#comments { color: #000; }

piątek, 6 grudnia 2019

34.

Hej! Wiecie, ja to nawet już się nie będę wypowiadać na temat tej przerwy. Słabo wyszło. No ale jestem, dodaje, fajnie jest, nawet rozdział dłuższy przynoszę. No to co. Buziaczki. <3


Skrzaty domowe siedziały wokół paleniska, pogrążone w przyciszonej rozmowie, podczas gdy drewniane łyżki mieszały zawartość bulgoczących garnków. Część kuchni, w której zazwyczaj panował zgiełk, była wtedy opustoszała i dziwnie cicha; jedynie wirująca nad zlewem gąbka wykonywała pozostałą część pracy, zmywając resztkę brudnych naczyń. Z każdym zatoczonym na talerzu okręgiem w powietrze unosiły się bańki mydlane, a gdy po kilku chwilach część z nich poleciała w naszą stronę, wyciągnęłam ręce, by móc je poprzebijać. Z pierwszą mi się udało, jednak gdy już milimetry dzieliły tę drugą od mojego opuszka, wyprzedził mnie Syriusz, a przez jego twarz przemknął cień ogromnej satysfakcji.
No właśnie, Syriusz. Może zapomniałabym o tym, o czym kilka minut wcześniej skończyliśmy rozmawiać (a bardzo tego chciałam), gdyby nie jego obecność. Sam fakt, że tam był, zupełnie mi to uniemożliwiał, a do tego stresował mnie jeszcze bardziej, bo odkąd przestałam mówić, on ani nic nie powiedział, ani nawet nie pokazał po sobie jakiejkolwiek reakcji. Nic. Zero. Może był na mnie zły? Cóż, nie byłabym zdziwiona, ale problem w tym, że kiedy on był na kogoś wkurzony, to nie było nigdy tak spokojnie. Doszłam do wniosku, że musiał po prostu w tamtej chwili zupełnie przestać mi ufać. Przerażało mnie to na tyle, że bałam się choćby spojrzeć w jego stronę na dłużej, niż sekundę.
Wyrzucałam sobie w myślach, jaka ja byłam głupia, że nie powiedziałam mu tego od razu, kiedy tylko znalazłam tę cholerną karteczkę. Może wtedy wyglądałoby to inaczej, ale teraz? Nie było odwrotu.
Uznałam, że i tak muszę się zmierzyć z konsekwencjami, więc wreszcie wzięłam się w garść i spojrzałam na Syriusza kątem oka, chcąc wyczytać cokolwiek z jego twarzy. Zupełnie nie wydawał się zdenerwowany, a jedynie w zamyśleniu patrzył na ogień płonący w palenisku, popijając gorącą czekoladę, na którą zresztą mnie tam zaciągnął, gdy tylko mogliśmy bezpiecznie wyjść z sali. Bita śmietana została mu na górnej wardze, jednak chłopak dopiero po kilku chwilach otarł usta. Nie wytrąciło go to jednak ani trochę z rozmyślań, bo wzrok wciąż utkwiony miał w jednym punkcie.
— Syriusz, powiedz coś, proszę — szepnęłam w końcu, chociaż wcale nie byłam pewna, czy chcę usłyszeć, co teraz sądzi zarówno o tym wszystkim, jak i o mnie. To, że wszystko zataiłam, wcale nie wskazywało na moją niewinność. Pewnie już sam doszedł do tego wniosku. Bałam się tylko, że powie mi to w twarz.
Syriusz niespiesznie przeniósł na mnie spojrzenie.
— Wiesz, zastanawiałem się po prostu — zaczął, spoglądając na mnie badawczo — jak to jest, że jesteś tak inteligentna...
Podczas gdy zrobił pauzę, ja jedynie zmarszczyłam brwi. Nie miałam pojęcia, o co mu teraz, na Merlina, chodziło, ale obawiałam się, że jak już skończy swoją przemowę, nie będę mogła powstrzymać się od płaczu. Zresztą, już wtedy oczy zaszkliły mi się z nerwów.
— ...inteligentna, oczytana, otwarta na wiedzę, empatyczna, dojrzała...
— Syriusz, co to ma...?
— ...a jednocześnie potrafisz zrobić tak wielką głupotę, że nawet mi - nawet mi, Lily! - odebrało mowę na dobrych kilka minut. To nie jest takie proste, sama wiesz.
Zamrugałam kilkukrotnie ze zdumienia, podczas gdy Syriusz patrzył na mnie z szerokim uśmiechem na twarzy. Wyglądał na bardzo zadowolonego z siebie, jednak muszę przyznać, że mi wcale nie było do śmiechu.
— Co masz na myśli?
— Że dobrze, że jesteśmy tu sami, bo moja reputacja mogła zawisnąć na włosku.
— Black, to nie jest śmieszne.
Chłopak spojrzał na mnie i gdy zobaczył moją minę, na krótki moment objął mnie ramieniem i pogładził po plecach. Gdy opuścił rękę, przesunął mój kubek na blacie, zauważając, że wzięłam ledwie kilka łyków swojej czekolady. Z tego wszystkiego zupełnie o niej zapomniałam.
— Słuchaj, pewnie wiesz, ale i tak ci powiem — wzruszył ramionami. — Mogłaś nam to przecież powiedzieć od razu. Myślisz, że ktokolwiek by uwierzył, że to ty zrobiłaś?
— Wiem, już doszłam do tego wniosku, ale...
— Ale?
— Ale nie wiem. Przestraszyłam się. Też nie wiem, co się dzieje, ale nie zniosłabym... Ech, chyba chciałam się najpierw na własną rękę dowiedzieć, o co z tym chodzi. A teraz, kiedy sam zresztą słyszałeś, co moja babcia powiedziała... Teraz już całkiem nie wiem, co z tym zrobić.
— Może na początek powiedz reszcie. Szczególnie Ann — stwierdził Syriusz, podparłszy się ręką. Chłopak wpatrywał się we mnie przez dłuższą chwilę, a ja odniosłam wrażenie, że próbuje w ten sposób wywrzeć na mnie presję. Pokręciłam głową, zamykając oczy.
— Nie ma szans. Już jest za późno.
— No wcześniej się już nie będzie robić, gwarantuję — odparł, jednak kiedy na niego spojrzałam, uśmiechnął się niemrawo.
— No dobrze. To niby kiedy?
— Nie wiem. Ale nie teraz. I wolałabym, żebyś ty też tego nikomu nie mówił.
Syriusz westchnął.
— Wiesz, z Remusem miałem kiedyś identyczną rozmowę. Sama widziałaś, do czego to doprowadziło.
Oparł się ręką po raz kolejny, jednak tym razem bezwiednie dotknął miejsca, w którym po ostatniej pełni miał ranę. Gdybym o tym nie wiedziała, pewnie nawet nie zwróciłabym uwagi na ten ruch.
— Nie przeszkadzało wam to w ukrywaniu przed nami prawdy przez sześć lat.
— Lilyanne — westchnął. — Błagam, to nie jest moment na robienie sobie wyrzutów.
— Nie robię ci wyrzutów, to zwyczajny fakt.
— No dobra. Ale to inna sytuacja. Remus miał więcej do stracenia.
— A ja nie miałam dużo do stracenia? Mogliście się wszyscy ode mnie odwrócić. Uznać mnie za śmierciożercę. Nie wiem.
— Ale to była kartka do ciebie, a nie od ciebie.
— Co z tego. To i tak podejrzane.
— To nic nie zmienia.
— Po prostu obiecaj, że nikomu nie...
Zamilkłam, gdy obraz, za którym ukryte było wejście do kuchni, nagle się otworzył. Oboje spojrzeliśmy w tamtą stronę. Wzięłam kubek czekolady i dopiłam ją, równocześnie patrząc, kto wszedł.
— O, cześć, Syriusz!
Chłopak westchnął cicho. Maya podeszła do nas, wwiercając w niego swoje ciemnoniebieskie oczy.
— Hej — odparł. Dopiero wtedy dziewczyna spojrzała w moją stronę krótko, jednak ostatecznie mnie zignorowała, znów zwracając się w stronę Syriusza. Nie pałałam do niej zbytnią sympatią po tym, jak ostatnio miałam z nią konfrontację po meczu, jednak teraz wcale nie robiła nic, by to nadrobić. Zdecydowanie wolałam Mary: po pierwsze, ona rzeczywiście była z Syriuszem i mogła mnie nie lubić z zazdrości, ale zdecydowała się tego nie robić. Znaczy się, na ogół, ale i tak w porównaniu z zachowaniem Mayi, to było nic. Zwłaszcza, że z tego co mi wiadomo, nawet nie rozmawiał z nią szczególnie często, o żadnej głębszej relacji nie wspominając.
— Znowu nie możesz zasnąć? Wiesz, ja też mam z tym problemy. Uznałam, że się tu trochę pouczę, zamiast tracić czas. Transmutacja niby jakoś poszła, wiesz, ale eliksiry w tym roku to jakiś koszmar — stwierdziła, przysuwając sobie krzesło.
Z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu poczułam się osobiście urażona komentarzem o eliksirach.
— Mieliśmy parę spraw do załatwienia w okolicy, ale właśnie idziemy — odparł chłopak, a ja byłam zaskoczona tym, jakim tonem to powiedział. Syriusz zazwyczaj nie mówił tak zdawkowo, dlatego w jego ustach brzmiało to co najmniej dziwnie. Dopił naprędce resztę napoju z kubka, a ja od razu zrozumiałam, że będzie chciał się za moment ewakuować. Spojrzałam, czy niczego nie zostawiłam, by móc w razie konieczności po prostu wstać i wyjść.
— Och, nie zostaniesz chwilkę? Skoro już się spotkaliśmy...
— Niestety nie możemy — przerwał jej, a chociaż ton jego głosu na to wskazywał, mi nie wydawało się, że było mu jakoś wyjątkowo przykro. Nie wiedziałam, dlaczego tak się zachowywał: w końcu chyba ją całkiem lubił, mimo że nie byli specjalnie blisko, ale było mi to na rękę. W końcu niby okazało się, że mnie wcale nie zaczął nienawidzić, ale ciągle coś wisiało w powietrzu, dlatego wolałam jak najwięcej wyciągnąć z tej rozmowy, a dodatkowe towarzystwo tego nie ułatwiało. 
Swoją drogą, mimo że Maya całkowicie ignorowała moją obecność, Syriusz ciągle mówił o nas w liczbie mnogiej, co bardzo doceniałam. Jej z kolei nie za bardzo się to chyba podobało: zerkała na mnie od czasu do czasu z dziwnym wyrazem twarzy.
Dziewczyna odgarnęła włosy za uszy, robiąc smutną minę, jednak na Syriuszu zdawało się to nie robić wrażenia. Widząc, że nic nie ugra, westchnęła.
— Nie ma sprawy, może po prostu jakoś się...
— Pewnie — rzucił, po czym wstał, a ja podążyłam za nim. Wzięliśmy swoje puste kubki i postawiliśmy je na blacie kuchennym; stamtąd natychmiast wzbiły się w powietrze i pofrunęły w stronę wiszącej nad zlewem gąbki, która natychmiast zaczęła je szorować. Zanim wyszliśmy z kuchni, Maya zawołała jeszcze do Syriusza coś na pożegnanie, ale chłopak jedynie odpowiedział pod nosem niemrawo, już nawet nie patrząc w jej stronę. Złapał mnie za nadgarstek i pociągnął do wyjścia, jakby jak najszybciej chciał stamtąd uciec. Myślałam, że tuż po wyjściu zamienimy kilka słów, jednak on ani mnie nie puścił, ani się nie zatrzymał. Sposób, w jaki przemierzaliśmy wtedy korytarze, musiał z perspektywy trzeciej osoby wyglądać dość komicznie: Syriusz szedł prędko, robiąc długie kroki, a jako że jednak mam od niego krótsze nogi, musiałam biec za nim truchtem. Próbowałam pytać, o co chodzi, ale chłopak natychmiast mnie uciszył, dlatego po raz kolejny odezwałam się dopiero po kilku minutach, kiedy znaleźliśmy się w jakimś tunelu ukrytym za gobelinem. Syriusz zaświecił różdżkę, szeptem wymawiając zaklęcie, a ja wtedy popatrzyłam na niego ze zmarszczonymi brwiami.
— Syriusz, o co chodzi? — spytałam. Chłopak wzruszył ramionami.
— Chodź, pójdziemy już w stronę wieży. Nie mieliśmy jak spojrzeć na mapę, więc trzeba było po prostu się pospieszyć. 
Zaczęliśmy iść, tym razem już wolniej.
— Słuchaj, zawsze jak musimy pogadać na poważnie, to nam ktoś przerwie — odparł. Fakt, że Syriusz inicjował „poważną rozmowę”, prawdopodobnie dziwiłby większość osób w szkole, ale ostatnio najwidoczniej wiele się w tej kwestii zmieniło. Może nie powiedziałabym od razu, że dojrzał (nie przesadzajmy), ale na pewno nastąpiły jakieś zmiany. Być może więcej spraw go ostatnio trapiło, co nie byłoby zresztą niczym dziwnym.
— Jak tak o tym pomyślę, to masz rację — skinęłam głową, patrząc pod nogi, by się nie potknąć. — Ale wiesz, jeśli chciałeś z nią pogadać, to przecież mogłeś. I tak wracalibyśmy razem.
— Wiem, ale mi się nie chciało — odparł pogodnie. — I mogła zawsze stwierdzić, że wróci z nami.
— O. W sumie to racja.
Na kilka chwil zapadła cisza. Wreszcie Syriusz westchnął, po czym oznajmił dziwnie poważnym tonem:
— Naprawdę powinnaś to komuś wtedy powiedzieć.
— Myślałam, że już o tym rozmawialiśmy.
— Tak, wiem. Ale tak jak nie możemy z tego powodu panikować, nie możemy też założyć, że wszystko jest w porządku.
— Co masz na myśli?
Syriusz zatrzymał się, włożył różdżkę ze światełkiem na końcu między zęby i kucnął, by zawiązać sobie sznurówkę. Zrozumiałe było, że patrzył w tym momencie na swoje buty, oczywiście — ale to, że robił to dalej, gdy już zaczęliśmy iść, już nie. Syriusz nie robił tego, nawet jak był smutny. Wtedy było inaczej. Znowu na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Rozglądałam się po korytarzu, czując, że nie powinnam go popędzać.
— Po prostu martwi mnie fakt — odezwał się, patrząc w moją stronę, po czym odwrócił się i zaczął spoglądać na kamienne ściany korytarza — To znaczy, wydaje mi się, że jeśli był to ktoś ze szkoły i chciał cię przestraszyć, może się po prostu na tym nie skończyć.
Poczułam się wtedy tak, jakby kamień opadał mi na dno żołądka.
— Dobrze, że z tobą teraz zostałem. Nie wiemy kto to był, więc powinnaś uważać. Cały czas.
— Daj spokój, potrafię o siebie zadbać.
— Pewnie, ale mimo wszystko — zrobił pauzę, wciąż wpatrując się w ścianę, po czym powiedział tak cicho, że nie byłam pewna, czy sobie tego nie wyobraziłam: — Po prostu uważaj na siebie.
— Syriusz...
— Wiesz co, nie chce mi się wcale iść do dormitorium — przerwał mi prędko, jakby nieco zmieszany, i zatrzymał się. Przystanęłam, patrząc na niego ze zdziwieniem. — Chcę coś zrobić. Wszystko ostatnio jest tak poważne, że mam tego dosyć. Chodź ze mną gdzieś.
Chociaż Black wcale nie ujął tego w formie prośby, i tak patrzył na mnie, czekając na odpowiedź. Właściwie nie miałam nawet nad czym się zastanawiać. I tak nie chciało mi się spać.
— Pewnie.
Syriusz uśmiechnął się tak promiennie, że aż sama ucieszyłam się na ten widok. Na chwilę zapomniałam o wszystkim, co ostatnio się działo, mając przy tym wrażenie, jakby to wcale nie istniało.
Kiedy ruszyliśmy powoli w głąb tunelu, chłopak objął mnie ramieniem i ścisnął mnie mocno, jakby z radości aż musiał mnie przytulić. Kiedy mnie wypuścił, momentalnie przyspieszył kroku, prostując się.
— Chodź, szybko. Zabierzemy tylko pelerynę z pokoju i idziemy.



Szedłem prędko przez korytarz i lawirowałem pomiędzy uczniami, patrząc w ziemię, byle tylko nikt nie zdążył na mnie popatrzeć albo zwrócić w ogóle uwagi na to, że tam przechodzę. Nie było to zresztą zbyt trudne ze względu na fakt, że ja to ja. Kiedy nie było wokół Jamesa albo Syriusza, byłem zauważalny dla innych dokładnie tak samo, jak pod peleryną-niewidką, ale w tej jednej, jedynej chwili nie było to dla mnie nic złego. Niby szedłem w stronę wieży, ale w gruncie rzeczy nie chciałem wcale do niej wchodzić — widok tych wszystkich Gryfonów, zadowolonych z nie wiadomo czego, przekrzykujących się i śmiejących na cały pokój wspólny, już w samej wyobraźni mnie dołował.
Od kolacji minęło kilka godzin, a ja włóczyłem się przez cały ten czas po zamku. Starałem się o tym wszystkim nie myśleć, ale im bardziej próbowałem, tym gorzej mi to wychodziło, więc ostatecznie zaciskałem powieki, by się nie popłakać jak mięczak, i gorączkowo myślałem nad miejscem, w którym mogłem się schronić. Rozejrzałem się szybko po korytarzu i w tej chwili przypomniałem sobie o Pokoju Życzeń. Do miejsca, w którym zazwyczaj pojawiały się drzwi, niemal dobiegłem, po czym kilkukrotnie przeszedłem pod ścianą, mając w głowie tylko jedno wymaganie. Miejsce, w którym mogę się ukryć.
Gdy tylko moim oczom ukazało się wejście, niemal rzuciłem się w jego stronę, naciskając prędko na klamkę. Będąc już w środku, oparłem się o drzwi i przez kilka sekund oddychałem ciężko z zamkniętymi oczami, próbując się uspokoić. Ręce mi drżały, było mi słabo i nie wiedziałem, co się ze mną dzieje.
— Peter?
Wzdrygnąłem się, natychmiast otwierając oczy i w ten sposób dowiedziałem się, że w Pokoju Życzeń już ktoś był. Pomieszczenie, które się tym razem ukazało, było mi już znane: była to pracownia, którą Katie sobie wyobrażała, gdy chciała w spokoju malować, i to właśnie ona siedziała na biurku. Na sztaludze było jedynie puste płótno, zaś wokół dziewczyny wszędzie leżały pootwierane, opasłe książki, jednak w tamtej chwili nie czytała żadnej z nich, bo wpatrywała się we mnie uporczywie. Nie wiedziałem, że Pokój był zajęty, zazwyczaj i tak nie wpuściłby nikogo do środka w takiej sytuacji. Może zrobił wyjątek dlatego, że w tamtym momencie było ze mną aż tak źle? Nie mogłem zdobyć się na to, by zaryzykować wyjście w tamtej chwili, bo ktoś obcy mógł mnie przecież zobaczyć w takim stanie.
— Peter, halo — powtórzyła Katie, wstając i robiąc kilka kroków w moją stronę. — Co się stało?
Dziewczyna podeszła do mnie i położyła mi rękę na ramieniu, wciąż patrząc na mnie pytająco. Już w tamtym momencie była to najdłuższa rozmowa, jaką przeprowadziła z nami wszystkimi od ostatniej pełni, jednak musiałem wyglądać wtedy tak koszmarnie, że odsunęła to na bok.
Próbowałem się do niej odezwać, jednak głos ugrzązł mi w gardle. Dziewczyna wzięła mnie pod rękę i zaprowadziła na sofę znajdującą się tuż przy drzwiach, pod ścianą, po czym usiadła obok.
— Ja... — zacząłem, a mój głos brzmiał dziwnie piskliwie. Nie chciałem jej zadręczać, w końcu miała swoje problemy i prawdopodobnie i tak nie chciała mieć z nami nic wspólnego. Nawet jej mina nie wyrażała nic szczególnego, choć ostatnio trudno było wyczytać z niej jakiekolwiek emocje. Kiedy jednak objęła mnie ramieniem w przyjacielskim, pocieszającym geście, coś we mnie pękło i po prostu opowiedziałem jej o wszystkim od początku do końca, czyli o tym, że dziś zobaczyłem Helen i postanowiłem, że w końcu do niej podejdę. W końcu od balu zbierałem się na odwagę, ale trudno jest to zrobić, kiedy się odwagi wcale nie ma, bo jest się pieprzonym tchórzem. Minął ponad miesiąc, ja wciąż jedynie zerkałem na nią w Wielkiej Sali podczas posiłków, myśląc, czy kiedykolwiek coś zrobię. I chyba lepiej byłoby, gdybym na tym etapie pozostał już do końca.
Tego dnia po kolacji jednak dziewczyna stała na korytarzu przy schodach na pierwsze piętro i czytała książkę, podczas gdy wszyscy szli do swoich dormitoriów. Powiedziałem pozostałym, że niedługo ich dogonię, po czym przeczekałem, aż tłum choć odrobinę się rozrzedzi — dopiero wtedy, gdy nie musiałem przepychać się przez uczniów, by do niej w ogóle podejść, wziąłem głęboki oddech i uznałem, że teraz albo nigdy.
Porozmawiałem z nią chwilę ot tak, o głupotach. Że długo się nie widzieliśmy, że fajnie pogadać no i co tam u nas. „Dobrze”, tak powiedziała, ja powiedziałem to samo. W końcu tak się zawsze mówi, ale u mnie tak naprawdę było akurat beznadziejnie, bo czułem, że nogi mam z waty, a twarz pewnie miałem czerwoną, jak mniej więcej połowa pasków na moim szkolnym krawacie, który wcześniej poluzowałem — jednak wcale nie z powodu chęci bycia nonszalanckim (i tak tego nie umiem), tylko żeby się nie udusić, bo oddychało mi się też jakoś ciężko. No i tak, spytałem ją w końcu, albo może raczej wydukałem do niej, wymamrotałem, jakbym miał spuchnięty język, czy może nie chciałaby wyjść w ten piątek do Hogsmeade. Już w pierwszych sekundach widziałem, że właśnie wszystko zepsułem, bo spojrzała na mnie swoimi pięknymi, niebieskimi oczami z niemałym zmieszaniem, po czym powiedziała ni mniej, ni więcej, że możemy umówić się innym razem, bo w ten piątek idzie do Hogsmeade ze swoim chłopakiem. I wtedy jak na zawołanie przyszedł ten pieprzony Davies i objął ją ramieniem, witając się ze mną krótkim „cześć”, a z nią pocałunkiem w policzek.
— Co ja sobie w ogóle myślałem? Serio, no co? Że w ogóle mam jakiekolwiek szanse, żeby mnie polubiła choćby jako znajomego? Dała mi kosza. Tyle. Kto by się spodziewał, co?
Katie siedziała na sofie z kolanami podciągniętymi pod brodę i słuchała mnie w skupieniu przez cały ten czas. Myślałem, że kiedy się wygadam, być może będzie mi lepiej, ale tak naprawdę poczułem się jeszcze bardziej żałosny.
— Ja myślę, że cię lubi, inaczej nie powiedziałaby, że możecie spotkać się innym razem — stwierdziła Katie po długim milczeniu, podczas którego ja po prostu ukryłem twarz w dłoniach.  — Po prostu nie tak, jakbyś chciał.
Wiedziałem już doskonale o tym, że ma rację. Na pewno nigdy nawet nie przyszło jej do głowy, by pomyśleć o mnie w inny sposób, niż jako o znajomym, jednak zdanie sobie z tego sprawy bolało. Nie chciałem oczywiście słuchać od niej kłamstw, ale to nie zmieniało faktu, że byłem zraniony.
— Wiedziałem, że się z nim przyjaźni, to mogłem się nie ośmieszać. W końcu to Davies, kapitan quidditcha, a nie... ja — odparłem. — Wiesz, gdyby to był James albo Syriusz, to właśnie byliby umówieni na randkę. Tylko ja jestem taki beznadziejny.
— Ani Syriuszowi, ani tym bardziej Jamesowi, nie idzie za bardzo randkowanie. Zły przykład.
Spojrzałem w jej stronę. Chociaż miała odrobinę racji, dla mnie jej słowa nie były zbytnio przekonujące.
— Bo oni nie chcą. Ale jakby chcieli, to by mogli.
— Nie ma się co porównywać do innych — stwierdziła Katie, po czym powiedziała coś szeptem, odwracając głowę.
— Co mówisz? — spytałem, jednak ona wzruszyła jedynie ramionami. Uznałem, że nie będę dopytywać, bo i tak zawracałem jej głowę, a ona wciąż chyba nie doszła do siebie po tym, co się stało. Przez to, że nas unikała, nawet o tym nie porozmawialiśmy z dziewczynami. Jej słowa o porównywaniu skłoniły mnie do przemyśleń i uzmysłowiłem sobie rzecz, z której nie byłem raczej dumny — bowiem fakt, że Katie tak źle zareagowała na tę całą sytuację z Remusem w pewien pokrętny sposób poprawił mi samopoczucie. Przyjęła to najgorzej ze wszystkich, ale to sprawiło, że Katie była do mnie wtedy bardziej podobna. Odstawała od pozostałych tak samo, jak ja, chociaż w zupełnie różnych sprawach. Doszedłem do wniosku, że chyba między innymi przez to potrafiłem jej powiedzieć o tym całym upokorzeniu.
— Nie martw się, Peter — kontynuowała, najprawdopodobniej moje dłuższe milczenie uznając za zły znak. — Ja myślę, że ona nawet się nie połapała. Po prostu zaproponowałeś jej spotkanie, a ona miała na ten dzień inne plany. Umówiłeś się z nią na kiedy indziej?
— Ee, nie, powiedziałem tylko, że się zgadamy, i uciekłem pod jakimś głupim pretekstem.
— Może być. 
Dopiero to mnie nieco pocieszyło. Nie powiedziałem jej, że mi się podoba i tak dalej, a to ratowało moją reputację. W końcu by mnie wyśmiała, najpierw sama, a potem razem z tym całym Daviesem, gdyby już mu o tym opowiedziała, a potem pewnie z połową szkoły. Katie uświadomiła mi przynajmniej, że mogło być gorzej.
— Co tu w ogóle robisz? — spytałem, uznając, że i tak wystarczająco już ją wymęczyłem swoim narzekaniem. Dziewczyna wstała i podeszła do biurka.
— Przygotowuję się na szlaban — odparła. — Gains dał mi kilka książek do przeczytania.
— Może ja nie będę ci przeszkadzał...? — spytałem niepewnie, podnosząc się z sofy. W jednej chwili dopadły mnie wyrzuty sumienia, bo tak naprawdę przyszedłem tam nieproszony i przerwałem jej czytanie, zamęczając ją swoimi żałosnymi problemami, a ona miała swoje sprawy i niekoniecznie musiały obchodzić ją moje. Fakt, że w ogóle mnie wysłuchała i postanowiła mi nawet spróbować pomóc, był dla mnie niezwykły. Nie sądzę, że wiele osób na jej miejscu zrobiłoby to samo. James i Syriusz pewnie by mnie wyśmiali, bo oni i tak nie wiedzą, jak to jest być odrzuconym.
— Wiesz, ja i tak muszę zaraz wracać do czytania — odparła — ale jeśli chcesz, możesz tu zostać.
Spojrzałem na zegar. Było kilka minut po dziewiątej, więc może i nie natknąłbym się na nikogo, ale i tak nie miałem siły nigdzie iść. Skuliłem się na sofie, zerkając na Katie, która zajęła swoje poprzednie miejsce i położyła sobie na kolanach jedną z kilku ksiąg.


— Ała, uważaj! — syknąłem, kiedy Lily nadepnęła mi na stopę.
Szliśmy razem pod niewidką, a ja pomyślałem, że bez niej wyglądalibyśmy jak kompletni idioci. Ramię Beckett jakimś cudem wciśnięte było w moje żebro, co koszmarnie uwierało, ja byłem pochylony tak, że bolały mnie plecy, a na dodatek włosy dziewczyny łaskotały mnie w nos. W jednej ręce trzymałem nasze miotły, drugą owinąłem wokół dziewczyny, by utrzymać równowagę. Ona z kolei trzymała mapę, palcem zahaczając o rąbek peleryny, by się z nas nie zsunęła, a zębami przytrzymywała sobie różdżkę, która oświetlała nam pergamin. Do tego oboje mieliśmy na sobie grube, zimowe peleryny.
— Mmmhmhmm.
— Wybaczam — burknąłem. Rozmasowałbym sobie tę stopę, szkoda tylko, że nie miałem nawet możliwości, żeby się normalnie ruszać.
Spojrzałem na mapę, by sprawdzić, gdzie się znajdujemy. To, jak mały odcinek od naszej wieży pokonaliśmy, nie wróżyło zbyt dobrze tej całej wyprawie. Nie dość, że w pobliżu kręcili się prefekci Krukonów, to na dodatek nasza podróż nie przebiegała tak dobrze, jak zakładaliśmy. Ledwo przeszliśmy pół korytarza, a ja już miałem dosyć.
— Słuchaj, Lil, a może pójdziemy jednak do Pokoju Życzeń? — szepnąłem. Dziewczyna spojrzała na mnie, marszcząc brwi, a kiedy przekręciła głowę, światło różdżki zadrżało, oświetlając nierówno pelerynę od środka.
— Hmmmhm?
— Nie wiem, zobaczymy. Może trafimy do jakiegoś fajnego miejsca.
— Mhm.
— To chodź tędy.
Zacisnąłem lekko palce na jej ramieniu i pociągnąłem ją lekko w bok, przez co ominęliśmy dwójkę dzieciaków, która szła w stronę wieży (prawdopodobnie uciekając przed prefektami, których widziałem na mapie). Razem z Jamesem używaliśmy peleryny niemalże dzień w dzień od sześciu lat, więc miałem wprawę w poruszaniu się pod nią, ale Lily nie miała już ku temu tak częstych okazji. Z tego powodu musiałem być czujny — w końcu poruszanie się na podstawie rozmytych kształtów i mapy nie jest takie proste. Stanęliśmy w bezruchu na kilka chwil, a kiedy ślady stóp na pergaminie oddaliły się już całkiem od naszych stłoczonych ze sobą imion i nazwisk, ruszyliśmy do przodu.
Cieszyłem się w sumie, że porzuciliśmy nasz dotychczasowy plan, czyli pójście na boisko, żeby sobie polatać, bo przebycie tej drogi z wszystkim, co mieliśmy przy sobie, byłoby uciążliwe. Poza tym, przez nasze zimowe ubrania i ściśnięcie do siebie nawzajem, pod niewidką zrobiło się koszmarnie duszno. Z każdym naszym oddechem robiło się coraz gorzej, więc kiedy zbliżyliśmy się wreszcie do ściany, która prowadziła do Pokoju Życzeń, upewniłem się prędko, czy nikogo nie ma w pobliżu, i wychyliłem głowę spod peleryny.
— Uf, okej, to co teraz? — spytała Lily, kiedy już chwyciła różdżkę palcami i zgasiła jej światło. Zrobiłem krok do przodu, wychodząc całkiem spod peleryny, a ta opadła dziewczynie na ramiona i zakryła ją tak, że widać było jedynie jej lewitującą głowę. Rozmasowywałem sobie obolały kark i patrzyłem na Beckett z szerokim uśmiechem. Kiedy zerknęła w dół i zrozumiała, o co mi chodzi, prychnęła cicho i pokręciła głową.
— Czekaj, coś wymyślę — rzuciłem. Podałem dziewczynie miotły, po czym podszedłem do ściany i zamknąłem oczy, myśląc gorączkowo, o co poprosić. Ostatecznie pomyślałem o miejscu, do którego tylko my możemy wejść, w którym znajdziemy coś ciekawego. Powtarzałem to w myślach, przemierzając trzy długości potrzebne do pojawienia się wejścia.
Kiedy zatrzymałem się i otworzyłem oczy, przed oczami ukazały nam się ciężkie, drewniane drzwi.
— Co to jest? — spytała Lily, kiedy podeszła do mnie, a ja wzruszyłem ramionami.
— Nie mam pojęcia.
— Serio? Dobra, to chodź, wejdźmy z zamkniętymi oczami i otworzymy je na trzy. Dobra?
Oboje położyliśmy dłonie na mosiężnej klamce.
— Zamknij oczy.
— Ty pierwsza.
— Nie, bo będziesz oszukiwać.
Cóż, przejrzała mnie.
Posłusznie zamknąłem oczy. Weszliśmy do środka; drzwi zatrzasnęły się za mną, a ja ostrożnie zrobiłem parę kroków do przodu (oczywiście wcześniej i tak obijając się o futrynę).
— Gdzie jesteś? — usłyszałem głos dziewczyny, a następnie poczułem na swojej twarzy jej dłonie. Wzdrygnąłem się, zaskoczony. — O, przepraszam! Na Merlina, ogól się, bo kłujesz.
— Jeszcze żadna dziewczyna nie narzekała na mój, wiesz, pociągający, trzydniowy zarost, ale jak ci się nie podoba, to mnie puszczaj.
Usłyszałem prychnięcie i już miałem dopytać, co ją tak bawi, kiedy nagle Lily włożyła mi kciuk do oka.
— No ej! Co ty...
— O, przynajmniej nie oszukiwałeś.
Chciałem złapać ją za ręce, żeby jej jakoś oddać, ale szybko je zabrała, śmiejąc się. Odruchowo otworzyłem oczy, ale natychmiast je zamknąłem; jedyne, co zdążyłem zobaczyć, to Lily, jak odsuwała się ode mnie na oślep, uśmiechając się szeroko. Chciałem parsknąć śmiechem, ale zaraz by się domyśliła, że podejrzałem, więc jedynie wypuściłem powietrze nosem.
— Jasne że nie oszukuję — odparłem po chwili urażonym tonem, po czym westchnąłem. — To co, na trzy?
— Tak. Raz...
— Trzy.
— Wiedziałam, że to zrobisz — powiedziała, a kiedy otworzyłem oczy, od razu napotkałem jej rozbawione spojrzenie. Po chwili zadarła głowę, jednak nie patrzyła na mnie, a na coś, co znajdowało się gdzieś nade mną.
— Na dryfujące plumpki — szepnęła, a ja odwróciłem się i po szybkim rozejrzeniu się wokół doskonale wiedziałem, co miała na myśli.
Niemal po sam sufit, który był chyba wyższy, niż ten w Wielkiej Sali, piętrzyły się najróżniejsze rzeczy: stare, zniszczone meble, stosy książek, kilka wybrakowanych instrumentów, zmatowiałe szklane kule, zakorkowane, zakurzone butelki z eliksirami... Im dłużej przyglądałem się temu wszystkiemu, tym więcej przedmiotów zdawało się tam pojawiać. Nie było widać nawet drugiego krańca tego pokoju, bo był aż tak ogromny (albo tak zagracony).
— Gdzie są nasze miotły? — spytałem.
— Zostawiłam je przy wejściu.
Spojrzeliśmy na siebie przez krótką chwilę i tyle wystarczyło, żebyśmy oboje rzucili się po nie biegiem.
***
— Ej, Lil! — zawołał Syriusz, a ja odszukałam go spojrzeniem. Chłopak wisiał w powietrzu na miotle tak blisko sufitu, że niewiele brakowało, by dotykał go głową, i wpatrywał się w coś z uwagą. Odłożyłam na miejsce starą, połamaną szkatułkę, która stała na interesującym mnie stosie książek, po czym poleciałam w jego stronę.
— Co znalazłeś? — spytałam, ale on nie odpowiedział, a jedynie pomachał ręką, bym przybliżyła się jeszcze bardziej. Podczas gdy podlatywałam tuż obok niego, on zaczął ostrożnie stawać na pobliskiej stercie rupieci, trzymając miotłę ręką.
— Syriusz?
Chłopak nie odzywał się, zajęty sprawdzaniem, czy nic nie zapadnie się pod nim z chwilą, gdy puści miotłę. Gdy już upewnił się, że jednak wszystko jest w porządku, opuścił miotłę i wyciągnął do mnie ręce.
— Chodź, będę cię asekurował — powiedział chyba najbardziej kojącym tonem, na jaki było go stać. Nie byłam przekonana, czy to dobry pomysł; właściwie to stawanie na tych wszystkich gratach nie wydawało mi się ani odrobinę bezpieczne. Do tego Syriusz był podejrzanie zbyt miły. Beznadziejny plan, owszem — tyle tylko, że i tak ciekawość przezwyciężyła wszystkie obawy i wkrótce stałam tuż obok chłopaka. Bez słowa położył mi dłonie na ramionach i powoli pociągnął tak, żebym odwróciła się do niego plecami; spojrzałam na niego pytająco, ostrożnie stawiając kroki, żeby na niczym się nie poślizgnąć.
— Zamknij oczy — zarządził. Zerknęłam na niego przez ramię, unosząc brew.
— Co ty kombinujesz?
— No weź, bo nic ci nie pokażę.
Westchnęłam, zamykając oczy.
Nagle poczułam coś zimnego na ramieniu; jako że przez dłuższą chwilę nic się nie działo, wzdrygnęłam się z zaskoczenia. Uchyliłam powieki i spojrzałam w bok, nie wiedząc, czego się spodziewać, a potem już wszystko działo się bardzo szybko. Wrzasnęłam, odskakując jak oparzona od oślizgłej, zielonej, a co najgorze — ruszającej się ręki — po czym poślizgnęłam się na czymś niezbyt stabilnym. Na oślep chwyciłam rękę Syriusza i pociągnęłam ją mocno; chłopak próbował złapać równowagę, ale ostatecznie mu się to nie udało i razem sturlaliśmy się na dół, pomiędzy dwie ogromne sterty.
— Ale ty jesteś kretynem — odezwałam się wreszcie, kiedy wróciłam do siebie po chwili, ocierając ramię z gluta, o którego pochodzenie bałam się spytać. Odwróciłam głowę w stronę Syriusza, który śmiał się cały czas od momentu, kiedy krzyknęłam. Tak naprawdę dopiero w tamtym momencie byłam w stanie w ogóle na niego spojrzeć, więc naprawdę zaskoczył mnie fakt, że jego skóra była kompletnie zielona.
— Co ty...
— Znalazłem metamorfamulet!
Jęknęłam, wyciągając spod pleców coś, co wyglądało jak kawałek różdżki, a cholernie mnie uwierało. Kiedy dotarło do mnie, co chłopak powiedział, spojrzałam na niego z zaskoczeniem.
— Serio?
Kiedy już udało mi się usiąść tak, żeby rzeczy, na których siedziałam, przestały mi się wbijać w każdą część ciała, nachyliłam się do Syriusza. Chłopak siedział z szerokim uśmiechem.
— Wyglądasz jak ropucha — powiedziałam, ale to go w żaden sposób nie poruszyło. Machnął ręką.
— I tak jestem przystojny.
— No, nie wiem... Chociaż, Mayi na pewno byś się podobał nawet w tej wersji.
Dopiero to sprawiło, że na jego zielonej twarzy pojawił się grymas.
— Błagam cię, mam jej dosyć.
— Ja myślę, że do siebie pasujecie... — odparłam rozmarzonym tonem, na co Syriusz widocznie się oburzył. Zmarszczył brwi i skrzyżował ręce, mierząc mnie spojrzeniem.
— Co?
— Bo wiesz, jak mnie dzisiaj zobaczyła z tobą, to miałam wrażenie, że...
— O nie, Lily, nawet nie kończ.
— Nie no, posłuchaj. Można powiedzieć, że wręcz... zzieleniała z zazdrości.
Syriusz próbował spojrzeć na mnie z irytacją, ale nie do końca mu to wyszło, bo równocześnie parsknął przez nos z rozbawienia. Mimo to nadal próbował wyglądać na obrażonego, tak jakbym w ogóle niczego nie usłyszała.
— To nie jest śmieszne.
— A wiesz co za to jest śmieszne? — spytałam, uśmiechając się szeroko.
— No co? — burknął.
— To, że efektem ubocznym zbyt długiego noszenia metamorfamuletów jest wyrastanie kurzajek. Ale nie takich zwykłych. Takich długich, które wyglądają jak macki.
Syriusz spojrzał na mnie z przerażeniem i natychmiast ściągnął amulet z szyi, a jego skóra zaczęła powoli przechodzić od najciemniejszych do coraz jaśniejszych odcieni zieleni, by w końcu przeistoczyć się w jego zwykłą, bladą cerę.
— Dopiero teraz mi to mówisz?! — wrzasnął nieco piskliwie.
— Trzeba było mnie nie straszyć...
— Zabiję cię.
— ...żabciu.
Chłopak zerwał się z miejsca, ale kilka bibelotów wysunęło mu się spod nóg i stracił równowagę na moment. Pisnęłam, po czym zaczęłam głośno się śmiać, przesuwając się na skraj górki. Zaczęłam po niej nieco niezdarnie zjeżdżać, odpychając się rękami. 
*** 
— Dobra, mam cię — wydyszałem, kiedy po długim biegu z przeszkodami w postaci porozwalanych mebli wreszcie udało mi się dorwać Lily w ślepym zaułku. Próbowała szukać jakiegoś wyjścia, a kiedy zaszedłem ją od tyłu i uniosłem w górę, obejmując jej talię, roześmiała się głośno, machając rękami.
— Dobra, wygrałeś, wygrałeś! — krzyczała z trudem, bo raz, że ściskałem jej brzuch, a dwa, że wciąż zanosiła się śmiechem. Odwróciłem się, wciąż jej nie wypuszczając, a jej buty obijały się o moje łydki.
— Chyba nie dosłyszałem.
— Wygrałeś!
— Co?
— No puszczaj już!
Wbrew swoim słowom, zacisnęła palce na moich przedramionach. Kiedy dotarliśmy do jednego z głównych przejść, postawiłem ją na podłodze, a ona natychmiast zwiesiła głowę w dół i oparła dłonie o kolana, oddychając ciężko.
— Nigdzie więcej z tobą nie idę — stwierdziła, po czym głośno wypuściła powietrze. Może i bym się przejął, ale wiedziałem, że to akurat tylko takie gadanie. Nie odezwałem się, a jedynie wyciągnąłem rękę do Lily tak, jakbym właśnie prosił ją do tańca; dziewczyna spoglądała na mnie niepewnie, ale mimo to podała mi dłoń. Uniosłem ramię, a ona od razu okręciła się z cichym śmiechem; następnie pociągnąłem ją w stronę alejki, w której jeszcze nas nie było. Już nie protestowała, jakby całkiem zapomniała o tym, co mówiła ledwie parę chwil wcześniej.
— Wiesz co, to miejsce jest super — stwierdziłem. — Szkoda, że nie znaleźliśmy nic więcej.
— Ja znalazłam parę książek, ale niestety nie zdążyłam ich porządnie przejrzeć, bo ktoś mnie od nich oderwał... — odparła z głosem pełnym pretensji, jednak wystarczyło mi jedno spojrzenie na jej minę, żebym wiedział, że udawała. Mimo to zaproponowałem:
— Wrócimy po nie, jak będziemy wracać, dobra?
W końcu wiedziałem, że nieważne, jakim bełkotem byłyby spisane te książki — jeżeli były o eliksirach, ona i tak nie dość, że chciałaby zabrać je wszystkie, to na dodatek rozpracowałaby je w godzinę.
— Dobra. Zresztą i tak musimy tam wrócić po miotły.
— Na Merlina, ja już prawie o nich zapomniałem.
Szliśmy przez chwilę w ciszy, rozglądając się wokół. Aleja zaczynała robić się coraz bardziej wąska, a po obu stronach mijaliśmy równie niewielkie przejścia. Póki co szliśmy jednak prosto.
— To wszystko wygląda równocześnie bardzo chaotycznie, a jednocześnie tak, jakby to było zaplanowane — stwierdziła Lily. Przytaknąłem.
— Może tu ułatwi sprawdzanie tego miejsca.
— Tak, ale to na pewno nie dzisiaj. Nie zdążymy.
No tak, miała rację. Trzeba by to sprawdzać chyba do końca szkoły, żeby czegokolwiek się o tym miejscu dowiedzieć, ale nie zniechęciało mnie to. Wręcz przeciwnie, czułem się niesamowicie podekscytowany.
— Zastanawiam się, do czego to miejsce miało służyć? Dlaczego nikt po prostu tych rzeczy nie wyrzucał? — zastanawiała się Lily na głos, patrząc w górę.
— Sam nie wiem, co to miało być na początku, ale teraz to na pewno jest miejsce do ukrywania rzeczy przez uczniów. No, albo tak było kiedyś, bo nigdy nie natknęliśmy się na nikogo innego, kto by wchodził do Pokoju Życzeń.
— Nie no, to na pewno — pokiwała głową. — Skądś się musiały uzbierać te wszystkie szpargały. Nie sądzę, żeby nauczyciele chowali tutaj podręczniki albo nie wiem, liściki miłosne.
— Było coś takiego?
— Wiesz co, gdzieś mi mignął jakiś. Ale taki wiesz, pokreślony. Ktoś próbował napisać na brudno.
— Nie dziwię się, że chciał to schować. Żenujące trochę.
— A ja myślę, że całkiem urocze.
— Ale jakby się ktoś dowiedział, to żenujące.
— No dobra, jakby spojrzeć z tej strony, to racja.
Zamilkliśmy na chwilę.
— A jest coś, co ty chciałbyś schować? — Lily przerwała ciszę, patrząc na mnie. Zacząłem zastanawiać się przez dłuższą chwilę, jednak nic nie przychodziło mi do głowy. Listy od matki i tak zawsze wrzucałem do kominka, a wszystkie rzeczy związane z naszymi żartami były potrzebne zawsze na szybko, więc musiały być w pobliżu. W naszym pokoju były wystarczająco dobrze ukryte.
— Wiesz co, chyba nie — odparłem, spoglądając na nią kątem oka. Wyraz twarzy dziewczyny i jej wzrok wbity w podłogę dały mi do zrozumienia, że coś jest nie tak.
— Ej, Lil, co jest? — spytałem cicho.
— Co? Nic przecież.
— Mów, co się dzieje.
— Nie, nic, ja po prostu... — urwała, a ja nie odzywałem się, czekając na ciąg dalszy. To ją wyraźnie speszyło.
— Gadaj — rzuciłem, obejmując ją ramieniem na krótki moment, żeby choć w minimalnym stopniu dodać jej otuchy.
— Bo wiesz, myślałam, że może byśmy razem schowali coś. Ale nieważne.
— Chcesz schować ten list, mam rację?
Spojrzała na mnie z zaskoczeniem. Tak jakby to było trudne do domyślenia się.
— Nie, chodzi mi... — zrobiła pauzę, po czym westchnęła ciężko. — Tak. Chodzi o ten list. Odkąd go znalazłam, ciągle noszę go przy sobie, ale przez to też ciągle o nim myślę.
— Przecież możemy razem go schować.
— Ale jakbyś też coś miał, byłoby to mniej...
— Daj spokój i chodź.
Złapałem ją za rękę i zacząłem iść przyspieszonym krokiem, rozglądając się wokół. Od razu dorównała mi kroku, z całej siły zaciskając na mojej dłoni swoje chłodne palce.
— Nie powiesz o tym nikomu, prawda? — spytała, gdy po paru dłuższych chwilach zatrzymałem się.
— Oczywiście, że nie — odparłem. — Czym ty się tak zamęczasz?
— Sama nie wiem.
— No to przestań. Zobacz, co sądzisz o tym, żeby schować go w tej książce — wskazałem palcem na jakiś gruby, oprawiony skórą tom z nadgryzioną okładką — a potem schować ją gdzieś jeszcze?
Podniosłem książkę, a gdy przekartkowałem ją pobieżnie, parę stron wyleciało ze środka.
— To tak już było — powiedziałem odruchowo, prędko ją zamykając, a Lily zachichotała cicho.
— Dobrze, zróbmy to — powiedziała, po czym wyciągnęła z kieszeni małą, wymiętą karteczkę. Rozprostowała ją w palcach, a kiedy ujrzałem podpis „L. Beckett”, poczułem nerwowe ukłucie w żołądku. Nie wiem, może wcześniej nie do końca do mnie docierało, że to naprawdę się wydarzyło, ale kiedy już ujrzałem na żywo ten pieprzony list, wszystko wydało mi się bardziej realne. 
Obserwowałem Lily, jak w skupieniu wkładała zwitek pomiędzy kartki. Przełknąłem ślinę. Myśl, że ktoś miałby jej w jakiś sposób zagrażać, w tamtej chwili zaczęła jeszcze bardziej mnie męczyć. O tyle dobrze, że była wtedy ze mną, bo miałem pewność, że nic jej nie grozi.
— Wszystko okej? — spytała, a ja oderwałem się od rozmyślań; uniosłem lekko głowę i napotkałem jej przenikliwe spojrzenie.
— Eee, tak, jasne — odpowiedziałem prędko, uśmiechając się. — Może znajdziemy nasze miotły i zobaczymy, czy gdzieś wyżej jest jakiś fajny, mniej dostępny schowek?



— Dobrze, panie profesorze — zaczęła Katie Greese, kładąc na moim biurku książki, które ostatnio kazałem jej przeczytać. Usiadła na krześle, które stało naprzeciwko. — Może pan zacząć. Przeczytałam wszystko.
Popatrzyłem w jej stronę. Odnosiłem wrażenie, że kiedyś bardziej starała się być uprzejma na moich zajęciach, ale właściwie nie przeszkadzało mi to za bardzo. Lepsze to niż uczniowie, którzy przesadzają z podlizywaniem się, myśląc, że im to pomoże zdać.
— Jaką podstawową tezę stawia Emerett Picardy w swojej książce?
— W jego opinii klątwa wilkołactwa nie ogranicza się jedynie do przemian podczas pełni. Według niego działa ona bezustannie, nie chodzi jednak o przemiany. Pojęcie to oznacza mniej więcej tyle, że kojarzone z wilkołakami okrucieństwo miałoby przenosić się na formę ludzką i w niej się utrwalać. Określa to utratą poczucia moralności, co prowadzi do czynów pojmowanych jako złe.
— Jaka jest twoja opinia o tej książce?
— Rozumiem, z czego wynikają te twierdzenia.
— A więc z czego?
— Z tego, że ludzie nie rozumieją i boją się inności. Z tego samego powodu mugole są dla czarodziejów gorsi, z tego samego powodu powstał apartheid.
— Apartheid? — powtórzyłem, zaintrygowany.
— Chodzi o segregację rasową wśród mugoli.
— Tak, wiem, co to znaczy — odparłem niecierpliwie. — Po prostu jest to dość... niespotykane porównanie.
— Niespotykane, czyli niepoprawne?
— Nie powiedziałbym.
Zamilkłem na chwilę, przypatrując się siedzącej naprzeciwko mnie uczennicy. To, co usłyszałem, już w tamtym momencie przekraczało moje oczekiwania. Przyznam, że miałem obawy co do tej pozycji, bo mogła jej ona zaszkodzić, ale wyciągnęła tak naprawdę same właściwe wnioski.
— W porządku. A jeżeli chodzi o Włochaty pysk, lecz serce ludzkie?
— Samo oficjalne wycofanie tej książki, i to w nawet mniej niż rok od jej wydania, sugeruje, że jest bardziej rzetelna.
— Skąd ta opinia? — spytałem rzeczowo, chociaż musiałem przyznać, że nie spodziewałem się takich wniosków po osobie w jej wieku. 
— Nie ma tutaj jakiegoś zbędnego demonizowania likantropii. Zresztą, „utrata moralności”, to już samo w sobie brzmi jak całkowity umysłowy ciemnogród.
Wstałem z krzesła, opierając się dłońmi o blat.
— Wystarczy. Przejdź na środek sali.
Okrążyłem biurko i przeszedłem w stronę ogromnej, drewnianej skrzyni, którą wcześniej przygotowałem, i usiadłem na niej. Greese stanęła naprzeciwko mnie, kilka metrów dalej.
— Jakie są metody chronienia się przed wilkołakami? — spytałem.
— Pośrednie czy bezpośrednie? Jeżeli chodzi o pośrednie, najlepiej po prostu...
— Bezpośrednie.
Dziewczyna zamilkła.
— Czy nie było tego w książkach?
Znów cisza.
— Byłabyś w stanie zmierzyć się z wilkołakiem?
Dziewczyna wyprostowała się i uniosła głowę.
— Jeżeli pokonanie wilkołaka jest konieczne, żebym mogła zakończyć szlaban, to tak, jak najbardziej.
Gdyby ta rozmowa odbyła się w trakcie lekcji, chyba wlepiłbym jej kolejny szlaban za pyskowanie. W tamtym momencie jednak byłem zbyt zaciekawiony.
— W takim razie zobaczymy, czy mam dla ciebie wilkołaka.
Wstałem ze skrzyni i prędko oddaliłem się od niej tak, by stać parę metrów za uczennicą.
— Gotowa?
— Co? — szepnęła, wyciągając różdżkę niepewnie. — Em, gotowa. — dodała głośniej.
Skierowałem różdżkę w stronę skrzyni i machnąłem nią, a ciężkie wieko w jednej chwili zostało odrzucone do tyłu.
Powietrze nad skrzynią zaczęło ciemnieć jakby od gęstego, ciężkiego dymu, który spowił wkrótce połowę sali i sufit. Wokół zrobiło się tak ciemno, jakby wszystkie światła zgasły. Obserwowałem reakcję Greese, która wyciągnęła nogę do tyłu, gotowa do ucieczki, różdżkę jednak trzymała wyciągniętą do przodu.
Księżyc w pełni przebił się przez dym, rozjaśniając ciemność słabym blaskiem. Jeszcze przez chwilę, która wydawała się wiecznością, nic się nie działo, jednak nagle wokół rozległo się koszmarne wycie. Katie wzdrygnęła się, a ja przeszedłem na bok, by lepiej obserwować jej reakcję. 
— Alarte Ascendare! — krzyknęła nagle, a ja spojrzałem na nią z zaskoczeniem. Wokół nas nic się nie zmieniło, a jedynie skrzynia wystrzeliła do góry i opadła z głośnym hukiem. Po raz kolejny rozległo się wycie, tym razem o wiele bardziej przerażające, i ze środka wyskoczył wilkołak. Zaczął powoli zbliżać się do Greese, powarkując, a ta zrobiła krok do tyłu.
— Incarcerous.
Katie wypowiedziała zaklęcie tak, jakby miała zaciśnięte gardło. Magiczne liny przecięły powietrze, kierując się w stronę bogina, jednak nie zdały się na wiele; przeszły przez niego tak, jakby nie miał w ogóle fizycznej formy.
***
— Katie! — wrzasnęłam, kiedy uchyliłam drzwi klasy i zobaczyłam ją, jak stała w ciemnej mgle, naprzeciwko wilkołaka. Drżącą rękę miała wyciągniętą do przodu, a pęta, które posłała w jego stronę, całkowicie przez niego przeniknęły. Odwróciłam się do pozostałych jedynie na ułamek sekundy, tyle tylko, by machnąć do nich ręką, i bez chwili zastanowienia wbiegłam do środka. Beckett i Ann weszły tuż po mnie, a od razu za nimi do środka wpadli huncwoci. 
Gorączkowo zaczęłam rozmyślać, co tam się działo, by móc opracować jakikolwiek plan. Nie zdało się to jednak na nic, bo zadziałałam impulsywnie; nim zdążyłam choćby pomyśleć, co trzeba zrobić, już stałam przed Katie z ramionami wyciągniętymi na boki.
W jednej chwili gęsta, ciemna mgła, która spowijała pomieszczenie, całkowicie opadła. Wtedy już wiedziałam, z czym mam do czynienia, ale mimo to zamknęłam na chwilę oczy. Wyjęłam szybko różdżkę z kieszeni, nim po raz kolejny spojrzałam przed siebie.
Oddychałam głęboko, powtarzając sobie w myślach, że nic tu nie jest prawdziwe, jednak po paru chwilach zaczęły otaczać mnie wysokie, czarne cienie. Nie słyszałam nic poza ich szeptami i wrzaskiem, który dobiegał jakby zza ściany.
— R-riddikulus — szepnęłam, jednak nic się nie stało. Czułam, że wpadam w panikę, podczas gdy cienie zaczęły stawać się coraz głośniejsze, zataczając wokół mnie coraz ciaśniejszy krąg. Prędko wzięłam oddech i już zamierzałam spróbować raz jeszcze, kiedy usłyszałam za sobą głos Katie.
— Riddikulus!
Nad moim ramieniem pomknął snop światła, a cienie zaczęły stapiać się na podłogę, jakby były zrobione z lodu. 
Kiedy wreszcie wszystko zniknęło, a Gainsborough zamknął bogina w skrzyni machnięciem różdżki, odwróciłam się w stronę Katie, by sprawdzić, czy wszystko z nią w porządku. Dziewczyna stała niewzruszona, jak gdyby nic się nie stało, patrząc na mnie chłodno.


8 komentarzy:

  1. Iście magiczny prezent na Mikołaja, a także niezwykła niespodzianka dla czytelników! Witaj z powrotem, cieszę się, że wróciłaś do nas i mam nadzieję, że zostaniesz już na dłużej. <3
    Rozdział jest wspaniale długi i jak zwykle pełen ciekawych przygód bohaterów… i co najważniejsze - tak dużo w nim Syriusza i Lily! Z pewnością już to kiedyś pisałam i się powtórzę, ale trudno, uwielbiam ich relacje, to w jaki sposób się przyjaźnią i jak niewinne są pewne niedopowiedzenia wśród nich czy też dziwne zjawiska, przejawiające się w zachowaniu Syriusza, który nagle zrobił się typem przytulającym…
    Ale tym, co zdecydowanie podbiło moje serce, jest akapit z perspektywy Petera, a w szczególności fragment z tym, jak opowiada o swoim nie do końca udanym podrywie. To jest takie ge-nial-ne! Przez te kilka linijek czułam się jakbym była na miejscu Katie w Pokoju Życzeń i wysłuchiwała jego opowieści. Podoba mi się również mały wgląd w jego osobowość, ale przykro mi tylko, że mamy mały zalążek kompleksów chłopaka i tego, że zdaje sobie sprawę z tego, że poniekąd żyje w cieniu swoich przyjaciół… a do czego to doprowadzi, to wszyscy wiemy z kanonu.
    I szczerze mówiąc, byłam przekonana, że cały rozdział będzie spokojny, a akcja będzie płynęła powoli do przodu, a tu na koniec takie zaskoczenie… bogin! I test dla Katie… której reakcja na pomoc ze strony przyjaciółki pozostawia wiele pytań… co będzie dalej?
    Liczę, że wkrótce się dowiem.
    Tęskniłam i tradycyjnie życzę Ci weny!

    - nowe konto, stara changesun

    OdpowiedzUsuń
  2. Świetnie piszesz! Bardzo oryginalna, dojrzała historia, bez sztucznej cukierkowości i ckliwych fantazji nastolatek. Bardzo bym chciała, żebyś kontynuowała, bo historia huncwotów to mój ulubiony wątek w Harrym Potterze, a naprawdę niewiele jest fanficków na takim poziomie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ojejku, bardzo dziękuję! mam naprawdę ogromny zastój ostatnimi czasy, ale jeszcze tu wrócę, obiecuję! <3

      Usuń
  3. czytałem to w nocy pijąc kawę, szczerze opowiadania do mnie nie przemawiają.
    lecz tutaj w niektórych momentach znalazłem Siebie, odczuwałem takie same emocje jak bohaterzy, momentami zabiło mi szybciej serce, które nie bije. bardzo fajnie, że wróciłaś po jakimś czasie, czekam na więcej.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo dobre opowiadanie, które się świetnie czyta. Doskonałym pomysłem było to, że poza 4 chłopakami są losy ich przyjaciółek oraz, historie ich znajomych. Zmiana prowadzenia narracji z perspektywy różnych osób też bardzo urozmaica całe opowiadanie i rozbudza ciekawość. Co do historii Remusa i całej tej akcji z poznaniem prawdy bardzo mi brakuje, a może jeszcze będzie pokazanie dni po pełni z jego perspektywy. Do tego bardzo chciałbym przeczytać jego rozmowy z dziewczynami po tych wydarzeniach i czy one są w stanie zaakceptować Remusa i jak to dalej się potoczy.
    ps. Chciałbym też aby redaktor naczelna i komentatorka nie związywała się ze swoim irytującym kolegą od komentowania...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie dodałem tylko jeszcze, że czekam czy Będziesz kontynuować ten blog bo bardzo byłoby szkoda gdyby to był już koniec! Pozdrawiam

      Usuń
    2. Hej, dziękuję Ci bardzo za miłe słowa <3 cieszę się, że Ci się podoba, szczególnie część o zmiennej narracji, bo jednak ten wybór niektórym się nie spodobał. Co do kontynuacji, ona się w końcu pojawi, na razie mam jakiś zarys rozdziału, jednak idzie mi topornie; trudno się wraca po tak długim czasie. Niemniej wiem, że to opowiadanie muszę dokończyć, bo nie będzie mi ono dawało spokoju, więc tu na pewno będzie kontynuacja prędzej czy później. Jeszcze raz dziękuję, bardzo mnie ten komentarz ucieszył, bo jednak wiem, że kiedy mało się tu dzieje to aktywność spada, a tu taka niespodzianka! Miło mi bardzo. <3 Buziaki!

      Usuń
    3. Cieszę się, że odpowiedziałaś bo to najlepszy znak, że można mieć nadzieję, że kolejne rozdziały kiedyś się pojawią.
      Bardzo lubię opowiadania z tej tematyki i z tego okresu dlatego, jak mam czas i chęci to szukam dobry blogów, a potem nie mogę przestać czytać.
      Zapisałem sobie ten i będę czekał cierpliwie aż coś nowego się pojawi.
      Pozdrawiam i trzymaj się mocno!

      Usuń