety, czekoladowe kociołki, czekoladowe różdżki, czekoladki z likierem, Shock-o-Choc... w pewnym momencie pomyślałam nawet, że hasłem może być po prostu czekolada, bo pani prefekt mogło się zebrać na żarciki (w końcu poczucie humoru Krukonów bardzo często oscylowało wokół tego typu rzeczy), jednak to również nie zadziałało, a ja zaczynałam powoli się załamywać. Wtedy już wymieniałam wszystkie słodycze, niezależnie od tego, czy była w nich czekolada, czy nie - doszłam do wniosku, że Wallace po prostu się na mnie zemściła, podając mi fałszywą podpowiedź. Cóż, przynajmniej plus był taki, że i tak hasłem do gabinetu zawsze były słodycze, więc jakaś szansa na trafienie wciąż była.
- Cytrynowe dropsy. Krajanka z melasy. Karaluchy w syropie. Fuj, jak można jeść coś o takiej nazwie? - przerwałam, krzyżując ręce na piersi. Miałam już dość. Stałam jak kretynka i mówiłam do rzeźby nazwy słodyczy od blisko dwudziestu minut.
- Eksplodujące cukierki. Na gacie Merlina, nie mam pojęcia. Fasolki wszystkich smaków? Co za bezsens. - już prawie miałam zamiar odejść i się poddać, kiedy akurat posąg się odsunął, ukazując kręcone schody.
Jakiś procent czekolady. W fasolkach wszystkich smaków.
"Zabiję tę kupę smoczego łajna".
- Wiesz Ann, karaluchy w syropie nie są takie złe. - odezwał się ktoś za moimi plecami, a ja odwróciłam się gwałtownie i moim oczom ukazał się nie kto inny, jak profesor Dumbledore. Patrzył na mnie i uśmiechał się, zapewne powstrzymując rozbawienie.
- Nigdy nie próbowałam. - wydusiłam być może niezbyt taktownie, ale zaskoczenie nie pozwoliło mi na nic innego.
- Chyba akurat mi się skończyły, więc nie mam jak poczęstować, ale zakładam, że nie przyszłaś tutaj w tym celu. Porozmawiajmy w gabinecie. - zarządził. Przeszłam tuż obok posągu i wdrapałam się na górę po schodach, a on szedł za mną; mimo to w jakiś sposób zdążył otworzyć przede mną drzwi, nim choćby spróbowałam dotknąć klamki. Weszliśmy do środka, a ja rozejrzałam się nieco niepewnie, zastanawiając się, jak dokładnie ująć całą sprawę w sensowne zdania - co było trudne, bo to wszystko mogło wydawać się całkiem bezsensowne. Zresztą, sama wiedziałam, że argumentacja może być licha, ale pomysł sam w sobie mi się spodobał i to, że wiele osób o nim wspominało sprawiło, że mogłam chociaż powołać się na nich.
- Dobrze, Ann, a więc o czym chciałaś porozmawiać? - spytał profesor Dumbledore, zajmując miejsce za swoim biurkiem. Usiadłam na krześle stojącym naprzeciwko niego, a dyrektor przyglądał mi się znad okularów-połówek z życzliwym uśmiechem. Wydawało mi się, że miał dobry humor, a to mogło wpłynąć pozytywnie na wynik tej rozmowy.
Wzięłam głęboki oddech.
- Chcielibyśmy zorganizować bal. - wypaliłam szybko. Dumbledore podniósł brwi w wyrazie zaskoczenia.
- Ale wiesz o tym, Annie - urwał na chwilę, jakby chcąc dobrać odpowiednie słowa - że bal jest organizowany wtedy, gdy...
- Podczas turnieju trójmagicznego, owszem - przerwałam raczej niezbyt grzecznie, ale odniosłam wrażenie, że dyrektor nie poczuł się urażony. - I wiem też o tym, że organizowanie turnieju zostało zaniechane gdzieś pod koniec XIX wieku.
- Zgadza się - przytaknął Dumbledore pogodnie. - Może dropsa?
Pokręciłam głową przecząco.
- Nie, dziękuję - odparłam. - Właściwie to inicjatywa nie jest do końca moja, bo już słyszałam o czymś takim od kilku osób. Nawet redakcja dostała parę listów w tej sprawie.
Rozsądnie postanowiłam przemilczeć fragment jednego z listów traktujący o ilości ognistej, która miałaby na rzeczonym balu się pojawić.
Swoją drogą, dopiero listy przypomniały mi o tym pomyśle - co prawda już z wieloma osobami o tym rozmawiałam, ale przez ostatnie wydarzenia wszystko wypadło mi z głowy. Postanowiłam zatem załatwić to jak najszybciej, żeby znowu nie zapomnieć.
- A właśnie, gratulacje - dyrektor wyjął z szuflady biurka gazetę, która okazała się być "Echem Hogwartu", a ja poczułam dumę. - Dobra robota, ale pisanie o waszej drobnej sprzeczce ze Ślizgonami jest chyba dość... przewrotne.
- Uznaliśmy, że gdy dostarczymy szkole mniej istotne informacje w sporych ilościach, to temat przycichnie.
- Cóż. Chyba masz rację - odparł po chwili zastanowienia, poprawiwszy okulary na nosie. - Ja chyba raczej nie mam zmysłu dziennikarskiego, więc zdam się na twoją opinię.
Na chwilę zapadła cisza. Dumbledore wygrzebał z opakowania cytrynowego dropsa.
- Ale wróćmy do tematu. - zaczęłam pewnym tonem, postanawiając, że teraz już do końca nie pozwolę na dygresję, a dyrektor od razu podniósł na mnie zaciekawione spojrzenie. - Rozumiem pana obiekcje związane z tym balem, bo kojarzy się z turniejem trójmagicznym, jednak ja myślę o tym nie jako o łamaniu tradycji szkolnej, a raczej jako o... uczniowskiej inicjatywie. Oczywiście część zasad, jak na przykład minimalny wiek uczestnika balu czy stroje wieczorowe, można zaadaptować do tego pomysłu. Można też nieco zmienić termin, żeby bal nie kojarzył się z tym bożonarodzeniowym, organizowanym z okazji turnieju przeszło stulecie temu. A, i jako pomysłodawca biorę na siebie odpowiedzialność za organizację całej imprezy, oczywiście jeśli dostanę pańską zgodę.
Dumbledore popatrzył na mnie znad okularów.
- Pomyślę jeszcze o tym. - skwitował.
Na brodę Merlina, to zdecydowanie nie był mój dobry dzień.


    - Ej, Black, chodź na słówko. - powiedział James, gdy już po treningu stałem na boisku i rozmawiałem z Mary. Przeprosiłem ją na moment i podszedłem do Pottera, który zdążył już odejść kawałek dalej.
- Gadałeś z Beckett? - zaczął, od razu przechodząc do rzeczy. - Po tych eliminacjach nie będzie już przychodzić? Bo szczerze, to wolałbym, żeby była. Jones już teraz tak mnie wk...
- Nie rozmawiałem. - odparłem zgodnie z prawdą, przy okazji mu przerywając. Nie wyglądał na urażonego, bo chyba i tak w dalszej części zdania nic poza wyzwiskami nie miał do powiedzenia.
- Nadal się nie pogodziliście? - spytał zwyczajnym tonem, zdejmując okulary. Zaczął je czyścić brzegiem peleryny; na krótką chwilę zapadła cisza, a ja zacząłem zastanawiać się, jak mu odpowiedzieć.
- Nie. - odparłem w końcu, wybierając najprostszy z wariantów i pomijając zbędne rozwinięcie.
W momencie, w którym mu odpowiedziałem, akurat zakładał okulary na nos. Wtedy spojrzał na mnie z niedowierzaniem i uniósł brwi.
- Na Merlina, ale wy jesteście głupi. - skwitował rozczarowanym tonem i odszedł, przejeżdżając ręką po twarzy i włosach. Posłałem mu mordercze spojrzenie, którego i tak nie widział - no, chyba że ma oczy na plecach.
Cóż, Potter w dość znaczący sposób zakończył rozmowę, więc wróciłem do Mary, która czekała przy wyjściu z boiska na błonia. Razem skierowaliśmy się dość szybkim krokiem w stronę zamku, bo zaczynało padać, a żadne z nas nie miało jakoś ochoty na moknięcie. Chodź dochodziła ledwie osiemnasta, zaczynało już robić się ciemno - a chłód, wiatr i deszcz ani trochę nie poprawiały panującej na dworze aury. Szliśmy w milczeniu, a ja zacząłem zastanawiać się nad słowami Jamesa i choć doskonale wiedziałem, że z jednej strony ma rację, nie chciałem się do tego przyznać przed samym sobą. Tak, to wszystko było idiotyczne, ale z drugiej strony w ostatnim czasie oddaliliśmy się od siebie z Lily jak nigdy wcześniej. Poza tym - założyłbym się o tysiąc galeonów, że gdybym nawet ją przeprosił i wszystko byłoby dobrze, zapytałaby o to, czym byłem zajęty w tamtą niedzielę, w którą nie mogłem z nią trenować.
A co ja jej miałem powiedzieć? "No, wiesz. Poszliśmy wszyscy z Remusem do wrzeszczącej chaty, bo tak się składa, że on jest wilkołakiem, a nasza pozostała trójka to niezarejestrowani animagowie"? Dziewczyny nie miały o niczym pojęcia i tak miało zostać, chociaż stawało się to coraz bardziej uciążliwe. Wciąż pamiętałem, jak przez wyczekujące spojrzenie Lily prawie się wygadałem z tą likantropią, a nie zanosiło się na poprawę w tej sprawie.
- Naprawdę nie było nikogo lepszego niż ten Jones? - spytała nagle Mary, gdy znaleźliśmy się już w zamku i szliśmy korytarzem w stronę kuchni. Spojrzałem w jej stronę, wyrwany z zamyślenia. Villon widziała może ostatnie dziesięć minut treningu, ale najwidoczniej wystarczyło, by go ocenić - może ciut zbyt surowo, bo w końcu nie był aż tak beznadziejny (w końcu z jakiegoś powodu wypadł lepiej niż Elena, prawda?), ale Potterowi nie podobało się, że gra zbyt agresywnie.
...no, i że obraził się za wzmiankę o tym, że nie wiadomo, czy przypadkiem nie zostanie wywalony.
- Nie było. To znaczy... wszyscy liczyliśmy na Lily, ale nie mogła wyjść jeszcze ze skrzydła. - wypaliłem bez zastanowienia i po chwili pożałowałem tej chwili szczerości, bo Mary patrzyła na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a ja czułem, że powiedziałem coś nie tak.
- Lily?
- Tak. To moja... przyjaciółka. - odparłem po krótkiej pauzie dość niepewnym głosem, bo sam nie byłem pewien, czy w tej sytuacji mogę tak o niej mówić. W każdym razie sądząc po nieco bardziej nachmurzonej minie Mary, powiedziałem coś zdecydowanie nie tak. Poza tym, jej wzrok był nieco... podejrzliwy. Widziałem, że stara się ukryć każdą z tych emocji, ale nie do końca jej się to udało.
- Dobrze, nie wnikam w tę waszą "przyjaźń" - ucięła, a po jej głosie poznałem, że jest jakby odrobinę obrażona. Albo może zazdrosna? To drugie w sumie nie byłoby takie złe. - Ale szkoda, że jej nie wypuścili. Jones naprawdę jest koszmarny. - zmieniła temat, a ton jej głosu wrócił do normalności.
- Widziałaś dziesięć minut gry. - stwierdziłem nieco sceptycznie, gdy stanęliśmy przed obrazem prowadzącym do kuchni. W końcu jak wiele mogła zobaczyć? Poza tym, Jones trochę jakby podniósł poziom swojej gry tuż przed końcem treningu.
Połaskotałem gruszkę na obrazie (kto w ogóle wymyślił tak idiotyczny sposób otwierania przejścia?) i gdy płótno się odsunęło wszedłem do środka, uprzednio przepuszczając Mary w przejściu. Skrzat, którego wkrótce Mary poprosiła o dwa kubki herbaty pobiegł w stronę kuchennych, drewnianych szafek, a ja rozglądałem się wokół. Przytulne, ciepłe pomieszczenie o niskim suficie, przepełnione wszelkimi kuchennymi gratami i utensyliami. Druga część kuchni była o wiele mniej zagracona - stał tam zaledwie jeden, duży stół z wygodnymi, obitymi pluszem krzesłami, kominek i wielki kredens z zastawą. Na ścianie wisiał zegar i kilka obrazów. Często przychodziliśmy tam z Beckett; z dwoma ogromnymi kubkami gorącej czekolady radziliśmy sobie z esejami na wróżbiarstwo (z którego zrezygnowaliśmy po niedługim czasie), OPCM, transmutację czy mugoloznawstwo. W kredensie zostały pewnie jeszcze książki z biblioteki, które czasem tam zostawialiśmy, bo jeszcze mogły się przydać, a nie chciało nam się ich odnosić do dormitorium.
Spochmurniałem nieco na to wspomnienie, a choć miałem ochotę o nim komuś opowiedzieć, to Villon nie była chyba najlepszą do tego osobą, zważywszy na jej poprzednią reakcję.
- Dziesięć minut wystarczyło, wiesz? - Villon odezwała się dopiero, gdy oboje zajęliśmy wygodnie miejsca. - Jak się go tylko obserwuje, to widać, że nadaje się do gry co najwyżej ze Ślizgonami. No błagam cię, on ledwie się powstrzymuje, żeby nie faulować własnej drużyny!
Przypomniałem sobie incydent z miotłą, a mimo że nie grałem z nim wtedy w jednej drużynie, w myślach przyznałem Mary rację. Zresztą, nie tylko ona obserwowała poczynania Ethana na boisku - cała nasza drużyna uważnie mu się przyglądała, choć raczej nie w celu sprawdzenia jego umiejętności (bo co do tych wszyscy mieli jakieś wątpliwości), a znalezienia pretekstu, by go wyrzucić.
- Jeśli mam być szczera - kontynuowała Mary - to nie sądzę, że uda wam się wygrać z nami mecz towarzyski, jeśli on ma być jednym ze ścigających.
Uniosłem brwi i wyszczerzyłem się szeroko, choć muszę przyznać, że to zdanie minimalnie uraziło moją dumę. No i czy koniecznie musiała to mówić? Nie mogła po prostu sobie odpuścić?
- Akurat z wami poradzimy sobie z Willem we dwójkę, także nie musisz się przejmować. - odparłem nieco oschle. Jeden ze skrzatów podał mi kubek gorącej herbaty, a ja od razu upiłem z niego spory łyk.
- Niedoczekanie. - Mary uśmiechnęła się zadziornie, najwidoczniej nie zwracając uwagi na mój ton.
Wzruszyłem ramionami. Pierwszy mecz w sezonie miał odbyć się za jakieś dwa tygodnie, a ten towarzyski z Krukonami, o którym wspomniała Mary - dzień przed nim. To dawało nam dość dużo czasu.
I nagle wtedy, gdy siedzieliśmy sobie z Mary i popijaliśmy herbatkę jak gdyby nigdy nic, do głowy wpadł mi genialny pomysł. Chyba jeden z lepszych w mojej huncwockiej karierze.
Potrzebowałem tylko pomocy.
Cieszyłem się do Mary jak idiota, a że nie czułem potrzeby dzielenia się z nią tym całym planem (w końcu jako Krukonka mogłaby źle zareagować), pozostawało jej jedynie patrzenie na mnie ze zdziwieniem.

5 komentarzy:

  1. No i co ja mam powiedzieć? Po raz kolejny, że bardzo mi się podoba? Bo twoje rozdziały są tak boskie, że po prostu brak mi słów :)
    Ciekawe na co wpadł Syriusz. Coś z Lily związanego? Beckett dostanie się jakoś do drużyny? Liczę na to!
    Dodam jeszcze, że trochę żal mi Snapa, no ale cóż - w sumie to sobie zasłużył.
    Dobra, nie wiem co dalej napisać, więc już kończę :)
    Jak zawsze życzę weny i standardowo czekam na następny rozdział :)
    zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com
    zwiadowcy-bron-bogow.blogspot.com

    Ps: Mogę cię dodać do zakładki polecane na moim blogu?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo <3 co do Syriusza to zobaczymy :D
      I pewnie, że możesz dodać c:
      trzymaj się cieplutko <3

      Usuń
    2. Hej!
      U mnie nowy rozdział :)
      Cieplutko pozdrawiam :*

      zakrecone-zycie-huncwotow.blogspot.com

      Usuń
  2. Nie komentowałam wszystkiego, ale wiedz, że fajnie piszesz :)
    Jestem ciekawa co wymyślił Syriusz i ogólnie co będzie dalej :)
    Pożądny komentarz napiszę w następnym rozdziale, bo teraz właściwie nie wiem co jeszcze mogę dodać :)
    Pozdrawiam :)
    http://zyj-szczesliwie-nowe-pokolenie.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. W końcu się za to wzięłam!
    No dobrze. Są huncwoci i ich przyjaciółki... Nie ogarniam trochę nie ogarniam ile w końcu ich jest xD Jak już myślałam, że jest Katie i Lily to nagle pojawiła się Ann, o której zapomniałam i przez większość czasu, czytając któryś rozdział myślałam, że czytam o innej postaci, a okazało się, że to zupełnie ktoś inny. Nadal jest mi ciężko.
    Podobał mi się wątek Katie - Michael <3 Shippuje ich mocno (jak już wspomniałam XD)
    Wątek Syriusz - Lily... no powiem, że się rozkręca... mimo że czasami mnie irytują ich zazdrości... Sama tego nienawidzę, ale to sprawia, że widzimy ich uczucie do siebie, więc nie zmieniaj tego xD Moje małe przemyślenia.

    Pojawiają się błędy "przecinkowe", ale ja mam ten sam problem... xD
    Historia wciąga, z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej.. poznajemy postaci, możemy się wczuć w rolę... Mam tylko nadzieję, że będzie jakaś akcja :3 Pojedynek był świetnym zabiegiem.

    Więcej Remusa! xD Marzy mi się dla niego miłość, której on nie odwzajemnia *^* (To moje fantazje xD omiń)

    A i lubię krukonkę, ale nadal... znowu ta zazdrość... To oni są razem, czy nie? XD

    Chaotycznie, ale pozytywnie. Życzę weny.

    OdpowiedzUsuń